Travel on Gravel!

kubolsky
Czwartek, 2 maja 2013 Komentarze: 4
Dystans 28.43 km
Czas 02:16
Vśrednia 12.54 km/h
Uczestnicy
Sprzęt [RIP] Kross
Dziś wszystkich dopadł leń. Nie spotkałem osoby, która w dniu dzisiejszym nie czuła by się zniechęcona do właściwie wszystkiego. Tak też się stało z Gnieźnieńskimi BS-owcami. Jednym z racjonalnych powodów był wczorajszy dystans Chłopaków. Zrozumiałe - 150 km, z czego dobre 50 km w terenie potrafi solidnie wymęczyć. Ja co prawda sieknąłem raptem 80 km, do tego z przerwą i w ślimaczym tempie, ale dzisiejsza pogoda skutecznie zniechęciła mnie do przekraczania tego wyniku. Z Marcinem zgadaliśmy się przed 13, lecz ostatecznie, z różnych powodów wyruszyliśmy dopiero po 13:30. Po zgarnięcu Marcina praktycznie spod domu udaliśmy się ścieżką wzdłuż DK15 do Cielimowa. Tam na dawnym poligonie czekali na nas p. Jurek oraz Mateusz. Jak się po chwili dowiedziałem, Mateusza podjarał geocaching i pierwszej skrzynki postanowił poszukać na dawnym Papieskim lądowisku. Po dotarciu na miejsce i drobnej pomocy z naszej strony Junior uzupełniał swojego pierwszego w życiu loga :)

Mateusz i Jego pierwszy kesz © kubolsky


Chwila konsultacji i decyzja - przy okazji skoczymy wpisać się w nowego kesza w Gębarzewie, w końcu to żabi skok. Przejeżdżając koło wigwamu ustrzeliliśmy już na samym początku wycieczki grupówkę.

Ekipa Gnieźnieńskiego BS © kubolsky


Chwilę czasu nam zajęło zanim wśród brzóz koło zakładu karnego znaleźliśmy kolejną mikroskrzynkę. W końcu jednak, dzięki sokolemu wzrokowi p. Jurka kesz się odnalazł.
Nikt otwarcie tego nie powiedział, ale widać było, że nikomu się dzisiaj konkretniejszych dystansów robić nie chce. Dodatkowo chłodny wmordewind oraz całkowity brak słońca dopełniły tej niechęci. Tak sobie powoli kręcąc w grupie, jednogłośnie ustaliliśmy, że dziś nie opuszczamy miasta tylko łowimy tyle keszy, ile damy radę. To był idealny plan i po chwili zgodnie ze wskazaniami GPSa Marcina śmigaliśmy w stronę dawnych koszar przy Wrzesińskiej. Przy okazji okazało się, że zestaw pt. GPS Marcina, Androidowy Locus z zaciągniętymi skrzynkami w okolicy u mnie, sokole oko p. Jurka i entuzjazm Mateusza spowodowały, że skrzyneczki jedna po drugiej padały naszym łupem. Po wpisie w koszarach śmignęliśmy paręset metrów zaliczyć kolejną przy stadionie żużlowym. Tu też spotkała nas nie lada niespodzianka :)

Niespodzianka przy stadionie © kubolsky


To musiał być jeden z pierwszych w tym roku dni kursowania Gnieźnieńskiej wąskotorówki, ponieważ nigdy wcześniej nie widziałem tak obładowanych wagonów.
Po kolejnym zalogowaniu udaliśmy się do centrum, omijając (jak się później okazało) skrzyneczkę na stacji Gniezno-Wąskotorówka. Odkryjemy następnym razem ;)
Tu w parku Kościuszki upiekliśmy dwie pieczenie na jednym ogniu, czytaj - zaliczyliśmy dwa kesze całkiem blisko siebie.

Keszowania ciąg dalszy © kubolsky


Kolejny punkt naszego objazdu po mieście to ZSEO (Zespół Szkół Ekonomiczno Odzieżowych). Tu chwila minęła zanim kesz się znalazł, nawet ze spoilerem przed oczyma. Z kolejnym przy gimnazjum na ul. Pocztowej poszło znacznie łatwiej. Okazało się również, że po zmianie skrzyneczki na większą i umieszczeniu nowego logbooka zaliczyliśmy TTF i zdobyliśmy certyfikaty :) Dalej nasza trasa wiodła przez Piotra i Pawła. Tam drobne zakupy i ruszamy w kierunku Winiar. Na osiedle pokręciliśmy troszeczkę okrężną drogą, a dokładniej brzegiem j. Łazienki. Miało to oczywiście swój konkretny cel w postaci skrzynki pod wiaduktem Solidarności.

Pod estakadą na Winiary © kubolsky


Ta okazała się być sporym pudełkiem z niezliczoną ilością fantów. My zgarnęliśmy tylko po certyfikacie, uzupełniliśmy loga i pojechaliśmy dalej, już na samo osiedle. Tu odnaleźliśmy sprawnie skrzynkę przy kościele i po dosłownie trzech minutach śmigaliśmy w dół wzdłuż cmentarza w kierunku Wenecji. W tej okolicy czekały nas dwa ostatnie postoje. Pierwszy zaliczony już wcześniej przez Mateusza padł szybko, drugi (zarazem ostatni) był już dwa razy nie lada wyzwaniem. W końcu jednak, po raz kolejny przy pomocy ostrego jak brzytwa wzroku p. Jurka umieściliśmy ostatnie dziś wpisy i pospiesznie, w strachu przed nadchodzącą ciemną chmurą i wzmagającym się wiatrem śmignęlismy do domów. Podsumowując - nie kręcąc wielkiego dystansu, przy nieciekawej pogodzie i właściwie w środku miasta również można ciekawie spędzić rowerowy dzień z Ekipą. W dniu dzisiejszym naszym łupem padło 11 keszy. Bardziej jednak, niż ta ilość cieszy fakt, że w samym tylko Gnieźnie znajduje się ich jeszcze kilkukrotnie więcej. Będzie co robić przy kolejnym leniu :)

Jeszcze tylko foto dzisiejszych fantów...

Dzisiejsze fanty © kubolsky


...przejazd kolejki...



...i oczywiście mapka.

Środa, 1 maja 2013 Komentarze: 4
Dystans 82.55 km
Czas 04:49
Vśrednia 17.14 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Plany na dzień dzisiejszy były zupełnie inne. Wczoraj umówiłem się wstępnie z Marcinem i p. Jurkiem na wyjazd do WPN. Wstępnie, gdyż brałem pod uwagę powoli opuszczające mój organizm choróbsko i związaną z nim gorszą niż zwykle wydolność. Ostatecznie okazało się, że po pierwsze - zaspałem i wstałem 50 minut po starcie Chłopaków, po drugie - kaszel i tak nie pozwolił by mi na śmiganie dość wysokim BS-owym tempem, a po trzecie - grupa wypadowa ruszyła w inną, niż tą zamierzoną stronę (tu fotorelacja Sebastiana).
Pogoda zapowiadała się na przyjazną rowerzystom, więc coś trzeba było z tym dniem zrobić. Nie chciałem śmigać jakiegoś dużego dystansu a i tempo nie miało być kosmiczne. Padło więc na wypad do Ostrowa, na działkę, gdzie przesiadywała rodzinna Starszyzna. Zaproponowałem wyjazd Wojtasowi, który chętnie przystał na tę propozycję. Dodatkowo swoją obecność na dzisiejszej trasie zapowiedział "pozabikestatsowy" kumpel - Tarkun (Michał w dowodzie ;) ). Godzinę startu ustaliliśmy na 13:15. Mniej więcej o 13:30 opuściliśmy granice miasta (po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w sklepie celem uzupełnienia płynów i cukru na drogę) i kręciliśmy w stronę Lubochni. Ja obrałem zaplanowane, niższe niż zwykle tempo, a chłopaki...zostawały z tyłu. Oczywistym stało się, że dla Nich jest to wyjazd typowo rekreacyjny. Dodatkowo Tarkun, o ile dobrze mi wiadomo, pierwszy raz w roku wsiadł na rower i zamierzał zrobić życiówkę . Ambitnie, choć nie do końca rozważnie... No ok, skoro mamy jechać razem to jedziemy razem, z tym że ja stanowiłem peleton i rekonesans;) Obrana przez nas trasa to najbardziej urokliwy wariant drogi do Ostrowa. Wiedzie ona przez Lubochnię, dalej lasem do Krzyżówki gdzie przecina drogę Trzemeszno - Witkowo, następnie polną drogą wśród...pól do wsi Gaj, znów trochę asfaltem by ostatecznie odbić na zadrzewiony dukt przez las okalający "OW Skorzęcin" (zdecydowanie najpiękniejszy odcinek trasy). W lesie po drodze przejeżdża się przez leśnictwo Piłka, gdzie znajduje się zaadoptowany przez Znajomego dawny młyn wodny - miejsce paru pamiętnych imprez :) Dziś akurat trafiła się tu chwila przerwy na pogaduchę z owym Znajomym, który również korzystał z dnia wolnego i śmigamy dalej. Okolice Piłki to również najbardziej wymagający, bo zawsze piaszczysty odcinek trasy, aż do skrzyżowania dróg leśnych na Wylatkowo i Skorzęcin. Dalej już szerokim i ubitym leśnym duktem w stronę OW, by po drodze odbić w singletrackowy skrót do Wylatkowa właśnie. Z Wylatkowa asfaltami do Przybrodzina i w końcu lasem, wzdłuż torów kolejki wąskotorowej pod sam domek w Ostrowie. Poszło dość zwinnie jak na niską prędkość przejazdu, choć szans na pobicie mojego rekordu (1.40h dłuższym wariantem asfaltowym) raczej nie było :) Na miejscu odpoczęliśmy może z godzinkę, posililiśmy się obiadem przygotowanym przez matkę i ruszyliśmy w drogę powrotną. Aby urozmaicić sobie trochę wycieczkę, postanowiliśmy wracać ciut odmienną trasą, zahaczając o Ośrodek Wypoczynkowy w Skorzęcinie. Tak więc początkowe kilometry pokrywały się z drogą już dziś śmiganą, aż do wylotu z singletracka w lasach Skorzęcińskich. Tu pokręciliśmy do OW gdzie zaskoczyła nas ilość przebywających tam ludzi. 1 maja to chyba pierwszy dzień, kiedy "Skoj" otwiera swe podwoje dla wszechobecnego lansu. Ciemne okulary, właściciele karnetów na solarium, tony żelu, białe koszule, wysokie szpilki, cycki na wierzchu i spódnice ledwo okrywające gacie (jakie gacie ?! ;) )- można powiedzieć, że Skorzęcin odżył, a ja się tu więcej (nawet rowerem) pewnie nie pojawię. W międzyczasie jeszcze słit focia na molo - Chłopaki starali się wtopić w okoliczne towarzystwo ;)

Takie tam z jeziorem ;) © kubolsky


Tak szybko jak tu wjechaliśmy, tak szybko wyjechaliśmy i pognaliśmy (duże słowo :P ) przez wieś Skorzęcin, mijając po drodze posąg Niemieckiego Leśniczego do Sokołowa. Stamtąd drogą na Witkowo, odbijając po drodze w stronę Folwarku. Gdzieś tutaj Tarkuna dopadł kryzys, choć to nie były nogi ani ręce, a dupsko :) Zgodnie z życzeniem naszego dzisiejszego towarzysza ("Chłopaki, proszę, darujcie mi już terenu" :) ) obraliśmy wariant asfaltowy - czyli zamiast odbić w stronę Krzyżówki i dalej drogi, któą już dzisiaj robiliśmy, ruszyliśmy do Folwarku przez Ćwierdzin, a dalej przez Trzuskołoń, Nową Wieś Niechanowską (tu w lesie przytrafiła się podobna do ostatniej sytuacja z lekko zmieszaną parką w aucie, lecz tym razem bez psa ;) ), Kędzierzyn i Osiniec do Gniezna. Na ostatnich kilometrach Chłopaki przyjęli tempo iście spacerowe, ale nie mam prawa Ich za to winić - Tarkun osiągnął życiowy dystans, a Wojtas dotrzymywał Mu towarzystwa. Po drodze, na ścieżce pieszo-rowerowej przy Kostrzewskiego spotkałem Marcina wracającego do domu z dzisiejszego wypadu z Ekipą. Okazało się, że miałem czuja by z Nimi nie jechać, gdyż dystans może nie był jakiś zabójczy, ale tempo mięli ponoć solidne :). Z Michałem rozstaliśmy się przy ul. E. Orzeszkowej, gdzie wraz z Bracholem uścisnęliśmy Mu prawicę i pogratulowaliśmy osiągnięcia celu, a następnie już ostatnie 2-3 km pognaliśmy sprawnie do domu. Wieczorem czekał nas jeszcze kolejny rewanż w półfinałach LM, choć nawet ja - zatwardziały fan FCB nie wierzyłem w cud. Cudu nie było, był pogrom :( Życie... Ważne, że trzech naszych zagra w finale! :)

Endo:



Niedziela, 28 kwietnia 2013 Komentarze: 1
Dystans 70.93 km
Czas 03:36
Vśrednia 19.70 km/h
Uczestnicy
Sprzęt [RIP] Kross
Wczorajsza niekorzystna aura skutecznie odcisnęła swoje piętno na dniu dzisiejszym. Dzisiejszy poranek przywitał mnie co prawda zachmurzonym niebem, ale słupek rtęci na termometrze w okolicy 10 kreski zwiastował lepszy niż wczoraj dzień. Okazja, w postaci smsa od Marcina z zaproszeniem do wspólnej jazdy nadarzyła się koło 14, więc zbytnio się nie zastanawiając wyskoczyłem na półkrótko na rower i o umówionej 14:20 czekałem na mojego dzisiejszego kompana na Wenecji. Ten zjawił się punktualnie i już po chwili śmigaliśmy przez miasto w stronę Pyszczyna. Dzisiejszą trasę zaproponował Marcin, a założenie było takie, żeby śmignąć w kierunku przeciwnym do tego, jaki obieraliśmy ostatnimi czasy. Przez Pyszczyn, Krzyszczewo dotarliśmy do...krajowej 5. Okazało się, że ominęliśmy jakiś zakręt i musieliśmy kawałek (dosłownie paręset metrów) śmignąć poboczem DK5 w towarzystwie rozpędzonych aut. Całe szczęście tak szybko jak na nią wjechaliśmy, tak szybko odbiliśmy w bok do Modliszewa. Od tego momentu sumiennie poddaliśmy się trasie sugerowanej przez GPS Marcina. W Modliszewie przystanęliśmy przy wiejskiej remizie, gdzie znajduje się pierwszy w dniu dzisiejszym posąg na Szlaku Mitów i Legend - Zbój Maciej.

Zbój Maciej w Modliszewie © kubolsky


Po obowiązkowej fotce ruszyliśmy przez wsie Dębłowo i Nowaszyce lasem do pierwszego na tej drodze skrzyżowania, gdzie postanowiliśmy odbić w stronę Mieleszyna. Plan dalszej jazdy, jaki w tym momencie ustaliliśmy, to Mieleszyn właśnie, następnie odbicie na Kłecko, a dalej tradycyjnie "się zobaczy" :) Tym oto sposobem po jakichś 40 minutach żwawej i równej jazdy znaleźliśmy się w Kłecku, gdzie przystanąłem na chwilę cyknąć fotkę kościoła...

Kościół w Kłecku © kubolsky


...a następnie panoramy rynku.

Rynek w Kłecku © kubolsky


Marcin zaproponował, aby przez Zakrzewo pokręcić do Imiołek, a docelowo na Pola Lednickie gdzie schowane są cztery jeszcze nie odkryte przez Niego "kesze". Przystałem na tą jakże kuszącą propozycję, zaciągnąłem szybko do Locusa okoliczne skrzynki i ruszyliśmy dalej. W międzyczasie odbiliśmy w stronę kolejnego posągu na Szlaku Mitów i Legend - Zielarki z Gorzuchowa.

Zielarka z Gorzuchowa © kubolsky


Posąg przedstawia jedną z ośmiu kobiet i dwójki małych dziewczynek spalonych na stosie ponad 250 lat temu w pobliskim lasku, za rzekome uprawianie czarów.

Miejsce spalenia Zielarek z Gorzuchowa © kubolsky


Naastępnie zgodnie ze wskazaniami GPS trafiliśmy do Zakrzewa, gdzie naszym oczom ukazał się pięknie odrestaurowany pałac z XIX wieku, obecnie własność BZWBK.

Pałac w Zakrzewie © kubolsky


Przy okazji jeszcze fotka stojącej niedaleko pałacu starej gorzelni.

Gorzelnia w Zakrzewie © kubolsky


Dalsza część wycieczki to jazda do Imiołek. Przy dojeździe do drogi Gniezno - Kiszkowo miało miejsce ciekawe zjawisko. Stojąca kilkadziesiąt metrów przed nami, w środku lasu stara "Beema" serii 3 zaczęła się ni stąd ni zowąd cofać, by po chwili stanąć na poboczu. Mijając ów pojazd naszym oczom ukazała się delikatnie zestresowana parka i...pies. My śmignęliśmy dalej, a oni wrócili na miejsce z którego zaczęli paniczne cofanie i tak "stali" dalej :). Przecinając lokalną drogę nr 197 praktycznie znajdowaliśmy się już w Imiołkach. Tu obowiązkowa wspólna fotka i kręcimy zdobywać "kesze" na Polach Lednickich.

Duet w Imiołkach © kubolsky


Już na miejscu zauważyliśmy, że poprawiająca się z godziny na godzinę pogoda spowodowała, że przy niedzieli sporo ludzi postawiło odwiedzić miejsce kultu jakim jest Brama Ryba. Dla nas nie była to zbyt pocieszająca sytuacja, gdyż szukanie skrzynek w miejscu sakralnym wiązać się może z dziwnymi spojrzeniami osób postronnych. Postanowiliśmy się tym jednak zbytnio nie przejmować i w maksymalnym odosobnieniu zaatakowaliśmy pierwsze współrzędne. Poszło gładko i po chwili Marcin wpisywał nas w logu.

Marcin loguje nas w keszu © kubolsky


Później nastąpiła krótka fotosesja, czyli wzajemne foty "in motion" :)

Kubolsky on bike © kubolsky


Po kilku niespodziewanych i bardzo spontanicznie ustrzelonych kadrach ;) ruszyliśmy w poszukiwaniu kolejnych "keszy".

W poszukiwaniu keszy © kubolsky


Czekały nas pozostałe trzy koordynaty na tym terenie, ale jedna rzecz wzbudziła we mnie pewne zaniepokojenie - wszystkie trzy to skrzynki autorstwa użytkownika Tomanek111. Z Jego zamiłowaniem do skutecznego ukrywania mieliśmy już do czynienia przy Mapie Zjednoczonej Europy w Gnieźnie, gdzie spędziliśmy dobre 20 minut na poszukiwaniach i ostatecznie nic nie znaleźliśmy. Tu niestety było podobnie. Nie dość, że opisy są lakoniczne, a spoilery ciężko nazwać spoilerami to jeszcze kolega Tomanek111 lubuje się w podawaniu koordynatów, które jak to określa - pływają (czyli podane współrzędne z dokładnością nie mają nic wspólnego, mogą się różnić nawet o kilka metrów). Przypominam jeszcze, że znajdujemy się w miejscu kultu, a tu każde dziwne zachowanie (jak na przykład kręcenie się przy pomnikach, rzeźbach, krzyżach) traktowane jest jako wybryk i dobitnie komentowane. Szukaliśmy więc trzech igieł w stogu siana i nie znaleźliśmy żadnej. Z lekka wkurzeni ruszyliśmy w drogę powrotną do Gniezna, zatrzymując się jeszcze na chwilę przy ostatnim dziś posągu na Szlaku Mitów i Legend - Karczmarzu z Waliszewa.

Karczmarz z Waliszewa © kubolsky


Marcin zauważył, że wg danych z GPS gdzieś tu nasz znienawidzony twórca zakonspirowanych keszy założył kolejną skrzynkę, lecz po trzech poprzednich nawet się nie pofatygowaliśmy o czytanie opisu. Jazda do domu szła w miarę sprawnie. Wiatr w międzyczasie zelżał praktycznie do zera i tylko jedna rzecz zakłócała przyjemność ze śmigania rowerem - ból dupy :) Dzisiaj ewidentnie nie mogłem się wygodnie rozsiąść w siodle i każda z przyjmowanych przeze mnie pozycji ostatecznie kończyła się bólem moich szacownych czterech liter. W końcu mniej więcej o 18:00 wpadliśmy do miasta, tym razem na mój fyrtel. Chwilka jazdy wzdłuż ul. Poznańskiej i jestem z powrotem. Tu pożegnałem się z Marcinem, podziękowałem za wspólną jazdę i udałem się do domu. Jutro oficjalnie zaczynam tygodniowy długi weekend, jutro też ma być znów wiosennie :)


Sobota, 27 kwietnia 2013 Komentarze: 5
Sprzęt [RIP] Kross
Dziś jazdy nie było. Wystarczył tydzień prawdziwie wiosennej pogody, żeby człowiek na tyle się przyzwyczaił do ciepła, by przy dzisiejszym zachmurzonym niebie i temperaturze około 10 stopni na plusie nie chciało się znowu wskakiwać w długie ciuchy. W związku z brakiem aktywności rowerowej dzisiejszego dnia postanowiłem doprowadzić napęd Fury do stanu komfortowej używalności. Ostatnie wojaże po piachach dały mu się w kość, a apogeum tego stanu rzeczy osiągnięte zostało podczas wczorajszego powrotu do domu. Skrzeczący napęd to istna katorga dla mych uszu.
Tradycyjnie już potraktowałem korbę oraz kasetę preparatem do czyszczenia silników, a łańcuchowi zafundowałem kąpiel w benzynie ekstrakcyjnej. Następnie trochę wody do spłukania płynu czyszczącego, wysuszenie wszystkiego szmatką i łańcuch z powrotem na swoje miejsce. Ostatecznie jeszcze trochę smaru i po sprawie. Miałem tylko wrażenie, że po całej tej operacji napęd jakoś podejrzanie za głośno chodzi. Niestety z powodu nawału innych obowiązków postanowiłem rower odstawić, w przekonaniu, że mi się tylko wydaje.
Pod wieczór coś mnie tknęło, żeby się sprawie jednak lepiej przyjrzeć. Kolejne kilka obrotów korbą i nadal to niespotykane wcześniej zgrzytanie. Jedno spojrzenie na ułożenie łańcucha i sprawa się rozwiązała:

Poserwisowy surprise :) © kubolsky


Nie wiem jak ja to zrobiłem, ale ostatecznie dobrze, że kapnąłem się dzisiaj, zamiast jutro podczas jakiegoś wyjazdu :) Po raz kolejny też pogratulowałem sobie zakupu spinki SRAM-a - szybkie rozpięcie, prawidłowe ułożenie, spięcie i po 3 minutach wszystko było cacy. No i napęd w końcu chodzi bezszelestnie :)
Piątek, 26 kwietnia 2013 Komentarze: 4
Dystans 67.21 km
Czas 03:02
Vśrednia 22.16 km/h
Uczestnicy
Sprzęt [RIP] Kross
Wczoraj w godzinach wieczornych Bobiko zagaił mnie o trasy z Gniezna do Skorzęcina. Jako uczynny współużytkownik bikestats zaproponowałem Mu dwa wcześniej śmigane warianty - asfaltowy przez Wolę Skorzecką, Kędzierzyn, Trzuskołoń, Folwark i Kołaczkowo, oraz w połowie terenowy przez Lubochnię, Krzyżówkę, Gaj i resztę lasem do "Skoja". Dziś jednak doznałem oświecenia - dlaczego Gość z Wrześni ma pomykać sam nigdy wcześniej nie przebytą trasą, skoro możemy upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i zabrać Go tam ze sobą, zaliczając tym samym wycieczkę w standardowym już składzie. Tak też się z Bobiko umówiłem, poinformowałem o tym fakcie moich regularnych kompanów, z którymi zgadałem się oczywiście w punkcie startowym, czyli na Wenecji. Punktualnie stawiliśmy się wszyscy troje, a mając już ustalony plan ruszyliśmy od razu w kierunku umówionego miejsca spotkania z kolegą z Wrześni (pracującym w Gnieźnie). Po chwili byliśmy już przy sklepie Społem na ul. Wierzbiczany, gdzie raptem kilka minut czekaliśmy na naszego towarzysza. Ten zjawił się po chwili, przywitał z nami i skoczył szybko do pobliskiego sklepu po jakąś przegryzkę i wodę na drogę. Pan Jurek w tym czasie ustrzelił pierwsze foto "prawie grupowe" :)

W oczekiwaniu na Bobiko © kubolsky


Nie minęło nawet kolejnych 5 minut i już żwawo kręciliśmy w stronę Lubochni w składzie: pan Jurek, Marcin, Bobiko i ja. Dziś akurat wiatr był naszym sprzymierzeńcem, gdyż nie dość że wiał w plecy, to jeszcze był ledwo odczuwalny (a przy obecnych temperaturach nie jest to jeszcze problemem).
Na skraju lasu pan Jurek ustrzelił ekipę wpadającą w zadrzewiony teren.

Wjazd do lasu w Lubochni © kubolsky


Tu czekała nas niespodzianka. Jeszcze tydzień temu tym leśnym duktem śmigało się po twardej ziemi wyśmienicie. Dziś, po paru ciepłych dniach zaskoczyły nas spore ilości luźnego piachu. Nasza Gnieźnieńska trójka na rowerach MTB podołała, reprezentant Wrześni na treku z sakwami miał jednak pewne problemy. Ostatecznie jakoś ten odcinek pokonał, choć teraz pewnie ostro nas pod nosem przeklina ;)
Dalej prowadził Marcin, który zaproponował trasę odmienną od moich dwóch wariantów. Śmignęliśmy przez Krzyżówkę i Piaski, następnie odbiliśmy na Sokołowo skąd zgodnie z drogowskazem pomknęliśmy do Skorzęcina. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze przy leśniczówce. Tu ustawiony jest posąg leśniczego z którym ustrzeliliśmy sobie kolejne foto.

Pamiątkowe zdjęcie przy pomniku leśnika w Skorzęcinie © kubolsky


Zawijać się musieliśmy w miarę szybko, bo ze sporych drzew wokoło nas zaczęły atakować srające ptaki :P. Przez wieś Skorzęcin, gdzie w oczy rzucił mi się śpiący na środku trawnika baaaaardzo zmęczony jegomość wypadliśmy na drogę wiodącą z Witkowa do ośrodka wypoczynkowego. Jeszcze kilka zakrętów przez las i jesteśmy na miejscu. Po przekroczeniu wjazdu powolutku pokręciliśmy w stronę molo. Moje spostrzeżenia - ośrodek powoli budzi się do życia. Parę lokali już działa, kolejne są przygotowywane na wysyp "turystów". Ludzi póki co niewiele, głównie Ci, którzy te lokale przygotowują. Gwarantuję jednak, że po zeszłorocznej wizycie, w tym roku w sezonie się tu nie zjawię. Na molo Bobiko skontaktował się z Uzielem, który dopiero wyjeżdżał z Witkowa. Tym samym zdobyliśmy dobre pół godziny odpoczynku.

Zaraz po wjeździe do OW Skorzęcin © kubolsky


Chill na molo w Skorzęcinie © kubolsky


Mniej więcej po upłynięciu spodziewanych 30 minut zjawił się kolejny reprezentant Wrzesińskiego BS, a zarazem ostatnie ogniwo naszej dzisiejszej grupy - Uziel. Przywitaliśmy się i już po chwili Uziel uzupełniał dokumentację fotograficzną o foto reszty dzisiejszej ekipy.

Jest i Uziel! © kubolsky


W międzyczasie naszą uwagę przykuła zbliżająca się deszczowa chmura, która skutecznie obniżyła nasze rowerowe morale. Wcześniej tego dnia studiowaliśmy prognozy, które zapowiadały 40% szans na opad po 20:00, więc licząc na ich rzetelność stwierdziliśmy, że nie ma się czego obawiać. Nie mniej sprowadzając ryzyko zmoknięcia do minimum ruszyliśmy praktycznie od razu z powrotem w stronę Witkowa. Ruszyliśmy to mało powiedziane, gdyż prędkość na tym odcinku nie spadała poniżej 30 km/h. Sprint dał wszystkim trochę popalić, ale nie ma to jak satysfakcja z zapierdzielania w tak zacnej grupie :) Po drodze zauważyłem, że łańcuch ociera mi o wózek przedniej przerzutki, a siodło znów zmieniło kąt (no żesz ku*wa mać!). Stosowne korekty wprowadziłem już we Witkowie, gdzie pożegnaliśmy naszych Wrzesińskich kompanów.

Pit-stop w Witkowie i Arrivederci! © kubolsky


Oni pomknęli w swoją stronę, a my przez Małachowo Złych Miejsc, Niechanowo i Goczałkowo, już spokojniejszym tempem oscylującym koło 25km/h pokręciliśmy do Gniezna. Po drodze zostawiliśmy z panem Jurkiem Marcina pod domem umawiając się na jutrzejszą jazdę. Ostatecznie deszcz nas nie dopadł, ale prognozy na jutro są dla nas niestety niekorzystne i planowany wypad do WPN nie ma większego sensu. Nie oznacza to jednak, że nie można pośmigać po okolicy :).

Na deser jeszcze filmik ze sprintu ze Skoja do Witkowa, zarejestrowany przez Uziela (thx!) i Jego kamerkę na widłach :)



No i jeszcze tradycyjna mapka z Endo:

Czwartek, 25 kwietnia 2013 Komentarze: 9
Dystans 34.83 km
Czas 02:04
Vśrednia 16.85 km/h
Uczestnicy
Sprzęt [RIP] Kross
Jakoś po 16:30 zadryndał pan Jurek z propozycją (a jakże!) wspólnej jazdy. Jako że panu Jurkowi nie zwykło się odmawiać, potwierdziłem swoje przybycie na Wenecję na "po 17:00". Po ostatnich piaszczystych wojażach zabrałem się w końcu za czyszczenie napędu, fundując tym samym łańcuchowi kąpiel w benzynie ekstrakcyjnej, więc czekało mnie jeszcze złożenie tego do kupy. Zakup porządnej spinki to był strzał w dziesiątkę - cyk cyk kombinerkami i łańcuch jest rozpięty/spięty. Nie to, co z tą badziewną spinką Shimano. Uwinąłem się ze wszystkim w miarę sprawnie i z lekkim poślizgiem, koło 17:30 byłem w umówionym miejscu. Tu czekała już na mnie właściwie stała ekipa z BS, w składzie: Pan Jurek, Mateusz, oraz Marcin.
Bez zbędnych ceregieli ruszyliśmy w stronę Wierzbiczan z planem objechania dookoła jeziora, oczywiście w miarę możliwości terenowych. Najpierw asfaltem, potem piachem i lasem dotarliśmy na skarpę, skąd rozpościera się piękny widok na jezioro Wierzbiczańskie. Tu też ustrzeliłem widokówkę :P, a pan Jurek zabrał się za ustawianie aparatu do zdjęcia grupowego.

Widok na jezioro Wierzbiczańskie © kubolsky


Pan Jurek szykuje "statyw" © kubolsky


W końcu po chwilowej operacji stabilizowania aparatu na siodle udało się ustrzelić tradycyjne foto grupy wypadowej.

Grupfoto na tle jez. Wierzbiczany © kubolsky


Po wykonaniu wszystkich indywidualnych zdjęć kawałek się cofnęliśmy, by przekroczyć płynący w dole strumyczek i ruszyć w dalszą trasę wokół jeziora. W tym momencie niespodziewanie wyrósł przede mną podjazd, którego się kompletnie nie spodziewałem, a że przełożenie było nie takie to po chwili wypiąłem się z SPD-ków i kawałek podprowadziłem rower. Z jednej strony boli, że nie udało się górki pokonać, z drugiej strony boli, że jadący mi na ogonie pan Jurek i Mateusz musieli zrobić to samo, bo ich przyhamowałem. Nauczka na następny raz - nie jechać jeden za drugim i szybciej przebierać manetkami :) Dalej już z tyłkami na siodłach i z nogami na pedałach śmignęliśmy jak przecinaki trasą, którą wyznaczył Marcin. Tylko gdzieniegdzie trzeba było zwolnić i uważać, bo jakiś kretyn stwierdził, że utwardzi drogę gruzem, kamieniami i potłuczonymi kaflami. Masakra :/. W końcu znowu chwyciliśmy asfalt i tymże czarnym dywanem dojechaliśmy do Lubochni, zamykając kółko w jakichś 3/4. Śmignęliśmy jeszcze na dół do brzegu jeziora we wsi Lubochnia, z zamiarem zaliczenia singletracka, ale pomysł jakoś upadł, więc pozostało tylko znów obfocić akwen i zmykać do domu.

Panorama jez. Wierzbiczańskiego z plaży w Lubochni. © kubolsky


Jako ciekawostkę dodam, że znowu towarzyszył nam krążący nad głowami samolot. Znowu ten sam i nadal nie mam pojęcia co to za aeroplan :)
Dalej już oklepaną trasą przez Wolę Skorzęcką, Szczytniki Duchowne i Osiniec wpadliśmy do Gniezna, gdzie odstawiliśmy do domu Juniora i śmignęliśmy każdy w swoja stronę. Wyjazd tradycyjnie już bardzo sympatyczny, tym bardziej, że pod koniec trasy zdrowo zakiełkował konkretniejszy plan na weekend, który za chwilę (bo to już jutro piąteczek!) doczeka się realizacji :).

Środa, 24 kwietnia 2013 Komentarze: 6
Dystans 49.77 km
Czas 02:44
Vśrednia 18.21 km/h
Uczestnicy
Sprzęt [RIP] Kross
Kolejny, piękny wiosenny dzień. Aż żal było z niego nie skorzystać, więc dzisiaj to ja po godz. 16:00 chwyciłem za telefon i dryndnąłem do pana Jurka z propozycją wspólnego wypadu. Pan Jurek oczywiście na nią przystał i umówiliśmy się tradycyjnie już na Wenecji, na godzinę 17:00. Wyjechałem na pół krótko, gdyż mimo dość wysokiej temperatury w słońcu wiatr dawał o sobie znać mocnymi i chłodniejszymi niż wczoraj podmuchami. Tuż po 5 stawiłem się niezawodnie w umówionym miejscu rozpoczynając kółko dookoła jeziora licząc, że gdzieś po drodze na siebie wpadniemy. Tak też się stało i po jakiejś 1/4 okrążenia z przeciwka nadjechał pan Jurek z Mateuszem. Uściśnięcie prawicy każdy z każdym i śmigamy, dziś w skromniejszym niż ostatnimi czasy składzie. Najpierw przez miasto zahaczając o dwa miejsca w które musiał udać się pan Jurek, a następnie już w drogę. Dzisiejszą trasę wyznaczyłem ja - zaproponowałem jazdę z wiatrem na Lubochnię, następnie przez las do Krzyżówki, tam w prawo, a dalej "to się okaże" :). Do samej Lubochni pomykało się wyśmienicie (ciężko, by było inaczej skoro jedzie się z wiatrem), z prędkością średnią ponad 30 km/h. Po wjeździe do lasu zatrzymaliśmy się na parkingu leśnym by strzelić sobie zbiorowe foto.

Grupfoto na Lubochni © kubolsky


Dodatkowo udało mi się ustrzelić aparatem krążącego nad naszymi głowami przez dość długi czas samolotu. Obstawiam, że był to samolot z pobliskiej 33 Bazy Lotnictwa Transportowego w Powidzu, jednak na pewno nie był to jeden z wielu stacjonujących tam "Herculesów".

Samolot krążący nad naszymi głowami © kubolsky


W końcu pokręciliśmy dalej przez las do Krzyżówki, gdzie po odbiciu w prawo chwyciliśmy asfalt i ruszyliśmy w stronę Folwarku. Przy wjeździe do w/w wsi skonsultowałem się z współtowarzyszami wypadu i ku mojemu zadowoleniu nie odbiliśmy w stroną Gniezna, tylko pomykaliśmy dalej. Zdecydowaliśmy też, że na najbliższym skrzyżowaniu pojedziemy do Małachowa, tam przetniemy drogę 260 do Witkowa i pomkniemy do Arcugowa. Tak sobie leniwie kręcąc dojechaliśmy do kolejnej wsi na naszej drodze, gdzie również zadecydowaliśmy, że jeszcze nie czas odbijać do domu. Tym sposobem dalej prosto śmignęliśmy przez Mikołajewice, Drachowo i Potrzymowo do Żydowa, skąd ostatecznie ruszyliśmy z powrotem do miasta przez Cielimowo i dalej ścieżką rowerowo-pieszą wzdłuż DK15. Już w mieście, po drodze zostawiliśmy Juniora, który pomknął do domu, a my w duecie ruszyliśmy w swoją stronę. W międzyczasie od słowa do słowa zakiełkował mi w głowie pomysł wycieczki do Torunia i z powrotem - pierwszej w mojej rowerowej karierze, kolejnej dla pana Jurka i możliwe, że reszty potencjalnych chętnych. Wstępnie zaproponowałem datę oraz trasę przejazdu i muszę przyznać, że mocno się tym wszystkim podjarałem. Zdziwię się, jak to nie wypali :) Tak rozkminiając temat dotarliśmy do ul. Poznańskiej, czyli praktycznie pod sam dom, gdzie pożegnałem pana Jurka. W domu czekało na mnie piwko, komputer, internet i gpsies.com. Teraz właśnie płodzę ten wpis, w międzyczasie kreśląc kolejne kilometry zaproponowanego wypadu :)

Wtorek, 23 kwietnia 2013 Komentarze: 2
Dystans 37.68 km
Czas 02:19
Vśrednia 16.26 km/h
Uczestnicy
Sprzęt [RIP] Kross
Po 16:00 zadzwonił telefon. Patrzę na wyświetlacz, a tu pan Jurek. Oczywiście odbieram, już wiem o co chodzi :). Mimowolnie na mej twarzy pojawił się uśmiech, bo wiem, że gdzieś sobie śmigniemy. Okazało się, że pan Jurek właśnie organizuje ekipę na spontaniczny wypad po okolicy, więc umówiliśmy się na spotkanie na Wenecji, ostatnimi czasy naszym punkcie zbornym. Stawiłem się na czas, gdzie już czekał Organizator wraz z Juniorem. Pozostało nam poczekać na resztę. Kręcąc pierwsze kółko wokół jeziora napotkaliśmy Marcina, którego zgarnęliśmy ze sobą i z którym zaliczając kolejne kółka czekaliśmy na ostatniego bikera. Ten w końcu dotarł i po krótkiej analizie kierunku wiatru ruszyliśmy w stronę Zdziechowy w składzie: pan Jurek, Mateusz, Marcin, kolejny nowo poznany rowerowy śmigacz - Dawid i ja. Prosta do Zdziechowy to bezustanna walka z bocznym wiatrem - silnym, lecz na szczęście ciepłym. Po dojeździe do punktu pośredniego odbiliśmy w prawo, tym samym robiąc wiatr na szaro, który teraz dymał nam w plecy. Jazda do Modliszewa to sprint z wiatrem, z prędkością stałą w granicach 40 km/h :). Z Modliszewa śmignęliśmy szybko w głąb Lasów Królewskich. To był nasz plan - jak najmniej jazdy w dzisiejszym, silnym wietrze. Nad wyraz komfortowo po leśnym dukcie jechało się panu Jurkowi, niczym na fulu. Okazało się, że to wina pany w tylnym kole. Tym samym w lesie urządziliśmy szybki pit-stop i wymianę gumy.

Pit-stop w lesie © kubolsky


Poszło szybko i po chwili śmigaliśmy dalej. Jazda przez las to istna przyjemność - Epicon pięknie wybiera nierówności w leśnych szlakach, a Race Kingi dosłownie przecinają piaszczyste fragmenty dróg. Cieszy również, że ataki na podjazdy pięknie wchodzą - nogi kręcą same i w mgnieniu oka jestem na górze ;). Jechało się tak dobrze, że zanim zdążyliśmy się zorientować byliśmy na skraju lasu. Tu strzeliliśmy pierwszą dziś zbiorową fotkę.

Zbiórfoto - Dębówiec © kubolsky


Dalej asfaltem, już otwartymi przestrzeniami. Obawialiśmy się trochę wiatru. Na szczęście okazało się, że nie był on tak inwazyjny, jakby się wydawało. Tym sposobem w miarę żwawo jak na panujące warunki dotarliśmy do Gniezna. Tu postanowiliśmy odbić nad jezioro Łazienki, zaliczyć jeszcze dwa podjazdy, jeden zjazd i dalej przez miasto na rynek. Na Rynku chwila przerwy i kolejne zbiórfoto w wykonaniu miłej ochotniczki :)

Zbiórfoto - Rynek © kubolsky


Ostatecznie po chwilowej dyskusji na temat sposobu, w jaki spożytkowana zostanie reszta dnia ja pognałem do domu, a reszta dokręciła kilometry.
Z tego miejsca pragnę podziękować panu Jurkowi za umiejętności organizacyjne i tym samym polecam się na przyszłość! :)

Niedziela, 21 kwietnia 2013 Komentarze: 3
Dystans 80.49 km
Czas 06:18
Vśrednia 12.78 km/h
Uczestnicy
Vmax 60.10 km/h
Więcej danych
Zgodnie z wczorajszymi ustaleniami, o 9:30 wyruszyłem w kierunku Biedronki przy ul. Poznańskiej na spotkanie z panem Jurkiem i Mateuszem. Szybki, męski uścisk dłoni i śmigamy na Wenecję, gdzie umówiliśmy się z Marcinem. Tu również wymieniliśmy uprzejmości, ja w międzyczasie narzuciłem na siebie bluzę (wyjazd na półkrótko rano to nie był zbyt dobry pomysł) i ruszyliśmy na Gołąbki. Ledwo wyjechaliśmy z miasta i już wiedzieliśmy, że wiatr w dniu dzisiejszym nie będzie naszym sprzymierzeńcem. Nie był to ten znany z ostatnich dni ciepły zefirek, lecz odczuwalne, dość chłodne wietrzysko (choć summa summarum nie było tak źle). Droga na Gołąbki w znacznej mierze wiodła przez lasy, w których po drodze zatrzymaliśmy się przy grobie żołnierza Napoleońskiego celem obfocenia obelisku, a w moim przypadku zaliczenia przy okazji kesza :)

Grób żołnierza Napoleońskiego © kubolsky


Chwilę później dotarliśmy na umówione miejsce spotkania, tam już czekał na nas Sebastian. Na miejscu ustaliliśmy dzisiejszą trasę, choć ustaliliśmy to za dużo powiedziane - Sebek zaproponował jeden z wielu objechanych przez Niego wariantów, na który przystaliśmy i po minucie ruszyliśmy dalej. Paręset metrów jazdy i znaleźliśmy się na plaży nad jeziorem Przedwieśnia, gdzie postanowiłem wprowadzić drobne korekty w ustawieniu kąta siodła. Od samego wyjazdu z Gniezna coś mi nie grało, a moja interwencja tylko to potwierdziła - śruba była luźna, a siodło przy użyciu odpowiedniej siły można było przestawiać rękoma.

Jezioro Przedwieśnia © kubolsky


Dalej długą, częściowo asfaltową i częściowo gruntową prostą przez las śmignęlismy w kierunku źródła rzeki Gąsawki. Tam kolejny fotostop.

Źródła rzeki Gąsawki © kubolsky


Rezerwat Przyrody "Źródła Gąsawki" © kubolsky


Dalej pokręciliśmy pagórkowatym, leśnym duktem w stronę ścieżki dydaktyczno-przyrodniczej "Dolina rzeki Gąsawki". Już po kilkuset metrach czekał nas pierwszy krótki, lecz stromy i grząski podjazd.

Podjazd © kubolsky


Tu muszę przyznać, że o ile jazda po równych drogach, czy to asfaltach, czy to leśnych duktach, czy też polnych drogach to przy obecnej formie dla mnie pestka, o tyle ostre podjazdy (bo te dłuższe i łagodniejsze łykam bez problemu) jeszcze dają mi ostro popalić. Kwestia czasu i będzie git :) Dalej pośmigaliśmy już asfaltem, gdzie po drodze zaliczyliśmy szybki zjazd. Tu też ustanowiłem swój obecny top speed - 60.1 km/h. Po zjeździe oczywiście podjazd, odbicie w prawo, chwila pedałowania i jesteśmy u celu.

Dolina rzeki Gąsawki © kubolsky


Ścieżka przyrodniczo-dydaktyczna w Dolinie rzeki Gąsawki to stosunkowo krótki, lecz mega, meeeega urokliwy szlak pieszo-rowerowy! Po drodze mamy zjazdy, podjazdy, schody, mostki, wąwozy, meandrującą rzekę, rozlewiska i sto innych powodów by się na chwilę zatrzymać, popatrzeć i strzelić fotkę. Na bank tu jeszcze nie raz zawitam.

W dolinie Gąsawki © kubolsky


Rozlewisko rzeki Gąsawki © kubolsky


Uphill © kubolsky


Meandrująca Gąsawka © kubolsky


Fura © kubolsky


Po drodze, gdzieś tam w dolinie Sebastian założył nowego kesza. Spoilerów nie będzie :)

Nowy kesz w dolinie © kubolsky


Chyba z tej satysfakcji z założonej nowej skrzynki wlazł na drzewo i ani raczył z niego zleźć ;)

Leniwiec na szlaku :) © kubolsky


Kilka, może kilkadziesiąt, albo i więcej obrotów korbą dalej opuściliśmy szlak, tym samym wjeżdżając do osady Gąsawka, skąd asfaltem w górę mijając punkt z którego zaczynaliśmy i do wcześniej wspominanej asfaltowej górki. Tym samym zakręciliśmy kółeczko i pośmigaliśmy nad jezioro Wieneckie.

Panorama jeziora Wienieckiego © kubolsky


Rozkmnia © kubolsky


Tu po raz kolejny widoki zaparły mi dech. Okazuje się, że wystarczy kawałek dalej od domu wyściubić nos i można poznać naprawdę ciekawe i przede wszystkim piękne fyrtle. Dalej ruszyliśmy polną drogą, gdzie po chwili naszym oczom ukazał się urokliwy, choć o tej porze jeszcze goły bukowy las. W tym miejscu część z nas śmignęła skrajem, a reszta (w tym ja) przez las, górkami i zjazdami. Przy wyjeździe Sebastiana dopadła chmara papparazzi ;)

Fotostop © kubolsky


Koniec końców offroad musiał się kiedyś zakończyć i znów chwyciliśmy asfalt. Żeby jednak nie było za różowo, podjazdy ani myślały dać za wygraną. Konkretny spotkał nas już po chwili w Palędziach Kościelnych.

Uphill © kubolsky


Po osiągnięciu szczytu, zgodnie z prawem cyklisty - był podjazd, musi być zjazd. Był :) Tu większość ekipy po raz kolejny spróbowała swych sił w biciu rekordów prędkości, mój jednak tego dnia pozostał nie pobity. Po drodze minęliśmy kopalnię soli w Przyjmie, oraz miejsca, gdzie strony zainteresowane prowadziły odwierty w poszukiwaniu łupków. W końcu znowu czarny dywan się skończył, a my piachami pognaliśmy w stronę Wału Wydartowskiego.

Uphill 2 © kubolsky


Po kilku podjazdach (jakoś zjazdy mi umknęły) po raz kolejny chwyciliśmy asfalt, który doprowadził nas do czynnego sklepu, w którym uzupełniliśmy zapas płynów.

Przerwa © kubolsky


Tu też okazało się, że Mateusz złapał pierwszego w swojej rowerowej karierze laczka. Szybki pit-stop i w parę minut problem został zażegnany.

Pit Stop © kubolsky


Dalej już praktycznie łagodnie z górki, raz asfaltem, raz polnym gruntem dotarliśmy w okolice Trzemeszna, gdzie na do widzenia postanowiliśmy zdobyć azbestową hałdę. Jak postanowiliśmy tak uczyniliśmy, by po chwili podziwiać panoramę okolicy mając pod nogami spore ilości niezbyt zdrowych materiałów ;) Po zejściu jeszcze ostatnie, wspólne foto...

Azbest hill © kubolsky


...i tu pożegnaliśmy Sebastiana, który pokręcił do domu. My natomiast ruszyliśmy dookoła hałdy i dalej prostą (prawie) drogą do domu. Ostatnie kilometry śmigało się naprawdę przyjemnie bo z wiatrem, przez pola, szerokimi szutrowymi drogami. W końcu po raz kolejny wypadliśmy na asfalt, którym przez Jankowo Dolne i ostatni tego dnia podjazd trafiliśmy do Gniezna. Tym oto sposobem w znakomitym towarzystwie, w pięknej okolicy zostawiliśmy za sobą 80 km.
Co z tego, że czuje się to w nogach - o to właśnie chodzi. Najważniejsze by znaleźć pasję i realizować ją z ludźmi, którzy w tym samym stopniu czują bluesa :)

Sobota, 20 kwietnia 2013 Komentarze: 0
Dystans 29.88 km
Czas 01:32
Vśrednia 19.49 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Z jazdy ze Świeżakiem nic nie wyszło. Rzekomo zwalili mu się na głowę niespodziewani goście, choć ja bym raczej obstawiał ból nóg, dupska i ewentualnie nadgarstków po wczorajszym debiucie w moim towarzystwie :) W związku z zaistniałym w tej sytuacji ryzykiem, jakim była jazda solo, zaproponowałem planowaną wcześniej trasę bracholowi. Ten z przyjemnością przystał na moją propozycję i tym sposobem w duecie ruszyliśmy w stronę Laskowa. Wyjeżdżając z miasta w stronę Zdziechowy (dłuuuga prosta i otwarte, uprawne przestrzenie) zaskoczył nas nieprzyjemny wiatr prosto w twarz, który miał nam towarzyszyć przez całą drogę. Zaproponowałem więc, by zmienić trasę i cyknąć objechaną jakiś czas temu z Marcinem pętelkę Gniezno-Obórka-Obora-Strychowo-Rzegnowo-Żydówko-Łubowo-Gniezno. Tak też uczyniliśmy, wywijając tym samym wietrzysku niezły oscylator ;) Mimo atakującego co jakiś czas wmordewindu jechało się przyjemnie, tym bardziej, że z minuty na minutę na niebie pojawiało się coraz więcej słońca. W końcu trafiliśmy na drogę serwisową wzdłuż S5, gdzie strzeliłem jedyną tego dnia fotkę.

Chwila przerwy przy S5 © kubolsky


Po półtorej godziny jazdy byliśmy z powrotem, gdzie rozeszliśmy/rozjechaliśmy się każdy w swoją stronę ulicy do domów. O ile nikt mnie dziś jeszcze na rower nie wyciągnie, to będzie to jedyny dzisiejszy wypad. Trzeba zbierać siły na jutrzejszy trip z większą ekipą :)



P.S. Nadal testuję Locusa i jestem z niego coraz bardziej zadowolony :)

TROCHĘ O MNIE

Ten blog rowerowy prowadzi kubolsky z miasta Poznań
  • Mam przejechane 88426.33 kilometrów
  • Jeżdżę ze średnią prędkością 21.87 km/h


88426.33

KILOMETRÓW NA BLOGU

21.87 km/h

ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ

168d 10h 27m

CZAS W SIODLE