Travel on Gravel!

kubolsky
Kruszwica i trzy mosty kolejowe Kategoria 100 i więcej, geocaching, ciekawe
Sobota, 24 sierpnia 2013 Komentarze: 0
Dystans 156.38 km
Czas 06:54
Vśrednia 22.66 km/h
Uczestnicy
Vmax 52.10 km/h
Tętnośr. 142
Tętnomax 175
Kalorie 6613 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Kilka dni temu, w naszej zakonspirowanej grupie funkcjonującej na pewnym popularnym portalu społecznościowym pojawiła się propozycja jazdy do Kruszwicy, rzucona przez niejakiego Uziela :). Tym jednozdaniowym wpisem Artur wywołał niemałą burzę. Momentalnie wywiązała się sporych rozmiarów dyskusja na temat tego kto jedzie, kiedy jedziemy, kto już wie, a kto jeszcze nie wie że jedziemy, którędy jedziemy, o której startujemy itd :). Generalnie stanęło na tym, że uzbierało się kilku chłopa i umówiliśmy się na jazdę w najbliższą sobotę. W międzyczasie swą obecność zadeklarował również Sebek (z którym dawno już nie mieliśmy okazji jeździć), pod warunkiem, że wrócimy do Gniezna na 19.30. Co nie jak tak! Wyjedziemy wcześniej, to na siódmą będziemy bez problemu! :) Jeszcze tego samego dnia otrzymaliśmy od Sebka ślad trasy, jak również ustaliliśmy ostatecznie, że startujemy wspólnie w sobotę, o 8.30 z Krzyżówki. Prognozy zapowiadały się wyśmienicie. Pogodowe portale internetowe z których z reguły korzystam przewidywały temperaturę oscylującą wokół 23 stopni, piękne słońce oraz...wiatr w twarz przez pierwszą połowę trasy (to tak żeby za łatwo nam się nie jechało ;) ).
Budzik nastawiłem na 6.30. Tym oto sposobem po wygramoleniu się z wyra miałem odpowiedni zapas czasu na poranny, pobudzający prysznic i jeszcze bardziej pobudzającą kawę. Wczoraj wieczorem wyszykowałem rower i spakowałem sakwę, więc można rzec - byłem przygotowany jak zawsze :P. Jako punkt zbiórki z pierwszymi tego dnia kompanami wybraliśmy wyjątkowo Biedronkę przy ul. Poznańskiej. Ruszyłem więc w jej kierunku zadowolony z posiadania na sobie bluzy z długim rękawem. Kurcze, ale rano jest zimno. A gdzie słońce? I co to za mgła w ogóle jest?! Na miejscu, gdzie już czekali na mnie Pan Jurek i Mateusz stawiłem się punktualnie o 7.30. Ponieważ tuż przed wyjazdem z domu otrzymałem sms-a od Micora (który miał przy Biedrze do nas dołączyć) z informacją o opóźnieniu, postanowiłem skorzystać z zapasu czasu, wskoczyć do sklepu i zaopatrzyć się w zapas energetyków na drogę. Morda mi się uśmiechnęła gdy wyczaiłem Blacki za 1.99, oczywiście w biedronkowym (tym razem większym niż tradycyjne) opakowaniu aluminiowym zwanym potocznie puszką ;). Zgarnąłem cztery, a pierwszego wytrąbiłem jeszcze na miejscu ;). Mimo upływu 10 minut Micora nadal nie było widać. Postanowiliśmy więc poinformować Chłopaków o opóźnieniu. Pan Jurek dryndnął do Sebastiana, ja do Marcina, który miał na nas czekać na ul. Wolności, czyli po drodze. Okazało się, że Marcin kwitnie na dworze od pięciu minut, więc aby nie zmarznąć zaproponował, że ruszy w naszą stronę i spotkamy się po drodze. Pięć minut po telefonie dojechał w końcu Dawid, z którym po ekspresowym powitaniu ruszyliśmy przez Kostrzewskiego, Dalki i ponownie Kostrzewskiego w stronę ul. Wolności. Zdziwiło mnie, że na ścieżce pieszo-rowerowej nie widać Marcina, ale postanowiłem że pojedziemy dalej i gdzieś na siebie wpadniemy. Nie było Go również na Wolności, a na skrzyżowaniu z Leśną zacząłem się porządnie martwić. Postanowiłem po raz kolejny wyciągnąć telefon. Okazało się, że Marcin był święcie przekonany że startujemy z Wenecji, i tam też pokręcił. Tym sposobem wpakowaliśmy się w kolejne opóźnienie. Marcin natomiast dość mocno nas zaskoczył, gdy niecałe pięć minut później zapieprzał w naszą stronę. Musiał zdrowo zasuwać, ponieważ przyjechał konkretnie czerwony :). Sam zresztą przyznał się do średniej na poziomie 35 km/h ;). W końcu w pełnym gnieźnieńskim składzie, z dwudziestominutowym zatarciem ruszyliśmy na spotkanie z resztą ekipy. Trasa wiodła tradycyjnie przez Szczytniki Duchowne, Wolę Skorzęcką i Lubochnię, a dalej już prosto lasem do Krzyżówki. Chcąc, nie chcąc znowu wylądowałem na szpicy. Chyba ruszyło mnie sumienie i żal mi się zrobiło czekających na nas i marznących chłopaków, bo postanowiłem ostro przydepnąć. Przydepnąłem do tego stopnia, że zdrowo upierdzielony błotem i z pulsem nie schodzącym poniżej 160 zniwelowałem opóźnienie do raptem trzech minut. Na miejscu czekała na nas reszta dzisiejszej grupy wypadowej w składzie: Sebastian, Artur, Kuba, nowo poznany Błażej, oraz "pozabeesowiec" - Dominik (zarzekł się, że na BS się pojawi ;). Uścisnęliśmy dłoń każdy z każdym (a chwilę to zajęło - w końcu było nas łącznie dziesięciu!), strzeliliśmy pierwsze dziś grupfoto i ruszyliśmy ku przygodzie pod przewodnictwem Sebastiana.

Spotkanie na Krzyżówce, grupfoto i lecimy! © kubolsky


Jeszcze zimno, jeszcze na długo © kubolsky


Początkowe kilometry wiodły dobrze mi znanymi drogami przez Gaj i lasy około skorzęcińskie, lecz jeszcze kręcąc wśród drzew odbiliśmy w lewo na Skubarczewo, tym samym pozostawiając za sobą moją standardową trasę do Ostrowa. Wyjeżdżając z lasu zdaliśmy sobie sprawę, że mgłą właściwie całkowicie opadła, na niebie pojawiło się słońce i zaczęło się robić coraz cieplej. Szybko zrobiło się na tyle ciepło, że w okolicy Myślątkowa zorganizowaliśmy pierwszy "sikstop", a przy okazji wykorzystaliśmy tę przerwę na pozbycie się bluz i przyozdobienie twarzy ciemnymi, lanserskimi okularami ;).

Pierwszy sikstop i szansa na zdjęcie górnej warstwy odzieży © kubolsky


Dalej ponownie terenem, raz lasem wzdłuż wąwozu, innym razem długą, wijącą się drogą polną Sebastian zaprowadził nas w okolice Procynia. Tu zaliczyliśmy dość długi, asfaltowy zjazd (czyli wszyscy próbowali wycisnąć maxa), zakończony (a jakże!) podjazdem. Troszeczkę się zagalopowaliśmy, gdyż ledwo przejechaliśmy pod wiaduktem kolejowym i już słyszeliśmy, że musimy zawrócić. Na szczęście nie daleko, bo do torów. Od tego momentu czekał nas etap jazdy...torowiskiem. Zanim jednak mogliśmy ruszyć trasą pomiędzy dwiema stalowymi szynami trzeba było wspiąć się na nasyp, a nie było to łatwe zadanie.

Wbijamy się na nasyp © kubolsky


W końcu jednak w komplecie znaleźliśmy się na torach w ciągu nieczynnej od 1994 roku linii kolejowej nr 239, łączącej Mogilno z Orchowem. Po chwili odetchnięcia po podjeździe i wspinaczce z rowerami ruszyliśmy ku pierwszej atrakcji dzisiejszego wypadu, którą był most kolejowy nad Małą Notecią. Tu muszę przyznać, że dojazd niby prosty (no bo w końcu torowiskiem), lecz piekielnie upierdliwy. Najpierw rower cały skakał po podkładach, później gdy zrobiło się trochę równiej wbiliśmy się w długi odcinek chaszczy, którymi zarosła linia i które zdrowo pokiereszowały mi nogi.

Przecinamy chaszcze na nieczynnym torowisku © kubolsky


Dopiero ostatnich parędziesiąt metrów to w miarę wygodna jazda po tłuczniu. W końcu jednak pojawił się On!

Most kolejowy nad Małą Notecią © kubolsky


Zdjęcia tego tak nie zobrazują, ale ta stalowa konstrukcja wzniesiona ponad 10 metrów nad dolinką Małej Noteci robi spore wrażenie. Wrażenie to jeszcze bardziej potęgują prześwity, które znajdują się między każdym kolejnym podkładem kolejowym. Innymi słowy - jest moc! :) U progu mostu zorganizowaliśmy sobie chwilową pauzę na focenie, a ja przy okazji wraz z pozostałymi obecnymi tu keszerami zaliczyłem Sebkową skrzyneczkę :).

Jest keszyk! :) © kubolsky


W końcu jednak trzeba było przedostać się na drugą stroną rzeczki, co dla osób z zaburzeniami równowagi na pewnych wysokościach było nie lada wyzwaniem. W końcu jednak ostrożnie i powoli, gęsiego pokonaliśmy przeszkodę. No risk - no fun!

Przeprawa mostem kolejowym nad Małą Notecią © kubolsky


Po drugiej stronie mostu zorganizowaliśmy dłuższą przerwę na uzupełnienie spalonych kalorii, jak również na kolejne fotki. Po jakichś 20 minutach się zebraliśmy, wsiedliśmy na rowery pokonując najpierw ostatnie kilkaset metrów torowiskiem, a następnie kawałek zaoranym polem by dotrzeć z powrotem do asfaltowej drogi.

Ostatnie metry jazdy po torach © kubolsky


Polem do asfaltu. Mam nadzieję, że nie było nawożone czy coś... :P © kubolsky


Tym oto sposobem znaleźliśmy się w Gębicach. Stąd dalej przez Zbytowo i Łąkie, jadąc głównie pod wiatr dotarliśmy do Strzelna robiąc małe zamieszanie na rynku.

Strzelno © kubolsky


Najwidoczniej niezbyt często widują tu zorganizowane grupy rowerzystów. Tak to przynajmniej wyglądało ;). Z rynku udaliśmy się pod Kościół Świętej Trójcy i Najświętszej Marii Panny, lecz ostra woń farby którą pokrywany był płot zniechęciły nas od zwiedzania tego miejsca.

Kościół Świętej Trójcy i Najświętszej Marii Panny w Strzelnie © kubolsky


Zawinęliśmy się więc w dalszą drogę i pokręciliśmy do Kruszwicy, będącej głównym punktem naszej dzisiejszej wyprawy. Do miasta Króla Popiela Sebastian poprowadził nas bocznymi drogami przez Kraszyce, Polanowice i Łagiewniki, najpierw czarnym dywanem, później polnymi piachami, znowu kawałek asfaltem i na koniec, aż do samej Kruszwicy betonowymi jumami. Na miejscu bardzo sprawnie przedostaliśmy się przez miasto na parking u stóp Mysiej Wieży, skąd rowerami wdrapaliśmy się na górkę, na której owa wieża stoi.

Mysia Wieża w Kruszwicy © kubolsky


Tu też mogliśmy oddać się kolejnemu wypoczynkowi. Spora część z nas (w tym ja) udała się na wieżę, celem podziwiania widoków. Kilku jednak zostało na dole. Szanowny Pan kasjer widząc zorganizowaną (no powiedzmy :P ) grupę zaproponował nam bilety ulgowe dla wszystkich. Niby różnica między ulgowym a normalnym to raptem złotówka, ale ile frajdy! No bo kiedy ja ostatnio bilet ulgowy dla siebie kupowałem... :D. Wdrapaliśmy się drewnianymi schodami na sam szczyt, gdzie jak się okazało byliśmy jedynymi osobami podziwiającymi widoki. Oczywiście zaczęło się focenie wszystkiego co wokoło było widać. Popstrykaliśmy trochę zdjęć, pstryknęliśmy też foto wspólne, a także (jak się później okazało) pstryknięto nam fotkę z dołu :).

Jezioro Gopło © kubolsky


Większościowe grupfoto na Mysiej WIeży © kubolsky


Pozostali na dole "ustrzelili" tych na górze © kubolsky


W końcu z powrotem, ponownie drewnianymi schodami zeszliśmy na dół, do reszty naszych Kolegów. Chwilę później dobiło do nas dwóch kolejnych kolarzy, z tym że jak wynikało z prostego rachunku matematycznego - to nie był nikt z nas ;). Okazało się, że do Kruszwicy przybyła dziś również grupa CIKLO Konin, czyli innymi słowy mówiąc rowerowa sekcja PTTK z Konina. Chwilę razem podyskutowaliśmy, następnie pstryknęliśmy pamiątkowe zdjęcie u stóp wieży i rozjechaliśmy się w swoje strony.

Spotkanie z Koninskimi cyklistami © kubolsky


Jak się po chwili okazało - nie na długo, ponieważ spotkaliśmy się ponownie pod Polo Marketem, jakieś 100 metrów od miejsca ostatniego spotkania :). Tu część z nas udała się na drobne zakupy, natomiast pozostałą część zainwestowała drobne w lody z pobliskiej budki. W końcu jednak konińscy cykliści odjechali, a jakiś czas po nich również i my ruszyliśmy w dalszą drogę. Ta wiodła na około miasta do wsi Kobylniki, gdzie na terenie dawnego PGR-u znajduje się pałacyk zbudowany z czerwonej cegły, obecnie zaadoptowany na hotel.

Pałac w Kobylnikach © kubolsky


Z Kobylnik ruszyliśmy drogą na Poznań do Sławska Wielkiego, w którym zjechaliśmy z tej uczęszczanej przez TIR-y trasy. Dalej przez Bożejewice i Żegotki, przecinając DK15, a następnie przez Ciechrz dotarliśmy w okolice jeziora Pakoskiego. Tu przemknęliśmy asfaltowym przesmykiem pomiędzy dwoma jeziorami - Bronisławskiem i Pakoskim właśnie.

Asfaltowy przesmyk między jeziorami Pakoskim i Bronisławskim © kubolsky


Po chwili wykręciliśmy rogala i przez Krzyżannę i Górę, tym razem wzdłuż jeziora Bronisławskiego dotarliśmy do kolejnej dziś stalowej atrakcji.

Widok na jezioro Bronisławskie © kubolsky


Most kolejowy nad jeziorem Bronisławskim © kubolsky


Aby się tam dostać należało najpierw zjechać kawałek polną drogą, a następnie przemknąć zarośniętym singielkiem wzdłuż torów aż do samego mostu. Udało się nam wszystkim bezpiecznie dotrzeć do celu i mogliśmy w spokoju napawać się pięknem inżynierii kolejowej ;). Kilku z nas udało się eksplorować konstrukcję (która nie była już tak adrenalinopędna jak ta nad Małą Notecią), reszta postanowiła ten czas przeznaczyć na regenerację sił.

Jezioro Bronisławskie © kubolsky


Przerwa na moście © kubolsky


Bielik zwyczajny © kubolsky


Po około dwudziestominutowej przerwie ruszyliśmy z powrotem tym samym singielkiem do drogi asfaltowej. Dalej pokręciliśmy przez Kunowo, Goryszewo i Bystrzycę do Żabna, gdzie czekał na nas ostatni z dzisiejszych mostów kolejowych. By do niego dotrzeć należało zejść z nasypu drogi, następnie przejechać jakieś 50 m polem i przebić się przez krzaki. Gdy mym oczom ukazała się stalowa konstrukcja mostu na jej szczycie stał już Marcin :).

Rowerowy Spiderman ;) © kubolsky


Nie wiem jak On to zrobił, ale musi mieć w sobie coś ze Spidermana. W końcu przed chwilą był tuż przede mną :). Kolejny most to oczywiście kolejna pauza, kolejne eksploracje i kolejne foty.

Most kolejowy w Żabnie © kubolsky


Takie tam na przęśle ;) © kubolsky


Tu też, jako że była to ostatnia dziś atrakcja, postanowiliśmy strzelić sobie również ostatnie foto grupowe.

Grupfoto na moście w Żabnie © kubolsky


Jadąc dalej z Żabna dotarliśmy do Wylatowa, gdzie jeszcze na chwilę zatrzymaliśmy się przy sklepie. Ponieważ dzień okazał się znacznie cieplejszy niż prognozy przewidywały, to i wodę trzeba było dość często uzupełniać. Z Wylatowa przez Krzyżownicę i Popielewo, wzdłuż jeziora Popielewskiego, a dalej przez Zieleń i Bieślin dotarliśmy do Gaju, skąd śmiganym już dzisiaj odcinkiem przedostaliśmy się z powrotem na Krzyżówkę, niejako zamykając dzisiejszą pętlę. Podziękowaliśmy sobie wzajemnie za rewelacyjny wypad w tak doborowym towarzystwie i tu nasze drogi się rozdzieliły. Bobiko i Uziel w towarzystwie Błażeja pomknęli w swoją stronę, a my z powrotem przez las, mijając po drodze konkurencję na koniach ;) dotarliśmy na Lubochnię i tym razem przez Wierzbiczany śmignęliśmy do Gniezna. Na Reymonta pożegnaliśmy się z Domelem, który po raz kolejny dzisiaj zarzekł się, że dołączy do społeczności BS i ruszyliśmy do Piotra i Pawła po jak najbardziej zasłużone piwko na wieczór. Z ponownie pełnymi sakwami odprowadziliśmy Sebka do pracy, skąd ruszyliśmy już do domów. Z Marcinem rozjechaliśmy się na skrzyżowaniu z Warszawską, a p. Jurek z Mateuszem już tradycyjnie odprowadzili mnie praktycznie pd sam dom. Przyznam, że wróciłem lekko styrany, ale za to niewspółmiernie bardziej zadowolony. Naprawdę warto było, zwłaszcza w tak dużej grupie. Dzięki Chłopaki! Oby jak najszybciej udało się nam coś podobnego powtórzyć. Tymczasem Wasze zdrówko! Sokiem z buraków oczywiście ;)

P.S. Zawarte w opisie foty są autorstwa wszystkich uczestników wypadu. Wybaczcie,że nie zaznaczyłem które jest czyje, ale sporo było tego do ogarnięcia ;).

Mapka:

Komentarze

Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

TROCHĘ O MNIE

Ten blog rowerowy prowadzi kubolsky z miasta Poznań
  • Mam przejechane 75433.38 kilometrów
  • Jeżdżę ze średnią prędkością 21.88 km/h


75433.38

KILOMETRÓW NA BLOGU

21.88 km/h

ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ

143d 16h 16m

CZAS W SIODLE