Przyjemnego ciepełka, słońca na błękitnym niebie i wiatru z zachodu aż żal było nie wykorzystać. Padło na solówkę do Torunia miksem szlaków z początków mojej jazdy (w ogóle to chyba była moja pierwsza setka), oraz trasy objechanej rok temu z Marcinem i p. Jurkiem. Pod Kopernikiem zameldowałem się dużo szybciej niż zakładałem, więc pozostało mi zaliczyć starówkę, przysiąść na wałach przy Wiśle i myknąć na dworzec w oczekiwaniu na pociąg. Przy okazji weszły pierwsze w tym roku stówa i Gran Fondo :).
Wypad do "Skoja" w standardowym składzie - p. Jurek, Mateusz i moja skromna osoba. Na miejscu pauza na molo, na które w międzyczasie (szeroko pojętym) dojeżdżają i odjeżdżają uczestnicy rajdu zorganizowanego z okazji otwarcia sezonu. Powrót w czwórkę, bo z Mikołajem przez Powidz, Wiekowo, Witkowo i Niechanowo.
Sobota, coraz więcej wiosny w powietrzu - znak, że trzeba kręcić. Cóż począć - jak trzeba to trzeba. Co prawda przerażał nas trochę wiatr, ale i z tym problemem sobie poradziliśmy. Składem Kolei Wielkopolskich dojechaliśmy na Garbary, skąd przez Cytadelę, zmierzając prosto na północ miasta dotarliśmy na Piątkowo. Stąd już praktycznie w całości terenem (pomijając stosunkowo krótkie asfaltowe odcinki) fragmentem Nadwarciańskiego Szlaku Rowerowego, przez Zielonkę i jej otulinę oraz Lasy Czerniejewskie trafiliśmy do Gniezna. To tak pokrótce, szerzej nie będzie ;) Ostatnie kilometry uświadczyły nas w przekonaniu, że jazda z zachodu na wschód to najlepsze co mogło nam się dzisiaj trafić :)
P.S. Ale dziś wysypało rowerzystów! A w Pobiedziskach minęliśmy się z dwoma wyjątkowymi śmigantami - Asią i Marcinem :)
P.S.2 Na Morasku ewidentnie zagięliśmy czasoprzestrzeń i przenieśliśmy się do Śródziemia - spotkaliśmy Gandalfa zmierzającego do Mordoru, ku majaczącym na horyzoncie Dwóm Wieżom... ;)