Travel on Gravel!

kubolsky
Piątek, 19 kwietnia 2013 Komentarze: 11
Dystans 91.53 km
Czas 05:05
Vśrednia 18.01 km/h
Vmax 50.20 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Dzień przywitał mnie pogodą iście rowerową. No może wiatr nie był do końca z tych wymarzonych, ale znośny. Dzisiejszy dzień również postanowiłem odpowiednio spożytkować na jazdę. Zaplanowałem ruszyć do południa wiedząc, że czeka mnie jazda solo (za czym nie przepadam), bo Marcin "dziobie" do szkoły, a pan Jurek pracuje. Chwila dumania w fotelu i już wiedziałem, że śmignę do Poznania. Był tylko jeden problem - nie znam trasy. Znaczy się znam, ale obie znane mi wersje (DK5 i nowa S5) dedykowane są zmotoryzowanym. Jazda rowerem po tej pierwszej to czyste szaleństwo, po tej drugiej zwyczajnie nie wolno :) Korzystając z okazji, że trasę muszę wykombinować sam postanowiłem, że dziś przetestuję zakupioną w Google Play Locus Maps Pro, w połączeniu z GPSies. O appce wcześniej się sporo naczytałem (pod niebiosa wychwalał ją bobiko;) ). Odpowiednio ją pod siebie skonfigurowałem (a jest co konfigurować - to naprawdę wielki, turystyczny multitool), oraz dograłem za pomocą zewnętrznego pluginu "kesze" w okolicy. Następnie przysiadłem przed kompem, odpaliłem gpsies.com, wyrysowałem zaplanowaną trasę i wyeksportowałem ją do Locusa. Nie chcąc tracić więcej czasu szybko ubrałem się na długo (spodnie i bluza, bez warstwy izolacyjnej) bo słońca praktycznie nie było, a wiatr choć ciepły to odczuwalny, spakowałem do plecaka krótsze warstwy ubrania (tak na wszelki wypadek), oraz niezbędne narzędzia (również na wszelki wypadek), woda w bidon, kask na łeb i punkt 11.00 ruszam! Początkowo objeżdżoną już drogą do Dziekanowic, gdzie zaliczyłem kesza Drużyna Piastowska. Wpisałem się zaraz za marcingt i sebekfireman :)

Piastowska drużyna © kubolsky


Po chwili śmigałem dalej do Lednogóry, gdzie odbiłem na Moraczewo. Zaraz po opuszczeniu zabudowań zmieniła się nawierzchnia z bitumicznej na utwardzoną, ziemną drogę polną. Muszę przyznać, że bardzo mnie to ucieszyło - w końcu przetestowałem porządnie Epicona w terenie. Rezultat? Jest re-wel-ka! :) Ekstra wybiera nierówności, jedzie się mega komfortowo. Następnie trasa wiodła przez chwilę asfaltem, żeby znowu przejść w polne szlaki. Tu też napotkałem pierwszą i jedyną przeszkodę w postaci piaszczystego podjazdu. Zmusił mnie on do podprowadzenia kawałek roweru, aby po chwili z powrotem na niego wsiąść i śmigać dalej. Po ponownym wyskoczeniu na asfalt pokręciłem do Krześlic, gdzie cyknąłem fotkę pałacu.

Pałac w Krześlicach © kubolsky


Dalej czarna droga wiodła gładko do Wronczyna gdzie odbiłem w kierunku Tuczna, tym samym wjeżdżając do Puszczy Zielonka (poinformowała mnie o tym fakcie stosowna tablica). Nadal asfaltami śmigałem przez las. Opuszczając zadrzewiony teren przed Karłowicami pierwszy i właściwie ostatni raz tego dnia dopadł mnie naprawdę solidny wmordewind, skutecznie obniżając prędkość do około 18 km/h. Tak snułem się aż do Wierzonki. Wjeżdżając do w/w miejscowości czułem przechodzące mnie po karku dreszcze - w końcu to fyrtel grigora, spodziewać się można wszystkiego ;)

Wierzonka © kubolsky


Bezpiecznie i po cichu przejechałem przez Wierzonkę kierując się w stronę Wierzenicy, gdzie obfociłem pierwszy (z dwóch dzisiaj) drewniany kościół na "Szlaku drewnianych kościołów wokół Puszczy Zielonka".

Drewniany kościół w Wierzenicy © kubolsky


Dalej najpierw kawałek kocimi łbami, później ubitym piachem w stronę Kicina. Po drodze przystanąłem cyknąć fotkę Dziewiczej Góry i wieży na niej ulokowanej.

Dziewicza Góra © kubolsky


Po chwili wpadłem do Kicina. Tu również fotostop przy kościółku.

Drewniany kościół w Kicinie © kubolsky


W dalszej kolejności pomknąłem przez las do Koziegłów (tak to się chyba odmienia :P ). Zauważyłem, że lasy pomiędzy obiema miejscowościami są odgrodzone, a na każdym praktycznie drzewie wiszą tablice informujące o zakazie wstępu z powodu znajdujących się tam niewybuchów. Ciekawe ilu śmiałków po zmroku się tam już wybrało i ilu wróciło ;) W końcu przez Koziegłowy do drogi nr 196, w lewo i praktycznie byłem już w Poznaniu. Wystarczyła chwila jazdy przez moją ukochaną stolicę Wielkopolski by zrozumieć, dlaczego znajduje się ona na szarym końcu miast przyjaznych rowerzystom. Niby ścieżki są, niby kontrapasy są, ale to wszystko jakieś takie nieprzemyślane, rozlazłe i utrudniające jazdę. Jakoś się przez ten Poznań przebiłem, choć mimo faktu, że znam go całkiem dobrze to miałem pewne wątpliwości czy drogami którymi śmigałem mogę jechać rowerem, czy raczej powinienem chodnikiem bo akurat w kilku miejscach ścieżki rowerowej nie uświadczyłem. Tak rozmyślając dotarłem na Ostrów Tumski...

Ostrów Tumski © kubolsky


...następnie mostem nad Wartą i ul. Chwaliszewo na Stary Rynek...


Poznański Ratusz © kubolsky


Poznański Stary Rynek © kubolsky


Zamek Przemysła © kubolsky


...by ostatecznie wzdłuż Placu Wolności, mostem Teatralnym i rozrytą Kaponierą trafić na dworzec Poznań Główny.

Nowy dworzec Poznań Główny © kubolsky


Jak to się stało, że trafiłem akurat w to miejsce? Ano po porostu, najzwyczajniej w świecie nie chciało mi się kręcić do Gniezna z powrotem :) Wolałem dotrzeć rozklekotanym "Kiblem" o przyzwoitej godzinie i mieć coś jeszcze z popołudnia :)
Na dworzec trafiłem akurat. Mimo kolejek w kasach, 15 minut tam spędzone w zupełności wystarczyło, by zakupić bilet z dopłatą za rower oczywiście i ze spokojem zejść na peron 2, gdzie czekał podstawiony już osobowy do Gniezna. Wtarabaniłem Furę do przeznaczonego ku temu przedziału, rozsiadłem się wygodnie na skaji i poklekotałem baną z powrotem. Przed odjazdem, do przedziału wsiadła gimbusowa parka z podpoznańskiej wsi (bynajmniej tak wyglądali) i przez przypadek usłyszałem o czym rozmawiają. Moją uwagę przykuło jedno zdanie - dziewoja do chłopaka: "Patrz jaki fajny rower, chyba z 10 000 kosztuje, co? Naprawdę fajny!" Miło wiedzieć, że Fura sprawia wrażenie roweru o wartości przynajmniej kilkukrotnie przekraczającej wartość właściwą... ;)

Fura jedzie baną :) © kubolsky




Czwartek, 18 kwietnia 2013 Komentarze: 3
Dystans 30.60 km
Czas 01:23
Vśrednia 22.12 km/h
Uczestnicy
Vmax 51.20 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Zgodnie z wczorajszymi przypuszczeniami dzisiejszy dzień auto spędziło we warsztacie. Trzeba więc było sensownie wykorzystać okazję, w postaci bonusowego dnia "prawie" wolnego. Koło południa wybrałem się do sklepu rowerowego, celem zakupu porządnej spinki do łańcucha (spinki Shimano to nie dość, że porażka, to praktycznie nierozpinalne :/ ), oraz smaru na wiosenno-letnie warunki. W drodze powrotnej wstąpiłem jeszcze do Polmozbytu ;) po benzynę ekstrakcyjną i specyfik do mycia silników (za namową Marcina). Po ostatnich przejazdach przez lasy około Skorzęcińskie do napędu dostało się sporo piachu i błota, co powodowało nieznośne trzeszczenie podczas jazdy. Dzisiejsze popołudnie poświęciłem więc na kompleksowe wyczyszczenie Fury. W związku z tym po powrocie do domu rozkułem łańcuch i zaaplikowałem mu kąpiel w benzynce, po czym skułem na nowo przy pomocy spinki SRAM 8. Solidnie wyczyściłem cały napęd, umyłem sam rower i troszeczkę zmieniłem ciśnienie w amortyzatorze. Po wszystkich zabiegach rower prezentował się wyśmienicie, aż żal było nim jechać w teren. Najważniejsze jednak, że po myciu jeździ się absolutnej w ciszy, przy delikatnym akompaniamencie szumu opon. Bajka!
Z Marcinem umówiliśmy się na wyjazd w godzinach wieczornych. Z powodu niewielkiej ilości dostępnego czasu trzeba było zorganizować krótszą trasę. Tym razem padło na Lubochnię. Ruszyliśmy po 18.30 z wiatrem, w dość żwawym tempie. Po parunastu minutach znaleźliśmy się na miejscu i chcąc, nie chcąc musieliśmy zawrócić. Wykręcając rogala minęliśmy rozpędzonego bikera. Mam wrażenie, że to mój kumpel, choć w kasku, i okularach ciężko stwierdzić mijając się szybko po drodze. Rąsia w górę i jedziemy dalej. Istniało ryzyko, że skoro w tamtą stronę jechało nam się tak dobrze, to z powrotem czeka nas klasyczny wmordewind. Okazało się jednak, że zamiast wichury prosto w ryło towarzyszył nam przyjemny wiaterek, zupełnie nie przeszkadzający w jeździe. Pozytywnie zaskoczeni postanowiliśmy odbić w stronę Jankowa Dolnego, gdzie po drodze zatrzymaliśmy się na wiadukcie kolejowym strzelić kilka fotek.

Na wiadukcie w Jankowie © kubolsky


Zachód słońca nad torowiskiem © kubolsky


W Jankowie, tuż przed samym skrzyżowaniem z dawną DK15 występuje zjazd, na którym Marcin postanowił wycisnąć maxa. Z Jego wpisu widzę, że wyszło 59.68 km/h, a na rowerze to nie przelewki ;) Po dojeździe do krzyżówki chcieliśmy zapuścić się drogą gruntową w stronę obwodnicy, ale po paruset metrach okazało się, że droga ta jest jeszcze nieprzejezdna i musimy zawrócić. Szybki podjazd gruntem z powrotem dał nam trochę popalić ;) Ostatecznie ruszyliśmy asfaltem w górę, w kierunku Gniezna. Aby jeszcze urozmaicić sobie dzisiejszy wypad, odbiliśmy w stronę Jankówka i Wełnicy (tu występują kolejne zjazdy i wzniesienia, ale lepszego speeda nie dało się osiągnąć), a następnie ul. Orcholską wpadliśmy do miasta. Szybki objazd Winiar dookoła i kierunek dom. Na wysokości Pol-Caru pożegnałem Marcina, wstępnie umówiliśmy się na niedzielny wypad większą grupą i szybko pognałem do domu, bo niebo zrobiło się podejrzanie ciemne. Za ciemne. Przeczucie mnie nie myliło - ledwo trzasnąłem drzwiami i się rozpadało. W domciu po wysiłku czekała na mnie kolacja (którą sam sobie wcześniej zakupiłem :P) w postaci zestawu sushi (lepsze to na wieczór niż klasyczny schabowy z sosem i tona ziemniaków), oraz zimne piwko (dziś Kormoran Jasny Mocno Chmielony). Pycha!

Kolacyjka :) © kubolsky


A na deser mapka ;)

Środa, 17 kwietnia 2013 Komentarze: 5
Dystans 46.89 km
Czas 02:46
Vśrednia 16.95 km/h
Uczestnicy
Vmax 35.10 km/h
Więcej danych
Technika po raz kolejny postanowiła mnie zawieść. Z dzisiejszego wyjazdu do pracy wyszły nici, ponieważ samochód znów strzelił focha i stwierdził, że nie pojedzie. Trudno, się nie będę prosił. Odstawiłem go do mechanika i zacząłem myśleć, co zrobić z zyskanym dniem. Postanowiłem najpierw nadrobić zaległości biurowe, a następnie skontaktowałem się drogą smsową z Marcinem i zaproponowałem wspólną jazdę. Marcin stwierdził, że ze 2 godziny czasu wygospodaruje i chętnie się gdzieś kopsnie rowerem w moim skromnym towarzystwie. Umówiliśmy się na spotkanie na ścieżce pieszo-rowerowej przy ul. Kostrzewskiego i po 10 minutach już wspólnie ustalaliśmy cel naszej wycieczki. Padło na Arcugowo i zaliczenie nie odkrytego wcześniej przez Niego "kesza". Tym samym sam mając okazję odkryć pierwszą skrzynkę, oficjalnie rozpocząłem zabawę z geocachingiem :). Pierwsze minuty jazdy to decyzja, by śmignąć do Cielimowa przez Las Miejski. Jak się po chwili okazało, leśne dukty są przejezdne, a to niesamowicie cieszy :)

Przez Las Miejski © kubolsky


Następnie sunąc przez okoliczne wsie znaleźliśmy się w Niechanowie, a po chwili w Arcugowie. Tu korzystając z GPSa Marcina właściwie bezproblemowo odnaleźliśmy pierwszego "kesza", założonego przez znajomego z Bikestats - Uziela.

Kesz w Arcugowie © kubolsky


Obydwoje wpisaliśmy się w logu skrzynki, po czym skrzętnie ją ukryliśmy w przeznaczonym do tego miejscu, obfocililiśmy pałac (mocno zaniedbany) i ruszyliśmy dalej.

Pałac w Arcugowie © kubolsky


Przed wyjazdem z Arcugowa Marcin zaproponował, aby zaliczyć jeszcze jedną skrzynkę ulokowaną na terenie byłego poligonu wojskowego w Cielimowie. Przytaknąłem i ruszyliśmy dalej. Przez Mikołajewice i Potrzymowo dotarliśmy do Żydowa, zaliczając po drodze asfaltowo-gruntowy skrót (również przejezdny), a stamtąd pomknęliśmy do Gębarzewa. Tuż za Żydowem znajdowało się pierwsze odbicie na poligon, niestety jeszcze zbyt grząskie by je bezproblemowo pokonać. Zdecydowaliśmy więc, że na byłe tereny wojskowe wbijemy się za Gębarzewem. W samym Gębarzewie trafiliśmy na domostwa lokalnych hobbitów ;)

Hobbiton w Gębarzewie ;) © kubolsky


Tuż za wsią w końcu odbiliśmy na poligon przejezdnym duktem i po chwili krążyliśmy po licznie usianym ścieżkami terenie. Muszę przyznać, że żałuję iż nigdy wcześniej się tu nie zapuściłem, bo teren jest naprawdę ekstra! W końcu dotarliśmy do naszego celu - miejsca, na którym lądował Papież Jan Paweł II podczas swojej pierwszej wizyty w Ojczyźnie, w 1979 roku. Tu też ulokowany jest kolejny "kesz", w którym zanotowałem swoje odkrycie (Marcin odkrył go już wcześniej).

Kesz na poligonie w Cielimowie © kubolsky


Jeszcze dwie fotki Papieskiego lądowiska i śmigamy dalej.

Tablica informacyjna na Papieskim lądowisku © kubolsky


Marcin pod krzyżem :) © kubolsky


Padła propozycja, aby drogę powrotną delikatnie wydłużyć przez powrót do wsi Gębarzewo, odbicie w stronę Gębarzewka, a następnie pokręcić drogą gruntową biegnącą tuż obok zakładu karnego. Tak też uczyniliśmy i po parunastu minutach wlecieliśmy ul. Pustachowską do Gniezna. Z Marcinem pożegnałem się na skrzyżowaniu Kostrzewskiego i Wrzesińskiej, a sam pomknąłem jeszcze przez miasto do Piotra i Pawła uzupełnić płyny i zakupić piwko na wieczór. W drodze powrotnej technika postanowiła zawieść mnie jeszcze jeden raz poprzez samoczynne wyłączenie się telefonu i tym samym przerwę w rejestracji przebytej trasy. W sumie lepiej kilka km przed domem, niż na początku wycieczki :)
Zastanawiam się jeszcze, czy odzyskam na jutro samochód, czy też znowu będę musiał zadecydować, jak zagospodarować kolejny, zyskany dzień ;)

Poniedziałek, 15 kwietnia 2013 Komentarze: 7
Dystans 45.16 km
Czas 01:55
Vśrednia 23.56 km/h
Vmax 40.30 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Poniedziałek. Od poniedziałku nie można się za bardzo przemęczać, więc dziś postanowiłem pracować w Poznaniu :P. Po części decyzja ta spowodowana była przepiękną pogodą i chęcią wykorzystania jak największej ilości czasu na jazdę rowerem. Właściwie nie po części, a w znakomitej większości. A tak serio to aura była jedynym powodem :)
Przed wyjazdem z Poznania odwiedziłem moje dwie, standardowe miejscówki - specjalistyczny sklep piwny - Ministerstwo Browaru, oraz Decathlon Franowo. W obu zostawiłem trochę gotówki. W pierwszym przybytku zakupiłem kilka piw (tu muszę nadmienić, że poza rowerem moją pasją jest również szeroko pojęte browarnictwo) - trzy z mojego ulubionego gatunku American IPA, oraz jednego, klasycznego, niemieckiego pilsa.

3x AIPA, 1x Klasyczny, Niemiecki Pils © kubolsky


Do Decathlonu wpadłem jak zwykle się rozejrzeć, i jak zwykle z czymś musiałem wyjść. Moim łupem padł bezprzewodowy licznik B'Twin COUNT 8, oraz "bezbarwne" okulary.
Po przyjeździe do domu trochę się ogarnąłem, przebrałem "na krótko" (pogoda do tego wybitnie zachęcała) i wyskoczyłem pełen chęci do jazdy, lecz bez żadnego konceptu na trasę. Postanowiłem więc dryndnąć do Marcina z propozycją wspólnej jazdy. Marcin odebrał, lecz okazało się, że był już daleko w trasie, w okolicach Murowanej Gośliny. Tym sposobem pozostała mi jazda solo.
Początkowo bez pomysłu ruszyłem na wschód, ale wystarczyło parę minut jazdy by stwierdzić, że o ile chodząc po dworze jest naprawdę ciepło, tak jadąc rowerem, pęd wiatru solidnie daje popalić. Zatoczyłem więc kółeczko po dzielni i wróciłem do domu celem uzupełnienia odzieży wierzchniej. Tym razem opuszczając swój fyrtel ruszyłem na zachód, w stronę Dziekanowic. Postanowiłem, że dzisiejszą trasę będę wyznaczał z upływem kolejnych kilometrów. Tym sposobem po krótkiej chwili znalazłem się w Łubowie, gdzie przystanąłem strzelić fotkę drewnianego kościółka.

Drewniany kościół w Łubowie © kubolsky


Ruszyłem dalej "ścieżką" rowerowo-pieszą (celowo w cudzysłowie - nie dość, że z kostki, to jeszcze nierówna jak powierzchnia księżyca :/), odbiłem na Dziekanowice i ostatecznie dotarłem na Ostrów Lednicki. Zatrzymałem się po drodze na plaży cyknąć fotkę...

Plaża w Dziekanowicach © kubolsky


...po czym pokręciłem w stronę bramy muzeum. Ta oczywiście była zamknięta, bo i samo muzeum póki co nie działa. Tu również strzeliłem focię i wykręciłem rogala.

Brama na Ostrów Lednicki © kubolsky


Zawracając, matka natura uświadomiła mnie, że nie może być zbyt pięknie i postanowiła sobie, że będzie ostro dymać z południa. Tym sposobem ruszając w stronę owej "ścieżki" dymało mi prosto w twarz. Po dotarciu do rowerowego szlaku stwierdziłem, że totalnym bezsensem będzie powrót i trzeba by teraz wykombinować dalszą drogę. Wystarczyła chwila niezbyt intensywnego myślenia, by wpaść na pomysł jazdy na Pola Lednickie. Tym sposobem ruszyłem w stronę Ryby trasą, którą nigdy wcześniej nie śmigałem. Na szczęście prowadziły mnie znaki, które doprowadziły mnie pod sam obrany przeze mnie cel pośredni. Tu również chwila focenia i lecę dalej. Nadmienię tylko, że mimo iż mieszkam "żabi skok" stąd, to Rybę widziałem na własne oczy drugi raz w życiu.

Brama III Tysiąclecia © kubolsky


Self focia © kubolsky


Mijając wieś, czy może bardziej osadę Imołki, wyleciałem na drogę Gniezno - Kiszkowo, gdzie skierowałem się oczywiście w stronę tego pierwszego. Wystarczyło opuścić las by zostać brutalnie uderzonym wiatrem wiejącym z kierunku "prostowryjnego". Chcąc nie chcąc prędkość spadła, a spowalniający wiatr towarzyszył mi do samego Gniezna. Wolniejsza jazda, a tym samym rozciągnięcie się w czasie spowodowały, że w głowie zakiełkował mi szatański plan - zatrzymam się w sklepie w Owieczkach i kupię sobie oranżadę na miejscu. O! Plan swoje, a życie swoje - nawet w wiejskim spożywczo-przemysłowym nie uświadczy się już landryny w płynie :(. Musiałem więc zadowolić się wodą i Marsem. Ruszając przyuważyłem jeszcze kicającego po drugiej stronie ulicy szaraka, któremu cyknąłem mało wyraźną fotkę i ruszyłem do domciu. Fotki nie będę jednak wklejał, gdyż podejrzewam, że na owym zdjęciu zająca będę widział tylko ja :P.
Jazda do Gniezna, mimo że pod wiatr przebiegła sprawnie i po chwili ulicą Kiszkowską wleciałem do miasta, a stąd już tylko rzut beretem do domu gdzie w lodówce czekały cztery przepyszne, zakupione dziś w Pozku piwa. Yummie!
Podsumowując - kolejny udany dzień. Apetyt rośnie w miarę jedzenia :).

Na koniec jeszcze mapka z Endo, by tradycji stało się zadość

Niedziela, 14 kwietnia 2013 Komentarze: 2
Dystans 52.18 km
Czas 03:10
Vśrednia 16.48 km/h
Vmax 34.70 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Noc z ekipą w Ostrowie obfitowała w przeróżne absurdalne rozmowy, jeszcze bardziej kosmiczne teksty, szybko znikające browary i całkiem niezłe kiełbaski z grilla. Innymi słowy - było mega dobrze! Owej nocy zawdzięczamy również opracowanie "skali Wiadra" (dla mocno wtajemniczonych), oraz pierwsze konkretne ustalenia w temacie rowerowego objazdu ściany wschodniej. W związku z koniecznością opuszczenia lokalu dnia następnego, o w miarę przyzwoitej godzinie, tuż po 12:00 w nocy towarzystwo zaczęło się rozchodzić.
Rano po wyśmienitym śniadaniu i uprzątnięciu przybytku powskakiwaliśmy w rowerowe ciuchy i ruszyliśmy w sześciu do Gniezna.
Jak to się mówi - początki bywają trudne, a start tego dnia dla większości z nas był tego doskonałym potwierdzeniem. Trzeba jednak oddać, że noc nas trochę zmęczyła i osłabiła, a że wszyscy prócz mnie śmigali z sakwami, to pozostawali w tyle. Dodatkowo od rana prognozy się nie do końca sprawdzały i zamiast zapowiadanego słońca mieliśmy nieźle zachmurzone niebo, co miało swój udział w mniejszej chęci do jazdy ;). Początkowo sam odbiłem od reszty, celem obfocenia grupy - tu wyjazd z lasu w którym ulokowane jest Ostrowo.

Wyjazd z Ostrowa © kubolsky


Później podzieliliśmy się na pary i śmigaliśmy, każda para swoim tempem, dość mocno tym samym rozciągając cała ekipę. Tak dojechaliśmy do Wylatkowa, gdzie czekała nas przeprawa wspominanym wcześniej skrótem. Najpierw łąka, następnie kładka, a na koniec delikatnie w górę po grząskiej i wąskiej ścieżce między drzewami. Fajnie! :)

Łąka za Wylatkowem © kubolsky


Ów XC skończył się zdecydowanie za szybko jak dla mnie i po chwili śmigaliśmy leśną drogą do Skorzęcina, w którym postanowiliśmy na chwilę się zatrzymać i strzelić kilka fotek. Podczas przerwy Krzysiu poczęstował mnie tabletkami gwałtu ;), które okazały się specyfikiem przyspieszającym metabolizm i spalanie tłuszczu. Jako że totalnie nie wierzę w takie ściemy, łyknąłem dwie na raz :P

Przerwa w Skorzęcinie © kubolsky


Większość ekipy Kontinuum. © kubolsky


Decyzją ogółu postanowiliśmy zobaczyć, jak ośrodek prezentuje się przed sezonem, wraz z obowiązkową wizytą na molo.

Molo w Skorzęcinie © kubolsky


Po paru fotkach dosiedliśmy swoje jednoślady i udaliśmy się w dalszą drogę. Wyjazd z lasu to zaskoczenie - w przeciwieństwie do wczorajszego dość porywistego wiatru, przelotnych lecz intensywnych opadów i słońca pomiędzy jednym deszczem a drugim, dziś było praktycznie bezwietrznie, ale niestety bezsłonecznie, choć dość ciepło.
Mocno rozciągnięci, nadal małymi dwuosobowymi grupkami dojechaliśmy do Chłądowa, gdzie postanowiłem cyknąć ostatnią dziś focię i ruszyliśmy tym razem dwoma, trzyosobowymi grupami dalej.

Chłądowo © kubolsky


Dojeżdżając do Szczytnik Duchownych w końcu zza chmur wyjrzało słońce, przywołując na nasze twarze uśmiechy. Z nową porcją rowerowego entuzjazmu pognaliśmy do Gniezna. W miejscu gdzie mieliśmy się rozdzielić padła propozycja wspólnej pizzy w knajpie, nad którą (propozycją) za długo się nie zastanawiałem. Tuż pod pizzernią pożegnaliśmy Agę i Wiadra i udaliśmy się na zasłużony posiłek. Pizza ta powiem szczerze nie do końca mi podeszła, ale jako że byłem dość głodny pochłonąłem swoją porcję bez zająknięcia. Po strawie pożegnaliśmy również Bociana oraz mieszkającego obok w bloku Krynia i z Wojtasem pokręciliśmy do domu. Po dotarciu do celu czułem niedosyt, a że nadarzyła się okazja (misja Galeria oraz Piotr i Paweł), to wrzuciłem z powrotem łupinę na głowę, oraz plecak na plecy i z niekrytą radością pojechałem dalej. Musze powiedzieć, że od wjazdu do Gniezna, z minuty na minutę było coraz słoneczniej, coraz cieplej i w końcu prawdziwie wiosennie. Dało się to zresztą zaobserwować w około - ludzie masowo wysypali się z domów do miasta i nad Wenecję, a parking w galerii zajęty było do ostatniego miejsca parkingowego. Droga powrotna wiodła przez centrum, gdzie na rynku zegar/termometr się tam znajdujący wskazywał 17 stopni. No, czas najwyższy!
Pokręciłem z zakupami do domu, gdzie w końcu odstawiłem rowerek, zaliczyłem prysznic, zmieniłem ciuchy i mega zadowolony z mijającego powoli weekendu rozsiadłem się w fotelu.
Jedno jest pewne - ja chcę więcej! :)



Sobota, 13 kwietnia 2013 Komentarze: 4
Dystans 42.18 km
Czas 01:41
Vśrednia 25.06 km/h
Vmax 39.60 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
W tygodniu umówiliśmy się z bracholem i ekipą na rowerowy wypad na działkę. Pogoda na weekend zapowiadała się wyśmienicie, stąd też padło na start w sobotę, w południe. Tuż przed 12.00 przyszykowałem się do wyjazdu, spakowałem plecak i wyskoczyłem z rowerem poczekać na Wojtasa. Trzy obroty korbą sprawiły, że dopadła mnie furia, a krew zalała :/.
Dzień wcześniej Fura doczekała się wymiany łańcucha. Ten fabryczny zdążył się już rozciągnąć. Wybór padł na Shimano CN-HG50, opisywany w necie jako solidny i niedrogi. Tego wieczora trochę się namęczyłem z rozkuwaniem starego łańcucha, ponieważ nie posiadam skuwacza, a sam łańcuch nie był spinany spinką. Ostatecznie postanowił skapitulować, a ja naciągnąłem na rower nowy, świeżo nasmarowany. Brak jazdy testowej (było juz dosyć późno) okazał się ogromnym błędem. Gdybym sprawdził jak funkcjonuje odświeżony napęd, dowiedział bym się, że kaseta również musi zostać zastąpiona przez nową. Niestety nie sprawdziłem. Dowiedziałem się o tym nieprzyjemnym fakcie tuż przed wyjazdem i tym samym swój udział we wspólnej eskapadzie musiałem odwołać. Nie poddając się jednak wsiadłem w samochód i udałem się do sklepu rowerowego, celem nabycia drogą kupna nowej. Tu niestety nie miałem zbytniego wyboru, a chcąc za wszelką cenę dotrzeć na działkę jeszcze tego dnia, zakupiłem Shimano CS-HG41 wraz z kluczem montażowym, udałem się z powrotem do domu i po pół godzinie miałem znów sprawny rower. Gdy w końcu gotowy byłem do wyjazdu (ponownego), jak na złość pogoda pokrzyżowała moje plany. Najprawdopodobniej znudziło się jej sypanie śniegiem i postanowiła rozszerzyć swój repertuar o deszcz :/. Tym samym czekało mnie kolejne pól godziny siedzenia w domu. Gdy w końcu łaskawie przestało lać z nieba zebrałem się po raz kolejny, lecz po wyjściu za próg uwagę mą przykuły kolejne ciemne, szybko zbliżające się chmury. Przytomnie postanowiłem po raz kolejny odłożyć start, i dobrze zrobiłem. Nie minęło 10 minut i znowu lało. Kolejne pół godziny w domu :/. Siedząc z dupą w miejscu ustaliłem sam ze sobą, że jak tylko tym razem przestanie, to choćby nie wiem co się działo jadę. Przestało, a ja ruszyłem z kopyta. Po wyjeździe z miasta szybka analiza nieba nad głową wykazała, że za plecami mam kolejną chmurę, a na domiar złego ta poprzednia nie zdążyła za daleko uciec. Mimo perspektywy chcącego mnie dopaść deszczu i tak jechało się wyśmienicie. 3/4 trasy to zasuwanie z wiatrem w plecy i prędkością stałą koło 30 km/h. Tylko sporadyczne chwilowe zmiany kierunku powodowały, że atakowały nie boczne, dość silne podmuchy. Ostatecznie w zadziwiająco szybkim tempie dotarłem do OW w Skorzęcinie, gdzie postanowiłem strzelić panoramę

Wjazd do Skorzęcina © kubolsky


Opustoszały ośrodek wygląda dość osobliwie. Generalnie jestem jedną z tych osób, które w sezonie trzymają się od tego miejsca z daleka. Zeszłoroczny rodzinny wyjazd utrwalił mnie w przekonaniu, że o odpoczynku tam nie ma mowy, gdyż "ludziów tam jak mrówków" i nie da się normalnie przemieszczać, leżenie na plaży to jedna wielka rewia mody, a odbijające się od łysych głów karczków słońce oślepia człowieka na każdym kroku. Poza tym ceny z kosmosu i kolejki do wyjazdu autem na całą długość OW (kolejka=czekanie przez polowę pobytu, jeśli nie dłużej).
Tym razem jednak nie było najmniejszego problemu z przejazdem od bramy do bramy i już po chwili pomknąłem lasem w stronę urokliwego skrótu w klimatach XC, ze Skorzęcina do Wylatkowa. Generalnie obawiałem się błota w lesie i zerowej przejezdności owego skrótu z powodu rozebranej, albo zalanej kładki. Całe szczęście przed moim wyjazdem zadzwonił Wojtas z informacją, że śmiało mogę tędy śmigać. Jak zresztą widać, po kładce można przejechać bez najmniejszego nawet kontaktu z wodą

Skrót do Wylatkowa © kubolsky


Teraz tylko szybko przez łąkę i jestem w Wylatkowie. Stąd asfaltem do Przybrodzina i w lewo na Ostrowo. Wyjazd z lasów we Wylatkowie to nieprzyjemne zderzenie z wmordewindem, ale wypracowana niezła, średnia prędkość zmusiła mnie do nie poddawania się. Tym samym mimo mojej miizernej aerodynamiki przemknąłem szybko do Przybrodzina, a następnie przez las śmigąłem do mety. Tam czekało na mnie zimne piwko, a to solidny motywator do jazdy :)
Dzięki sprzyjającemu w znakomitej większości trasy wiatrowi w plecy i silnemu zaparciu się na szybki przejazd, 45 km trasy pokonałem w 1:40, co jest mam nadzieję jakimś moim personal best. Mam nadzieję, bo nadal tego nie wiem - zwyczajnie nie śledzę swoich rowerowych poczynań ;)

Na miejscu już tylko szybki prysznic, skok w normalne ciuchy, piwo w dłoń i pierwszy grill w tym roku :) Później już tylko rozmowy do późnego wieczora, za każdym opróżnionym browarewm coraz śmieszniejsze i coraz bardziej absurdalne :P

Wtorek, 9 kwietnia 2013 Komentarze: 2
Dystans 30.15 km
Czas 01:40
Vśrednia 18.09 km/h
Uczestnicy
Sprzęt [RIP] Kross
Dziś po raz pierwszy od Świąt wylądowałem w pracy. Ponad tydzień wolnego spowodowany był koniecznością odbioru zaległego urlopu. Część postanowiłem wykorzystać na początku kwietnia, a część rezerwuję na przedłużenie długiego weekendu majowego :)
Przed 17.00 dostałem smsa od Marcina z propozycją wypadu rowerowego. Jako że ze mnie nie krowa i nie stoję jak wryty gdy mnie sznurem ciągną za karczycho, odpisałem że oczywiście, jak najbardziej, bardzo chętnie :). Aura co prawda dziś mniej wiosenna niż w ostatni weekend, no ale skoro padła propozycja, to znaczy że nie tylko ja uważam, że da się dziś jeździć. Umówiliśmy się na Wenecji i tam też po 10 minutach się pojawiłem. Po chwili zjawił się Marcin. Szybka rozkmina gdzie jedziemy, bo z deka wieje i padło na kierunek - Zdziechowa, jako ten najmniej wietrzny prosto w paszczę. Przed Zdzechową odbiliśmy na Obórkę a następnie przecinając drogę Gniezno - Wągrowiec pomknęliśmy w stronę Strychowa i Łubowa. Generalnie rzecz biorąc wiatr dawał chwilami ostro popalić, choć uważam, że nie było tak najgorzej. Po dotarciu do Łubowa zakręciliśmy do Gniezna. W tym momencie dopadł nas w wmordęwind jak to społeczność bikestats zwykła nazywać, tempo spadło i "bardzo zmyślną" drogą pieszo-rowerową wracaliśmy do domów. Po przecięciu DK5 śmignęliśmy nadal z wiatrem w twarz nowymi drogami serwisowymi i mimo niesprzyjających warunków, do samego Gniezna utrzymywaliśmy średnią prędkość na poziomie 18 km/h. W Gnieźnie przemknęliśmy jeszcze przez moją dzielnię i udaliśmy się każdy w swoją stronę.
Wyjazdu oczywiście nie żałuje, jechało się bardzo fajnie. W końcu nie zawsze będzie +20 i wiatr w plecy :)

Niedziela, 7 kwietnia 2013 Komentarze: 11
Dystans 70.67 km
Czas 03:13
Vśrednia 21.97 km/h
Uczestnicy
Sprzęt [RIP] Kross
Wiosna w końcu przyszła! Znaczy ona już była, tylko mam wrażenie, że coś się jej we łbie poprzewracało i zniknęła. Teraz jednak wróciła na stałe (mam nadzieję).
Z wczorajszych planów wyjazdu rano niewiele wyszło. Pan Jurek poinformował mnie smsem, że średnio się czuje i poranny wyjazd musimy przełożyć. Na domiar złego Marcin również do południa był niedostępny. Mimo iście wiosennej aury za oknem jakoś nie mogłem się zebrać do jazdy solo. Wiedziałem, że w takim wypadku obiorę którąś z moich pętelek i skończy się może na 20 km. Miałem smaka na coś więcej :). Z ratunkiem przyszedł sms od Marcina, z którym umówiliśmy się na spotkanie na "Wenecji" koło godziny 14.00. Wysłałem smsa z tą informacją do p. Jurka, a ten odpisał, że jest lepiej i że chętnie do nas dołączy. Nad jeziorkiem byłem przed czasem, więc postanowiłem strzelić kółeczko wokół akwenu :). Wiosenna aura spowodowała, że spacerowicze z wózkami i bez, rolkarze, oraz rowerzyści wyjrzeli z norek i ruszyli właśnie nad Wenecję, przez co moje kółeczko polegało głównie na przemiennym hamowaniu i rozpędzaniu się :/. Pełną wiosną i latem będzie tam znowu masakra. Po chwili dojechał pan Jurek wraz z Młodym. Ruszyliśmy na kolejne kółko, gdzie w połowie drogi, po drugiej stronie jeziora czekał na nas Marcin. W tym momencie nastąpiła standardowa rozkmina pt. "gdzie jedziemy?" Po prostym pomiarze kierunku wiatru padło na Lubochnię, a "później się zobaczy" :). Po drodze zostawiliśmy Mateusza i w trójkę ruszyliśmy w wcześniej obranym kierunku. Muszę nadmienić (tym samym tłumacząc tytuł wpisu), że dysponowałem ograniczonym czasem jazdy i max 17.20 musiałem stawić się w domu. Ostatecznie nie dotarliśmy do Lubochni. W Szczytnikach Duchownych odbiliśmy na Kędzierzyn, a dalej jechaliśmy tak, jak nas droga wiodła. Ta prowadziła asfaltami wijącymi się wśród przepastnych, wolnych połaci pól uprawnych. Tam też dało się odczuć, że wiatr nie jest jeszcze tym lekkim, wiosennym zefirkiem. Po drodze zawitaliśmy do Kołaczkowa, gdzie znajduje się centrum dystrybucji jednego z ulubionych napojów alkoholowych Polaków - wódki Sobieski :)

Autostrada w Kołaczkowie ;) © kubolsky


Pałac w Kołaczkowie © kubolsky


Stara gorzelnia w Kołaczkowie © kubolsky


W końcu trafiliśmy do Witkowa gdzie postanowiliśmy, że dalej pojedziemy do Czerniejewa. Po drodze obowiązkowy fotostop przy samolocie i śmigamy dalej.

Fura :) © kubolsky


Samolot © kubolsky


Foto grupowe © kubolsky


Wyjeżdżając z Witkowa nastąpiła pierwsza kontrola czasu. Okazało się, że musimy się bardziej spiąć, jeżeli mamy być w Gnieźnie o ustalonej godzinie. Narzuciliśmy więc żwawsze tempo i mimo licznych, choć delikatnych podjazdów, oraz wiejącego co chwila z innej strony wiatru sprawnie dotarliśmy do Czerniejewa. Zaproponowałem, aby poszukać jakiegoś sklepu i uzupełnić zapasy płynów. Od razu padło na Biedrę :). Dojeżdżając do sklepu moją uwagę przykuły dwie postaci się tam znajdujące, charakterystyczne bo w łupinach na głowach i przy rowerach. Okazało się, że to dwaj wrzesińscy bikestatsowicze - bobiko, oraz uziel75. Oni również zatrzymali się w tym samym celu. Co ciekawe wszyscy jak jeden mąż zakupili produkty izotoniczne marki Be Power :) Krótka wymiana zdań, pamiątkowe foto i ruszamy dalej. Czasu w końcu nie przybywa.

Foto grupowe II © kubolsky


Przy wyjeździe z Czerniejewa przytomnie zorientowaliśmy się z Marcinem, że pan Jurek został z tyłu. Okazało się, że musiał sobie wyregulować siodło, a to nie do końca chciało być regulowane ;). W końcu ruszyliśmy w kierunku Gniezna we trójkę. Sprzyjający wiatr w plecy oraz moja spinka spowodowana upływającym czasem i niewielką jego pozostałą ilością spowodowały, że gdzieś w połowie drogi przyjąłem rolę lidera i narzuciłem tempo oscylujące w granicy 30 km/h. W ciągu niecałych 30 minut byliśmy na rogatkach miasta. Pan Jurek wraz z Marcinem potowarzyszyli mi praktycznie pod sam dom, gdzie podziękowałem im za wspólny, rewelacyjny wypad i po odstawieniu roweru, bez przebierania się wsiadłem w samochód i ruszyłem na dworzec kolejowy po resztę rodzinki.
Śmiało mogę powiedzieć, że dostępny czas wykorzystałem w doborowym towarzystwie do ostatniej minuty :)

Aaaa, jeszcze mapka:
Sobota, 6 kwietnia 2013 Komentarze: 5
Dystans 42.71 km
Czas 02:13
Vśrednia 19.27 km/h
Uczestnicy
Sprzęt [RIP] Kross
W dalszej części dnia pogoda uległa jeszcze większej poprawie, więc szkoda było z tego nie skorzystać. Najpierw sms do Marcina. Ten z niekrytym żalem odmówił - zakuwa do egzaminu. Nie zrażając się wykonałem telefon do pana Jurka i się nie zawiodłem :) Umówiliśmy się na wyjazd o godzinie 15.00. Wyjechałem ciut wcześniej a w umówionym miejscu czekał już na mnie w/w p. Jurek wraz ze swoim wnukiem - Mateuszem. Uścisnęliśmy sobie dłonie i ruszyliśmy z wiatrem w kierunku S5, a następnie wzdłuż ekspresówki do Wierzyc. Jakieś 10 minut po starcie uświadomiłem sobie, że nie włączyłem mojego personalnego rejestratora tras w postaci Endomondo. Stąd też rozbieżność km i czasu jazdy między danymi z bikestats a mapką z Endo. Do Wierzyc jechało się wyśmienicie - drogi serwisowe wzdłuż S5 to nowy, gładki asfalt. Do tego wiatr wiał nam w plecy lub delikatnie z boku, a słońce muskało twarze wiosennymi promieniami :P Po dojechaniu do rondka we Wierzycach udaliśmy się w stronę Czerniejewa. Znam tą drogę i troszkę się jej obawiałem, ponieważ w momencie gdy wszystkie asfalty robią się czarne, tam w lesie jeszcze zalega śnieg. Całe szczęście moje obawy były bezzasadne, ale żeby nie było za różowo zamiast śniegu mieliśmy kałuże. Cóż, i tak wolę wodę zamiast tej srytowatej brei :) W końcu wyjechaliśmy z lasu i pomknęliśmy do Czerniejewa.

Między Wierzycami a Czerniejewem © kubolsky


Po dotarciu do w/w miejscowości pojawiło się pytanie - w lewo do domu, czy w prawo do domu, z tym że dłuższą drogą. Padło na tę drugą opcję. Tradycją stało się, że takie rozwiązania kończą się jazdą drogami o których nie miałem pojęcia, przez miejscowości, o których istnieniu nie wiedziałem :) Niekryty uśmiech pojawił się gdy przejeżdżaliśmy przez Kąpiel, czy Nidom :) W końcu dotarliśmy do rozjazdu na Żydowo i Gębarzewo, a kierując się na wprost dotarliśmy do tego drugiego (znanego Gnieźnianom przede wszystkim ze znajdującego się tam zakładu karnego). Tam zrobiliśmy sobie krótką przerwę na lokalnym przystanku PKS i po paru minutach śmigaliśmy dalej.

Przerwa taktyczna © kubolsky


Po minięciu nieużywanej od niedawna przez pociągi pasażerskie linii kolejowej Gniezno - Jarocin pomknęliśmy przez las ulicą Pustachowską do Gniezna. Jest to droga krótsza, niż przez Cielimowo, lecz o tej porze roku o wiele bardziej wymagająca. Po chwili naszym oczom ukazała się na całej jej długości i szerokości ta znienawidzona, śnieżna breja. Jechało się obrzydliwie ciężko (jechało to określenie mocno na wyrost, gdyż co chwila część trasy pokonywaliśmy na nogach), lecz na szczęście bez wywrotek.

Biała sryta © kubolsky


Przebijanie się przez białą srytę © kubolsky


W końcu chwyciliśmy asfalt, gdzie otrzepaliśmy rowery i ruszyliśmy do domów. Ostatecznie, mimo nieprzyjemnej jazdy w końcówce trasy wypad uważam za bardzo udany. Pogoda się poprawia, temperatura jest odczuwalnie wyższa, śniegu na polach ubywa a zamiast tego coraz częściej widać coś, co normalnie o tej porze było by świeżą, soczystą, zieloną trawą.
Na do widzenia umówiliśmy się z panem Jurkiem na jutro, w godzinach przedpołudniowych na dłuższy wypad. Trzeba korzystać z lepszej pogody. A nuż ta nas znowu (tfu!) zaskoczy. Na jutro swoją 100% obecność zapowiedział również Marcin :)

Na koniec jeszcze foto grupowe...

Pamiątkowe foto grupowe © kubolsky


...oraz tradycyjna mapka z Endo:

Sobota, 6 kwietnia 2013 Komentarze: 2
Dystans 14.85 km
Czas 00:46
Vśrednia 19.37 km/h
Vmax 38.60 km/h
Temp. 7.0 °C
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Korzystając z nieśmiało poprawiającej się aury postanowiłem wyskoczyć na rower, a przy okazji owego wypadu zaliczyć dodatkową korzyść. Zadzwoniłem więc do koleżanki celem umówienia się do fryzjera. Los mi sprzyjał i mogłem ruszać. Jechało się naprawdę fajnie i powiem szczerze, że pierwszy raz od dawna zacząłem wyczuwać nadchodzącą (w końcu!) wiosnę :) Ostatecznie nie licząc przerwy na ścięcie ;) wykręciłem szybką pętlę przez miasto, następnie Różą na Winiary i z Winiar do domu. Po drodze zatrzymałem się jeszcze na ulicy Żabiej, aby cyknąć fotkę pałacyku/kamienicy/budynku mieszkalnego na wzgórzu Kustodii.

Kamienica na wzgórzu Kustodii © kubolsky


Mam też nadzieję, że nie jest to ostatni wpis dnia dzisiejszego. Postaram się wyciągnąć pana Jurka i Marcina :)

TROCHĘ O MNIE

Ten blog rowerowy prowadzi kubolsky z miasta Poznań
  • Mam przejechane 88426.33 kilometrów
  • Jeżdżę ze średnią prędkością 21.87 km/h


88426.33

KILOMETRÓW NA BLOGU

21.87 km/h

ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ

168d 10h 27m

CZAS W SIODLE