Travel on Gravel!

kubolsky
Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2021

Dystans całkowity:1027.41 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:48:37
Średnia prędkość:21.13 km/h
Maksymalna prędkość:54.36 km/h
Suma podjazdów:4958 m
Maks. tętno maksymalne:167 (91 %)
Maks. tętno średnie:135 (73 %)
Suma kalorii:33057 kcal
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:85.62 km i 4h 03m
Więcej statystyk
Piątek, 27 sierpnia 2021 Komentarze: 2
Dystans 420.17 km
Czas 22:01
Vśrednia 19.08 km/h
Vmax 44.28 km/h
Tętnośr. 123
Tętnomax 164
Kalorie 15339 kcal
Podjazdy 1448 m
Temp. 14.0 °C
Więcej danych
No i nadszedł sądny dzień ;).
Zanim jednak przejdę do mięska jeden istotny szczegół. Pierwotnie zapisałem się na dwa ultra w sezonie 2021 - Kórnicki Maraton Turystyczny, oraz debiutujący w kalendarzu maratonów Warta Gravel. Pech chciał, że oba miały się odbyć w sierpniu - pierwszy na początku miesiąca, drugi na jego końcu. Z obawy przed niedostateczną regeneracją po KMT, a tym samym brakiem sił i przede wszystkim chęci na Wartę zrezygnowałem z tego pierwszego, głównie dlatego że chciałem się sprawdzić na szutrach, a asfaltowe 500km+ mam już za sobą.
Jedyna niewiadoma z jaką musiałem się zmierzyć to pytanie postawione samemu sobie - czy dam radę przejechać 400km+ "na strzała", czy jak to się przyjęło w ultra slangu "longiem". Jakby nie było 500+ po gładkiej szosie ma się nijak do 400+ po wszystkim co gładką szosą nie jest (choć ogólnie ta również była). W związku z powyższym przyszło mi uzupełnić mój setup o dodatkową torbę, która miała służyć do transportu śpiwora i dodatkowych ciuchów. Wybór padł na FrontLoadera od Topeaka. Ta co prawda była trafnym wyborem, choć zbędnym jak się później okaże ;).
W Laba.Land stanowiącym bazę wyścigu zameldowałem się jakieś 30 minut przed startem. Nie musiałem bawić się w transport samochodem, gdyż wspomniana baza mieściła się jakiś kilometr od miejsca zamieszkania. Z numerem startowym 155 trafiłem do 10 z 11 grup, co oznaczało start o 8:50 (pierwsza grupa startowała o 8:00). Na miejscu wciągnąłem dwa banany, ustawiłem się na linii startu, pamiątkowe zdjęcia i punktualnie za dziesięć 9:00 startujemy.
Każdy, nie tylko ja obawiał się pogody na trasie, gdyż wszelkie prognozy zwiastowały opady. Na nasze szczęście jedyny opad jaki nas dopadł (#nieczujeżeryjmuje) trafił się na Dębinie i trzymał raptem do Lubonia, czyli na pierwszych kilometrach trasy. Później towarzyszyły nam już tylko chmury na zmianę ze słońcem, oraz całkiem znośna temperatura.
Już na początku zawiązała się spora grupa, która trzymała się razem, by ostatecznie za Rogalinem wyklarować się do trzech osób - mnie, oraz nowo poznanych Bartka i Mariusza. W takiej też konfiguracji mknęliśmy wspólnie przez nadwarciańskie single, Puszczę Zielonkę z jedynym na trasie pit stopem Organizatora w Łopuchówku (118,5km) i dalej ku Obornikom. Dodam także (zanim potoczymy się dalej), że pierwsze kilometry, czyli NSR do Rogalina, powrót drugim brzegiem rzeki do miasta, oraz w/w nadwarciańskie single do Promnic to w mojej opinii najtrudniejszy i najbardziej wymagający technicznie odcinek całej trasy. Oczywiście - zdarzały się później piachy, korzenie itp. ale pierwsze na oko 80 km dało mi na dzień dobry w kość. Z drugiej strony dobrze że na początku a nie na końcu ;).
Zbliżając się do Obornik jednogłośnie stwierdziliśmy, że czas najwyższy przerwę obiadową. Szukaliśmy czegoś na trasie i padło na pizzę, w moim przypadku z ananasem (nie dałem rady wciągnąć całej i to nie z powodu ananasa). Tutaj też zaczęły się Mariusza problemy z żołądkiem (uprzedzając pytania - nie z powodu jedzenia). Najedzeni w 2/3 ruszyliśmy dalej ku Stobnicy i Puszczy Noteckiej dawnym torowiskiem zaadaptowanym do roli DDR. Gdzieś w połowie drogi między Obornikami a zamkiem Mariusz zaczął zostawać z tyłu, a chwilę później podjął decyzję o wycofaniu się z wyścigu. Szkoda, ale szanuję za racjonalne podejście. Od tego momentu już do końca kręciliśmy w duecie.
We wspomnianej przed chwilą Stobnicy ślad pokierował nas w głąb Puszczy Noteckiej, by po paru kilometrach mniej lub bardziej wyboistych ścieżek wjechać na Białą Drogę - kwintesencję kolarstwa szutrowego. Polecam każdemu! Dalej track poprowadził na asfalt, którym pomknęliśmy w stronę Obrzycka. Gdzieś za Nowym Krakowem dopadł nas zmierzch, więc postanowiliśmy zrobić chwilową pauzę na przyodzianie dodatkowych warstw ubrania. Od nastania całkowitego zmierzchu ciężko mi cokolwiek opisać - było ciemno, pole widzenia ograniczało się do plam światła przed nami, za to towarzyszyło nam gwiaździste niebo, gęste lasy i szerokie spektrum nawierzchni. Nieziemskim zawodem był fakt, że nie wjeżdżamy do Sierakowa, w którym zaplanowaliśmy kolejną przerwę na jedzenie i chwilową regenerację. Trasa omijała miasto kierując nas na północ. Trudno, lecimy dalej do Międzychodu. To "lecimy" to akurat mocno na wyrost, gdyż czekał nas odcinek jedynej w Polsce gruntowej drogi wojewódzkiej nr 133, pokrytej znienawidzoną przeze mnie tarką. Ów odcinek ciągnął się przez 14 km, następnie czekało nas kilka km asfaltu i z powrotem na południe leśnymi duktami do wsi Zatom Nowy. Tym razem wiedziałem gdzie jestem (byliśmy tu z Marcinem rok temu), więc z automatu wiedziałem również ile jeszcze czeka nas drogi do wymarzonego Orlenu. Taa, jasne - takiego wała! Organizatorzy pozwolili sobie na przetyranie nas jeszcze przed oczywistym przystankiem na trasie - ot takie życie zawodnika ¯\_(ツ)_/¯.
W końcu trafiliśmy do Międzychodu i przekraczając Wartę (górą ;) ) udaliśmy się na oddaloną o 1,5 km od trasy stację zjeść w końcu coś ciepłego. Jasnym jest, że nie tylko my wpadliśmy na ten pomysł - spotkaliśmy tam grupę kolegów i koleżanek, jedni odjeżdżali inni dobijali, jeszcze inni zasypiali nad jedzeniem. Tutaj też korzystając z tego, że nie muszę kurczowo trzymać baranka zerknąłem w końcu na telefon celem obczajenia klasyfikacji. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że mamy już Zwycięzcę. Jako pierwszy na mecie zameldował się oczywiście Radek Gołębiewski, który pokonał trasę w kosmicznym czasie 14:15h o__O. No cóż - pucharu nie zdobędę, to właśnie stało się jasne...
Posileni hot-dogami i mocno średnimi pierogami ruszyliśmy z powrotem w kierunku Poznania. To z czym musieliśmy się borykać do wschodu słońca to wertepy, piachy (sporo pchania rowerów), bardzo wysoka wilgotność powietrza (w końcu jechaliśmy wzdłuż rzeki) objawiająca się gęstymi mgłami i minimalną widocznością, oraz postępująca senność. Zadecydowaliśmy więc, że w najbliższej napotkanej wiacie zaliczymy przerwę na ucięcie komara. Ta trafiła nam się w którejś z mijanych wsi. Na sen poświęciliśmy godzinę. Ile faktycznie spaliśmy - nie wiem. Bardziej istotnym stał się fakt, że wystarczyła nam folia NRC co oznacza, że targanie śpiworka okazało się totalnie zbędne. Ot nauka na przyszłość ;). Wschód dopadł nas gdzieś w Sierakowskim Parku Krajobrazowym. Również mniej więcej w tym czasie dało o sobie znać kolano Bartka, co skutkowało spowolnieniem jazdy i częstszymi przystankami. Tych po drodze zaliczyliśmy jeszcze (jeśli dobrze pamiętam) 3, może 4, a im bliżej Poznania byliśmy tym wolniej się toczyliśmy. Na szczycie 11-procentowej sztajfy na wylocie z Obornik w końcu pozbyłem się odzieży wierzchniej pozostawiając na sobie jedynie bibsy i koszulkę - tak, sobota także pokazała prognozom faka :D. Odcinek z Obornik do Poznania to kulanie się ze średnią między 12 a 15 km/h, a i sam Poznań szedł ciężko. Kompana jednak nie zostawiłem, mimo że kilkukrotnie mi to proponował. W końcu koło 13:00 przekroczyliśmy linię mety powitani gromkimi brawami (jak każdego pojawiającego się z powrotem w Laba.Land), medalem, chilli con carne i piwem. Aha, na metę wpadła Agnieszka z Kapslem :). Pogratulowałem Bartkowi debiutu, podziękowaliśmy sobie za wspólne spuszczenie sobie fizycznego wpie*dolu, rozwaleni na leżakach powspominaliśmy minione 22h i w końcu po pół godzinie wróciliśmy z Agnieszką i Kudłatym do domu. Jedyne co zdążyłem ogarnąć przed snem to ciuchy do pralki i samego siebie. Reszty dnia nie pamiętam.
Podsumowując - debiut w gravelowym ultra uważam za udany. Czas netto zarejestrowany przez Wahoo to 22h, choć gdyby nie kontuzja Bartka udałoby się pewnie zamknąć pętlę w 20.
Wiem również, że gravelowe 400 km na strzała jest wykonalne, co w przyszłości oznacza jedną torbę mniej i lżejszy rower.
A co w 2022? Chciałbym zaliczyć co najmniej 3 maratony, ale na Wisłę 1200 chyba nie jestem jeszcze gotowy. Chyba... ;)





























Warta Gravel ⛅ | Ride | Strava
Środa, 25 sierpnia 2021 Komentarze: 0
Dystans 40.66 km
Czas 01:35
Vśrednia 25.68 km/h
Vmax 45.00 km/h
Tętnośr. 126
Tętnomax 154
Kalorie 1152 kcal
Podjazdy 166 m
Temp. 18.0 °C
Więcej danych
Sobota, 21 sierpnia 2021 Komentarze: 2
Dystans 78.42 km
Czas 02:48
Vśrednia 28.01 km/h
Vmax 50.76 km/h
Tętnośr. 130
Tętnomax 167
Kalorie 2144 kcal
Podjazdy 209 m
Temp. 17.0 °C
Więcej danych






Czwartek, 19 sierpnia 2021 Komentarze: 0
Dystans 31.59 km
Czas 01:18
Vśrednia 24.30 km/h
Vmax 38.88 km/h
Tętnośr. 119
Tętnomax 147
Kalorie 863 kcal
Podjazdy 155 m
Temp. 19.0 °C
Więcej danych
Środa, 18 sierpnia 2021 Komentarze: 2
Dystans 43.82 km
Czas 02:00
Vśrednia 21.91 km/h
Vmax 42.12 km/h
Tętnośr. 125
Tętnomax 152
Kalorie 1445 kcal
Podjazdy 119 m
Temp. 19.0 °C
Więcej danych








PO - PGN ☀️ Kategoria solo
Niedziela, 15 sierpnia 2021 Komentarze: 0
Dystans 56.39 km
Czas 01:53
Vśrednia 29.94 km/h
Uczestnicy
Vmax 46.44 km/h
Tętnośr. 135
Tętnomax 155
Kalorie 1550 kcal
Podjazdy 101 m
Temp. 27.0 °C
Więcej danych
Poniedziałek, 9 sierpnia 2021 Komentarze: 1
Dystans 64.23 km
Czas 02:58
Vśrednia 21.65 km/h
Vmax 45.36 km/h
Tętnośr. 122
Tętnomax 152
Kalorie 2071 kcal
Podjazdy 419 m
Temp. 22.0 °C
Więcej danych
Trzeci, a zarazem ostatni dzień wojaży po Śląsku i Małopolsce. Pobudka przed 8:00 na zamówione na tą godzinę śniadanie, pakowanie szpeju, smarowanie łańcucha i w miasto! Ok, w miasto to może za dużo powiedziane, ale wyjazd o "tak wczesnej" porze był jak najbardziej zamierzony, gdyż szanse na sfotografowanie Sukiennic i Bazyliki Mariackiej bez wszędobylskiego tłumu w godzinach późniejszych są w zasadzie zerowe.

Mając już odhaczoną Starówkę rozpoczynam wyjazd z drugiego co do wielkości miasta w Polsce zaplanowanym przeze mnie śladem. Tu należy zaznaczyć, że trasę rozrysowałem "na czuja", bazując jedynie na heatmapach Stravy (przypominam, że dwa wcześniejsze dni to jazda oficjalnie wyznaczonym szlakiem). Przejazd przez Kraków odbył się bez większych problemów, a jedyną przeszkodą jaką mógłbym wskazać był fakt, że po nocnych opadach na podjazdach na których zabrakło asfaltu (a taki był plan - tam gdzie się da trzymać się z dala od czarnego) borykałem się z porytą, wypłukaną nawierzchnią, pełną kamieni i głębokich bruzd.

Tuż przed wjazdem do Doliny Prądnika czekał mnie jeszcze stromy zjazd, a właściwie sprowadzanie roweru, gdyż ścieżka poprowadzona była w całkowicie zalesionym terenie, a spadek wyniósł 60 m na niecałym kilometrze, więc po opadach było ślisko.

Samą Dolinę Prądnika mógłbym określić jednym słowem - ogień! Mógłbym użyć również słów takich jak: czad, pięknie, zjawiskowo. Wszystkie one krótko, aczkolwiek treściwie opisują wrażenia wizualne :). W stosunku do zaplanowanej trasy nastąpiła jedna zmiana mająca na celu ominięcie kolejnego prawdopodobnie śliskiego etapu, ale jakoś szczególnie tej decyzji nie żałuję. Zaliczyłem to, co chciałem zaliczyć, zobaczyłem to, co chciałem zobaczyć i u stóp Zamku na Pieskowej Skale wykonałem rogala udając się z powrotem do Grodu Kraka.

Droga powrotna to w zasadzie 100% asfalt, z jednym kamienistym odcinkiem wiodącym przez stromy, wypłukany wąwóz, zmuszającym mnie po raz kolejny do sprowadzenia Płotki. 

Na Dworcu PKP w Krakowie melduję się tuż po 12:00, co oznaczało 5 godzin oczekiwania na pociąg (powrót IC 17:08 w komfortowych warunkach - wagon bezprzedziałowy, sporo wieszaków na rowery i tylko klima jak zwykle podkręcona na maksa). Czas ten przeznaczam na kawę w McDonald's, kolejną wizytę na Rynku celem konsumpcji obiadu (Kompania Kuflowa i ich rekomendowany przez obsługę sznycel, który okazał się być rozbitym do granic możliwości schabowym w panierce - nie polecam, za to lemoniada arbuzowa spoko), powrót do Galerii Krakowskiej i oczekiwanie na odjazd.

W Poznaniu melduję się z "raptem" 45-minutowym opóźnieniem, co oznacza że na Głównym wysiadam koło 23:00, skąd udaję się bezpośrednio do domu.
Rower odstawiam z zamiarem rozpakowania i umycia dnia kolejnego.
Wieczór kończę prysznicem, piwem i wyrkiem.

























Niedziela, 8 sierpnia 2021 Komentarze: 2
Dystans 86.88 km
Czas 04:29
Vśrednia 19.38 km/h
Vmax 50.04 km/h
Tętnośr. 126
Tętnomax 157
Kalorie 3287 kcal
Podjazdy 849 m
Temp. 22.0 °C
Więcej danych
Pobudka przed 8:00. Z wyra miał mnie zwlec budzik, ale zanim w ogóle zdążył zadzwonić obudził mnie stukot kropel deszczu. "Motyla noga" pomyślałem, "Co jest?"
Uprzedzając - prognozy śledziłem do dnia wyjazdu na szlak i były one niezmienne, tzn. może nie turbo idealnie, bo częściowo pochmurnie, ale bez opadów i z lekkim wiatrem zdecydowanie nie w pysk.
Korzystając z okazji odsyłam do mojego najświeższego odkrycia, czyli Weather Bagel - Weather tracking for sports people - wrzucamy GPX, wybieramy dzień i godzinę startu, przewidywaną średnią i jak na dłoni dostajemy prognozę pogody na całej trasie :)
Zerknąłem ponownie na prognozy - no faktycznie, opady w Kluczach, delikatne bo delikatne, ale jednak. Za to dalej nic. No trudno - ruszę w towarzystwie deszczu, a dalej powinno być ok.

Wyjechałem po 9:00 rozpoczynając niespełna 5-kilometrową cofką do szlaku. Pustyni Błędowskiej nie odwiedziłem, bo jakoś szczególnie mnie nie interesowała, a i osoby zaliczające SOG przede mną jakoś się nią nie zachwycały. Spotykając się ponownie z czerwoną kreską zrozumiałem, że drugi dzień na szlaku będzie dniem bardziej wymagającym - niby mniej kilometrów, niby mniej przewyższeń, ale trasa zdecydowanie bardziej wymagająca technicznie.

Zapamiętałem ją jako zdecydowanie bardziej wyboistą, piaszczystą i błotną (ale to akurat efekt nocnych opadów). Tego dnia zaliczyłem pozostałe 3 zamki (w tym Wawel już po przyjeździe do Krakowa i odstawieniu roweru).

Ciekawie zaczęło się robić przed Krzeszowicami, na +/- 30 kilometrze - wtedy to po obu stronach trasy pojawiły się górki (względnie wyższe ;) ), skałki, zjazdy i podjazdy, natomiast już zdecydowanie ciekawiej zrobiło się po wyjeździe z Tenczyńskiego Parku Krajobrazowego - na horyzoncie pojawiły się poważniejsze wzniesienia, a gdzieś tam w dole majaczył Kraków. Bliskość Grodu Kraka zwiastowały również co chwilę startujące z Balic samoloty.

W hotelu (Antica przy Czarnowiejskiej, 140 zł/doba ze śniadaniem, ale to cena "po znajomości", zero problemu z rowerem) wylądowałem po 15:00, akurat by się ogarnąć i spożytkować resztę dnia na spacer po Starym Mieście w towarzystwie mieszkającego w Krakowie brata.

Podsumowując - w ogólnym rozrachunku szlak mnie nie zachwycił. Możliwe, że moje oczekiwania były napompowane niczym balon tuż przed ostatnim wdechem, ale ostatecznie okazał się być bardziej niż mniej wymagającą trasą rowerową z ruinami po drodze i szczątkową ilością widoków. Nie mniej raz przejechać wypada ;)

P.S. Ciekaw jestem, kto rozpozna kamienicę z tarasem na dachu i komisariat policji z ostatnich zdjęć ;)











































Szlak Orlich Gniazd ??♂️ #02: Klucze - Kraków ⛅ | Ride | Strava
Sobota, 7 sierpnia 2021 Komentarze: 1
Dystans 121.97 km
Czas 05:39
Vśrednia 21.59 km/h
Vmax 54.36 km/h
Tętnośr. 128
Tętnomax 164
Kalorie 4208 kcal
Podjazdy 1199 m
Temp. 23.0 °C
Więcej danych
Kiedyś, dawno temu wymyśliłem sobie, że zaliczę legendarny Szlak Orlich Gniazd rowerem. Ileż to ja się o nim nie naczytałem, ile relacji zamieszczonych na Youtube nie obejrzałem... W tzw. międzyczasie życie postanowiło zrewidować ów marzenia, no bo wiadomo - praca.
W końcu jednak nadszedł tydzień, gdy gravelowo-bikepackingowe sprawy wskoczyły na odpowiedni tor i siłą rozpędu zaczęły nabierać prędkości. Tym sposobem, spontanicznie w ciągu jednego dnia zaplanowałem cały wyjazd, od transportu koleją zaczynając (a bezpośredni z Poznania do Częstochowy stanowił bardzo istotny punkt programu, to samo tyczyło się powrotu z Krakowa), przez noclegi, po rzecz najistotniejszą - trasę.

Wypad podzieliłem na 3 etapy/4 dni. Za taki stan rzeczy odpowiada PKP - bezpośredni pociąg z Poznania do Częstochowy jeździ dwa razy dziennie, o 12:33 i 18:10 (tym jechałem). Oznaczało to wyjazd w piątek po pracy, nocleg gdzieś u stóp Jasnej Góry i start w sobotni poranek. Na przemierzanie Jury Krakowsko-Częstochowskiej przeznaczyłem dwa dni, natomiast trzeci dzień postanowiłem spożytkować na trasę w okolicach Krakowa. Padło na Dolinę Prądnika i Ojcowski Park Narodowy - na tyle blisko, by wyrobić się na pociąg powrotny o 17:08.

Szczegółów trasy zamieszczał nie będę, postaram się ją opisać dość ogólnie, ale zwracając uwagę na istotne detale. Chętni konkretów mogą pytać w komentarzach - odpowiem tak dokładnie jak to tylko możliwe ;). Zamieszczę za to informacje natury logistycznej, gdyż zainteresowanym zaliczeniem szlaku takowe mogą się przydać.

Po kolei (dosłownie i w przenośni) - wyjazd z Poznania TLK 18:10. Limit rowerów na skład: chyba 2, gdyż nie ma dedykowanego przedziału i przypina się je na końcu ostatniego wagonu (w ostatnim przedziale są przydzielane miejsca rowerzystom). Przyjazd na stację Częstochowa Stradom 21:47. Nocleg zorganizowałem w Pokojach przy Rondzie, bo po drodze i tanio - 100 zł za noc. Bardzo nie polecam - zapuszczone mieszkanie, zapuszczona wspólna łazienka, trzy pokoje zamieszkane przez ludność napływową ze wschodu. Przespałem się w "moim" pokoju, wstałem, umyłem to co niezbędne i szybko ewakuowałem.

Startuję o 8:00. Pierwszego dnia jazdy pogoda dopisała - słonecznie, ciepło, delikatny wiatr z boku. Trasa tam, gdzie to możliwe omija drogi asfaltowe i prowadzi lasami, polnymi duktami, singlami. Szlak zdecydowanie pod rower szutrowy, zalecam możliwie niskie ciśnienie w oponach, gdyż obfituje w korzenie i wystające kamienie. Trekking też się nada, szosa zdecydowanie nie, mimo że są tacy którzy twierdzą, że przejechali SOG na oponach 35C. Nie wierzę. Istotnym jest również fakt, że w tej części trasy zdecydowanie bardziej widać poczynione w nią inwestycje (czyli np. dedykowane DDR-y).

Tego dnia udało mi się zaliczyć 4 zamki, przy czym zaliczyć oznacza zobaczyć, sfotografować i lecieć dalej. Należy także zaznaczyć, że w zasadzie pod każdym z nich rozwinęła się infrastruktura okołoturystyczna której blisko do Gubałówki, Krupówek czy pierwszej lepszej, nadmorskiej miejscowości.

Dzień kończę w Kluczach, w Dworku nad Rozlewiskiem (170 zł/doba ze śniadaniem, rower nie stanowił problemu). Warunki nieporównywalnie lepsze niż w Częstochowie, zamówiony w ramach kolacji burger mnie pokonał...

Jutro ciąg dalszy :)





































Szlak Orlich Gniazd ??♂️ #01: Częstochowa - Klucze ⛅ | Ride | Strava
Środa, 4 sierpnia 2021 Komentarze: 0
Dystans 20.06 km
Czas 00:56
Vśrednia 21.49 km/h
Vmax 35.64 km/h
Tętnośr. 111
Tętnomax 142
Kalorie 556 kcal
Podjazdy 54 m
Temp. 22.0 °C
Więcej danych

TROCHĘ O MNIE

Ten blog rowerowy prowadzi kubolsky z miasta Poznań
  • Mam przejechane 75471.57 kilometrów
  • Jeżdżę ze średnią prędkością 21.88 km/h


75471.57

KILOMETRÓW NA BLOGU

21.88 km/h

ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ

143d 17h 59m

CZAS W SIODLE