Do Pierzysk jechało się w porządku, natromiast tuż przed stacją dopadło nas mokre cholerstwo. Stwierdziliśmy że przeczekmy, więc zatrzymaliśmy się na przystanku. Po pół godzinie doszliśmy do wniosku że nie odpuści i chcąc nie chcąc ruszyliśmy do domów. Deszcz towarzyszył mi aż do końca - raz słaszy, raz mocniejszy, ale w ogólnym rozrachunku jakiejś wielkiej tragedii nie było. Pokuszę się nawet o stwierdzenie że w tym deszczu jechało się bardzo przyjemnie.
Dzień wolny od wszystkiego należało stsownie wykorzystać. Padło na okołopoznański klasyk, czyli Pierścień Rowerowy wokół stolicy Wielkopolski. Na szlak postanowiliśmy dojechać autami, więc o nieprzyzwoitej 7:00 rano spotykamy się w ustalonym punkcie, ładujemy rowery do samochodów i mykamy do Dąbrówki Kościelnej. Obawialiśmy się wiszących nad nami od rana chmur, ale w ogólnym rozrachunku okazało się że z aurą trafiliśmy idealnie - bezdeszczowo, nieszczególnie zimno, ale też zdecydowanie nie gorąco, no i w sumie cały czas bezwietrznie. Pierwsze kilometry to przejazd przez Puszczę Zielonkę do Murowanej Gośliny, dalej Promnice i przebitka przez Poligon Biedrusko (bez jakiegokolwiek uszczerbku na zdrowiu). Dalej zgodnie z pomarańczowym oznakowaniem szlaku Kiekrz, Sady i Lusowo w którym zorganizowaliśmy pierwszą pauzę na śniadanie. Posileni ruszyliśmy dalej w kierunku Stęszewa mijając po drodze liczne pomniejsze wioski. W Stęszewie zaatakowalićmy Żabkę by nabyć drogą kupna jakieś enerdżajzery i cukier w jakiejkolwiek postaci. Za Stęszewem czekała nas przebitka przez WPN i wylot w Mosinie. Na Osowej zahaczyliśmy oczywiście o wieżę widokową, lecz niestety to co mieliśmy okazję zobaczyć z góry ciężko było nazwać jakimkolwiek widokiem - ot komin w Mosinie, kilka dachów, a z drugiej strony drzewa i mleko. Spod wieży pokręciliśmy do Rogalina gdzie ku naszemu szczęściu działała lokalna restauracja i można było się solidniej posilić. Kolejne kilometry to w sumie cały czas asfaltowa nuda - Kórnik, Gądki, Tulce, Trzek i Kostrzyn. Z Kostrzyna cały czas podążając za pomarańczowym znakowaniem chwilę pomknęliśmy asfaltem na Pobiedziska, by w Tarnowie znowu chwycić teren. Kolejne wsie i osady na trasie to znane nam doskonale Góra, Promno, Wronczyn, Bednary oraz Stęszewice (z "przezajebistą" betonką na czele) i ostatecznie punkt wyjścia, czyli Dąbrówka Kościelna. Na koniec selfiaczek, rowery do aut, piona i zmykamy do Gniezna.
Na działce mógłbym siedzieć bez przerwy. Panująca w lesie cisza, delikatny świergot ptaków, szum drzew - idealne warunki do wypoczynku. Niestety nastała niedziela i trzeba było wracać. Zakładałem, że wysoka temperatura i ostro dające słońce nie pozwolą mi tak szybko jak dzień wcześniej pokonać trasy. Trochę się jednak pomyliłem - 1:30 z groszami na wariancie Wylatkowo, Skorzęcin, Sokołowo, NWN, Kędzierzyn to również zadowalający wynik. Godne zwieńczenie tygodnia :)
W końcu udało się ustalić konkretny dzień i zrealizować zaplanowaną już jakiś czas temu trasę po poznańskich fortach. Na miejską eksplorację wybrałem się wraz z Marcinem i Martą. Dojazd na miejsce składem Kolei Wielkopolskich, wysiadka na Garbarach i lecimy na Cytadelę. Po objeździe parku ruszyliśmy na południe zahaczając przy okazji o Beer and Food Festival odbywający się akurat w Starej Rzeźni. Na okołopoznańską pętlę złożyło się 8 z 9 fortów głównych (odpuściliśmy Fort III znajdujący się na terenie Nowego Zoo), oraz dwa forty pośrednie (IVa i Va). Spośród wszystkich zaliczonych obiektów na szczególną uwagę zasługują (poza Cytadelą oczywiście) fort Va którym opiekuje się Stowarzyszenie Miłośników Fortyfikacji "Kernwerk", czytaj - grupa zakręconych pasjonatów, dzięki którym mieliśmy okazję ten fort zwiedzić, oraz Fort VII wraz ze znajdującym się na jego terenie Muzeum Martyrologii Wielkopolan (tego niestety nie udało nam się zwiedzić - byliśmy za późno). Ponadto sama trasa to (przynajmniej dla mnie) nieziemski fun z jazdy po moim ukochanym mieście. Poznań z poziomu roweru to kompletnie odmienne od auta czy komunikacji miejskiej doświadczenie. Trasę zakończyliśmy na dworcu Poznań Główny z którego po godzinie oczekiwania udaliśmy się Elfem KW z powrotem do Gniezna. Na miejscu pożegnałem się z moimi kompanami i ruszyłem na działkę. Jechało się wybornie - praktycznie zero wiatru, słońce chyliło się ku zachodowi więc i temperatura była idealna. Dzięki powyższym udało mi się wykręcić rekord na wariancie trasy przez Krzyżówkę, Sokołowo, Skorzęcin, Wylatkowo - 1:15 z groszami. Siła! ;)