Tym razem poniedziałek bez stówy, bo raz - pogoda od rana mocno średnia, dwa - przedpołudnie było już zajęte. Po południu czas jednak się znalazł, więc ustawiłem się z Micorem na Jego terenową pętlę wokół jez. Wierzbiczańskiego. Dojazd przez Arkuszewo i myk w teren! Dalej pokręciliśmy urokliwą dolinką w Jankowie Dolnym do ośrodka, przecięliśmy tory kolejowe i pomknęliśmy w kierunku pierwszego singla poprowadzonego szczytem skarpy. Po pokonaniu pierwszej ścieżki przemieściliśmy się przez Kujawki na plażę Modrze, gdzie swój bieg rozpoczyna drugi singletrack. Pomykało się idealnie, tym bardziej że tego samego dnia od rana Dawid ogarnął trochę trasę, w tym pociął i usunął z niej obalone przez bobry drzewo. Eternal respect Micor! Wesołe pomykanie skończyło się na plaży w Lubchni z której prostą drogą przez Osiedle Sosnowe wróciliśmy do Gniezna.
Za namową Micora wybraliśmy się wraz z Marcinem na najwyższe wzniesienie Pojezierza Gnieźnieńskiego - punkt widokowy w Dusznie. Dojazd na miejsce z wiatrem w plecy przez Strzyżewa, Jastrzębowo, Grabowo i Kruchowo, a następnie terenem od Ignalina piachami, łąką i Sebkową Ścianą Płaczu (wbrew nazwie nie podjeżdżało się tak źle). Na wieży nie zagościliśmy długo gdyż potwornie wiało. Droga powrotna to piaszczysty zjazd do Kruchowa w którym urządziliśmy krótką przymusowa pauzę spowodowaną kwietniowym gradobiciem. Po kilku chwilach się względnie wypogodziło, więc mogliśmy kontynuować jazdę do domów. Powrót do Gniezna ponownie przez Jastrzębowo, a dalej dla odmiany przez Lulkowo i Jankowo Dolne. W mieście zahaczyliśmy jeszcze o odpust, ale tak szybko jak się tam pojawiliśmy, tak szybko zniknęliśmy - wiary co niemiara!
Kolejny poniedziałek w kalendarzu, więc i czas na kolejną poniedziałkową stówę (tym bardziej że takowej tydzień temu zabrakło). Z braku pomysłu na trasę zrzuciłem obowiązek wymyślenia czegoś na Micora, który po krótkiej rozkminie zaproponował wypad na Dziewiczą Górę. Zabrałem się za planowanie podczas którego doznałem olśnienia - dlaczego znowu pętla? W ten oto sposób zrodziła się mocno terenowa i celowo zawinięta trasa z Poznania do Gniezna. Na dworcu spotykamy się po 9:00, przy peronie 3 już czeka na nas Turbokibel Kolei Wielkopolskich. Wpakowaliśmy się do przedziału dla rowerzystów i ruszyliśmy składem na poznańskie Garbary. Na miejscu medujemy się kilkadziesiąt minut później i bez zbędnej zwłoki ruszamy w trasę. Pierwsze kilometry to objazd Cytadeli (w przypadku Micora jej rozdziewiczenie ;) ), a następnie przejazd ciągiem pieszo-rowerowy na Piątkowo. Od samego początku wiedzieliśmy że pogoda będzie naszym sprzymierzeńcem - piękne słońce, niebo w znakomitej większości błękitne, no i częsty wiatr w plecy - to się nie mogło nie udać. Z Piątkowa pozostawiając za sobą Kampus Morasko ruszamy do Suchego Lasu, a następnie rozpoczynamy pierwszy terenowy odcinek na szlaku - podjazd na Moraską Górę. Na szczycie urządzamy króciutką przerwę na odsapnięcie i podziwianie panoramy Poznania z os. Jana III Sobieskiego, Dwiema Wieżami po drodze do Mordoru i pieczarką na czele :). Ze wzniesienia zjeżdżamy skrajem Rezewatu Meteoryt Morasko i udajemy się w stronę poligonu Biedrusko. Dojazd o granic poligonu to ponowna terenowa jazda, ale najlepsze było dopiero przed nami. Okazało się że wcale nie będzie łatwo przebić się do Radojewa - ostatnie opady i ciężki wojskowy sprzęt dosłownie zmasakrowały leśne dukty. Do wyboru mieliśmy przełaj lub XC. Wybraliśmy drugą opcję tym samym pokonując przeszkody bez zejścia z rowerów, za to z bananami (nie, nie tymi Micor :P ) na twarzy. Z Radojewa ruszamy asfaltem w stronę Biedruska urządzając po drdze krótki postój na popas przy Łysym Młynie. W Biedrusku wjeżdżamy na teren parku w którym znajduje się pałac Albrechta Ottona von Treskow, oraz niewielka kolekcja maszyn wojskowych. Focimy i lecimy dalej. Wartę przekraczamy w Promnicach i przez Bolechowo-Osiedle, Bolechowo i Bolechówko, szlakiem objechanym wcześniej podczas wypadu do opuszczonego psychiatryka trafiamy do Owińsk. Wizytę w Owińskach sobie darujemy mknąc dalej przez Annowo do Puszczy Zielonka. Głównym celem była Dziewicza Góra na szczyt której docieramy najpierw kręcąc śródleśnymi ścieżkami, a następnie podjeżdżając wyboistym i bogatym w odsłonięte korzenie podjazdem od Dziewiczej Bazy. Na górze przyszła pora na konsumpcję Grodziskiego - piwo pszeniczne (zwłaszcza to jedyne w swoim rodzaju) genialnie gasi pragnienie. Micor korzystając z okazji pokonał Killera w obie strony i po niecałych 30 minutach u stóp wieży mogliśmy jechać dalej. Mijając Kicin znowu wskakujemy w teren i tak docieramy do Wierzenicy. Focimy drewninay kościółek i asfaltmi udajemy się w strone Kobylnicy. By nie było za łatwo gdzieś w połowie odcinka zjeżdżamy do lasu i wyboistym skrótem docieramy w okolice remizy OSP. Przekraczamy starą piątkę i kręcimy dalej do Katarzynek. Z Katarzynek zjeżdżamy do Uzarzewa, focimy kolejny kościół i ruszamy do góry brukowanym traktem. Kolejną atrakcją na trasie była Dolina Cybiny, którą - a jakże! - pokonujemy jak najbardziej terenowo. Wiązało się to ze zjazdem na jej dno krętym i grząskim singlem, a następnie podążaniem śliską, błotnistą ścieżką na skraj lasu. Na łąkach było już łatwiej - dukt zrobił się suchy, szerszy, a okalająca nas zieleń wprawiała w jeszcze lepszy nastrój. Osobiście apogeum szczęścia osiągnąłem w Gortatowie na punkcie widokowym - rozlewiska Cybiny zrobiły na mnie ogromne wrażenie! Dzikość przyrody, ilość ptactwa, a przede wszystkim widok zapierały dech. A to podobno "nudna Wielkopolska". Taaa, jasne... Z Gortatowa najpierw asfaltem a następnie polną drogą docieramy do Jankowa i dalej znów czarnym dywanem do Góry. Dojeżdżając do szosy Pobiedziska-Kostrzyn ponownie wbijamy się w polne trakty i przez Starą Górkę oraz PK Promno lądujemy w Nowej Górce - podjazd wąwozem bo wariant Wazy nadal zaorany :(. Dalej mijamy Zbierkowo i ostatecznie lądujemy w Gołuniu. Stąd już rutyna - dojeżdżamy do Wierzyc, a następnie serwisówką wzdłuż S5 przez Pierzyska i Woźniki docieramy do Gniezna. Wyprawę kończymy pysznym domowym obiadem na wagę w Bistro Medyk - wszedł idealnie :). Nieskromnie muszę przyznać że trasa wyszła mi nad wyraz ciekawie. Podejrzewam że na moją ekscytację składają się również kilkudniowa przerwa od roweru, oraz ponowna ogromna frajda z jazdy w terenie. Nie mniej jednak uważam że trip należy zaliczyć do tych zdecydowanie ciekawszych. Polecam!
Do Skoja i z powrotem. Miało być dłużej i ciekawiej, ale przetyrany w Dolsku Micor poprosił o łagodny wymiar kary ;). Dojazd do ośrodka przez Lubochnię, Krzyżówkę, Ćwierdzin i Sokołowo, natomiast powrót głównie lasem przez Piłkę i Gaj.