"Polska Wschodnia 2013", Dzień 7: Zamość,a w sumie to Września - Gniezno
Kategoria Polska Wschodnia 2013
Sobota, 6 lipca 2013
Komentarze:
0
Wyprawy rowerowej "Polska Wschodnia 2013" dzień siódmy i ostatni. Pobudka o 4.30 rano, szybki prysznic, pakowanko, sakwy na rowery i śmigamy na dworzec. Stację w sumie. Konkretnie to przystanek. Budynek dworca w Zamościu to właściwie ściany, dach i ziejące pustką wnętrze. Na zewnątrz używany jest tylko jeden tor, a elektryfikacji tu nie uświadczysz. Szynobus do Lublina odjeżdża punktualnie o 5.39. Wieszamy rowery i rozkładamy się na siedzeniach. Mamy luz - w końcu sobota.
Po drodze pojazd dwa razy szwankuje a maszynista musi dwukrotnie wykonać procedurę ponownego rozruchu. Przechodząc obok nas, zmieniając kabiny zauważa nasze niepewne spojrzenia i zapewnia że nadrobimy. Nadrobiliśmy - zapieprzał jak dziki po tych górkach i zakrętach :). W Lublinie przesiadamy się do TLK "Gałczyński" relacji Lublin - Świnoujście. Tradycyjnie na całą trasę tylko jeden wagon "rowerowy", czytaj z przedziałem do przewozu trzech rowerów :/.
Wieszamy się, rowery znaczy i rozsiadamy w przedziale obok, przeznaczonym dla podróżujących z rowerami właśnie. Do samej Warszawy Wschodniej podróżujemy wręcz w luksusie.
W Puławach dosiada się bajkerka z szosą, zmierzająca do znajomych do Poznania. Pomagamy Jej wnieść rower i ustawić go między naszymi. W międzyczasie odwiedza nas przemiła kierowniczka pociągu i sprzedając bilety uświadamia nas, że na cały pociąg nie ma ani jednej miejscówki wolnej. Sprzedaje więc bilety bez. Oczywiście w Warszawie musimy się wynieść na korytarz. Tymczasem pociąg zalicza niewytłumaczalny, 40-sto minutowy poślizg.
Ze Stolycy podróżujemy na stojaka wraz z naszą Towarzyszką. Trochę pogadaliśmy, ale głównie jedziemy wgapieni w otwarte okno. Zmęczenie daje się we znaki. We Wrześni jesteśmy 30 minut po czasie, czyli o dziwo 10 minut udało się nadrobić. W pośpiechu wyciągamy bagaż i rowery, żegnamy bajkerkę, pakujemy sakwy na pojazdy. Ja się chyba za bardzo starałem i w pewnym momencie aż mi kciuk ze stawu z trzaskiem wyskoczył. Na szczęście od razu wrócił na swoje miejsce, nie mniej całą drogę powrotną niemiłosiernie drętwiał. Na domiar złego trasę Września - Gniezno (tą samą co tydzień wcześniej) wiatr wiał nam prosto w mordy. W końcu zajechaliśmy do Gniezna. Pożegnałem Kumpla, podziękowałem za wspólną, tygodniową przygodę i przez Piotra i Pawła (a jakże!) oraz Rynek wróciłem do domu. Niespodzianki nie było (bo miałem być dzień później) - spodziewali się skubani ;).
Podsumowując - było przeekstra! Wschód jest przepiękny, dziki, nieucywilizowany w stopniu takim jak u nas, ludzie są przemili a piwo po jeździe wchodzi jeszcze lepiej ;) Szkoda tylko, że kolejny wyjazd dopiero za rok...
Dla formalności mapka, właściwie identyczna z tą pierwszą:
"Polska Wschodnia 2013", Dzień 7
W szynobusie z Zamościa© kubolsky
Opuszczamy Zamość© kubolsky
Po drodze pojazd dwa razy szwankuje a maszynista musi dwukrotnie wykonać procedurę ponownego rozruchu. Przechodząc obok nas, zmieniając kabiny zauważa nasze niepewne spojrzenia i zapewnia że nadrobimy. Nadrobiliśmy - zapieprzał jak dziki po tych górkach i zakrętach :). W Lublinie przesiadamy się do TLK "Gałczyński" relacji Lublin - Świnoujście. Tradycyjnie na całą trasę tylko jeden wagon "rowerowy", czytaj z przedziałem do przewozu trzech rowerów :/.
Miejsce na rowery...trzy na cały skład :/© kubolsky
Wieszamy się, rowery znaczy i rozsiadamy w przedziale obok, przeznaczonym dla podróżujących z rowerami właśnie. Do samej Warszawy Wschodniej podróżujemy wręcz w luksusie.
Opuszczamy Lublin© kubolsky
Luksus w przedziale...tylko do Warszawy© kubolsky
To nasza lokomotywa?! ;)© kubolsky
W Puławach dosiada się bajkerka z szosą, zmierzająca do znajomych do Poznania. Pomagamy Jej wnieść rower i ustawić go między naszymi. W międzyczasie odwiedza nas przemiła kierowniczka pociągu i sprzedając bilety uświadamia nas, że na cały pociąg nie ma ani jednej miejscówki wolnej. Sprzedaje więc bilety bez. Oczywiście w Warszawie musimy się wynieść na korytarz. Tymczasem pociąg zalicza niewytłumaczalny, 40-sto minutowy poślizg.
Warszawka© kubolsky
Ze Stolycy podróżujemy na stojaka wraz z naszą Towarzyszką. Trochę pogadaliśmy, ale głównie jedziemy wgapieni w otwarte okno. Zmęczenie daje się we znaki. We Wrześni jesteśmy 30 minut po czasie, czyli o dziwo 10 minut udało się nadrobić. W pośpiechu wyciągamy bagaż i rowery, żegnamy bajkerkę, pakujemy sakwy na pojazdy. Ja się chyba za bardzo starałem i w pewnym momencie aż mi kciuk ze stawu z trzaskiem wyskoczył. Na szczęście od razu wrócił na swoje miejsce, nie mniej całą drogę powrotną niemiłosiernie drętwiał. Na domiar złego trasę Września - Gniezno (tą samą co tydzień wcześniej) wiatr wiał nam prosto w mordy. W końcu zajechaliśmy do Gniezna. Pożegnałem Kumpla, podziękowałem za wspólną, tygodniową przygodę i przez Piotra i Pawła (a jakże!) oraz Rynek wróciłem do domu. Niespodzianki nie było (bo miałem być dzień później) - spodziewali się skubani ;).
Podsumowując - było przeekstra! Wschód jest przepiękny, dziki, nieucywilizowany w stopniu takim jak u nas, ludzie są przemili a piwo po jeździe wchodzi jeszcze lepiej ;) Szkoda tylko, że kolejny wyjazd dopiero za rok...
Dla formalności mapka, właściwie identyczna z tą pierwszą:
"Polska Wschodnia 2013", Dzień 7