Travel on Gravel!

kubolsky
Wpisy archiwalne w kategorii

góry

Dystans całkowity:387.79 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:18:51
Średnia prędkość:20.57 km/h
Maksymalna prędkość:61.90 km/h
Suma podjazdów:6771 m
Suma kalorii:18371 kcal
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:77.56 km i 3h 46m
Więcej statystyk
Niedziela, 30 sierpnia 2020 Komentarze: 2
Dystans 72.45 km
Czas 03:44
Vśrednia 19.41 km/h
Vmax 57.60 km/h
Kalorie 3550 kcal
Podjazdy 1456 m
Temp. 14.0 °C
Więcej danych
Rowerowego weekendu dzień drugi, choć trzeci, ale jednak drugi. Dnia poprzedniego wylądowaliśmy w agroturystyce w Michałkowej. Meldunek, prysznic, szama i przypadek. Ów przypadek jest w tym całym poprzednim zdaniu najistotniejszy, bowiem gdyby nie zejście do auta celem przesmarowania napędów nie dowiedzielibyśmy się, że kolejnego dnia w okolicy odbywa się rajd samochodowy i część naszej trasy zostaje tymczasowo wyłączona z użytku. Podsumowując - nie dość że nie rąbniemy zakładanych 120 km, to jeszcze wczesnym rankiem musimy się ewakuować, gdyż w przeciwnym wypadku po prostu nie opuścimy startu/mety. Przyciśnięci do muru zmodyfikowaliśmy ślad i wcześniejszym niż zakładaliśmy rankiem ruszyliśmy blaszakiem na parking z dala od rajdu. Pech chciał, że na rzeczonym parkingu z którego mieliśmy zacząć i na którym mieliśmy skończyć zastał nas deszcz w zasadzie uniemożliwiający jazdę. Po dłuższej chwili wyczekiwania na poprawę aury postanowiliśmy przemieścić się autem w dół i założyć bazę w Pieszycach. Na nasze szczęście tam nie padało, więc z tego miejsca mogliśmy w końcu ruszyć w ponownie zmodyfikowaną trasę. Trasy samej w sobie zgodnie z przyjętą tradycją nie będę opisywał - Ci bardziej ciekawi wiedzą gdzie szukać. Nadmienię jedynie, że pierwszy podjazd odbywał się w stylu brytyjskim (czyt. angielska mgłą i wilgoć), a dalej aż do zjazdu do Walimia towarzyszyła nam całkiem znośna aura. Niestety na dole okazało się, że na horyzoncie kotłują się chmury, więc mimo szczerych chęci musieliśmy zawrócić. Zawrotka wiązała się z podjazdem pod nie lada sztajfę ul. Mickiewicza, zjazdem do Sierpnicy, kolejną wymagającą wspinaczką i krótkim zjazdem na parking pod Sową. Kolejny opad (tak, to te chmury z Walimia) z minuty na minutę silniejszy dorwał nas na rozjeździe w Sokolcu i w zasadzie przez całą resztę trasy wliczając podjazd na przełęcz i cały ponad 7-kilometrowy zjazd do Pieszyc nie odpuszczał. Do samochodu dotarliśmy przemoknięci do ostatniej, suchej nitki. Oczywiście na dole deszcz się skończył, ale było już pozamiatane - rowery na pace, my przebrani, wracamy do Poznania.
Wyjazd zaliczam do udanych z dwoma zastrzeżeniami - trzeba celować w pewną pogodę i dopracować logistykę, gdyż nawet po takiej kąpieli prysznic jest nader wskazany ;)





















Góry Sowie ☁️ | Ride | Strava
Sobota, 29 sierpnia 2020 Komentarze: 1
Dystans 108.90 km
Czas 04:54
Vśrednia 22.22 km/h
Vmax 56.20 km/h
Kalorie 4759 kcal
Podjazdy 1508 m
Temp. 17.0 °C
Więcej danych
Rowerowego weekendu dzień pierwszy, choć formalnie drugi (piątkowego dojazdu do Myśliborza nie liczę). Na ten weekend kroiliśmy się z Sebastianem (sąsiadem znanym z cyklu wpisów z serii Mat i Pat) od dawna. Bardzo dawna. Pierwotnie plan zakładał, by wybrać się w Kotlinę Kłodzką. Wiosną. Niestety przyszedł COVID i wszystko popier...zepsuł. Stało się tak, że wspólny wolny weekend przypadł dopiero na koniec sierpnia. Lepsze to niż zeszłoroczny, późno wrześniowy Karpacz (taaa, jasne, ale o tym później).
Pogoda od początku zapowiadała się mocno średnio. Prognozowano opady, brak słońca, w ogóle lipa. Kładąc się spać w piątkowy wieczór towarzyszył nam stukot kropel, co oznaczało opad - nie taki z gatunku napieprzania złem, ale kapuśniaczkiem też go nazwać nie było można.
Sobota rano - wstajemy, pada. No cóż, trzeba z tym żyć. Ruszamy tuż po śniadaniu, co oznacza 9:00 na tarczy. Początkowych kilka km to jazda w delikatnym deszczu....ale jak odpuścił tak się już tego dnia (w sensie na trasie) nie pojawił. Zgodnie z planem objechaliśmy wcześniej rozrysowaną trasę napawając się pięknem Parku Krajobrazowego (polecam!) i zauważalnie pofałdowanego terenu (choć górami bym tego jeszcze nie nazwał). Trafiła się też jedna wtopa w postaci kilku km szutru (ubity, więc na 35C jechało się wyśmienicie, a Seba na swoich 25C też nie narzekał), oraz druga w postaci źle obliczonego dystansu, co zaowocowało bonusową pętlą przez Jażycę i dodatkowymi metrami w górę. Dzień kończymy usatysfakcjonowani z ponad 100 km oraz 1500 m przewyższeń na koncie, pakujemy się w auto i udajemy przez obiad w Jaworze w Góry Sowie.















Park Krajobrazowy Chełmy ☁️ | Ride | Strava
Sobota, 21 września 2019 Komentarze: 0
Dystans 17.66 km
Czas 00:43
Vśrednia 24.64 km/h
Vmax 51.80 km/h
Kalorie 618 kcal
Podjazdy 43 m
Temp. 19.0 °C
Więcej danych
Sobota, 21 września 2019 Komentarze: 1
Dystans 79.34 km
Czas 03:48
Vśrednia 20.88 km/h
Vmax 61.90 km/h
Kalorie 4016 kcal
Podjazdy 1527 m
Temp. 15.0 °C
Więcej danych
Plany na ten dzień były ambitne, kto wie czy nie ambitniejsze niż na dzień poprzedni. Planowaliśmy zaliczyć m.in. Stóg Izerski i Harrachov lecz najzwyczajniej w świecie zaspaliśmy :) Po polsko-czeskiej pętli spało się tak dobrze, że dupy z wyr zwlekliśmy po 9:00. Trzeba było się ogarnąć, zjeść śniadanie, a przede wszystkim pomyśleć nad alternatywą dla wstępnych założeń, gdyż na te w zasadzie już nie było czasu - pociąg raczej nie poczeka. Ostatecznie padło na dwie okoliczne przełęcze, czyli Okraj i Rędzińską.
Od samego rana na niebie świeciło pełne słońce, a jak okiem sięgnąć nie zanotowałem ani jednej chmury, w związku z czym na pierwsze siodło ruszyliśmy z jedną warstwą odzieży mniej. Później żałowałem że nie wyjechałem w krótkich galotach, bo zrobiło się naprawdę ciepło. Podjazd na Okraj to dokładnie ta sama droga którą dzień wcześniej zaliczyliśmy w odwrotnym kierunku. Sama wspinaczka poszła gładko - wznios jest raczej równomierny, a wertepy w tą stronę nie przeszkadzały, bo i prędkość przelotowa zauważalnie niższa ;). Na górze w polskim schronisku uzupełniliśmy bidony, wlaliśmy w siebie ćwierć tony cukru w postaci puszki coli na łebka i ruszyliśmy z powrotem w kierunku DW367, czyli Na Wałbrzych! Do biedaszybów nie dotarliśmy.
Kolejnym, dość wymagającym w drugiej jego części podjazdem była również zawarta w tytule Przełęcz Rędzińska od Pisarzowic. Początkowe niecałe 3% nachylenia przechodziło sukcesywnie w kolejne coraz bardziej strome odcinki - 5%, następnie niecałe 8%, by na ostatnim kilometrze zafundować ponad 10%. Warto było się wspinać i lekko zagotować, bo widok z polany na szczycie przełęczy zrekompensował sapanie i wylany z siebie pot. Na tejże polanie postanowiliśmy dłuższą chwilę odpocząć, napawać się widokami, a przede wszystkim trochę schłodzić. W dół do Marciszówa zaskakująco gładkimi asfaltami o dość sporym spadzie pognaliśmy po +/- 15 minutach pauzy. Ciąg dalszy pętli to powtarzające się jeszcze kilkukrotnie krótsze i dłuższe podjazdy i zjazdy, które ostatecznie znowu doprowadziły nas do Kowar i dalej do Karpacza. Jeszcze tylko ostatni raz podjazd do pensjonatu i koniec tegorocznych przygód z Karpatami. Umyliśmy się, spakowaliśmy, pożegnaliśmy i pognaliśmy w dół do Jeleniej Góry. Mając w zapasie trochę czasu postanowiliśmy napełnić brzuszki przed podróżą. Padło na burgery na rynku - solidne, choć w mojej opinii niedoprawione jak należy. Trzeba jednak oddać że w parze z piwem skutecznie zabiły głód. Z rynku prostą drogą dotarliśmy na dworzec, wpakowaliśmy się do składu KD (tym razem praktycznie pustego) i tymże składem dostaliśmy się do Wrocławia. Tutaj czekał już na nas pociąg IC, tym razem z jedynym słusznym wagonem z wydzieloną strefą na rowery. Na dworcu głównym w Poznaniu zameldowaliśmy się o 23:00. Jeszcze tylko dojazd na osiedle i koniec tego dobrego. To była naprawdę fajna odskocznia od płaskiej jak naleśnik Wielkopolski. Na wiosnę wracamy - trzeba zrealizować niezrealizowany plan ;)



















Przełęcz Okraj, Przełęcz Rędzińska☀️ | Ride | Strava
Piątek, 20 września 2019 Komentarze: 1
Dystans 109.44 km
Czas 05:42
Vśrednia 19.20 km/h
Vmax 60.10 km/h
Kalorie 5428 kcal
Podjazdy 2237 m
Temp. 11.0 °C
Więcej danych
Krótkiego i nieco spontanicznego wypadu do Karpacza dzień pierwszy, a w zasadzie drugi jeśli liczyć dojazd ciuchcią do Jeleniej Góry dzień wcześniej. Sama podróż z Poznania do Wrocławia przebiegła w komfortowych warunkach składem IC, gdyby nie brak dedykowanych miejsc na rowery, natomiast z Wrocławia do Jeleniej dostaliśmy się Impulsem KD w standardzie sardynkowym (usiedliśmy dopiero w drugiej godzinie jazdy). Z Jeleniej do Karpacza dotarliśmy na kołach, ale jakimś dziwnym trafem Garminy postanowiły nie zapisać śladu obojgu z nas. Wieczór zleciał na relaksie w postaci niejednego piwa w towarzystwie Kumpla u którego się ulokowaliśmy (w zasadzie w pensjonacie Jego Mamy). Po północy należałoby udać się spać - jutro startujemy z wysokiego "C".
Krótkiego i nieco spontanicznego wypadu do Karpacza dzień pierwszy, teraz już ten właściwy. Na zewnątrz zimno, choć słonecznie i co najważniejsze - bezdeszczowo. Wskakujemy w kilka warstw odzieży, zalewamy bidony, pakujemy żele, odpalamy Garminy i jedziemy umierać. Pierwszy cel ambitny, bardzo ambitny - Przełęcz Karkonoska. Aby nie przedłużać - w teorii wiedziałem czego się spodziewać, widziałem jeden czy dwa filmy na yt, ludzie mówili że to droga przez piekło, ale za chiny ludowe nie spodziewałem się tego co zastałem. W miarę sprawny podjazd pod pierwszą ściankę to chyba tylko i wyłącznie zasługa endorfin i adrenaliny buszujących po organizmie. Znawcy tematu wiedzą, że dalej kolarza czeka wypłaszczenie, co oznacza jakieś +/- 10% nachylenia - można trochę odetchnąć. Problem pojawił się na drugiej ściance, ponieważ wbiłem sobie do głowy, że w jej połowie czeka nas kolejna "półka", a tym samym możliwość odetchnięcia w drodze na szczyt. Za zakrętem okazało się, że takowej jednak nie ma i na zluzowanie giry i oddechu w zasadzie nie ma szans. Tym sposobem, mimo że organizm ze wszystkich sił których w dramatycznym tempie ubywało domagał się odpoczynku parłem przed siebie do samego końca. Udało się! Jak? Nie mam pojęcia... :) Skoro udało się jakimś cudem wdrapać na górę, trzeba zjechać w dół. Zjazd do Szpindlerowego Młyna to luksus pełnym ryjem - szeroko, gładko, a przede wszystkim szybko. Jedyny mankament popieprzania na złamanie karku to fakt, że nieziemsko mnie przewiało. Na dole narzuciłem na siebie wiatrówkę, z którą nie rozstałem się do końca trasy. Z pierwszej na naszej drodze czeskiej mieściny poleciliśmy dalej na południe do Vrchlabí z którego obraliśmy kierunek na Černý Důl celem pokonania następnego wzniesienia. Tym oto sposobem droga prowadząca raz w górę raz w dół (jak to w górach) zaprowadziła nas do osady Velká Úpa. Tu czekała nas kolejna wspinaczka na Pec pod Sněžkou. Zanim jednak na dobre ponownie rozpoczęliśmy rytuał polegający na sapaniu gorzej niż okoliczna zwierzyna podczas godów i wypluwaniu płuc przed siebie należało się pożywić. U stóp podjazdu wyhaczyliśmy mały pensjonat, a w nim małą gospodę prowadzoną przez kobietę, która początkowo w ogóle nie kryła swojej niechęci do sąsiadów zza północnej granicy. Ostatecznie udało nam się zamówić karkówkę z knedlami i szpinakiem (fuuu, tego nie doczytałem) i w moim przypadku piwo. Strawa weszła przednio, więc nie pozostało nic innego jak na koń i pod górę. Początkowe zakosy weszły gładko, schody zaczęły się później. Ostatecznie wspinaczkę zakończyliśmy w okolicy Horskiej chaty Portášky (czy jak to się odmienia) skąd postanowiliśmy zjechać z powrotem przebytą już drogą i wrócić na szeroką szosę prowadzącą do Ojczyzny. Ostatni w Czechach, dłuższy, ale zarazem łagodniejszy podjazd prowadził do dawnego przejścia granicznego Malá Úpa na szczycie Przełęczy Okraj. Tutaj też dokonałem jednego z lepszych zakupów w postaci beczułki piwa z browaru Trautenberk, warzonego na wysokści 1065 n.p.m. Ostatni tego dnia zjazd to powrót do rodzimych realiów w postaci drogi o charakterze księżycowym - człowiek chciałby się rozpędzić, ale nie ma jak bo dziura goni łatę, która to goni dziurę, a ta goni łatę i tak w kółko :/. Pętlę zakończyliśmy przejazdem przez Kowary i w towarzystwie górującej na nie tak dalekim horyzoncie Śnieżki dotarliśmy z powrotem do Karpacza. Jeszcze tylko podjazd do pensjonatu i po wszystkim...tego dnia :)

























Przełęcz Karkonoska, Pec pod Sněžkou⛅ | Ride | Strava

TROCHĘ O MNIE

Ten blog rowerowy prowadzi kubolsky z miasta Poznań
  • Mam przejechane 75471.57 kilometrów
  • Jeżdżę ze średnią prędkością 21.88 km/h


75471.57

KILOMETRÓW NA BLOGU

21.88 km/h

ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ

143d 17h 59m

CZAS W SIODLE