Travel on Gravel!

kubolsky
Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2013

Dystans całkowity:610.03 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:28:11
Średnia prędkość:21.65 km/h
Maksymalna prędkość:52.10 km/h
Maks. tętno maksymalne:176 (91 %)
Maks. tętno średnie:142 (73 %)
Suma kalorii:23710 kcal
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:87.15 km i 4h 01m
Więcej statystyk
Niedziela, 25 sierpnia 2013 Komentarze: 0
Dystans 73.83 km
Czas 03:34
Vśrednia 20.70 km/h
Uczestnicy
Vmax 40.20 km/h
Tętnośr. 120
Tętnomax 162
Kalorie 2837 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Jeszcze wczoraj wieczorem Bobiko poinformował nas, że na bikelogu Natalii pojawił się wpis informujący o wizycie w Gnieźnie. Zerknąłem czego się można spodziewać, trochę niepewny swoich sił po wypadzie do Kruszwicy. Natalia zaproponowała wszystkim chętnym spotkanie na Rynku o 11.00 i spokojny wypad do Skorzęcina. Generalnie za Skorzęcinem nie przepadam (a to bardzo łagodnie powiedziane), ale jako że do jazdy zadeklarowało się kilka kolejnych osób potwierdziłem również swoje uczestnictwo. Rano obudziłem się lekko zniszczony. Nie dość, że pół nocy napierdzielała mnie szyja w okolicy lewego węzła chłonnego (chyba mnie tam konkretnie przewiało), to jeszcze czułem nogi i tyłek po wczorajszej wyprawie. Postanowiłem jednak nie rezygnować z okazji do wykręcenia paru kolejnych kaemów. Nasmarowałem łańcuch (tym razem w ruch poszedł zielony Finish Line), spakowałem sakwę i ruszyłem do miasta. Początkowo szło ciężko. Nogi nie chciały kręcić, a tyłek wzbraniał się przed sadzaniem go na siodle. Na miejscu spotkania zastałem obecnego już p. Jurka, Mateusza z GKKG (niedziele, godzina 11.00 to Ich regularny termin wspólnych treningów rowerowych) oraz Natalię wraz z Bartkiem. Po chwili dojechał Micor z kolejnym reprezentantem Gnieźnieńskiego Klubu Kolarstwa Górskiego - Kudłatym (sry, w pamięć zapadła mi ksywa :P). W końcu dobił do nas Marcin i jak się okazało, dość zacną grupą (bez Mateusza, bo ten pojechał na Głęboczek) mogliśmy ruszać do Skoja. Początkowo spokojnym tempem ul. Wierzbiczany dotarliśmy do Szczytnik Duchownych, gdzie dołączył do nas Michał. Stąd przez Wolę Skorzęcką dotarliśmy na Lubochnię. Z minuty na minutę kręciło się coraz przyjemniej. Jakby to powiedział Seba - "nóżka dobrze podawała" :). Lasem dotarliśmy na Krzyżówkę, stąd terenem dostaliśmy się do Gaju, a z Gaju lasem śmignęliśmy prosto do Skorzęcina, wybierając łatwiejszy wariant drogi, czyli wykręciliśmy w prawo koło krzyża. Im dalej jechaliśmy tym lepiej mi się dreptało. Było dobrze do tego stopnia, że ostatni odcinek asfaltu przed OW musiałem, po prostu musiałem pokonać szaleńczym sprintem :). W Skoju oczywiście zatrzęsienie ludzi, ale jakoś udało nam się przecisnąć w okolice fontanny, gdzie postanowiliśmy przysiąść. W międzyczasie sms-owo skontaktował się ze mną Uziel informując, że wraz z Bobiko i Jego dwoma kolegami zmierzają w naszym kierunku. Spoko, będzie nas ładna gromadka :) Po jakichś 30 minutach pojawił się Artur, a kolejne 30 minut później dojechał Kuba wraz z Kumplami. To był odpowiedni moment, by strzelić sobie pamiątkowe foto grupowe :).

Pamiątkowe grupfoto w Skoju © kubolsky


Krótko po tym zaczęliśmy się zbierać. Pożegnaliśmy się z Bobiko i Jego dwoma kompanami i w prawie takim samym składzie, w jakim przyjechaliśmy (Kudłaty zdążył nam uciec, za to wracał z nami Uziel) ruszyliśmy w drogę powrotną. Tym razem wybraliśmy wariant 100% asfaltowy, czyli do Witkowa (gdzie pod kościołem kapnęliśmy się że zgubiliśmy Michała, który za szybko odbił w prawo, ale po 10 minutach do nas wrócił), następnie przez rondo na którym pożegnaliśmy się z Uzielem, dalej coraz żwawszym tempem przez Małachowo-Szemborowice, Małachowo Złych Miejsc, Arcugowo, Drachowo, Potrzymowo, Żydowo, Gębarzewo i Pustachowę wpadliśmy z powrotem do Gniezna. Na skrzyżowaniu z Wrzesińską rozjechaliśmy się każdy w swoim kierunku, przy czym ja z Micorem śmignąłem jeszcze do miasta, do sklepu po jakiś mrożony obiadek. Tym oto sposobem, z początku niepewny dzisiejszego wypadu rekreacyjnego zakończyłem go z przebytym dystasem 74 km w fajnym towarzystwie. Lubię To! ;)
Sobota, 24 sierpnia 2013 Komentarze: 0
Dystans 156.38 km
Czas 06:54
Vśrednia 22.66 km/h
Uczestnicy
Vmax 52.10 km/h
Tętnośr. 142
Tętnomax 175
Kalorie 6613 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Kilka dni temu, w naszej zakonspirowanej grupie funkcjonującej na pewnym popularnym portalu społecznościowym pojawiła się propozycja jazdy do Kruszwicy, rzucona przez niejakiego Uziela :). Tym jednozdaniowym wpisem Artur wywołał niemałą burzę. Momentalnie wywiązała się sporych rozmiarów dyskusja na temat tego kto jedzie, kiedy jedziemy, kto już wie, a kto jeszcze nie wie że jedziemy, którędy jedziemy, o której startujemy itd :). Generalnie stanęło na tym, że uzbierało się kilku chłopa i umówiliśmy się na jazdę w najbliższą sobotę. W międzyczasie swą obecność zadeklarował również Sebek (z którym dawno już nie mieliśmy okazji jeździć), pod warunkiem, że wrócimy do Gniezna na 19.30. Co nie jak tak! Wyjedziemy wcześniej, to na siódmą będziemy bez problemu! :) Jeszcze tego samego dnia otrzymaliśmy od Sebka ślad trasy, jak również ustaliliśmy ostatecznie, że startujemy wspólnie w sobotę, o 8.30 z Krzyżówki. Prognozy zapowiadały się wyśmienicie. Pogodowe portale internetowe z których z reguły korzystam przewidywały temperaturę oscylującą wokół 23 stopni, piękne słońce oraz...wiatr w twarz przez pierwszą połowę trasy (to tak żeby za łatwo nam się nie jechało ;) ).
Budzik nastawiłem na 6.30. Tym oto sposobem po wygramoleniu się z wyra miałem odpowiedni zapas czasu na poranny, pobudzający prysznic i jeszcze bardziej pobudzającą kawę. Wczoraj wieczorem wyszykowałem rower i spakowałem sakwę, więc można rzec - byłem przygotowany jak zawsze :P. Jako punkt zbiórki z pierwszymi tego dnia kompanami wybraliśmy wyjątkowo Biedronkę przy ul. Poznańskiej. Ruszyłem więc w jej kierunku zadowolony z posiadania na sobie bluzy z długim rękawem. Kurcze, ale rano jest zimno. A gdzie słońce? I co to za mgła w ogóle jest?! Na miejscu, gdzie już czekali na mnie Pan Jurek i Mateusz stawiłem się punktualnie o 7.30. Ponieważ tuż przed wyjazdem z domu otrzymałem sms-a od Micora (który miał przy Biedrze do nas dołączyć) z informacją o opóźnieniu, postanowiłem skorzystać z zapasu czasu, wskoczyć do sklepu i zaopatrzyć się w zapas energetyków na drogę. Morda mi się uśmiechnęła gdy wyczaiłem Blacki za 1.99, oczywiście w biedronkowym (tym razem większym niż tradycyjne) opakowaniu aluminiowym zwanym potocznie puszką ;). Zgarnąłem cztery, a pierwszego wytrąbiłem jeszcze na miejscu ;). Mimo upływu 10 minut Micora nadal nie było widać. Postanowiliśmy więc poinformować Chłopaków o opóźnieniu. Pan Jurek dryndnął do Sebastiana, ja do Marcina, który miał na nas czekać na ul. Wolności, czyli po drodze. Okazało się, że Marcin kwitnie na dworze od pięciu minut, więc aby nie zmarznąć zaproponował, że ruszy w naszą stronę i spotkamy się po drodze. Pięć minut po telefonie dojechał w końcu Dawid, z którym po ekspresowym powitaniu ruszyliśmy przez Kostrzewskiego, Dalki i ponownie Kostrzewskiego w stronę ul. Wolności. Zdziwiło mnie, że na ścieżce pieszo-rowerowej nie widać Marcina, ale postanowiłem że pojedziemy dalej i gdzieś na siebie wpadniemy. Nie było Go również na Wolności, a na skrzyżowaniu z Leśną zacząłem się porządnie martwić. Postanowiłem po raz kolejny wyciągnąć telefon. Okazało się, że Marcin był święcie przekonany że startujemy z Wenecji, i tam też pokręcił. Tym sposobem wpakowaliśmy się w kolejne opóźnienie. Marcin natomiast dość mocno nas zaskoczył, gdy niecałe pięć minut później zapieprzał w naszą stronę. Musiał zdrowo zasuwać, ponieważ przyjechał konkretnie czerwony :). Sam zresztą przyznał się do średniej na poziomie 35 km/h ;). W końcu w pełnym gnieźnieńskim składzie, z dwudziestominutowym zatarciem ruszyliśmy na spotkanie z resztą ekipy. Trasa wiodła tradycyjnie przez Szczytniki Duchowne, Wolę Skorzęcką i Lubochnię, a dalej już prosto lasem do Krzyżówki. Chcąc, nie chcąc znowu wylądowałem na szpicy. Chyba ruszyło mnie sumienie i żal mi się zrobiło czekających na nas i marznących chłopaków, bo postanowiłem ostro przydepnąć. Przydepnąłem do tego stopnia, że zdrowo upierdzielony błotem i z pulsem nie schodzącym poniżej 160 zniwelowałem opóźnienie do raptem trzech minut. Na miejscu czekała na nas reszta dzisiejszej grupy wypadowej w składzie: Sebastian, Artur, Kuba, nowo poznany Błażej, oraz "pozabeesowiec" - Dominik (zarzekł się, że na BS się pojawi ;). Uścisnęliśmy dłoń każdy z każdym (a chwilę to zajęło - w końcu było nas łącznie dziesięciu!), strzeliliśmy pierwsze dziś grupfoto i ruszyliśmy ku przygodzie pod przewodnictwem Sebastiana.

Spotkanie na Krzyżówce, grupfoto i lecimy! © kubolsky


Jeszcze zimno, jeszcze na długo © kubolsky


Początkowe kilometry wiodły dobrze mi znanymi drogami przez Gaj i lasy około skorzęcińskie, lecz jeszcze kręcąc wśród drzew odbiliśmy w lewo na Skubarczewo, tym samym pozostawiając za sobą moją standardową trasę do Ostrowa. Wyjeżdżając z lasu zdaliśmy sobie sprawę, że mgłą właściwie całkowicie opadła, na niebie pojawiło się słońce i zaczęło się robić coraz cieplej. Szybko zrobiło się na tyle ciepło, że w okolicy Myślątkowa zorganizowaliśmy pierwszy "sikstop", a przy okazji wykorzystaliśmy tę przerwę na pozbycie się bluz i przyozdobienie twarzy ciemnymi, lanserskimi okularami ;).

Pierwszy sikstop i szansa na zdjęcie górnej warstwy odzieży © kubolsky


Dalej ponownie terenem, raz lasem wzdłuż wąwozu, innym razem długą, wijącą się drogą polną Sebastian zaprowadził nas w okolice Procynia. Tu zaliczyliśmy dość długi, asfaltowy zjazd (czyli wszyscy próbowali wycisnąć maxa), zakończony (a jakże!) podjazdem. Troszeczkę się zagalopowaliśmy, gdyż ledwo przejechaliśmy pod wiaduktem kolejowym i już słyszeliśmy, że musimy zawrócić. Na szczęście nie daleko, bo do torów. Od tego momentu czekał nas etap jazdy...torowiskiem. Zanim jednak mogliśmy ruszyć trasą pomiędzy dwiema stalowymi szynami trzeba było wspiąć się na nasyp, a nie było to łatwe zadanie.

Wbijamy się na nasyp © kubolsky


W końcu jednak w komplecie znaleźliśmy się na torach w ciągu nieczynnej od 1994 roku linii kolejowej nr 239, łączącej Mogilno z Orchowem. Po chwili odetchnięcia po podjeździe i wspinaczce z rowerami ruszyliśmy ku pierwszej atrakcji dzisiejszego wypadu, którą był most kolejowy nad Małą Notecią. Tu muszę przyznać, że dojazd niby prosty (no bo w końcu torowiskiem), lecz piekielnie upierdliwy. Najpierw rower cały skakał po podkładach, później gdy zrobiło się trochę równiej wbiliśmy się w długi odcinek chaszczy, którymi zarosła linia i które zdrowo pokiereszowały mi nogi.

Przecinamy chaszcze na nieczynnym torowisku © kubolsky


Dopiero ostatnich parędziesiąt metrów to w miarę wygodna jazda po tłuczniu. W końcu jednak pojawił się On!

Most kolejowy nad Małą Notecią © kubolsky


Zdjęcia tego tak nie zobrazują, ale ta stalowa konstrukcja wzniesiona ponad 10 metrów nad dolinką Małej Noteci robi spore wrażenie. Wrażenie to jeszcze bardziej potęgują prześwity, które znajdują się między każdym kolejnym podkładem kolejowym. Innymi słowy - jest moc! :) U progu mostu zorganizowaliśmy sobie chwilową pauzę na focenie, a ja przy okazji wraz z pozostałymi obecnymi tu keszerami zaliczyłem Sebkową skrzyneczkę :).

Jest keszyk! :) © kubolsky


W końcu jednak trzeba było przedostać się na drugą stroną rzeczki, co dla osób z zaburzeniami równowagi na pewnych wysokościach było nie lada wyzwaniem. W końcu jednak ostrożnie i powoli, gęsiego pokonaliśmy przeszkodę. No risk - no fun!

Przeprawa mostem kolejowym nad Małą Notecią © kubolsky


Po drugiej stronie mostu zorganizowaliśmy dłuższą przerwę na uzupełnienie spalonych kalorii, jak również na kolejne fotki. Po jakichś 20 minutach się zebraliśmy, wsiedliśmy na rowery pokonując najpierw ostatnie kilkaset metrów torowiskiem, a następnie kawałek zaoranym polem by dotrzeć z powrotem do asfaltowej drogi.

Ostatnie metry jazdy po torach © kubolsky


Polem do asfaltu. Mam nadzieję, że nie było nawożone czy coś... :P © kubolsky


Tym oto sposobem znaleźliśmy się w Gębicach. Stąd dalej przez Zbytowo i Łąkie, jadąc głównie pod wiatr dotarliśmy do Strzelna robiąc małe zamieszanie na rynku.

Strzelno © kubolsky


Najwidoczniej niezbyt często widują tu zorganizowane grupy rowerzystów. Tak to przynajmniej wyglądało ;). Z rynku udaliśmy się pod Kościół Świętej Trójcy i Najświętszej Marii Panny, lecz ostra woń farby którą pokrywany był płot zniechęciły nas od zwiedzania tego miejsca.

Kościół Świętej Trójcy i Najświętszej Marii Panny w Strzelnie © kubolsky


Zawinęliśmy się więc w dalszą drogę i pokręciliśmy do Kruszwicy, będącej głównym punktem naszej dzisiejszej wyprawy. Do miasta Króla Popiela Sebastian poprowadził nas bocznymi drogami przez Kraszyce, Polanowice i Łagiewniki, najpierw czarnym dywanem, później polnymi piachami, znowu kawałek asfaltem i na koniec, aż do samej Kruszwicy betonowymi jumami. Na miejscu bardzo sprawnie przedostaliśmy się przez miasto na parking u stóp Mysiej Wieży, skąd rowerami wdrapaliśmy się na górkę, na której owa wieża stoi.

Mysia Wieża w Kruszwicy © kubolsky


Tu też mogliśmy oddać się kolejnemu wypoczynkowi. Spora część z nas (w tym ja) udała się na wieżę, celem podziwiania widoków. Kilku jednak zostało na dole. Szanowny Pan kasjer widząc zorganizowaną (no powiedzmy :P ) grupę zaproponował nam bilety ulgowe dla wszystkich. Niby różnica między ulgowym a normalnym to raptem złotówka, ale ile frajdy! No bo kiedy ja ostatnio bilet ulgowy dla siebie kupowałem... :D. Wdrapaliśmy się drewnianymi schodami na sam szczyt, gdzie jak się okazało byliśmy jedynymi osobami podziwiającymi widoki. Oczywiście zaczęło się focenie wszystkiego co wokoło było widać. Popstrykaliśmy trochę zdjęć, pstryknęliśmy też foto wspólne, a także (jak się później okazało) pstryknięto nam fotkę z dołu :).

Jezioro Gopło © kubolsky


Większościowe grupfoto na Mysiej WIeży © kubolsky


Pozostali na dole "ustrzelili" tych na górze © kubolsky


W końcu z powrotem, ponownie drewnianymi schodami zeszliśmy na dół, do reszty naszych Kolegów. Chwilę później dobiło do nas dwóch kolejnych kolarzy, z tym że jak wynikało z prostego rachunku matematycznego - to nie był nikt z nas ;). Okazało się, że do Kruszwicy przybyła dziś również grupa CIKLO Konin, czyli innymi słowy mówiąc rowerowa sekcja PTTK z Konina. Chwilę razem podyskutowaliśmy, następnie pstryknęliśmy pamiątkowe zdjęcie u stóp wieży i rozjechaliśmy się w swoje strony.

Spotkanie z Koninskimi cyklistami © kubolsky


Jak się po chwili okazało - nie na długo, ponieważ spotkaliśmy się ponownie pod Polo Marketem, jakieś 100 metrów od miejsca ostatniego spotkania :). Tu część z nas udała się na drobne zakupy, natomiast pozostałą część zainwestowała drobne w lody z pobliskiej budki. W końcu jednak konińscy cykliści odjechali, a jakiś czas po nich również i my ruszyliśmy w dalszą drogę. Ta wiodła na około miasta do wsi Kobylniki, gdzie na terenie dawnego PGR-u znajduje się pałacyk zbudowany z czerwonej cegły, obecnie zaadoptowany na hotel.

Pałac w Kobylnikach © kubolsky


Z Kobylnik ruszyliśmy drogą na Poznań do Sławska Wielkiego, w którym zjechaliśmy z tej uczęszczanej przez TIR-y trasy. Dalej przez Bożejewice i Żegotki, przecinając DK15, a następnie przez Ciechrz dotarliśmy w okolice jeziora Pakoskiego. Tu przemknęliśmy asfaltowym przesmykiem pomiędzy dwoma jeziorami - Bronisławskiem i Pakoskim właśnie.

Asfaltowy przesmyk między jeziorami Pakoskim i Bronisławskim © kubolsky


Po chwili wykręciliśmy rogala i przez Krzyżannę i Górę, tym razem wzdłuż jeziora Bronisławskiego dotarliśmy do kolejnej dziś stalowej atrakcji.

Widok na jezioro Bronisławskie © kubolsky


Most kolejowy nad jeziorem Bronisławskim © kubolsky


Aby się tam dostać należało najpierw zjechać kawałek polną drogą, a następnie przemknąć zarośniętym singielkiem wzdłuż torów aż do samego mostu. Udało się nam wszystkim bezpiecznie dotrzeć do celu i mogliśmy w spokoju napawać się pięknem inżynierii kolejowej ;). Kilku z nas udało się eksplorować konstrukcję (która nie była już tak adrenalinopędna jak ta nad Małą Notecią), reszta postanowiła ten czas przeznaczyć na regenerację sił.

Jezioro Bronisławskie © kubolsky


Przerwa na moście © kubolsky


Bielik zwyczajny © kubolsky


Po około dwudziestominutowej przerwie ruszyliśmy z powrotem tym samym singielkiem do drogi asfaltowej. Dalej pokręciliśmy przez Kunowo, Goryszewo i Bystrzycę do Żabna, gdzie czekał na nas ostatni z dzisiejszych mostów kolejowych. By do niego dotrzeć należało zejść z nasypu drogi, następnie przejechać jakieś 50 m polem i przebić się przez krzaki. Gdy mym oczom ukazała się stalowa konstrukcja mostu na jej szczycie stał już Marcin :).

Rowerowy Spiderman ;) © kubolsky


Nie wiem jak On to zrobił, ale musi mieć w sobie coś ze Spidermana. W końcu przed chwilą był tuż przede mną :). Kolejny most to oczywiście kolejna pauza, kolejne eksploracje i kolejne foty.

Most kolejowy w Żabnie © kubolsky


Takie tam na przęśle ;) © kubolsky


Tu też, jako że była to ostatnia dziś atrakcja, postanowiliśmy strzelić sobie również ostatnie foto grupowe.

Grupfoto na moście w Żabnie © kubolsky


Jadąc dalej z Żabna dotarliśmy do Wylatowa, gdzie jeszcze na chwilę zatrzymaliśmy się przy sklepie. Ponieważ dzień okazał się znacznie cieplejszy niż prognozy przewidywały, to i wodę trzeba było dość często uzupełniać. Z Wylatowa przez Krzyżownicę i Popielewo, wzdłuż jeziora Popielewskiego, a dalej przez Zieleń i Bieślin dotarliśmy do Gaju, skąd śmiganym już dzisiaj odcinkiem przedostaliśmy się z powrotem na Krzyżówkę, niejako zamykając dzisiejszą pętlę. Podziękowaliśmy sobie wzajemnie za rewelacyjny wypad w tak doborowym towarzystwie i tu nasze drogi się rozdzieliły. Bobiko i Uziel w towarzystwie Błażeja pomknęli w swoją stronę, a my z powrotem przez las, mijając po drodze konkurencję na koniach ;) dotarliśmy na Lubochnię i tym razem przez Wierzbiczany śmignęliśmy do Gniezna. Na Reymonta pożegnaliśmy się z Domelem, który po raz kolejny dzisiaj zarzekł się, że dołączy do społeczności BS i ruszyliśmy do Piotra i Pawła po jak najbardziej zasłużone piwko na wieczór. Z ponownie pełnymi sakwami odprowadziliśmy Sebka do pracy, skąd ruszyliśmy już do domów. Z Marcinem rozjechaliśmy się na skrzyżowaniu z Warszawską, a p. Jurek z Mateuszem już tradycyjnie odprowadzili mnie praktycznie pd sam dom. Przyznam, że wróciłem lekko styrany, ale za to niewspółmiernie bardziej zadowolony. Naprawdę warto było, zwłaszcza w tak dużej grupie. Dzięki Chłopaki! Oby jak najszybciej udało się nam coś podobnego powtórzyć. Tymczasem Wasze zdrówko! Sokiem z buraków oczywiście ;)

P.S. Zawarte w opisie foty są autorstwa wszystkich uczestników wypadu. Wybaczcie,że nie zaznaczyłem które jest czyje, ale sporo było tego do ogarnięcia ;).

Mapka:
Niedziela, 18 sierpnia 2013 Komentarze: 4
Dystans 131.08 km
Czas 05:51
Vśrednia 22.41 km/h
Uczestnicy
Vmax 49.10 km/h
Tętnośr. 136
Tętnomax 174
Kalorie 5160 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Piechcin chodził mi po głowie już od dość dawna, lecz aż do dziś nie udało mi się tam dotrzeć. Raz co prawda nadarzyła się okazja wyjazdu z ekipą, lecz ostatecznie musiałem z wypadu zrezygnować. Cóż, siła wyższa. Temat na moje szczęście powrócił na parę dni przed startem rajdu, podczas którego ustaliliśmy, że kopalnie wapienia odwiedzimy już kolejnego dnia po imprezie. Przewodnikami zostali Marcin oraz p. Jurek - rzec można weterani wyjazdów do Piechcina ;). Ja jeszcze podczas rajdu zaproponowałem wspólną jazdę Uzielowi i Bobiko. Ten pierwszy pojechał z nami, Kubę niestety rozłożyło choróbsko i tym razem On musiał sobie odpuścić. Cóż, znowu siła wyższa :P. Z Arturem umówiliśmy się na spotkanie w Kruchowie, a z p. Jurkiem i Marcinem tradycyjnie na Wenecji. Na miejscu, gdzie już czekał p. Jurek stawiłem się punktualnie, natomiast Marcin poinformował nas smsem o lekkim zatarciu. W trasę ruszyliśmy z jakimś piętnastominutowym opóźnieniem, więc by dotrzeć do Uziela na czas musieliśmy zdrowo depnąć. Do Kruchowa dotarliśmy przez Jankowo Dolne, Strzyżewo Paczkowe i Jastrzębowo, praktycznie na czas co do minuty, gnając z wiatrem i pod wiatr, lecz nie schodząc poniżej 25 km/h. Na miejscu przywitał nas nasz dzisiejszy, Wrzesiński kompan.

Spotkanie w Kruchowie i można jechać dalej © kubolsky


Tradycyjne uściśnięcie dłoni i ruszamy ku przygodzie :). Aby za bardzo na dzień dobry się nie rozpędzić umówiliśmy się, że jeszcze w Kruchowie zrobimy postój w sklepie i zakupimy niezbędne w tak gorący dzień płyny. Niestety okazało się, że w niedzielę lokalny "skład" czynny jest od 12.00, więc musielibyśmy godzinę czekać. Bez sensu. Jedziemy dalej. Dalsza trasa wiodła przez Ławki, gdzie delikatnie odbiliśmy cyknąć fotkę przy domu w którym na świat przyszedł Hipolit Cegielski.

Miejsce narodzin Hipolita Cegielskiego © kubolsky


Z powrotem naszym dzisiejszym szlakiem pomknęliśmy przez Palędzie Dolne (tu zastaliśmy kolejny zamknięty sklep), pozostawiając po prawej ręce nieczynną już kopalnię soli w Przyjmie.

Kombajn w akcji :) © kubolsky


Pałuckie klimaty © kubolsky


Na zjeździe do Palędzia Kościelnego Marcin o mało nie rozjechał swojego Garmina Dakotę, który wypiął się z mocowania na kierownicy i poleciał na ziemię brutalnie ciągnięty w dół przez grawitację :P. Na szczęście lekko się tylko poobijał, ale dla pewności resztę trasy przejechał mocowany dodatkowo gumkami recepturkami ;). W Palędziu Kościelnym zastaliśmy też w końcu otwarty sklep, a w nim lokalsów świętujących niedzielę (if ya know what I mean;) ). Co za klimaty :D!

Przerwa w sklepie © kubolsky


Dalej prostą, ponownie płaską asfaltową drogą przez Dąbrowę, Mierucin, Krzekotowo dotarliśmy w okolice Radłowa, gdzie na horyzoncie majaczyły już Piechcińskie hałdy i budynki kompleksu kopalni.

Widać Piechcin! ;) © kubolsky


Wagoniki transportujące urobek © kubolsky


Chwilę później dotarliśmy do samego Piechcina, w którym zaliczyliśmy pauzę na zakupy w Polo. Ze sklepu wyszedłem z bułkami, kabanosami, nektarynkami i energetykiem - szykował się wyborny lunch nad zalanym kamieniołomem :).

Zakupy w Polo © kubolsky


Zgodnie z planem dotarliśmy po chwili nad ów zalany kamieniołom i rozpoczęliśmy zasłużony chillout. Aparaty poszły w ruch, Instagram się zagotował, a p. Jurek rozpoczął skrupulatną obserwację okolicy przez niezawodną, ruską lornetkę :).

Chorwacja w Polsce - zalany kamieniołom w Piechcinie © kubolsky


Ekipa w odbiciu ;) © kubolsky


Pan Jurek obserwuje skoczków do wody © kubolsky


Krystalicznie czysta woda i jej delikatne zmętnienie © kubolsky


Nad wodą zeszło nam dobre pół godziny - akurat aby lunch dobrze ułożył się w żołądkach. Chcąc nie chcąc trzeba było ruszać dalej. Przemknęliśmy singielkiem wzdłuż jeziorka i udaliśmy się do nieczynnego wyrobiska wapienia. Wrażenie na miejscu jest niesamowite - jedna WIELKA dziura. Mega odjazd, mega klimat!

Dziuuura - nieczynne wyrobisko wapienia © kubolsky


Znowu dziura © kubolsky


I jeszcze raz dziura ;) © kubolsky


Tu również spędziliśmy chwilę czasu na fotografowaniu i filmowaniu, by ostatecznie wsiąść na rowery i z powrotem przez Piechcin pokręcić w okolice kolejnego, tym razem czynnego wyrobiska. Na miejscu zastaliśmy jeszcze większą dziurę i dosłownie tony pyłu wapiennego.

Czynna kopalnia wapienia niedaleko Barcina © kubolsky


Naszym celem nie była jednak dziura w ziemi, a hałda którą zaplanowaliśmy zdobyć. Śmigając w jej kierunku natknęliśmy się na patrolujących teren kopalni ochroniarzy. Istniała szansa że nas zawrócą, lecz wystarczyło trochę dyplomacji z mojej strony, czyli dobra gadka, łagodne podejście i przyjacielski uśmiech by pozwolili nam jechać dalej z zastrzeżeniem, że wrócimy tą samą drogą którą tu przybyliśmy. Spoko, innej o tak nie ma ;). Tu nadmienię, że w dzień powszedni nie było by nawet szansy zbliżyć się w okolice wyrobiska, gdyż wapień wydobywa się tam metodą siłową, czyli ładunkami wybuchowymi. Na szczyt hałdy dotarliśmy bardzo sprawnie mimo stromego podjazdu - wystarczyło odpowiednie przełożenie i naprawdę nie było tak źle jakby się wydawało.

Podjazd na hałdę © kubolsky


Najważniejsze, że widok ze szczytu wart był całej tej jazdy - re-wel-ka! Do tego jeszcze ten wiejący, chłodny wiatr będący istnym zbawieniem i cudowną odmianą od gorączki panującej na dole. Chwilę czasu tam przesiedzieliśmy, w ruch oczywiście poszły aparaty.

Widok z hałdy - wagony z urobkiem © kubolsky


Widok z hałdy - Barcin © kubolsky


W końcu i stąd trzeba się było zawijać, tym razem już w kierunku Gniezna. Droga do domu była o tyle upierdliwa, że praktycznie cały czas jechaliśmy pod bardzo silny wiatr. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o sklep w Słaboszewie, w którym zakupiłem chyba czwartą dziś butelkę wody. Stąd pomknęliśmy już bezpośrednio z powrotem. Marcin wyczaił krótszą drogę którą postanowiliśmy śmignąć, jako że silne wietrzysko mocno osłabiało nasz zapał do jazdy. Droga wiodła przez Obudno i Chomiążę Szlachecką, w której w końcu po kilometrach asfaltów udało nam się wbić w las i posmakować znowu trochę terenu. Ledwo las się skończył - wylądowaliśmy w znanej nam okolicy, czyli w Gąsawce.

Pamiątkowe foto w drodze powrotnej - Gąsawka © kubolsky


W przystani "Aura Piastowska" zorganizowaliśmy ostatnią dziś pauzę i po piętnastu minutach objechanym już niejednokrotnie świeżym, asfaltowym dywanem dotarliśmu na Gołąbki. Tu na rozjeździe pożegnaliśmy Uziela, któremu z tego miejsca najbliżej było do domu. Już w trójkę, dalej przez Dębówiec i Orchół dotarliśmy do Gniezna. Szaleńcza jazda na Gołąbki z prędkością średnią koło 30 km/h się opłaciła - w Gnieźnie byliśmy po 18.00, więc mieliśmy jeszcze sporo czasu w zapasie by odwiedzić Piotra i Pawła i zakupić zasłużone piwko na wieczór. Pod "PiP" pożegnaliśmy Marcina, a wraz z p. Jurkiem i chmielowym zapasem w sakwie pomknąłem do domu. Mimo, że tripa zakończyłem ostro zdylany stwierdzam, że Piechcin to miejsce do którego trzeba się obowiązkowo przejechać, a jazda w upale, wietrze, pod górę i w piachu jest jak najbardziej tego warta. Kolejne marzenie zaliczone :).

Mapka:
Sobota, 17 sierpnia 2013 Komentarze: 5
Dystans 46.94 km
Czas 02:19
Vśrednia 20.26 km/h
Uczestnicy
Vmax 38.00 km/h
Tętnośr. 135
Tętnomax 176
Kalorie 2051 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Prowadzę sobie taki projekcik, co się Rowerowe Gniezno zowie. Konkretnie się w niego wkręciłem :). Moim celem/marzeniem jest integracja rowerowej społeczności miasta Gniezna i póki co raz lepiej (to częściej), raz gorzej (to rzadziej) mi się udaje. Któregoś dnia pomyślałem sobie - hej, nie ma chyba lepszego sposobu na integrację rowerowej braci niż rajd. Jak pomyślałem - tak zrobiłem. Dziś mamy 17 sierpnia, a rajd właśnie się zakończył. Było ekstra! Szczegóły poniżej.

Zgodnie z opisem eventu na FB (zresztą mojego autorstwa ;) ) rajd zaplanowany został właśnie na 17.08.2013, a wystartować miał z gnieźnieńskiego Rynku, dokładnie w południe. Na miejscu stawiłem się jakieś pół godziny przed czasem mocno zdziwiony ilością obecnych tam ludzi, która grubo przekraczała ilość tych zadeklarowanych. Gdy podjechałem bliżej okazało się, że prezydent Kowalski znowu częstuje Gnieźnian pierogami, a Ci jak zwykle są mega schapani :/. W sumie do teraz nie wiem z jakiej to okazji. Na Rynku szybko odnalazłem p. Jurka, z którym ustawiliśmy się z boku w oczekiwaniu na resztę rowerzystów. Po chwili dojechał Marcin, a tuż po nim Uziel i tak z minuty na minutę grupka zaczęła się powiększać. Tuż przed 12.00 ekipa liczyła ponad 20 osób i na takiej ilości stanęło.

Na Rynku tuż przed startem © kubolsky


Niby to nie dużo, ale jednak jak na pierwszy raz chyba całkiem nieźle :). Przed startem wygłosiłem jeszcze płomienną przemowę ;), tzn. przywitałem szanownych uczestników, pokrótce przypomniałem przebieg trasy, poinformowałem o planowanej pauzie w Czerniejewie, no i ruszyliśmy. Początkowo osobiście prowadziłem peleton przez miasto. Najpierw w dół rynku na Wenecję...

Wystartowaliśmy! © kubolsky


Rajd przemierza ścieżki wzdłuż Wenecji © kubolsky


...później kawałek ul. Dalkoską, by dalej ul. Orzeszkowej i bokami Poznańskiej przecisnąć się na serwisówkę wzdłuż DK5. Tam ekipa się rozciągnęła dzieląc się na mniejsze grupki.

Wraz z p. Jurkiem prowadzimy peleton © kubolsky


Woźniki © kubolsky


Z serwisówki zjechaliśmy do Woźnik, a stąd przecinając tory polnym skrótem dotarliśmy do Baranowa, gdzie znowu chwyciliśmy asfalt.

Baranowo. Na pierwszym planie reprezentacja GKKG © kubolsky


Jedziemy do Pawłowa © kubolsky


Najbardziej klimatyczny uczestnik rajdu - p. Andrzej © kubolsky


Z Baranowa droga wiodła prosto do Pawłowa, lecz tą wieś zostawiliśmy z lewej strony kręcąc w stronę Lasów Czerniejewskich. Wjazd do lasu ucieszył sporą grupę rowerzystów miłujących jazdę w terenie :). Tu też rajd podzielił się na dwie części - pierwsza ta bardziej zaprawiona w jeździe offroadowej, druga bardziej amatorska, wręcz miejska. Obie oczywiście asekurowane przez osoby odpowiadające za organizację rajdu :). Gdzieś w 1/3 trasy przez las poczekaliśmy za resztą. Gdy Ci do nas dołączyli, to już jedną paczką dotarliśmy do Brzózek. Stąd znowu czarnym dywanem śmignęliśmy do Czerniejewa, gdzie na placu przy restauracji "Wozownia" zaplanowana została przerwa.

Przerwa w Czerniejewie © kubolsky


Przyjemna dyskusja z Prezesem GKKG © kubolsky


Jaguar E-Type. Cudo! © kubolsky


Na przypałacowym trawniku poczęstowaliśmy uczestników izotonikami, energetykami, oraz słodkościami i rozpoczęliśmy dyskusje na przeróżne tematy. W międzyczasie Uziel poinformował mnie, że swoim nowiutkim 29er-em Krossa zmierza do nas Bobiko. Ten zjawił się po parunastu minutach od naszego przybycia, witany bardzo entuzjastycznie :).

Jest Bobiko! © kubolsky


Podziwiamy Bobikowego 29er-a © kubolsky


Mniej więcej po pół godzinie zebraliśmy się w dalszą część trasy. Przemknęliśmy przez Czerniejewo, a następnie przez Kąpiel, Nidom, Kosmowo i Gębarzewo, ulicą Pustachowską wpadliśmy z powrotem do Gniezna.

Z powrotem do Gniezna © kubolsky


Gębarzewo © kubolsky


W mieście już prosto ścieżką pieszo-rowerową wzdłuż ul. Kostrzewskiego i przez Dalki dotarliśmy z powrotem na Wenecję, a konkretnie w okolice stadionu Mieszka Gniezno, gdzie oficjalnie zakończyliśmy rajd. Tu też wygłosiłem kolejną, jeszcze bardziej płomienną ;) przemowę, podziękowałem uczestnikom za przybycie i nieskromnie pochwalę się - zostałem obdarowany gromkimi oklaskami :P. Przyznam, że po czymś takim serce się raduje, a człowiek uświadamia sobie, że to co robi ma sens. Zadeklarowałem się, że przygotuję kolejną trasę na kolejny rajd, pożegnałem całą grupę która rozjechała się do domów, a z ekipą BS omówiłem jeszcze pokrótce jutrzejszy wypad do Piechcina. Po paru minutach pożegnałem się również z nimi i solo pokręciłem do domu. Na jutro kroi się konkret wypad. Jaram się! ;)
Aha, wielkie dzięki dla p. Jurka, Marcina i Artura za pomoc w trakcie imprezy!

Na koniec jeszcze dwa klipy. Pierwszy autorstwa p. Andrzeja...
<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/SNcdWv8ONMw"> <embed src="http://www.youtube.com/v/SNcdWv8ONMw" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object><br>
...i drugi, gościnnie od Uziela.


Mapka rajdu:
Środa, 14 sierpnia 2013 Komentarze: 0
Dystans 66.83 km
Czas 02:55
Vśrednia 22.91 km/h
Uczestnicy
Vmax 44.50 km/h
Tętnośr. 139
Tętnomax 172
Kalorie 2068 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Tradycyjnie już umówiliśmy się ekipą na wyjazd, pierwszy wspólny od powrotu Chłopaków znad wybrzeża. Punkt zborny również tradycyjny - Wenecja. Na miejscu stawili się Marcin z Piotrem, oraz Pan Jurek. Bez zbytnich ceregieli, za to po standardowym uścisku dłoni ;) za cel obraliśmy Gołąbki. Przyznać muszę, że tydzień bez jazdy wzmógł we mnie niesamowity głód rowerowy. Tym samym już z miejsca startu wypaliłem jako pierwszy, ekspresowo przeprowadzając dzisiejszą grupę wypadową przez miasto na ul. Orcholską, a stąd jeszcze żwawszym tempem na Dębówiec. Dopiero podczas przerwy w Lasach Królewskich zmieniliśmy lidera, bo chłopaki skromnie nadmienili że tempo nadałem zabójcze. Zabójcze? Przecież średnia na tym odcinku to tylko 28 km/h :P. Co ciekawe niewiele wolniej już z Marcinem i Piotrem na przedzie przemknęliśmy przez las i asfaltami wpadliśmy do wsi Gołąbki. Tu naszą uwagę przykuła ogromna, wściekle granatowa chmura zwiastująca konkretny opad. Nieśmiało pokręciliśmy jeszcze paręset metrów by w końcu zatrzymać się i przedyskutować dalszy ciąg trasy. Bez zbytnich oporów wszyscy stwierdziliśmy, że pchanie się w deszcz nie ma sensu i należy zawrócić. Jak ustaliliśmy tak zrobiliśmy. Z powrotem przez Gołąbki dojechaliśmy do szosy, a tu odbiliśmy w lewo i pokręciliśmy do Jastrzębowa. Z Jastrzębowa (gdzie wiatr uparcie starał się zrzucić nas z rowerów) standardową drogą przez Strzyżewo Paczkowe śmignęliśmy do Jankowa Dolnego, a dalej wydłużyliśmy trasę jadąc do Gniezna przez Kalinę i Wierzbiczany. Na do widzenia zahaczyliśmy w Gnieźnie o Piotra i Pawła gdzie każdy z nas poczynił istotne, piwne zakupy (jazda z sakwą się opłaciła ;) ).

Pauza przed PiP na miejscach nie do końca rowerowych ;) © kubolsky


Tu też pożegnaliśmy Marcina i Piotra którzy pomknęli w swoim kierunku, a ja wraz z Panem Jurkiem pośmigałem na nasz fyrtel. Przy Pol-Carze pożegnałem również p. Jurka i z konkretniejszym depnięciem pokręciłem do domu.
Piątek, 9 sierpnia 2013 Komentarze: 6
Sprzęt [RIP] Kross
Jak już wcześniej pisałem - rana ponownie się otworzyła. Z tego powody, przez parę dni rower stał nie ruszany. W końcu wczoraj trafił do warsztatu, gdzie pęknięcie zostało zespawane a newralgiczne miejsce usztywnione. Dziś ów fragment polakierowałem, przy okazji wymieniłem kilka pancerzy, gdyż te pod ramą która podczas spawania solidnie się nagrzała trochę się nadtopiły. Ostatecznie nie wygląda to źle, choć nie o estetykę tu chodzi a o solidność. Mam nadzieję, że to koniec babrania się z tym cholerstwem. W przeciwnym wypadku kupuję nową ramę. O!

Kolejny, ulepszony spaw w miejscu pęknięcia © kubolsky


Aha, kilka dni wcześniej w końcu wymieniłem tarczę z przodu na 180 mm. Jako że wcześniej się tym nie chwaliłem to wspominam o tym teraz :). Generalnie jest odczuwalnie efektywniej, a o to właśnie chodziło.

Nowa, 180 mm tarcza przedniego hamulca © kubolsky


Teraz powoli trza wracać do jazdy, w końcu rajd za niecały tydzień :).
Sobota, 3 sierpnia 2013 Komentarze: 0
Dystans 33.12 km
Czas 01:52
Vśrednia 17.74 km/h
Tętnośr. 125
Tętnomax 167
Kalorie 1209 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
Wczoraj pod wieczór Kumpel zarzucił na fejsika propozycję wspólnej jazdy po okolicy w sobotę z rana. Dysponowałem czasem do +/- 14.30, więc zadeklarowałem swoje uczestnictwo w wypadzie. Piotrek mieszka na tej samej ulicy co ja, więc koło 9.30 wyskoczyłem już na rower i kręcąc się po fyrtlu czekałem na mojego dzisiejszego kompana. Zjawił się z lekkim poślizgiem i od razu ruszyliśmy do miasta po jeszcze jednego Zioma. Tuż pod Jego domem okazało się, że dostępny będzie najwcześniej za godzinę. Umówiliśmy się więc, że dojedzie do nas na Kujawki. Tym sposobem torami przez Park Miejski, a dalej Konikowem wypadliśmy na ul Wierzbiczany, skąd rekreacyjnym tempem pokręciliśmy bezpośrednio na popularną plażę na Kujawkach. Na miejscu ludzi było niewielu - poza rozbitym przy brzegu wędkarzem jeszcze parę osób. Garówa od samego rana sprawiła jednak, że ludzi w zawrotnym tempie zaczęło przybywać i w momencie przyjazdu Ola (czyli po niewiele ponad godzinie od naszego tu przybycia) było naprawdę gęsto. Kumpel, widząc co się dzieje zaproponował ewakuację na inną, mało znaną plażę. Przyznam szczerze, że o tym miejscu nie miałem zielonego pojęcia - cicho, czysto, praktycznie bezludnie, z fajnym zejściem do wody. W sam raz na prawdziwy wypoczynek nad wodą. Do domu, już swoim tempem (do Reymonta nie schodziłem poniżej 30 km/h) ruszyłem koło 14.00. W domu szybki prysznic, uzupełnienie płynów (bo wypociłem się na wiór) i można odpalać grilla, piwo i podejmować Gości :).

P.S. Tajemnicy nie sprzedam, nie powiem gdzie ta plaża :P
Piątek, 2 sierpnia 2013 Komentarze: 1
Dystans 101.85 km
Czas 04:46
Vśrednia 21.37 km/h
Uczestnicy
Tętnośr. 122
Tętnomax 172
Kalorie 3772 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
Pomysł na nocną jazdę powstał dzień wcześniej. Wstępnie umówiłem się tylko z Marcinem, ale ten poinformował mnie że na śmiganie po zmierzchu pisze się również Micor. Spoko :). Po południu otrzymałem sms-a z informacją, że spotykamy się punkt 23.00 na Wenecji. Tuż przed 11.00 wieczorem gotowy wyruszyłem na miejsce zbiórki. Nie dalej jak 500 m od domu musiałem zaliczyć rogala - wziąłem w sakwę wszystko oprócz bluzy. Po szybkiej cofce w końcu ostatecznie pokręciłem na Wenecję, gdzie już czekał Micor. Chwilę pogadaliśmy gdy na horyzoncie, wśród czerni nocy zaczęły wyłaniać się dwa światełka. Dziwne... Okazało się, że wraz z Marcinem, dość niespodziewanie przybył Marcina kumpel - Piotrek. W końcu w komplecie ruszyliśmy przez opustoszałe miasto w kierunku Dębówca. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o Lotos, gdzie zakupiłem zapasowe baterie do lampki, gdyż ta sygnalizowała niski poziom mocy w zainstalowanych ogniwach. Na Orchół śmigało się elegancko - temperatura była optymalna, wiatr powiewał delikatnie, a na drodze panowały pustki (minął nas raptem jeden samochód). Dalej już lasem, przez Dębówiec i Ganinę dotarliśmu na Gołąbki.

We wsi Gołąbki © kubolsky


Jazda w nocy ma swój niepowtarzalny klimat - trasy doskonale znane wydają się obce, a jedyny widoczny punkt to ten, który oświetla lampka zainstalowana na kierownicy. No i ta cisza... :). Ze wsi Gołąbki śmignęliśmy objeżdżanym już wcześniej, nowiutkim, asfaltowym dywanem w okolice Gąsawki. Na krzyżówce odbiliśmy w kierunku Drewna, a następnie przez Niestronno, Wieniec i Czaganiec dotarliśmy do Padniewka. Drogi koło 1.00 w nocy były oczywiście opustoszałe, więc mogliśmy elegancko kręcić całą ich szerokością ;). Tuż przed Mogilnem zatrzymaliśmy się na BP gdzie zakupiliśmy i szybko skonsumowaliśmy energetyki (padło na 0,5 L Monsterka - Poweeeer! ;) ), a Micor w końcu wymienił baterie w lampkach, bo te ledwo żyły.

Przerwa na energetyka © kubolsky


Z Padniewka do Mogilna mieliśmy żabi skok, więc po niecałych 15 minutach znajdowaliśmy się już na półmetku naszej nocnej wyprawy, czyli przy fontannie.

Półmetek zaliczony - fontanna w Mogilnie © kubolsky


Trochę czasu tu spędziliśmy, gdyż kręcąc naszym tradycyjnym, niekoniecznie niskim tempem po pustych drogach wypracowaliśmy spory zapas czasu, który trzeba było zgubić ;). Po mniej więcej pół godzinie ruszyliśmy dalej, zaliczając po drodze sklep całodobowy serwujący Radlery ;). Z Mogilna na Wał Wydartowski wspięliśmy się terenem przez Wyrobki i Izdby, a u stóp wieży znaleźliśmy się na dwie godziny przed wschodem słońca :).

Cel osiągnięty - wieża w Dusznie © kubolsky


Dostępny czas wykorzystaliśmy na uzupełnienie płynów, zapełnienie żołądków prowiantem i krótką drzemkę.

Kolacja/śniadanie (?) © kubolsky


Drzemka na wierzy © kubolsky


Im widniej się robiło, tym bardziej stawało się jasne, że szanse na obserwowanie wzejścia słońca z najwyższego punktu pojezierza Gnieźnieńskiego są nikłe - ze wschodu nadchodziła wielka chmura przysłaniająca to, na co tyle czasu czekaliśmy. Jako że z naturą trudno wygrać zadecydowaliśmy, że się ewakuujemy. Z Wału zjechaliśmy asfaltami przez Wydartowo, Kierzkowo i Niewolno tym samym trafiając do Trzemeszna. Zmęczenie ostro dawało się we znaki, więc ustaliliśmy, że odbijamy na stację na kawkę. Tam niemiła niespodzianka - przerwa, a więc stacja nieczynna. Nosz God dammit! Trudno się mówi - jedziemy do domów. Do Gniezna dotarliśmy okołowierzbiczańskimi terenami, czyli przez Wymysłowo, Kujawki i Lubochnię.

Grupfoto na Wierzbiczanach © kubolsky


Na przejeździe kolejowym na Dalkach okazało się, że do domknięcia "setki" brakuje jeszcze kilku kaemów, więc wraz Marcinem postanowiliśmy potowarzyszyć Micorowi w drodze do domu, przy okazji żegnając się z Piotrem. W Mnichowie nasza trójka się rozjechała, a ja śmignąłem do domu polami i wpadłem przez Skiereszewo bezpośrednio na swój fyrtel. Dopiero tutaj, po raz pierwszy tego dnia ujrzałem wyglądające zza chmur słońce. Lepiej późno niż wcale ;). Wyjazd zakończyłem dokładnie o 6.30 mijając się praktycznie z Żoną i Juniorem w drzwiach. Teraz czas odespać wojaże :P.

Mapka trasy:

TROCHĘ O MNIE

Ten blog rowerowy prowadzi kubolsky z miasta Poznań
  • Mam przejechane 80751.37 kilometrów
  • Jeżdżę ze średnią prędkością 21.93 km/h


80751.37

KILOMETRÓW NA BLOGU

21.93 km/h

ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ

153d 11h 03m

CZAS W SIODLE