Piechcin
Kategoria 100 i więcej, ciekawe
Niedziela, 18 sierpnia 2013
Komentarze:
4
Piechcin chodził mi po głowie już od dość dawna, lecz aż do dziś nie udało mi się tam dotrzeć. Raz co prawda nadarzyła się okazja wyjazdu z ekipą, lecz ostatecznie musiałem z wypadu zrezygnować. Cóż, siła wyższa. Temat na moje szczęście powrócił na parę dni przed startem rajdu, podczas którego ustaliliśmy, że kopalnie wapienia odwiedzimy już kolejnego dnia po imprezie. Przewodnikami zostali Marcin oraz p. Jurek - rzec można weterani wyjazdów do Piechcina ;). Ja jeszcze podczas rajdu zaproponowałem wspólną jazdę Uzielowi i Bobiko. Ten pierwszy pojechał z nami, Kubę niestety rozłożyło choróbsko i tym razem On musiał sobie odpuścić. Cóż, znowu siła wyższa :P. Z Arturem umówiliśmy się na spotkanie w Kruchowie, a z p. Jurkiem i Marcinem tradycyjnie na Wenecji. Na miejscu, gdzie już czekał p. Jurek stawiłem się punktualnie, natomiast Marcin poinformował nas smsem o lekkim zatarciu. W trasę ruszyliśmy z jakimś piętnastominutowym opóźnieniem, więc by dotrzeć do Uziela na czas musieliśmy zdrowo depnąć. Do Kruchowa dotarliśmy przez Jankowo Dolne, Strzyżewo Paczkowe i Jastrzębowo, praktycznie na czas co do minuty, gnając z wiatrem i pod wiatr, lecz nie schodząc poniżej 25 km/h. Na miejscu przywitał nas nasz dzisiejszy, Wrzesiński kompan.
Tradycyjne uściśnięcie dłoni i ruszamy ku przygodzie :). Aby za bardzo na dzień dobry się nie rozpędzić umówiliśmy się, że jeszcze w Kruchowie zrobimy postój w sklepie i zakupimy niezbędne w tak gorący dzień płyny. Niestety okazało się, że w niedzielę lokalny "skład" czynny jest od 12.00, więc musielibyśmy godzinę czekać. Bez sensu. Jedziemy dalej. Dalsza trasa wiodła przez Ławki, gdzie delikatnie odbiliśmy cyknąć fotkę przy domu w którym na świat przyszedł Hipolit Cegielski.
Z powrotem naszym dzisiejszym szlakiem pomknęliśmy przez Palędzie Dolne (tu zastaliśmy kolejny zamknięty sklep), pozostawiając po prawej ręce nieczynną już kopalnię soli w Przyjmie.
Na zjeździe do Palędzia Kościelnego Marcin o mało nie rozjechał swojego Garmina Dakotę, który wypiął się z mocowania na kierownicy i poleciał na ziemię brutalnie ciągnięty w dół przez grawitację :P. Na szczęście lekko się tylko poobijał, ale dla pewności resztę trasy przejechał mocowany dodatkowo gumkami recepturkami ;). W Palędziu Kościelnym zastaliśmy też w końcu otwarty sklep, a w nim lokalsów świętujących niedzielę (if ya know what I mean;) ). Co za klimaty :D!
Dalej prostą, ponownie płaską asfaltową drogą przez Dąbrowę, Mierucin, Krzekotowo dotarliśmy w okolice Radłowa, gdzie na horyzoncie majaczyły już Piechcińskie hałdy i budynki kompleksu kopalni.
Chwilę później dotarliśmy do samego Piechcina, w którym zaliczyliśmy pauzę na zakupy w Polo. Ze sklepu wyszedłem z bułkami, kabanosami, nektarynkami i energetykiem - szykował się wyborny lunch nad zalanym kamieniołomem :).
Zgodnie z planem dotarliśmy po chwili nad ów zalany kamieniołom i rozpoczęliśmy zasłużony chillout. Aparaty poszły w ruch, Instagram się zagotował, a p. Jurek rozpoczął skrupulatną obserwację okolicy przez niezawodną, ruską lornetkę :).
Nad wodą zeszło nam dobre pół godziny - akurat aby lunch dobrze ułożył się w żołądkach. Chcąc nie chcąc trzeba było ruszać dalej. Przemknęliśmy singielkiem wzdłuż jeziorka i udaliśmy się do nieczynnego wyrobiska wapienia. Wrażenie na miejscu jest niesamowite - jedna WIELKA dziura. Mega odjazd, mega klimat!
Tu również spędziliśmy chwilę czasu na fotografowaniu i filmowaniu, by ostatecznie wsiąść na rowery i z powrotem przez Piechcin pokręcić w okolice kolejnego, tym razem czynnego wyrobiska. Na miejscu zastaliśmy jeszcze większą dziurę i dosłownie tony pyłu wapiennego.
Naszym celem nie była jednak dziura w ziemi, a hałda którą zaplanowaliśmy zdobyć. Śmigając w jej kierunku natknęliśmy się na patrolujących teren kopalni ochroniarzy. Istniała szansa że nas zawrócą, lecz wystarczyło trochę dyplomacji z mojej strony, czyli dobra gadka, łagodne podejście i przyjacielski uśmiech by pozwolili nam jechać dalej z zastrzeżeniem, że wrócimy tą samą drogą którą tu przybyliśmy. Spoko, innej o tak nie ma ;). Tu nadmienię, że w dzień powszedni nie było by nawet szansy zbliżyć się w okolice wyrobiska, gdyż wapień wydobywa się tam metodą siłową, czyli ładunkami wybuchowymi. Na szczyt hałdy dotarliśmy bardzo sprawnie mimo stromego podjazdu - wystarczyło odpowiednie przełożenie i naprawdę nie było tak źle jakby się wydawało.
Najważniejsze, że widok ze szczytu wart był całej tej jazdy - re-wel-ka! Do tego jeszcze ten wiejący, chłodny wiatr będący istnym zbawieniem i cudowną odmianą od gorączki panującej na dole. Chwilę czasu tam przesiedzieliśmy, w ruch oczywiście poszły aparaty.
W końcu i stąd trzeba się było zawijać, tym razem już w kierunku Gniezna. Droga do domu była o tyle upierdliwa, że praktycznie cały czas jechaliśmy pod bardzo silny wiatr. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o sklep w Słaboszewie, w którym zakupiłem chyba czwartą dziś butelkę wody. Stąd pomknęliśmy już bezpośrednio z powrotem. Marcin wyczaił krótszą drogę którą postanowiliśmy śmignąć, jako że silne wietrzysko mocno osłabiało nasz zapał do jazdy. Droga wiodła przez Obudno i Chomiążę Szlachecką, w której w końcu po kilometrach asfaltów udało nam się wbić w las i posmakować znowu trochę terenu. Ledwo las się skończył - wylądowaliśmy w znanej nam okolicy, czyli w Gąsawce.
W przystani "Aura Piastowska" zorganizowaliśmy ostatnią dziś pauzę i po piętnastu minutach objechanym już niejednokrotnie świeżym, asfaltowym dywanem dotarliśmu na Gołąbki. Tu na rozjeździe pożegnaliśmy Uziela, któremu z tego miejsca najbliżej było do domu. Już w trójkę, dalej przez Dębówiec i Orchół dotarliśmy do Gniezna. Szaleńcza jazda na Gołąbki z prędkością średnią koło 30 km/h się opłaciła - w Gnieźnie byliśmy po 18.00, więc mieliśmy jeszcze sporo czasu w zapasie by odwiedzić Piotra i Pawła i zakupić zasłużone piwko na wieczór. Pod "PiP" pożegnaliśmy Marcina, a wraz z p. Jurkiem i chmielowym zapasem w sakwie pomknąłem do domu. Mimo, że tripa zakończyłem ostro zdylany stwierdzam, że Piechcin to miejsce do którego trzeba się obowiązkowo przejechać, a jazda w upale, wietrze, pod górę i w piachu jest jak najbardziej tego warta. Kolejne marzenie zaliczone :).
Mapka:
Spotkanie w Kruchowie i można jechać dalej© kubolsky
Tradycyjne uściśnięcie dłoni i ruszamy ku przygodzie :). Aby za bardzo na dzień dobry się nie rozpędzić umówiliśmy się, że jeszcze w Kruchowie zrobimy postój w sklepie i zakupimy niezbędne w tak gorący dzień płyny. Niestety okazało się, że w niedzielę lokalny "skład" czynny jest od 12.00, więc musielibyśmy godzinę czekać. Bez sensu. Jedziemy dalej. Dalsza trasa wiodła przez Ławki, gdzie delikatnie odbiliśmy cyknąć fotkę przy domu w którym na świat przyszedł Hipolit Cegielski.
Miejsce narodzin Hipolita Cegielskiego© kubolsky
Z powrotem naszym dzisiejszym szlakiem pomknęliśmy przez Palędzie Dolne (tu zastaliśmy kolejny zamknięty sklep), pozostawiając po prawej ręce nieczynną już kopalnię soli w Przyjmie.
Kombajn w akcji :)© kubolsky
Pałuckie klimaty© kubolsky
Na zjeździe do Palędzia Kościelnego Marcin o mało nie rozjechał swojego Garmina Dakotę, który wypiął się z mocowania na kierownicy i poleciał na ziemię brutalnie ciągnięty w dół przez grawitację :P. Na szczęście lekko się tylko poobijał, ale dla pewności resztę trasy przejechał mocowany dodatkowo gumkami recepturkami ;). W Palędziu Kościelnym zastaliśmy też w końcu otwarty sklep, a w nim lokalsów świętujących niedzielę (if ya know what I mean;) ). Co za klimaty :D!
Przerwa w sklepie© kubolsky
Dalej prostą, ponownie płaską asfaltową drogą przez Dąbrowę, Mierucin, Krzekotowo dotarliśmy w okolice Radłowa, gdzie na horyzoncie majaczyły już Piechcińskie hałdy i budynki kompleksu kopalni.
Widać Piechcin! ;)© kubolsky
Wagoniki transportujące urobek© kubolsky
Chwilę później dotarliśmy do samego Piechcina, w którym zaliczyliśmy pauzę na zakupy w Polo. Ze sklepu wyszedłem z bułkami, kabanosami, nektarynkami i energetykiem - szykował się wyborny lunch nad zalanym kamieniołomem :).
Zakupy w Polo© kubolsky
Zgodnie z planem dotarliśmy po chwili nad ów zalany kamieniołom i rozpoczęliśmy zasłużony chillout. Aparaty poszły w ruch, Instagram się zagotował, a p. Jurek rozpoczął skrupulatną obserwację okolicy przez niezawodną, ruską lornetkę :).
Chorwacja w Polsce - zalany kamieniołom w Piechcinie© kubolsky
Ekipa w odbiciu ;)© kubolsky
Pan Jurek obserwuje skoczków do wody© kubolsky
Krystalicznie czysta woda i jej delikatne zmętnienie© kubolsky
Nad wodą zeszło nam dobre pół godziny - akurat aby lunch dobrze ułożył się w żołądkach. Chcąc nie chcąc trzeba było ruszać dalej. Przemknęliśmy singielkiem wzdłuż jeziorka i udaliśmy się do nieczynnego wyrobiska wapienia. Wrażenie na miejscu jest niesamowite - jedna WIELKA dziura. Mega odjazd, mega klimat!
Dziuuura - nieczynne wyrobisko wapienia© kubolsky
Znowu dziura© kubolsky
I jeszcze raz dziura ;)© kubolsky
Tu również spędziliśmy chwilę czasu na fotografowaniu i filmowaniu, by ostatecznie wsiąść na rowery i z powrotem przez Piechcin pokręcić w okolice kolejnego, tym razem czynnego wyrobiska. Na miejscu zastaliśmy jeszcze większą dziurę i dosłownie tony pyłu wapiennego.
Czynna kopalnia wapienia niedaleko Barcina© kubolsky
Naszym celem nie była jednak dziura w ziemi, a hałda którą zaplanowaliśmy zdobyć. Śmigając w jej kierunku natknęliśmy się na patrolujących teren kopalni ochroniarzy. Istniała szansa że nas zawrócą, lecz wystarczyło trochę dyplomacji z mojej strony, czyli dobra gadka, łagodne podejście i przyjacielski uśmiech by pozwolili nam jechać dalej z zastrzeżeniem, że wrócimy tą samą drogą którą tu przybyliśmy. Spoko, innej o tak nie ma ;). Tu nadmienię, że w dzień powszedni nie było by nawet szansy zbliżyć się w okolice wyrobiska, gdyż wapień wydobywa się tam metodą siłową, czyli ładunkami wybuchowymi. Na szczyt hałdy dotarliśmy bardzo sprawnie mimo stromego podjazdu - wystarczyło odpowiednie przełożenie i naprawdę nie było tak źle jakby się wydawało.
Podjazd na hałdę© kubolsky
Najważniejsze, że widok ze szczytu wart był całej tej jazdy - re-wel-ka! Do tego jeszcze ten wiejący, chłodny wiatr będący istnym zbawieniem i cudowną odmianą od gorączki panującej na dole. Chwilę czasu tam przesiedzieliśmy, w ruch oczywiście poszły aparaty.
Widok z hałdy - wagony z urobkiem© kubolsky
Widok z hałdy - Barcin© kubolsky
W końcu i stąd trzeba się było zawijać, tym razem już w kierunku Gniezna. Droga do domu była o tyle upierdliwa, że praktycznie cały czas jechaliśmy pod bardzo silny wiatr. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o sklep w Słaboszewie, w którym zakupiłem chyba czwartą dziś butelkę wody. Stąd pomknęliśmy już bezpośrednio z powrotem. Marcin wyczaił krótszą drogę którą postanowiliśmy śmignąć, jako że silne wietrzysko mocno osłabiało nasz zapał do jazdy. Droga wiodła przez Obudno i Chomiążę Szlachecką, w której w końcu po kilometrach asfaltów udało nam się wbić w las i posmakować znowu trochę terenu. Ledwo las się skończył - wylądowaliśmy w znanej nam okolicy, czyli w Gąsawce.
Pamiątkowe foto w drodze powrotnej - Gąsawka© kubolsky
W przystani "Aura Piastowska" zorganizowaliśmy ostatnią dziś pauzę i po piętnastu minutach objechanym już niejednokrotnie świeżym, asfaltowym dywanem dotarliśmu na Gołąbki. Tu na rozjeździe pożegnaliśmy Uziela, któremu z tego miejsca najbliżej było do domu. Już w trójkę, dalej przez Dębówiec i Orchół dotarliśmy do Gniezna. Szaleńcza jazda na Gołąbki z prędkością średnią koło 30 km/h się opłaciła - w Gnieźnie byliśmy po 18.00, więc mieliśmy jeszcze sporo czasu w zapasie by odwiedzić Piotra i Pawła i zakupić zasłużone piwko na wieczór. Pod "PiP" pożegnaliśmy Marcina, a wraz z p. Jurkiem i chmielowym zapasem w sakwie pomknąłem do domu. Mimo, że tripa zakończyłem ostro zdylany stwierdzam, że Piechcin to miejsce do którego trzeba się obowiązkowo przejechać, a jazda w upale, wietrze, pod górę i w piachu jest jak najbardziej tego warta. Kolejne marzenie zaliczone :).
Mapka:
Komentarze
Ciekawe co Pan Jurek faktycznie chciał wypatrzeć przez tą lornetkę :P Może te panie co sesje zdjęciowe tam nieraz mają ;)