Travel on Gravel!

kubolsky
Wpisy archiwalne w kategorii

R10 2021

Dystans całkowity:530.46 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:33:03
Średnia prędkość:16.05 km/h
Maksymalna prędkość:50.40 km/h
Suma podjazdów:1331 m
Maks. tętno maksymalne:164 (88 %)
Maks. tętno średnie:122 (65 %)
Suma kalorii:16630 kcal
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:75.78 km i 4h 43m
Więcej statystyk
3City ⛅ Kategoria R10 2021, solo
Sobota, 10 lipca 2021 Komentarze: 2
Dystans 57.43 km
Czas 03:03
Vśrednia 18.83 km/h
Vmax 50.40 km/h
Tętnośr. 122
Tętnomax 164
Kalorie 2117 kcal
Podjazdy 300 m
Temp. 21.0 °C
Więcej danych
Dodatkowy dzień na Helu można podzielić na dwa etapy. Etap pierwszy to obejście Cypla promenadą, zaliczenie kilku militarnych pozostałości, m.in. ruin schronów, baterii przeciwlotniczych czy bunkrów. Jest tam tego w opór, więc dla miłośników militariów i osób interesujących się historią II Wojny Światowej jest to miejsce obowiązkowe. Jest to także jeden z dwóch powodów dla których raczej na pewno tam wrócę. Drugi powód to fakt, że należy udać się na sam koniec Polski by trafić do nadmorskiej miejscowości pozbawionej całej tej przaśności i tłumu wakacjuszy w klapkach z dmuchanymi kółkami wokół pasa i śmiesznymi kapeluszami na głowie, miejscowości gdzie człowiek czuje się dobrze.
Etap drugi to totalny, niczym niezmącony odpoczynek na leżakach z widokiem na Zatokę Gdańską, z pysznym, czeskim piwem w ręce, frytkami z batatów, przy rewelacyjnej muzyce i z kręcącym się to tu, to tam przyjacielskim kudłaczem Foodym. Tak, pół dnia przesiedzieliśmy w Army Bar Charlie i nie żałujemy ani jednej spędzonej tam minuty :).
Poza tym na zdecydowane polecenie zasługują jeszcze dwa miejsca - Maszoperia, czyli knajpka znajdująca się w zabytkowej chacie rybackiej (pyszna jajecznica!), oraz Kutter, gdzie stołowaliśmy się w ramach kolacji dnia poprzedniego (noga z kaczki, modra kapusta z żurawiną, pieczone ziemniaczki - palce lizać!), oraz tego dnia w ramach obiadu (kawał żebra, sałatka z pikli, pieczone ziemniaczki - pycha!). Nie polecam tylko piwa Helskiego - nic szczególnego.

Hel opuszczamy porankiem dna następnego, składem Regio. Jest komfortowo do Władysławowa, za to za Władkiem rower na rowerze, człowiek na człowieku. Do Gdyni pociąg przyjeżdża z 15-minutowym opóźnieniem, więc skład do którego mieliśmy się przesiąść i trafić do Gdańska już odjechał. Na szczęście na peronie obok stoi kolejny, do Bydgoszczy, również jadący przez Gdańsk. Wsiadamy, wysypujemy się na remontowanym Głównym i po krótkiej wizycie w Forum Gdańsk trafiamy do hotelu (ten także nam się udał).

Tego dnia na objazd Trójmiasta ruszam sam, gdyż Agnieszkę dręczą problemy zdrowotne. Po obowiązkowym odświeżeniu razem objeżdżamy stare miasto odpuszczając sobie Westerplatte, po czym Agnieszka wraca do hotelu, a ja swoim tempem ruszam na północ.
Po drodze zahaczam o Amber Arenę (chyba tak teraz oficjalnie nazywa się gdański stadion), wejście na plażę znane z mojego pierwszego "Nad morze w jeden dzień", molo w Sopocie, molo w Gdyni - Orłowo, focąc przy okazji klif Orłowski, a następnie łapiąc trochę przewyższeń i mknąc przez piękne tereny Kępy Redłowskiej trafiam do gdyńskiego portu. W porcie zaliczam obowiązkowy fotostop przy Darze Pomorza i Błyskawicy skąd finalnie udaję się do Babich Dołów celem wykonania jednego konkretnego zdjęcia.
Mając już na koncie komplet zaplanowanych atrakcji wracam na dworzec Gdynia Główna skąd SKM-ką dostaję się z powrotem do Gdańska. Wieczór krótki, bo zmęczenie coraz bardziej daje się we znaki. Kolejny prysznic i kima. Jutro po 14:00 powrót do Poznania.

Ostatni dzień pobytu na pomorzu to w zasadzie pchanie roweru przez Długi Targ i wzdłuż Motławy, powrót do Forum, wciągniecie "maka" (oj chodził za mną, chodził), podjazd na PKP i radowanie się z posiadania rezerwacji miejsc w pociągu, zarówno dla rowerów jak i dla naszych czterech liter :).

Tyle, to koniec.

Miniony tydzień uważam za bardzo udany. Usatysfakcjonowany (i mówię tu tylko za siebie, Agnieszkę należy podpytać osobno, ewentualnie przeredaguję ten wpis po konsultacji ;) ) kolejną wyprawą z rowerem na czele powoli planuję kolejne :).































































3City ⛅ | Ride | Strava
Czwartek, 8 lipca 2021 Komentarze: 3
Dystans 70.96 km
Czas 04:01
Vśrednia 17.67 km/h
Vmax 32.40 km/h
Tętnośr. 109
Tętnomax 143
Kalorie 2315 kcal
Podjazdy 111 m
Temp. 21.0 °C
Więcej danych
R10 2021 - Dzień szósty.

Ostatni dzień wyprawy na Hel, biorąc pod uwagę okoliczności dnia poprzedniego można w zasadzie nazwać spacerkiem.
Szóstą dobę zaczęliśmy od śniadania w Dębkach, może nie tak szałowego jak w Ustroniu, ale za to taniego :). 
Dębki zgodnie z przebiegiem szlaku opuściliśmy leśnymi duktami, by po kilku kilometrach wskoczyć na ewidentnie przedtrójmiejskie asfalty. Domy stojące przy szosie w Karwieńskich Błotach jasno wskazywały na to, że kręci się tu większy "piniondz". Im bliżej Małego Trójmiasta się znajdowaliśmy, tym trudniej było oszacować w której miejscowości się obecnie znajdujemy, gdyż płynnie przenikały się jedna w drugą. Raczej bezproblemowo rozpoznałem Rozewie, ponieważ tam właśnie znajdowała się kolejna latarnia do zaliczenia. Spod latarni w zasadzie aż do końca, ale na potrzeby tego wpisu przyjmijmy że do wylotu z Władysławowa prowadziła nas dobrze oznakowana DDR-ka. Po wjechaniu na Półwysep Helski rozpoczęła się mniej lub bardziej nierówna walka z jeszcze bardziej nierówną kostką brukową, setkami rowerzystów i kolejnymi setkami aspirujących do bycia wyluzowanymi surferami gówniarzy. Jedną z dwóch przerw na półwyspie zaliczyliśmy w Chałupach w mocno średnio pasującym mi klimatem kontenero-barze. Przynajmniej mieli bezalkoholowe. Kolejna, krótsza pauza to Jastarnia i fotostop przy najniższej i niedostępnej do zwiedzania (bo i niewiele do zwiedzania tam jest) latarni. Z Jastarni przez Juratę ruszyliśmy już bezpośredniio na Hel. Ostatni odcinek szlaku, czyli wijąca się między drzewami ubita, szutrowa droga z licznymi, krótkimi podjazdami i zjazdami bardzo przypadł Agnieszce do gustu. Na końcu, lub na początku (zależy od której strony patrzeć) Polski zameldowaliśmy się w towarzystwie deszczu, który to deszcz w ogóle nie przeszklodził nam w zaliczeniu ostatniehj na naszej trasie latarni i Kopca Kaszubów. Oficjalnie zakończyliśmy zaplanowaną przeze mnie wyprawę z lewa na prawo.
W drodze powrotnej przez totalny przypadek trafiliśmy do jak się okaże najfajniejszego miejsca na Helu - Army Bar Charlie, zdecydowanie polecamy! Po posileniu się pysznymi, naprawdę pysznymi frytkami z batatów i wypiciu zasłużonego piwa ruszyliśmy do kwatery, też udanej zresztą.
Na Helu zostajemy jeden dodatkowy dzień.





























Zusammen R10 #06: Odargowo - Hel ⛅ | Ride | Strava
Środa, 7 lipca 2021 Komentarze: 2
Dystans 97.97 km
Czas 06:53
Vśrednia 14.23 km/h
Vmax 32.40 km/h
Tętnośr. 113
Tętnomax 159
Kalorie 4326 kcal
Podjazdy 188 m
Temp. 21.0 °C
Więcej danych
R10 2021 - Dzień piąty.

Piąty dzień tułaczki wzdłuż Bałtyku okazał się być tym najtrudniejszym, szczególnie dla Agnieszki. Nie chcę z siebie robić nie wiadomo jakiego kozaka, bo na koniec również byłem zmęczony, ale zdecydowanie nie w takim stopniu jak pozostałe 50% składu wyprawy.
Zacznę od kolejnej informacji na przyszłość - to niespełna 100 km warto podzielić na dwa dni z noclegiem w Łebie.
Po wyjeździe z Gardny Wielkiej od razu skierowaliśmy swe aluminiowe i stalowe rumaki ku owianym legendą Klukom. W dawnej osadzie Słowian zaliczyliśmy krótką przerwę na śniadanie w postaci pajdy ze smaloszkiem i serniczka, obowiązkowo bez rodzynek. Pajda była git, serniczek mocno średni. Posileni i pełni nadziei ruszyliśmy na bagna. Etap pierwszy okazał się być na tyle suchy, że wiele kładek można było wziąć bokiem. Były jednak też takie, które należało zaliczyć, gdyż sąsiadowała z nimi trawa tak wysoka i tak gęsta, że ciężko było ocenić stan jej podłoża. Za mostkiem nad Ciekiem Klęcińskim stanęliśmy przed dylematem - ruszyć krótszą drogą w lewo przez torfowiska, czy płytami na około. Postanowiliśmy zaryzykować i mijając pomarańczowy pachołek ruszyliśmy z rowerami u boku wąskim, grząskim singlem przez kolejne kładki. Szybko, bo max po 200-300 metrach zrewidowaliśmy swoje plany i postanowiliśmy wycofać się do usłanej płytami drogi okrężnej. Jednak ten pachołek nie stał tam bez powodu. Droga okrężna to na oko jakieś dodatkowe 10 km w 100% po ażurowych, betonowych płytach, jednak w ogólnym rozrachunku lepsze to, niż pchanie rowerów przez grząskie bagna i równoznacznie wystawienie się komarom i gzom na pożarcie.
Na szosę prowadzącą do Izbicy wyjechaliśmy w Zgierzu ;). Tam też napotkaliśmy dwóch gdańskich cyklistów także zaliczających R10. Wspólnie pokręciliśmy aż do szutrów w Gaci. Tuż za Gacią rozpętało się Słowińskie piekło w postaci piachów, piachów i powtarzam raz jeszcze - piachów. Irytacja Agnieszki sięgnęła zenitu, a nie mieliśmy za sobą nawet połowy trasy. Niesprzyjające kręceniu kilometrów drogi opuściliśmy w Żarnowskiej skąd DDR-em dotarliśmy do Łeby. W Łebskim porcie trafiliśmy na knajpę w której zdecydowaliśmy się odpocząć. Krótka recenzja ów przybytku brzmi mniej więcej tak: Łebskie 3 chmiele to naprawdę dobre piwo, dorsz z frytami i wyjątkowo smaczną surówką ani zły ani rewelacyjny, ot zjadliwy, szanty grają zdecydowanie zbyt głośno i są mega wku*wiające.
Za Łebą czekała nas kolejna wymagająca przeprawa - kręte, pełne korzeni single wzdłuż jez. Sarbsko. Po opuszczeniu kolejnego niezbyt przyjaznego niewprawionym cyklistom odcinka trafiliśmy do Osetnika, gdzie na moje, a tym bardziej Agnieszki szczęście ustawiono wiatę dla strudzonych podróżą cyklistów. Agnieszka miała chwilę by odsapnąć, natomiast ja pognałem (tym razem dosłownie) w górę by cyknąć fotę latarni Stilo. Strzelam, że nie było mnie góra 10 minut, więc po takim właśnie czasie ruszyliśmy dalej.
Z Osetnika aż do Białogóry prowadził wyjątkowo fajny jak na pomorską część R10 odcinek ubitej drogi żwirowej wijący się blisko wybrzeża. Dla Agnieszki miało to jednak drugo, albo i dalej-rzędne znaczenie, gdyż po samym Jej spojrzeniu było jasne, że tego dnia nie należy do miłośniczki sakwiarstwa długodystansowego (choć w tym wypadku długi dystans jest pojęciem względnym). W Białogórskim Lewiatanie zrobiliśmy drobne zakupy i spod sklepu ruszyliśmy prosto do Dębek. Z Dębek do noclegu dzieliły nas jeszcze 4 km na południe które pokonaliśmy bardzo spacerowym tempem z podjazdem na koniec.
W tym wypadku wieczór skompresował się do mycia i spanka.
Przed nami ostatni dzień trasy na Hel.





































Zusammen R10 #05: Gardna Wielka - Odargowo ⛅ | Ride | Strava
Wtorek, 6 lipca 2021 Komentarze: 1
Dystans 74.79 km
Czas 04:47
Vśrednia 15.64 km/h
Vmax 36.40 km/h
Tętnośr. 113
Tętnomax 138
Kalorie 2910 kcal
Podjazdy 214 m
Temp. 24.0 °C
Więcej danych
R10 2021 - Dzień czwarty.

Opady z dnia poprzedniego troszkę namieszały w moich planach, a w zasadzie spowodowały że krótki odcinek szlaku spotkał się z nieprzychylnymi komentarzami, ale o tym w dalszej części wpisu.
Z kwatery wyjeżdżamy w promieniach słońca. To był chyba najcieplejszy dzień naszych wojaży, ciepły aż do przesady. Pierwszy krótki stop robimy jeszcze w Jarosławcu, oczywiście na fotę latarni. Spod latarni ruszamy za znakowaniem szlaku który ponownie wiedzie nas na południe, gdyż teren jez. Wicko stanowi poligon wojskowy i jest niedostępny dla wszystkich którzy nie są przedstawicielami służb mundurowych. Po drodze doganiają nas napotkani dzień wcześniej panowie, z Kielc jak się później okazuje, również przemierzający szlak wzdłuż wybrzeża Bałtyku. Skuszeni opowieściami o naszym pierwszym zaplanowanym przystanku postanawiają nam potowarzyszyć.
Między Marszewem a Zaleskiem przecinamy granicę województw, co będzie dobrze widoczne w postaci podejścia do inwestycji i utrzymania szlaku rowerowego.
Mając w głowie niechęć Agnieszki do jazdy szosą ślad do Starkowa prowadzę polnymi drogami, które na przemian były mocno zarośnięte, lub grząskie po wcześniejszych opadach.
Cóż - człowiek chce dobrze, a wychodzi jak zwykle... Przełykając kąśliwe komentarze pozostałej trójki, ponownie asfaltem trafiamy do Starkowa, znanego ze znajdującej się tam Zagrody Śledziowej. Ów przybytek polecam bardzo bardzo! My skusiliśmy się na śledziobuły i piwo, żadnego z tych dwóch nie żałujemy.
Na ślad R10 wracamy ponownie przez Golęcino uświadamiając sobie przy okazji, że remont drogi przyniósł ze sobą nowy DDR. Informacja na przyszłość - dojeżdżając do DW203 należy kierować się w stronę Golęcina, zjechać do Starkowa, a następnie tą samą drogą wrócić do szosy. Pomykając ów DDR-em Agnieszka zwraca mi uwagę na niski stan powietrza w tylnym kole. Doraźnie dopompowuję kichę przy okazji przyuważając dwóch mijających nas Scyzoryków którzy polecieli dalej bez "do widzenia". Ostatecznie dla świętego spokoju na parkingu Lidla w Ustce wymieniam dętkę.
W usteckim porcie focę kolejną latarnię i ruszamy dalej przed siebie al. Wiatru od Morza powstałą w miejscu dawnego torowiska. Im bliżej Rowów jesteśmy, tym częściej pojawiają się piachy z których znany jest Słowiński Park Narodowy. Po opuszczeniu grząskich, leśnych dróg wbijamy się na betonowe płyty prowadzące nas do w/w miejscowości.
Kolejna informacja na przyszłość - lepiej ominąć odcinek Machowinko - Rowy i pomknąć szosą przez Objazdę, Bałamątek i Dębinę. W Rowach pauzujemy dwukrotnie - najpierw na całkiem zacnej pizzy w przybytku o nazwie Marteczka (polecamy!), a następnie w Milkshake Barze na progu SPN-u, gdzie Agnieszka raczyła się mrożonym jogurtem, natomiast ja shake'iem stworzonym na moją prośbę i składającym się w głównej mierze z karmelu i precelków (tak, była to zimna, pitna wersja słonego karmelu). Objedzeni i pełni kalorii do spalenia ruszyliśmy na ostatni fragment szlaku tego dnia. Początkowe ubite dukty wiodące nas wzdłuż jez. Gardno ustąpiły na chwilę piachom by w miejscu skrzyżowania dróg przeistoczyć się ponownie w betonowe płyty za którymi tak się stęskniliśmy (sarkazm). Tym sposobem trafiliśmy do Smołdzina zaliczając ostatnią przed miejscem zakwaterowania pauzę na zakupy.
Tego dnia metowaliśmy w Agroturystyce Gardna Wielka, 3.5 km na południowy zachód od Smołdzina, jak się później okazało niemal u swoich.
Ów agro na początku tego roku kupiła rodzina spod Poznania i muszę przyznać że sukcesywnie organizują tam świetne miejsce do odpoczynku od codzienności (ze zlokalizowanym na terenie gospodarstwa barem serwującym czeskie piwa na czele). Ogarniamy się i udajemy na półfinał Euro 2020: Hiszpania - Włochy. Zmęczeni dotrwaliśmy do końca regularnego czasu gry darując sobie dogrywkę i jak się następnego dnia okazało rzuty karne.



























Zusammen R10 #04: Jarosławiec - Gardna Wielka ☀️ | Ride | Strava
Poniedziałek, 5 lipca 2021 Komentarze: 1
Dystans 86.51 km
Czas 05:00
Vśrednia 17.30 km/h
Vmax 34.90 km/h
Tętnośr. 108
Tętnomax 135
Kalorie 2830 kcal
Podjazdy 83 m
Temp. 22.0 °C
Więcej danych
R10 2021 - Dzień trzeci.

Ach co to był za dzień, przygód co niemiara ;)
Zaczęliśmy od śniadania w Kabaczku (polecamy!) skąd solidnie posileni i napojeni kofeiną (w moim przypadku) ruszyliśmy ku kolejnej latarni, w Gąskach. Po raz kolejny byliśmy bardzo ukontentowani stanem dróg rowerowych (abstrahując od jazdy łataną szosą), zwłaszcza asfaltowym odcinkiem w okolicy Pleśnej i dalej za Gąskami aż do Sarbinowa. Za Sarbinowem wbiliśmy się w las...gdzie czekał na nas kolejny asfalt prowadzący do Mielna. Mielno to oczywiście stan umysłu - wbiliśmy się tak blisko morza jak to było możliwe, cyk foteczka morsa i wracamy na zaplanowaną trasę. Ta prowadziła brzegiem jeziora Jamno, najpierw szutrem, a następnie asfaltowym DDR-em aż do Łazów. W Łazach odbiliśmy na południe celem ominięcia piaszczystego odcinka między morzem a jez. Bukowo. Korzystając z okazji zatrzymaliśmy się w Dworze Hildebrandtów w Osiekach, na bezalkoholowe oczywiście ;). W tymże miejscu rozpoczęła się również nasza mniej lub bardziej równa walka z pogodą - w momencie gdy usłyszeliśmy pierwsze grzmoty musieliśmy zdecydować czy jedziemy dalej, czy czekamy i chcąc-nie chcąc marnujemy czas. Postanowiliśmy ruszyć dalej, jednak szybko nachodzące naprawdę ciemne chmury zmusiły nas do kolejnego przystanku, dosłownie. W Iwęcinie na przystanku autobusowym spędziliśmy łącznie ponad godzinę. Najpierw dogoniły nas wspomniane ciemne chmury, następnie zaczęło konkretnie grzmieć i walić piorunami by ostatecznie doszło do oberwania chmury w zestawie z gradem i silnym wiatrem. Gdy mini apokalipsa ustała a jedyne co leciało z góry na dół to drobny kapuśniaczek zdecydowaliśmy się ruszać dalej. Nic z tego jednak nie wyszło, gdyż po chwili rozpadało się na nowo. Suma summarum po wspomnianej wcześniej ponad godzinie wsiedliśmy znowu na koń i w akompaniamencie mżawki pokręciliśmy dalej. Opad ustał na dobre gdzieś na wysokości Bukowa Morskiego, by ponownie dorwać nas w Dąbkach.
Na wylocie z Dąbek przechodząca kobieta poprosiła mnie o pomoc w wydostaniu z rowu mocno chwiejącego się jegomościa. Początkowo stawiający opór dżentelmen dał się w końcu podnieść i wraz z innym przechodniem wyciągnęliśmy go na ścieżkę. Na nasze, ale przede wszystkim Jego szczęście dosłownie po chwili podjechał jego znajomy i zgarnął gościa do auta. Z kontekstu wywnioskowałem, że chłop przeżył nie lada zawód i musiał go najzwyczajniej w świecie zapić. Po tej przygodzie udało nam się ujechać dosłownie kilkaset metrów gdyż deszcz ponownie rozhulał się na dobre zmuszając nas do 15-minutoiwej pauzy na przystanku. Po tych 15 minutach gdy trochę, ale jednak nie do końca ustąpił stwierdziliśmy (poparci prognozą z Internetu), że lepiej już nie będzie i ruszamy dalej. Po drodze mijamy dwóch cyklistów pauzujących z tego samego powodu pod sąsiednią wiatą - tych Panów również jeszcze spotkamy. Dwukrotnie.
Pierwsze spotkanie miało miejsce na rogatkach Darłowa - Oni postanowili zaopatrzyć się na BP w produkty pierwszej potrzeby, my natomiast kontynuowaliśmy nasze wojaże przez Darłówko, a w nim latarnię morską i mierzeję (jeden z urokliwszych odcinków R10) między Bałtykiem a jez. Kopań. Tuż za kładką (Ci, którzy R10 przemierzali wiedzą jaką kładką) powitał nas nowy, szeroki asfalt DDR-u i raz jeszcze mocno dający się we znaki deszcz towarzyszący nam już do samego Jarosławca.
Niemal na zakończenie dzisiejszego etapu mieliśmy również "przyjemność" odbycia konfrontacji z podpitym "przedstawicielem służb mundurowych" w cywilu, a tak przynajmniej deklarował. Idącą ścieżką rowerową grupę ludzi z psem obdzwoniła Agnieszka, a Ich nieogar spowodował, że minęliśmy Ich na gazetę niemal rozjeżdżając psa (bo kobieta nie mogła się zdecydować w którą stronę go pociągnąć). Rzeczony Typ postanowił wyładować na nas słowną agresję, a że ja sobie nie dam się zwyzywać i kłamstwa wmówić (cytuje: "tona wulgaryzmów niskich lotów, a gdzie ku*wa dzwonek" itd.) to postanowiłem z nim podyskutować. Na całą tą sytuację wjechała jak mniemam typa partnerka przepraszając za całe zajście i tłumacząc, że wypił o jednego za dużo. Jeśli on faktycznie był przedstawicielem jakichkolwiek służb mundurowych (a pod tym pojęciem nie miał na myśli stróża pierwszej lepszej "firmy ochroniarskiej"), to moja wiara w bezpieczeństwo tego kraju legła w gruzach.
Do Jarosławca trafiamy o również względnie normalnej porze, rozpakowujemy się w kwaterze, opłukujemy rowery z błota, bierzemy prysznic i idziemy coś zjeść.
Na nasze, a przynajmniej moje nieszczęście na kolację zafundowałem sobie przesolone ziemniaki, przesolone żeberka i dwa lokalne piwa, które okazały się być wierną kopią Zielonego Lubuskiego i Czarnej Fortuny. Jeszcze spacer plażą i idziemy spać.





























Zusammen R10 #03: Ustronie Morskie - Jarosławiec ⛈️ | Ride | Strava
Niedziela, 4 lipca 2021 Komentarze: 1
Dystans 63.78 km
Czas 04:03
Vśrednia 15.75 km/h
Vmax 38.90 km/h
Tętnośr. 102
Tętnomax 131
Kalorie 2113 kcal
Podjazdy 99 m
Temp. 21.0 °C
Więcej danych
R10 2021 - Dzień drugi.

Założenie na (niemal) każdy kolejny dzień było takie, że kwaterę opuszczamy max o 10:00. Wiązało się to przede wszystkim z wyznaczoną przez Gospodarzy dobą hotelową (nie wiem, czy w przypadku kwater taka nomenklatura również obowiązuje), oraz zamiarem spokojnej jazdy, z w miarę regularnymi przystankami i chęcią dotarcia na kolejny nocleg o "normalnej porze". Cel na ten dzień - Ustronie Morskie. Zaplanowane atrakcje - dwie latarnie i to w sumie tyle.
W Trzęsaczu kupujemy skromne śniadanie: jagodziankę (a jakże!), świeży sok i po bułce, a czynnej konsumpcji oddajemy się kilkadziesiąt metrów dalej, na szczycie niewielkiego klifu z widokiem na plażę i morze. Posileni ruszamy przed siebie dobrze oznakowanym szlakiem po dobrze przygotowanej trasie.
W ogóle informacja na przyszłość (powtórzę - mamy lipiec 2021): różnica między R10 na terenie Zachodniopomorskiego i Pomorskiego jest bardzo zauważalna na korzyść tego pierwszego, zarówno pod kątem znakowania jak i podłoża po którym przemierza się kilometry.
W komfortowych warunkach trafiamy do Niechorza, gdzie fotografuję w mojej opinii najpiękniejszą latarnię na polskim wybrzeżu. Niedaleko za Niechorzem, w Pogorzelicy, tuż obok torowiska Nadmorskiej Kolei Wąskotorowej w całkiem sympatycznym przybytku robimy przerwę na jedyny słuszny kolarski izotonik ;). Przy okazji udaje nam się załapać na przyjazd wąskotorówki. Knajpkę opuszczamy po około pół godzinie, zmieniamy nawierzchnię z asfaltu na szutry i mknąc (to akurat określenie mocno na wyrost, ale co tam ;) ) przez Las Liwski docieramy do Mrzeżyna. Po drodze po raz pierwszy mija nas kujawsko-pomorska wyprawa szlakiem latarni morskich. W Mrzeżynie organizujemy kolejny pit-stop na wędzonego trewala dla Agnieszki, bo ja akurat jestem rybosceptykiem, a wyjątek robię "jedynie" dla: dorsza nad możem, śledzi w śmietanie/w oleju z cebulą, śledziobuły (o czym w kolejnym wpisie), tuńczyka w oleju w każdej formie, sushi i to chyba tyle ;). Od tego momentu przez resztę dzisiejszej trasy będziemy pomykali (znowu na wyrost) świetnie bądź dobrze przygotowanymi ścieżkami aż do Ustronia. Po drodze zaliczamy "pustynię" w Dźwirzynie przez którą przeprowadzono bardzo fajną kładkę zakończoną tarasem widokowym (tu po raz kolejny i chyba ostatni trafiamy na cyklistów z Inowrocławia), port, latarnię i kolejny bezalkoholowy izotonik w Kołobrzegu, oraz pozostały tego dnia nadmorski odcinek R10 z kładką przez Ekopark Wschodni na czele. W Ustroniu Morskim meldujemy się na tyle wcześnie, że mamy jeszcze czas na zrobienie prania i rozwieszenie go na zewnątrz (nie wyschło), skonsumowanie naprawdę smacznego dorsza w porcie rybackim, oraz zaliczenie zachodu słońca na plaży.



































Zusammen R10 #02: Trzęsacz - Ustronie Morskie ⛅ | Ride | Strava
Sobota, 3 lipca 2021 Komentarze: 3
Dystans 79.02 km
Czas 05:16
Vśrednia 15.00 km/h
Vmax 45.70 km/h
Tętnośr. 103
Tętnomax 139
Kalorie 19 kcal
Podjazdy 336 m
Temp. 2776.0 °C
Więcej danych
R10 2021 - Dzień pierwszy.

Pobudka rano, choć nie o tak nieprzyzwoicie wczesnej porze jak pierwotnie planowałem, gdyż oryginalny koncept podróży zakładał, że wyjazd z Poznania będzie miał miejsce o 2:00 z groszem, ale złapać miejscówki z rowerem w przypadku PKP to jakaś pieprzona loteria. Kilka dni podchodów i w końcu udało się nabyć drogą kupna bilety na Inter City relacji "coś tam" - Szczecin, najważniejsze, że przez Poznań.
Ponieważ ów IC dalej niż do Szczecina nie jechał trzeba było zaopatrzyć się w dodatkowe bilety na Regio (brak miejscówek na rowery, co oznaczało kolejną loterię - wejdziesz, albo nie wejdziesz).
Posiadając komplet dokumentów uprawniających do przejazdu ruszyliśmy ku przygodzie, a ta zaczęła się wcześniej niż mogliśmy przypuszczać.
Gdyby ktokolwiek z Was planował w niedalekiej przyszłości (a mamy lipiec 2021) podróż pociągiem z Poznania do Szczecina to stanowczo odradzam - przez remont szlaku załapaliśmy ponad godzinne opóźnienie, co oznaczało, że Regio na które zakupiliśmy bilety odjechało bez "machania na do widzenia". Zagajona przeze mnie w tej sprawie Szanowna Pani Konduktor poleciła nam wysiąść na stacji Szczecin Dąbie i tam przesiąść się na kolejny skład z max. 15-minutową przerwą na peronie. Tak też uczyniliśmy uradowani faktem, że uda się w miarę sprawnie dojechać na miejsce. Taa, jasne... Głębszy research rozkładu wykazał, że rzeczony "kolejny" Regio to nic innego jak osobowy relacji Poznań - Świnoujście, co oznaczało...tak, zgadliście, godzinne opóźnienie! Pojawiło się jednak światełko w tunelu w postaci komunikatu zapowiadającego nadjeżdżający, opóźniony o godzinę pociąg. Okazało się, że faktycznie dane nam będzie w miarę szybko wsiąść na pokład Zachodniopomorskiego Impulsa, gdyż na nasz peron miał się niebawem wtoczyć wcześniejszy skład relacji Poznań - Świnoujście. Tak też się stało i zgodnie z obietnicą, choć niejako oszukując system, po max 15 minutach od opuszczenia klimatyzowanego wnętrza IC ruszyliśmy dalej na północ w towarzystwie ekipy z Inowrocławia (Ich spotkamy na szlaku jeszcze 2-3 razy). Finalnie na stacji Świnoujście zameldowaliśmy się po 15:00, co zwiastowało późny przyjazd do miejsca pierwszego noclegu.
Ok, skoro prolog mamy za sobą czas na właściwą relację ze szlaku :)

Przygoda z R10 zaczęła się od korekty trasy. Nie chcąc tracić więcej czasu zostałem zmuszony do wycięcia pierwszej atrakcji - stawy/młyna posadowionego na końcu falochronu znajdującego się po drugiej stronie Świny. Nie do końca pocieszony tym faktem od razu skierowałem nasze kroki (koła? ślady?) na wschód zaczynając od drugiej, ale w tym wypadku pierwszej atrakcji - latarni w Świnoujściu. Mając ten punkt odhaczony mogliśmy ruszyć właściwym śladem R10 ku Międzyzdrojom. Zaskoczenia nie było - człowiek na człowieku, buda z żarciem poprzedzającą inną budę z żarciem, a za nimi kolejna buda z żarciem, muzeum figur woskowych (nie miałem pojęcia, że na wybrzeżu znajduje się ich aż tyle), kino 7D (łeb roz*ebany!), starzy Niemcy, lansujący się Rodacy - normalnie wymarzone miejsce na spędzenie wolnego czasu :/. Biorąc pod uwagę powyższe okoliczności grzechem było nie skorzystać z oferty kulinarnej. Skusiliśmy się na frytki zapiekane w serze z dodatkiem mięsa, a wydaje mi się że jednak "mięsa", które okazały się być drogim (witamy nad Polskim morzem!) i raczej mało smacznym daniem. Nie mniej jakoś tam pożywieni wróciliśmy na wytyczoną ścieżkę i po pierwszym dłuższym podjeździe/podejściu w przypadku Agnieszki przekroczyliśmy granicę Wolińskiego Parku Narodowego ruszając ku zagrodzie żubrów.
Po uiszczeniu niewielkiej opłaty i cyknięciu kilku fotek jeleniowi, Bielikowi, sarnie, ale głównie żubrom skierowaliśmy się leśnymi duktami, szerokimi szutrami i połatanymi asfaltami ku Wisełce i kolejnej latarni - Kikut. Mimo początkowych trudności (latarnia jest trudno dostępna) jakoś pięliśmy się w górę, ale widząc to, co czeka nas na horyzoncie (wąskie, ledwo wydeptane ścieżki, korzenie, zwalone drzewa, a przede wszystkim coraz większe nachylenie) i mając na uwagę bagaż który Agnieszka postanowiła zabrać ze sobą postanowiłem jednak odpuścić godząc się z faktem, że nie zaliczę wszystkich zaplanowanych obiektów nawigacyjnych. Chwytając ponownie asfalt udaliśmy się do Międzywodzia z którego przez Dziwnów, Dziwnówek, Pobierowo i Pustkowo trafiliśmy do Trzęsacza marząc jedynie o prysznicu i wyrku. Jeszcze tylko fotka ruin kościoła i można iść spać.



































Zusammen R10 #01: Świnoujście - Trzęsacz ⛅ | Ride | Strava

TROCHĘ O MNIE

Ten blog rowerowy prowadzi kubolsky z miasta Poznań
  • Mam przejechane 75471.57 kilometrów
  • Jeżdżę ze średnią prędkością 21.88 km/h


75471.57

KILOMETRÓW NA BLOGU

21.88 km/h

ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ

143d 17h 59m

CZAS W SIODLE