Travel on Gravel!

kubolsky
Niedziela, 19 maja 2013 Komentarze: 2
Dystans 77.51 km
Czas 03:32
Vśrednia 21.94 km/h
Uczestnicy
Sprzęt [RIP] Kross
Po wczorajszym wypadzie do Torunia rano czułem się nad wyraz dobrze. Mięśnie nóg nie bolały, ból w karu ustąpił, tylko przysmażone ręce piekły jak cholera. To akurat w jeździe nie przeszkadza, więc już od samego rana wiedziałem, że dziś trzeba będzie kilka kilometrów wykręcić. Z inicjatywą wyszedł Marcin, który w godzinach przedpołudniowych przysłał smsa z propozycją wspólnej jazdy. Pierwotnie chciał On jechać do Powidza, objechać dookoła jezioro Powidzkie a następnie wrócić do Gniezna. Mi ta opcja niestety nie była na rękę, gdyż dziś znowu miałem kręcić pod presją czasu, tzn. po 17.00 musiałem się stawić na dworcu by odebrać resztę rodzinki. Na szczęście Marcin bezboleśnie przyjął ten fakt do wiadomości i koło 12.30 ruszyliśmy w duecie w krótszą trasę. Padło na Ostrowo. Skoro tam to zaproponowałem krótką pauzę na działce. Do samego Ostrowa jechaliśmy moim ulubionym wariantem drogi, czyli najpierw asfaltem do Lubochni, następnie piachami przez las do Krzyżówki. Dalej znowu kawałek asfaltem i po raz kolejny na polną, piaszczystą drogę do Gaju. Stąd znowu czarnym dywanem w kierunku lasu, skąd z powrotem terenem pośmigaliśmy do Piłki. W Piłce zatrzymaliśmy się na chwilę przy młynie należącym do mojego znajomego. Niestety na miejscu nie było nikogo. Szkoda, może byśmy się na zimne piwko załapali... ;)

Młyn wodny w Piłce © kubolsky


Okolice Piłki to jazda piachem niczym po plaży, czy innej pustyni. Tym niewdzięcznym szlakiem pokręciliśmy do drogi wiodącej do OW Skorzęcin. Na skrzyżowaniu szlaków piach w końcu ustąpił i z tego miejsca pognaliśmy już ubitą drogą w kierunku mojego ulubionego elementu dzisiejszej trasy - singletrackowego skrótu do Wylatkowa, którego punktem kulminacyjnym jest drewniany mostek nad bagnami, nie raz już przeze mnie focony :)

Mostek przed Wylatkowem © kubolsky


Za mostkiem czekał nas już tylko przejazd łąką by ostatecznie znaleźć się z powrotem na asfaltach we Wylatkowie. Z Wylatkowa pokręciliśmy żwawo do Przybrodzina, a stąd bezpośrednio przez las do Ostrowa na działeczkę. Na miejscu zaliczyliśmy 20-to minutową pauzę na uzupełnienie płynów w organizmie, wtrząchnięcie banana i opłukanie twarzy z piachu.
Alternatywną trasę powrotną wytyczył Marcin. Zgodnie z Jego propozycją najpierw śmignęliśmy asfaltem z Ostrowa przez Przybrodzin do Powidza. W Powidzu wykręciliśmy na Chrabin, by po drodze odbić znowu w teren i pomknąć jednym z kilku wytyczonych i oznakowanych szlaków rowerowych na terenie Powidzkiego Parku Krajobrazowego. Mniej lub bardziej piaszczyste drogi wiodły przez okolicę Wiekowa, gdzie zaliczyliśmy wzniesienie z którego ponoć widać OW Skorzęcin po drugiej stronie jeziora. Ja tam nic nie zauważyłem, ale może to wina już konkretnie rozwiniętych liści na drzewach, które to drzewa zasłaniały sporą część akwenu. Po zjeździe ze wzniesienia chwyciliśmy czarny dywanik by po chwili, zgodnie ze wskazaniem oznaczenia szlaku znów jechać piaszczystą, polną drogą. Ta zawiodła nas wprost do wsi Skorzęcin. Ze Skorzęcina udaliśmy się parokrotnie śmiganą drogą do Jatrzębowa. W międzyczasie Marcin zaproponował, aby troszkę urozmaicić sobie trasę i odbić w kierunku Gaju. Wiązało się to co prawda z powrotem już dzisiaj objechanymi drogami, ale i tak było to lepsze niż nie wiadomo który z kolei przejazd asfaltami przez Folwark, Trzuskołoń, Kędzierzyn itd. Zgodnie z propozycją Marcina wykręciliśmy w stronę Gaju, a po chwili zaliczyliśmy offroadowy skrót, który jeszcze bardziej urozmaicił dzisiejszą jazdę. W końcu jednak znaleźliśmy się z powrotem na trasie do Lubochni przez Krzyżówkę i tym zaliczonym już dziś leśnym duktem trafiliśmy właśnie do Lubochni. Z Lubochni ruszyliśmy do Gniezna z dość wysoką prędkością, tym razem przez Wierzbiczany. W Gnieźnie dzielnicą Arkuszewo i parkiem miejskim dotarliśmy w okolice dworca PKP, który miałem dziś raz jeszcze odwiedzić, a stąd bezpośrednio na Wenecję. Tu pożegnałem Marcina i śmignąłem do domu.

Podsumowując - wypad bardzo udany, jak zwykle zresztą. Wspólnie z Marcinem wykręciliśmy naprawdę przyzwoitą prędkość średnią (wspominał o tym w swoim wpisie), biorąc pod uwagę fakt, że ponad połowa dzisiejszego wypadu wiodła terenem a część terenu to grząskie piachy. Zaznaczam, że rowerów nie prowadziliśmy ani razu! To by była profanacja ;). Z drugiej strony ręce pieką mnie ze zdwojoną siłą :/ Dlaczego po wczorajszej nauczce się nie wysmarowałem jakimś blokerem? Nie wiem... Wiem natomiast, że teraz tego mooocno żałuję.

Sobota, 18 maja 2013 Komentarze: 5
Dystans 147.33 km
Czas 06:06
Vśrednia 24.15 km/h
Wypad do Torunia chodził za mną jak cień już od dłuższego czasu. Niestety, mimo najszczerszych chęci zawsze jakieś zrządzenie losu kazało odłożyć tę trasę na inny termin. Wczoraj jednak na tyle się na nią nakręciłem, że postanowiłem choćby nawet solo ją zrealizować. Pro forma zaproponowałem wspólną jazdę Marcinowi, ale Ten poinformował mnie, że nie będzie w stanie całej soboty przeznaczyć na śmiganie i tym razem musi spasować. Pan Jurek już jakiś czas temu informował, że w niedzielę 19.05 czeka Go impreza i sobotę musi przeznaczyć dla wyższych celów. Mówi się trudno, żyje się dalej. Postanowiłem, że śmignę znalezioną na gpsies.com trasą Ola, który śmigał ją kiedyś w odwrotnym kierunku. Szybki upload gpx-a do Locusa i przewodnik gotowy. Na moje własne, prywatne i głupie szczęście przytomnie przypomniałem sobie historię z wypadu do WPN. Wtedy dosłownie na koniec trasy bateria w telefonie wskazywała równiutkie 2% naładowania, więc postanowiłem dla własnego bezpieczeństwa wydrukować sobie zaplanowany na dziś szlak. Jak się później okaże, była to dobra decyzja. Spakowałem też plecak, przygotowałem mój przedpotopowy aparat (telefon trzeba było oszczędzić dla Locusa), skromny prowiant, wodę w bidonach i poszedłem spać by startować wypoczętym.
Budzik nastawiłem na 8.00, ale już o 6 z groszami oczy miałem jak dwuzłotówki. Zastanawiam się czy to efekt nakręcenia z powodu wyjazdu, czy też pięknie świecącego słońca mimo zapowiadanych burz. Tak czy inaczej już nie zasnąłem, więc przed kompem z kawą w ręku przeczekałem do 8.30. Później szybka kąpiel i przed 9 kurs do umówionego dzień wcześniej strzyżenia. Poszło szybko i o równej 9.30 wystartowałem w trasę do Toronto :) Początkowo z wiatrem do Strzyżewa Kościelnego i dalej przez kolejne dwa Strzyżewa do Jastrzębowa. Rano jechało się bardzo przyjemnie, ponieważ temperatura była znośna, słoneczko przyjemnie rozgrzewało, a wiatr wiał głównie w plecy. Dalej z Jastrzębowa udałem się w kierunku Wydartowa. Tu na jakieś 2 km Locus przestał rejestrować ślad, ewidentnie z mojej winy - pauza nie wcisnęła się przecież sama. Dobrze, że zorientowałem się po tylko 2 kilometrach. W Wydartowie przystanąłem na chwilę by strzelić fotkę starej kuźni.

Stara kuźnia w Wydartowie © kubolsky


Z tego co wiem (a wiem dobrze, bo widziałem na mapie :P ) gdzieś tu ukryty jest kesz. Niestety nie miałem czasu na poszukiwanie skrzynek po drodze, czego teraz trochę żałuję. Z drugiej strony jest to solidny motywator by pyknąć sobie tripa raz jeszcze :) Dalej przez dosłownie chwilkę DK15 by za moment odbić na Mogilno. Tu również przystanąłem na rozjeździe przy pomniku, na temat którego rozmawialiśmy intensywnie z Bobiko. Wtedy jeszcze nie do końca wiedzieliśmy o co z tym pomnikiem chodzi, lecz teraz gdy miałem okazję cyknąć z bliska fotę tablicy pamiątkowej, sprawa się wyjaśniła :)

1000 km w czynie społecznym! © kubolsky


Do Mogilna zeszło ekspresem, chwila przez miasto i już znowu jestem na szlaku. Miałem udać się w kierunku Strzelec, lecz minąłem odpowiednie skrzyżowanie na którym chwilę wcześniej cykałem kolejną dziś fotkę.

Opuszczona wieża cisnień © kubolsky


Szybkie zerknięcie na mapkę i cofka do zakrętu. Stąd już prosto do samych Strzelec z jednym tylko odbiciem w Czarnotulu. Ze Strzelec do Ołdrzychowa kręciłem wzdłuż brzegu jeziora Pakoskiego wykręcając bardzo ładne "U" ;) W Ołdrzychowie musiałem zostawić akwen za sobą by pokręcić dalej w kierunku Inowrocławia (do którego ostatecznie i tak nie miałem trafić). Przez Markowice, Bożejewice i Sławsk Wielki trafiłem na obrzeża Kruszwicy. Miasto z pewniej odległości daje się poznać nie tylko przemysłowymi zabudowaniami zakładów tłuszczowych oraz cukrowni, lecz również intensywnym zapachem margaryny :) Według mapy wychodziło, że Kruszwicę również zostawię z boku, więc strzeliłem fotkę tego co dane mi było w tym mieście widzieć.

Przemysłowa Kruszwica © kubolsky


Zostawiając Kruszwicę po prawej ręce zatrzymałem się po raz pierwszy w dniu dzisiejszym na dłuższą chwilę w Sklepie Spożywczym nr 7 w Kobylnikach. Tu uzupełniłem zapasy wody, strzeliłem szybkiego energetyka, wtrząchnąłem batona i pokręciłem dalej. Wzdłuż Kanału Noteckiego przez Szarlej i Łojewo trafiłem do Sikorowa. Odbijając w prawo trafił mnie pierwszy w dniu dzisiejszym solidny wmordewind. Dodatkowo pozostawione za sobą 80 km i odczuwalnie mniej sił niż na początku sprawiło, że dopadł mnie kryzys. Logicznie jednak rozumując doszedłem do wniosku, że nie ma sensu zawracać (tak, gdzieś taki przebłysk się pojawił), bo do domu dalej niż do ustalonego na dziś celu. Lekko zdemotywowany pokręciłem ciut wolniej dalej. Kolejną pauzę zaliczyłem na przystanku w Marcinkowie. Tu wciągnąłem wiezionego z domu banana i jakimś cudem odzyskałem brakujące siły. Najwidoczniej żołądek domagał się zapchania. Dodatkowo dystans pozostały do Gniewkowa to tylko około 20 km, a z Gniewkowa rzut beretem do Toronta sprawiły, że moje morale zostało podbudowane i z uśmiechem oraz nową porcją sił śmigałem dalej. Tuż przed Gniewkowem pękło 100 km.

Pękła dziś stówa © kubolsky


W samym już Gniewkowie telefon raczył mnie poinformować, że za chwilę nie pozostanie mu żaden zapas energii i z całą pewnością się wyłączy. Ja jednak go potrzebowałem do wykonania tylko jednej rozmowy już na miejscu, więc postanowiłem go przechytrzyć i wyłączyć w momencie gdy jeszcze posiadał jakieś 5% baterii. Tym samym przez lasy do Wielkiej i Małej Nieszawki, a dalej do Torunia przyszło mi śmigać z pomocą nawigacji analogowej, drukowanej dzień wcześniej. Do Wielkiej Nieszawki wiodła prosta droga asfaltowa przez las i nie szło się zgubić, ale w momencie kiedy ów las opuściłem musiałem skorzystać z pomocy wydruków. Coś mi nie pasowało - nie powinienem chyba kierować się w stronę S10... Wyszło na to, że zagalopowałem się dziś po raz kolejny i musiałem zaliczyć kolejną cofkę. Stąd na szczęście bezproblemowo dotarłem najpierw do Wielkiej Nieszawki by odbić w prawo w kierunku Małej Nieszawki i ostatecznie do Torunia. Po parunastu kilometrach po remontowanej drodze i dwóch wahadłach minąłem tablicę "Toruń". Co ciekawe - mimo burzowych prognoz właściwie całą drogę towarzyszyło mi piękne słonko, by ostatecznie u celu mej wyprawy dopadł mnie deszczyk. Skromny bo skromny, ale zawsze :) Postanowiłem, że skoro wyjechałem na rondzie znajdującym się paręset metrów od dworca PKP, to od razu udam się tam i kupię bilet na pociąg powrotny. Tak też uczyniłem i już z biletem w kieszeni śmigałem na Toruńską starówkę. Po drodze jeszcze fotostop na moście...

Panorama Torunia © kubolsky


...i kolejny już przy Koperniku na rynku.

Ratusz i Kopernik © kubolsky


Tutaj też postanowiłem wskrzesić mój telefon licząc, że odpali i pozwoli mi wykonać jedną, krótką rozmowę. Udało się i po chwili zaanonsowany kręciłem do Szwagrostwa, gdzie na weekend przyjechała reszta mojej rodzinki :) Na miejscu skorzystałem ze zbawiennego prysznica, później kawka, ciacho, gaducha i 2,5 godziny zleciało jak z bicza strzelił. Do odjazdu pociągu pozstało pół godziny, więc trzeba było się zbierać. Wiedziony obawą że nie zdążę i bana mi spieprzy, niczym błyskawica z bólem kolkowym w boku w ciągu 15 minut znalazłem się na peronie. Tu już z górki - do pociągu i można wracać do domciu. Tym razem śmigałem piętrusem, który nie posiada na swoich końcach większego przedziału na rowery. Trzeba więc było opracować jakiś patent :)

Fura w pociągu © kubolsky


O 20.30 wysypałem się na dworcu w Gnieźnie i z zapasem 30 minut pokręciłem do Piotra i Pawła po jak najbardziej zasłużone piwko na wieczór. Dociążony niskoprocentowym alkoholem w plecaku o 21.00 dotarłem do domu. Dopiero tu zwróciłem uwagę na pieczenie obu rąk. Jak się okazało, ponad 6 godzin na słońcu odcisnęło swe piętno na obu moich kończynach górnych...

Rąsia po trasie © kubolsky


Tym oto sposobem minął kolejny udany rowerowy dzień, a ja kładę się spać obmyślając plan na dzień jutrzejszy. Tym razem chyba bez szaleństw - kopsnę się na działkę.
Póki co - Dobranoc Państwu!

P.S. Dorzuciłem mały bonus w postaci filmiku z pociągu. Tu opuszczam Inowrocław.

<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/bMbIrbyr0oA"> <embed src="http://www.youtube.com/v/bMbIrbyr0oA" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object><br>
Aha, jeszcze mapka. Ta zawiera jedynie trasę do Torunia, pozostałe kaemy uwzględniłem tylko w statystykach BS.

Piątek, 17 maja 2013 Komentarze: 4
Sprzęt [RIP] Kross
Po kilku intensywniejszych dniach pracy dziś w końcu zabrałem się za ostatecznie szlifowanie wprowadzonych modyfikacji. Po dwukrotnym odpowietrzaniu i zalewaniu hampli oraz regulacji klamek hamulce działają jak powinny (i co, da radę bez zestawu za 90 peelenów ;) ). Zaciski w końcu również ustawiłem jak należy i tarcze nie dzwonią. Najbardziej jednak jestem zaskoczony efektem regulacji przerzutek. Nie wiem czy to wina nowych manetek, czy faktycznie nauczyłem się w końcu regulować biegi, ale działają bez zająknięcia :)
Tym oto sposobem ogłaszam wszem i wobec - Fura w nowej konfiguracji gotowa jest do zdobywania szlaków i łykania kilometrów! Niech mi tylko pogoda nie waży się psuć w ten weekend, bo inaczej jaja komuś tam na górze ukręcę ;)
Aha, żeby nie było za różowo - przy mojej masie muszę zainwestować w większe tarcze. Fabryczne 160 działają ok na początku, niestety szybko się nagrzewają i tracą na efektywności...
Wtorek, 14 maja 2013 Komentarze: 4
Sprzęt [RIP] Kross
Tak jak wczoraj wspomniałem, w dniu dzisiejszym zabrałem się za regulację przerzutek oraz skracanie przewodów hydraulicznych. Z przerzutkami o dziwo poszło sprawnie - z tyłu łańcuch wskakuje i spada bez problemu, przód zajął trochę więcej czasu by ostatecznie działać na 99%, tzn. biegi wskakują i spadają, tylko łańcuch na środkowej tarczy trochę trze. Kwestia regulacji.
Skracanie przewodów zajęło trochę więcej czasu, ale ostatecznie cała operacja okazała się prostsza niż się wydawało. Udało mi się też wypompować i wtłoczyć z powrotem płyn. Niestety układ się zapowietrzył i konieczny był zakup dodatkowego płynu (będzie w piątek). Ogólnie rzecz biorąc pozostało odpowietrzyć całe cholerstwo, uzupełnić płyn i modowanie można będzie uznać za zakończone.
Jako ciekawostkę dodam, że zestaw Shimano do odpowietrzania tego typu układów znalazłem tylko w dwóch polskich sklepach internetowych, w cenie 89.99 zł O_O Wystarczyło jednak odwiedzić youtuba, by bez problemu znaleźć tutka i dowiedzieć się, że można to załatwić za pomocą strzykawki, szklanki i kawałka wężyka akwarystycznego :) Byle do piątku - najpierw będziemy działać, a później już tylko jeździć :)
Poniedziałek, 13 maja 2013 Komentarze: 6
Sprzęt [RIP] Kross
Zgodnie z przewidywaniami dotarły dziś do mnie zamówione w czwartek hample Shimano Deore M596 oraz manetki Shimano Alivio SL-M410. Na dzień dzisiejszy zaplanowałem wymianę dotychczasowych fabrycznych klamkomanetek oraz mechanicznych zacisków na nowy osprzęt. Poszło gładko i po chwili dłubania kierownica prezentuje się tak:

Nowe hample i manetki biegów © kubolsky


Na jutro zostawiłem sobie czynność, której szczerze nienawidzę - regulacja przerzutki przedniej i tylnej. Muszę również przyciąć linki i skrócić przewody hamulcowe. Z linkami i przewodami powinno pójść gładko, na myśl o regulacji biegów dostaję gęsiej skórki i to tej z gatunku tych nieprzyjemnych. Może są tu chętni do wyręczenia mnie w tym zadaniu ;)
Piotr i Paweł Kategoria solo
Niedziela, 12 maja 2013 Komentarze: 0
Dystans 7.18 km
Czas 00:26
Vśrednia 16.57 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Weekend pogodowo w dupę, więc choć dla przyzwoitości trzeba było kilka kaemów zaliczyć. Pod wieczór obrałem kierunek Piotr i Paweł, celem nabycia drogą kupna piwa Lubuskie Jasne w ilości trzech butelek. Polecam!
Mapki nie będzie, bo po co :)
Piątek, 10 maja 2013 Komentarze: 0
Dystans 16.45 km
Czas 00:58
Vśrednia 17.02 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Krótko - rundka po mieście, czyli: śniadanko dla Żony, odwiedziny w Galerii i kawa u mojego Zioma - technicznego Krzysztofa, później Rossmann i na koniec benzyna ekstrakcyjna (napęd już wymaga oczyszczenia). Dziś bez mapki bo takie oesy strzelałem, że nikt się w liniach nie połapie ;)
Aha, zamówiłem dziś nowe hample - hydrauliki Shimano Deore M596 i manetki Alivio SL-M410. Przy dobrych wiatrach w poniedziałek montaż i testowanie ^^
Środa, 8 maja 2013 Komentarze: 2
Dystans 46.98 km
Czas 02:09
Vśrednia 21.85 km/h
Uczestnicy
Sprzęt [RIP] Kross
Wracając autem z Juniorem ze żłobka przyuważyłem na ul. Wolności dwie postaci na rowerach. Jak się po chwili okazało znany mi kask, charakterystyczna pozycja i czerwona rama zdradziły Marcina. Śmigał On wraz z kolegą najprawdopodobniej w kierunku Lubochni, tym samym uświadamiając mi, że po dniu przerwy również wypadało by dosiąść Fury. Po powrocie do domu bez wahania chwyciłem za telefon i zaproponowałem wspólną jazdę panu Jurkowi. Już w momencie wykręcania numeru wiedziałem jaką uzyskam odpowiedź :) Umówiliśmy się na +/- 17.00 przy Biedronce, a p. Jurek w tym czasie miał spróbować dodzwonić się do Marcina i spróbować umówić spotkanie gdzieś na trasie. Jak się okazało już przy Biedrze, z telefonu do Marcina niewiele wyszło, więc po chwili śmigaliśmy w duecie. Oczywiście zanim ruszyliśmy musiało paść sakramentalne "gdzie jedziemy?" Dylemat na szczęście trwał tylko chwilę, bo wspólnie obraliśmy kierunek Strzyżewo Kościelne. O ile sobie dobrze przypominam, tej trasy w BS-owym towarzystwie nie miałem okazji jeszcze robić, więc była to trafna decyzja. Z wiatrem, a tym samym z wysoką średnią, zostawiając po drodze Strzyżewo Kościelne dotarliśmy do skrzyżowania w Strzyżewie Smykowym. Najpierw odbiliśmy w lewo, ale szybka orientacja w terenie uświadomiła nam że tą drogą trafimy do lasu, a tam piach. Zawróciliśmy więc od razu i pokręciliśmy w przeciwnym kierunku przez kolejne Strzyżewo, tym razem Paczkowe :) w stronę Jastrzębowa. Chwilę przed osiągnięciem punktu pośredniego do p. Jurka zadzwonił telefon. Zatrzymaliśmy się między wioską a wioską, tuż przy turbinie powietrznej którą postanowiłem sfocić...

Turbina wiatrowa w Jastrzębowie © kubolsky


...a następnie korzystając z okazji sfilmować wraz z okolicą.



Okazało się że dzwonił Mateusz, który chciał wybrać się ponabijać kaemy, ale w rowerze zastał podwójną panę. Jak pech to pech.
Szybka kontrola czasu wykazała, że mamy jeszcze około 2 godzin jazdy, więc w Jastrzębowie wykręciliśmy rogala. Czas który nam pozostał postanowiliśmy wykorzystać co do minuty śmigając w stronę Trzemeszna, następnie przeciąć DK15 i przez Wymysłowo, Jankowo, Wierzbiczany wrócić do Gniezna. Tak też uczyniliśmy. Po drodze, gdzieś przed Trzemesznem nieudany zamach na p. Jurka przeprowadziło jakieś małe, latające cholerstwo. Na szczęście wystarczyła chwila postoju na przepłukanie gardła i możemy jechać dalej. Swoją drogą te owady są mega wku*wiające...

Gdzieś przed Trzemesznem © kubolsky


Przecinając krajową 15 dotarliśmy do wsi Wymysłowo, gdzie na wjeździe postanowiłem uwiecznić na fotce mojego dzisiejszego kompana wraz z bardzo rzadko już spotykaną białą tablicą z nazwą miejscowości.

Wjeżdżamy do Wymysłowa © kubolsky


Dalej, najpierw asfaltem a później piaszczystą drogą polną dotarliśmy na Kalinę, w pobliże ośrodka w Jankowie. Z początku byłem lekko zakręcony i wydawało mi się, że jadę tędy po raz pierwszy. Po chwili jednak pamięć ruszyła i okazało się, że znam te tereny, choć ostatni raz byłem tu jakieś 15 lat temu. Pozostawiając Kalinę za sobą, a Jankowo po prawej dotarliśmy do górki, z której rozpościerał się super widok na okoliczne pola, łąki, lasy i jezioro. Już mieliśmy stawać by uchwycić na zdjęciu piękną panoramę gdy naszym oczom w oddali ukazały się dwa rowery oraz dosiadający je jeźdźcy (nie, nie apokalipsy ;) ). Odległość była spora, ale wystarczyło chwilę się przyjrzeć, by z niemal 100% pewnością stwierdzić że to Marcin z kolegą :). Tym oto sposobem zdjęcie musiało poczekać na lepsze czasy, a my za cel postawiliśmy sobie Ich dogonić. Pomógł nam w tym gładki dywan asfaltowy - max przełożenie 3 na 8 i po chwili pościgu już było nas o dwóch więcej. Okazało się, że Marcin wraz z Piotrem faktycznie śmigali w stronę Lubochni, by ostatecznie dotrzeć na plażę na Kujawkach i zażyć pierwszej w tym roku kąpieli w jeziorze. Gadka gadką, a mięśnie stygną :) Po chwili już w czwórkę śmigaliśmy w stronę wsi Wierzbiczany.

Spotkanie na Wierzbiczanach © kubolsky


Mijając wieś wybraliśmy wariant "prosto", czyli bezpośrednio do Woli Skorzęckiej, a stąd przez Osiniec do Gniezna. Po drodze zostawiliśmy p. Jurka który pognał do Mateusza pomóc w wulkanizacji opon. Po kilku minutach pożegnałem też Marcina oraz Piotra i już sam zasuwałem do domu.
Wypad (jak każdy zresztą) uważam za udany. Udany tym bardziej, że po przedstawieniu p. Jurkowi planu na sobotę pt. "Kierunek - Toruń" dało się odczuć, że się nagrzał :) Żeby jednak nie było za różowo, najprawdopodobniej śmigać będziemy (o ile pogoda na weekend się nie skaszani) we dwójke. Marcinowi, Sebkowi i Mateuszowi termin nie pasuje. Cóż, bywa i tak. Ważne, że weekend zaliczony zostanie do tych rowerowych :)

Poniedziałek, 6 maja 2013 Komentarze: 0
Dystans 42.99 km
Czas 02:02
Vśrednia 21.14 km/h
Uczestnicy
Sprzęt [RIP] Kross
Po południu naszła mnie ochota na kręcenie, a skoro naszła to trzeba korzystać - od poniedziałku to dobry prognostyk na resztę tygodnia. Bez zbędnego zastanawiania się chwyciłem za telefon i drogą smsową zaproponowałem wspólną jazdę Marcinowi. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać i po chwili umówieni byliśmy na godzinę 17:00 w tradycyjnym punkcie startowym, czyli na Wenecji. Przy okazji podpytałem się o pana Jurka i okazało się, że On również dysponuje wolnym popołudniem i śmignie z nami. Klasa! :) Tuż po 17:00 wyruszyliśmy w kierunku Zdziechowy, czyli obraliśmy kierunek z najmniej inwazyjnym wiatrem.

W drodze do Mieleszyna © kubolsky


Pan Jurek od razu zaznaczył, że dzisiaj peletonu nie poprowadzi gdyż nęka go spuchnięta kostka. Jest to o tyle ciekawe, że do samej Zdziechowy trzymał z nami równe tempo, a za wioską wystrzelił niczym z armaty jakby bólu nigdy nie było. Oto kolejny dowód na zbawienne działanie dwóch kół, ramy, pedałów, siodła i całej tej reszty rowerowych elementów :) W taki oto sposób dotarliśmy do krzyżówki dróg przed Mieleszynem gdzie dopadł nas klasyczny dylemat rowerzysty pt. "gdzie teraz?" Ostatecznie odbiliśmy w prawo, w kierunku Mielna (nie, nie tego nadmorskiego :P ). Tym samym obróciliśmy się twarzą do wiatru, ale zaprawieni w bojach cięliśmy przez jego podmuchy jak gdyby w ogóle go nie było. Po minięciu tablicy Mielno p. Jurek zaproponował nam delikatne odbicie ze szlaku do wiejskiej kaplicy. Jako że ani ja ani Marcin nigdy wcześniej jej nie widzieliśmy przystaliśmy na propozycję i po chwili strzelaliśmy grupfoto dzisiejszej ekipy wypadowej.

Kamienna kaplica w Mielnie © kubolsky


Ów kaplica to miejsce pochówku mi. dawnych właścicieli eklektycznego pałacu z początku XX w. znajdującego się we wsi. Sam pałac zbyt reprezentatywny nie jest - widać, że epoka PRL odcisnęła na nim swoje piętno. Razi głównie klockowata dobudówka :/ Nim opuściliśmy wioskę, zahaczyliśmy jeszcze o dęby szypułkowe, stare i solidne niczym te z Rogalina.

Dąb szypułkowy w Mielnie © kubolsky


Ostatecznie opuszczając zabudowania skierowaliśmy się w stronę DK5, a następnie poboczem, z wiatrem w plecy śmignęliśmy do Modliszewa. W Modliszewie, jak raczył poinformować mnie niedawno alert mailowy założony został nowy kesz, który postanowiliśmy poszukać. Niestety przy posągu Zbója Macieja technologia postanowiła zrobić nas na szaro i za chiny ludowe nie mogłem zaciągąć do Locusa lokalizacji, opisu i fotek. Bez tego to jak szukanie igły w stogu siana, więc po pobieżnych oględzinach wsiedliśmy z powrotem na rowery i drogą na Krzyszczewo i Pyszczyn dotarliśmy do Gniezna. Tutaj objechaliśmy os. Winiary by dalej drogą wzdłuż cmentarza a następnie ul. Żabią wyskoczyć z powrotem przy Wenecji. Tu Marcin postanowił potowarzyszyć nam w drodze do domów, ponieważ zostało Mu niewiele do domknięcia 100 km w dniu dzisiejszym i gdzieś te parę kilometrów trzeba było znaleźć. W ten oto sposób po drodze pożegnaliśmy pana Jurka, następnie ja z Marcinem uścisnęliśmy sobie prawice i śmignąłem do domu.
Jeszcze kwestia nie znalezionego keszyka - jak się okazało mogliśmy go sobie szukać i szukać po omacku, a i tak byśmy go nie znaleźli... ;)

Sobota, 4 maja 2013 Komentarze: 5
Dystans 125.44 km
Czas 06:45
Vśrednia 18.58 km/h
Uczestnicy
Sprzęt [RIP] Kross
Takim lakonicznym tytułem można opisać nasz dzisiejszy wypad. Zaczęło się od wczorajszego telefonu p. Jurka, z propozycją zaliczenia WPN i powrotu do domu baną. Z informacji jakie mi przekazał wychodziło, że Marcin zabrał się za planowanie trasy, mającej swój główny cel w Wielkopolskim Parku Narodowym, a ostateczny na dworcu głównym w Poznaniu. Zbytnio się nie zastanawiając zgłosiłem swą chęć do jazdy i dziś o 10:30 stawiłem się niezawodnie przy Biedronce, przy ul. Poznańskiej. Tu niektórzy mogą chwycić się za głowy - "Jak to? Nie na Wenecji?!" ;) Otóż śpieszę z wyjaśnieniem - nie było sensu jechać na Wenecję, a następnie i tak się cofać, gdyż musielibyśmy robić to pod górkę :) Tak więc chwilę po ustalonej godzinie spotkania dołączył do nas nasz dzisiejszy nawigator - Marcin i spod Biedry wyruszyliśmy na podbój WPN w składzie: Pan Jurek, Mateusz, Marcin, oraz ja. Początkowe kilometry wiodły droga serwisową wzdłuż S5 do Wierzyc. Szło szybko i gładko - w końcu to nówka funkiel dywan asfaltowy :)

Startujemy.Cel - WPN © kubolsky


We Wierzycach odbiliśmy na Pobiedziska przejeżdżając tym samym nad ekspresówką. Jeszcze chwilę śmigaliśmy asfaltem, choć już bardziej zmęczonym niż ten wzdłuż S5 by ostatecznie chwycić polne/leśne dukty.

Gdzieś między Pobiedziskami a Promnem © kubolsky


Tak mknąc wśród otaczającej nas zieleni (w końcu!) zaliczyliśmy ciekawy zjazd mini wąwozem we wsi Nowa Górka, by w końcu na rozjeździe skierować się na Park Krajobrazowy Promno. Po drodze zaliczyliśmy kesza. Ten poczatkowo dał nam trochę popalić swoim zakonspirowaniem, lecz ostatecznie sokoli wzrok p. Jurka zwyciężył i po chwili odnotowywaliśmy swoje znalezisko w logbooku.

Poszukiwanie kesza © kubolsky


Opuszczając Park Krajobrazowy na drodze stanęła nam dzika bestia, wyspecjalizowana w udawaniu trupa ;)

Uwaga, Bestia! ;) © kubolsky


Gdy w końcu opuściliśmy teren i wróciliśmy na czarne drogi podkręciliśmy tempo i sprawnie, przecinając w międzyczasie górą autostradę A2 dotarliśmy do Gądek. Stąd drogami o znikomym natężeniu ruchu, trochę na okrętkę trafiliśmy do Kórnika gdzie zaliczyliśmy obowiązkowy na wyprawach rowerowych waypoint - Biedronkę :)

Biedra time © kubolsky


Przy Biedrze zaliczyliśmy pierwszy przystanek regeneracyjny na bułki, jogurty, batony i wodę. Po jakichś 15 minutach z powrotem dosiedliśmy nasze rumaki i pokręciliśmy obfocić Kórnicki zamek. Ilość ludzi wokół zabytku była wprost proporcjonalna do aury pogodowej, tak więc szybki pstryk i się stąd zwijamy.

Zamek w Kórniku © kubolsky


Z Kórnika żółtą 431 udaliśmy się w kierunku Rogalina a dalej Mosiny. Przy okazji "pozdrawiam" idiotę ze srebrnego Galaxy, nr rejestracyjny zaczynający się od PZ, który omal nie zgarnął całej naszej czwórki lusterkiem. Oby Ci jaja uschły i odpadły! W Rogalinie zatrzymaliśmy się przy kościele gdzie połowa z nas zdjęła część odzieży wierzchniej, ponieważ zaczęło się robić bardzo ciepło. Następnie udaliśmy się cyknąć fotkę pałacu, na której dzięki pewnej miłej pani znajdujemy się wszyscy czterej, każdy ze swoją "kozą" :)

Pałac w Rogalinie © kubolsky


Spod pałacu pokręciliśmy jeszcze zobaczyć Rogalińskie dęby - Lecha, Czecha i Rusa. Lech i Rus trzymają się nieźle, Czechowi niestety albo się uschło, albo piorun w niego strzelił, nie mam pewności.

Roglińskie dęby © kubolsky


Tu też Marcin zaproponował, aby część trasy śmignąć wzdłuż starorzecza Warty, śmiganego ostatnio przez Bobiko. Zgodnie z tym, co Kuba napisał na swoim blogu również nas dopadły bagna. My jednak postanowiliśmy tę przeszkodę pokonać i po chwili, po kolei przemykaliśmy po zwalonym pniu nad grzęzawiskiem.

Przeprawa przez bagna © kubolsky


Rozochoceni przełajowym klimatem postanowiliśmy dalej śmigać tym dzikim i względnie nieprzyjaznym szlakiem. Niestety nasze zamiary szybko zostały ukrócone - trafiliśmy na wysoki poziom wód na terenach zalewowych, których w żaden sposób nie dało się pokonać.

Grząskie rozlewisko Warty © kubolsky


Tym oto sposobem do Mosiny jechaliśmy dalej żółtą 431. U celu rolę lidera znów przejął Marcin, który chcąc urozmaicić przejazd zafundował nam konkretny uphill w kierunku Wielkopolskiego Parku Narodowego. Najpierw podjazd na możliwie najbardziej lekkim przełożeniu...

Uphill w Mosinie © kubolsky


...by po chwili uspakajając oddech delektować się widokiem ze szczytu.

Widok ze szczytu podjazdu © kubolsky


Zostawiając po prawej stronie odbicie na wieżę widokową (jeszcze tu wrócimy) udaliśmy się już do naszego głównego celu rowerowego wypadu - WPN. Wjazd do Parku to długi, wyboisty zjazd, który zwiastował kręcenie pod górę w drodze powrotnej. Kto by się jednak przejmował czymś takim, gdy na około dzika przyroda, nieziemskie widoki i cisza. Zatrzymaliśmy się przy jeziorze Góreckim aby się posilić, napoić, odetchnąć, a przede wszystkim nacieszyć oczy.

W środku WPN © kubolsky


Po parunastu minutach znów siedzieliśmy na siodłach i spodziewanym podjazdem domykaliśmy małe kółko po Parku Narodowym wyjeżdżając znów na szczycie podjazdu w Mosinie. Stąd udaliśmy się do wieży widokowej, którą wcześniej ominęliśmy.
Widok z góry był całkiem ładny, choć nie jakoś specjalnie urozmaicony - ot z jednej strony panorama Mosiny, z trzech pozostałych lasy. W oddali dało się zauważyć zabudowania Poznania.

Na wieży widokowej w Mosinie © kubolsky


Po około 10 minutach opuściliśmy punkt widokowy i pokręciliśmy w stronę Poznania. Najpierw piachem, później dziurawym asfaltem, następnie betonowymi płytami i w końcu leśnym duktem trafiliśmy do wsi Wiry. Tu zaliczyliśmy ostatni dziś konsumpcyjny pit-stop, gdzie uzupełniliśmy bidony, a ja chlupnąłem na raz Tigera. Trochę mną potelepał ;)

Stacja - regeneracja w Wirach © kubolsky


Z Wir, tym razem gładkim jak tafla lodu asfaltem udaliśmy się praktycznie równolegle do krajowej 5 w kierunku Lubonia, a opuszczając Luboń znaleźliśmy się na Dębcu, czytaj w Poznaniu.

Poznań! © kubolsky


Stąd bodajże najstarszą drogą pieszo-rowerową w mieście, ułożoną w znacznej mierze z płyt chodnikowych ruszyliśmy Dolną Wildą w kierunku dworca PKP. Po drodze na ul. Królowej Jadwigi czekał nas jeszcze mały labirynt obejść i objazdów spowodowany modernizacją układu komunikacyjnego w związku z budową Poznań City Center (Dworzec PKP/PKS oraz ogromne C.H.). W końcu jakoś na ten dworzec dotarliśmy i po chwili staliśmy w kolejce do kas. Okazało się, że najbliższy pociąg nie jest nam pisany, gdyż jako skład spółki PKP IC bez wagonu rowerowego nie przewozi rowerów O_x. Tym samym musieliśmy pogodzić się z faktem, że do domu wrócimy dopiero za 3 godziny pociągiem Regio, który za dopłatą 5 zł przewóz rowerów umożliwia. Moją uwagę w międzyczasie przykuła parka młodych obcokrajowców, którzy jako nie pierwsi i nie ostatni goście wizytujący Poskę zetknęli się z "utalentowanymi językowo" paniami w okienkach kasowych. Okazało się, że owi Szwedzi spędzają wakacje w Europie Centralnej korzystając z połączeń kolejowych - posiadają międzynarodowy bilet i chcieli by tylko wykupić miejscówki na jutrzejszy pociąg do Krakowa. Brzmi banalnie, lecz takie nie było. Ja postanowiłem Im pomóc, a Marcin zabrał Pana Jurka i Mateusza na Stary Rynek. Najpierw kasa, która okazała się nie być kasą międzynarodową (to Kraków leży po drugiej stronie kontynentu?!), później kolejka w punkcie obsługi IC, by w końcu dowiedzieć się, że tak pożądanych przez Nich miejsc sypialnych już nie ma. Cóż, wybrali wolny jeszcze przedział z miejscami siedzącymi - przynajmniej nie musieli nic dopłacać. Przy okazji odświeżyłem angielski, z którego dawno nie miałem okazji korzystać w takiej sytuacji (na szczęście tego się nie zapomina) i zarekomendowałem parę wartych odwiedzenia w Polsce miejsc, oraz kilka naszych specjałów kulinarnych ;)
Na 40 minut przed odjazdem nasz skład stał już podstawiony na peronie. Udaliśmy się więc zająć miejsca w wyspecjalizowanym przedziale ;) Tu okazało się, że drzwi do niego prowadzące otwierają się tylko w połowie i nie ma mowy o przeciśnięciu się z rowerami. Wskoczyliśmy więc do środka drzwiami wcześniejszymi, następnie przez cały przedział osobowy udaliśmy się do naszej rowerowej kanciapy ;)

Powrót do domu © kubolsky


Pociąg ruszył punktualnie, a my po niespełna godzinie wysypywaliśmy się na dworcu w Gnieźnie, tym razem przez działające drzwi z drugiej strony pociągu. Pogratulowaliśmy sobie wspaniałego wypadu i rozstaliśmy się na skrzyżowaniu Kościuszki/Warszawska. Marcin pokręcił w swoją stronę, my w swoją. Jeszcze tylko piąteczka z p. Jurkiem oraz Mateuszem i jestem w domu :)
Przy okazji pochwalę się - wierzcie lub nie, ale była to moja pierwsza rowerowa "ponad stówa" w życiu. Kręciłem się już w granicach tego dystansu, ale jakoś magiczna jedynka z dwoma zerami nigdy nie pękła. Cóż, trzeba teraz ten wynik poprawiać.

Aha, z uwagi na spory dystans oszczędzałem telefon dla Locusa (rwał bym włosy z głowy, gdyby w połowie drogi padł tel i przerwał mi rejestrację śladu), więc wszystkie foty we wpisie oglądacie dzięki uprzejmości moich dzisiejszych towarzyszy podróży| :)

Na deser mapka:

TROCHĘ O MNIE

Ten blog rowerowy prowadzi kubolsky z miasta Poznań
  • Mam przejechane 88426.33 kilometrów
  • Jeżdżę ze średnią prędkością 21.87 km/h


88426.33

KILOMETRÓW NA BLOGU

21.87 km/h

ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ

168d 10h 27m

CZAS W SIODLE