Travel on Gravel!

kubolsky
Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2013

Dystans całkowity:611.58 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:28:47
Średnia prędkość:21.25 km/h
Maksymalna prędkość:53.80 km/h
Maks. tętno maksymalne:178 (92 %)
Maks. tętno średnie:138 (71 %)
Suma kalorii:15228 kcal
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:61.16 km i 2h 52m
Więcej statystyk
Niedziela, 29 września 2013 Komentarze: 6
Dystans 121.69 km
Czas 05:41
Vśrednia 21.41 km/h
Vmax 53.80 km/h
Więcej danych
Nadeszła upragniona i wyczekiwana niedziela. Od rana słońce pięknie zapodawało, lecz na termometrze już tak wesoło nie było - o 8.00 tylko 5 na plusie. Ostatecznie na wyjazd zgadałem się tylko z Micorem, z p. Jurkiem kontakt wieczorem się urwał. Ponieważ mieliśmy kierować się na zachód, nie było sensu by Dawid przyjeżdżał specjalnie do Gniezna by razem ruszyć z Wenecji. Jako miejsce spotkania obraliśmy krzyżówkę w Rzegnowie, a godzinę spotkania ustaliliśmy na 11.00. O 10.00 zacząłem się szykować - w sakwie wylądowała butelka z wodą, kanapki i jabłko, oraz softshell gdyby było mi za zimno w warstwie termoaktywnej oraz w bluzie. Zabrałem się również za poszukiwanie termosu, lecz owe poszukiwania spełzły na niczym. Na szczęście w tym samym czasie Micor przesłał mi info sms-em bym zabrał jakiś kubek, gdyż On zgarnie termos z herbatą. Problem znikł, a kubek również wylądował w sakwie. Do Rzegnowa wystartowałem o 10.45, oczywiście na długo, w długich rękawiczkach i z buffem pod kaskiem. Już pierwsze minuty jazdy wskazywały, że za ciepło nie będzie, a ja na miejsce się spóźnię. Na dworze panowała gęsta mgła, wiał delikatny, lecz przeszywający wiaterek, a z nieba zgodnie z prognozami świeciło piękne, jesienne słońce. Aby wyrobić się na 11.00 musiałem zdrowo przydepnąć, co wiązało się z wyziębieniem od frontu - bluza niestety nie posiada warstwy windstopera :/. Żwawe pedałowanie się opłaciło - na przystanku byłem raptem minutę po czasie. Nawet się nie zatrzymywałem, gdyż od Mnichowa nadjeżdżał już Dawid. Przybiliśmy rąsię i ruszyliśmy w trasę. Nie dłużej jak 10 minut później w kieszeni rozdzwonił się telefon. Patrzę, a to p. Jurek. Okazało się, że czeka na nas na Wenecji. No ładnie... Nie brałem pod uwagę faktu, że mimo braku kontaktu jednak się z nami wybierze, dlatego nie informowałem Go o zmianie miejsca spotkania. Szybko ustaliliśmy, że spotkamy się w Dziekanowicach. My pokręcimy na spokojnie, a p. Jurek na spokojnie do nas dojedzie. Był tylko jeden problem - mimo, że zawsze chcemy jechać na spokojnie to nigdy nam się to nie udaje :P. Stąd też pod drewnianych wojów dotarliśmy w dość krótkim czasie i liczyliśmy się z chwilą oczekiwania na ostatniego z nas.

W oczekiwaniu na Trzeciego © kubolsky


W oczekiwaniu na p. Jurka Micor doznaje olśnienia ;) © kubolsky


Ja skorzystałem z okazji i zmieniłem bluzę na softshellową kurtkę. Jakież było nasze zdziwienie, gdy po niecałych 10 minutach od strony DK5 zajechał do nas rider na białym Krossie :). Pan Jerzy musiał zdrowo popierdzielać, do czego się oczywiście przyznał. Sprzyjał Mu również wiatr wiejący w plecy.

Jest Trzeci! © kubolsky


Ostatecznie z Dziekanowic ruszyliśmy już we trójkę prosto do naszego dzisiejszego celu - PK Puszcza Zielonka. Po objechaniu dołem brzegu jez. Lednickiego pokręciliśmy asfaltami przez Rybitwy i Latalice do Podarzewa. Tu droga zmieniła się w szeroki, gruntowy trakt polny, któym dostaliśmy się do drogi Pobiedziska - Kiszkowo. Tą jedynie przecięliśmy i kolejnym polnym skrótem dotarliśmy do Krześlic. Fotki przy pałacu sobie darowaliśmy - każdy z nas był tam nie raz (rym niezamierzony :P). Z Krześlic udaliśmy się długą, asfaltową prostą do Wronczyna, czyli na skraj Puszczy. Tu też zauważyliśmy, że do ogona przyczepili się nam dwaj bliżej niezidentyfikowani rowerzyści na "góralach". Cóż, chcą zobaczyć jak to jest z nami jeździć, to nie ma sprawy. Ruszyliśmy więc drogą przez las naszym standardowym, dość żawawym tempem, ciągnąc za sobą podczepionych bajkerów. Minęliśmy po prawej Bednary i Stęszewko, a oni wciąż za nami. Nie pozostało nic innego jak wybrać najostrzejsze przełożenie i dowalić do pieca. Zdążyłem jeszcze usłyszeć za plecami jak jeden do drugiego mówi: "ej dobra, zwalniamy" i tyle ich widzieli :). Tym tempem dotarliśmy do Tuczna w którym urządziliśmy pierwszą pauzę przy sklepie. Pan Jurek poszedł na zakupy a ja się zagadałem z Micorem. Jakieś 5 minut później dotarli do nas zagubieni z tyłu kolarze rozpoznając w nas reprezentację Rowerowego Gniezna. No proszę - jesteśmy sławni :P. Okazało się, że również kręcą z Gniezna, a za cel obrali opuszczony psychiatryk w Owińskach. Życzyliśmy im szczęśliwej drogi, po czym sam udałem się do sklepu po energetyka i nektarynki. Po kolejnych 5 minutach ruszyliśmy w dalszą drogę, do Zielonki. Najpierw duktem z kocich łbów przy okazji cykając fotę przy tablicy informującej o wjeździe do Puszczy...

Cel pośredni osiągnięty! © kubolsky


...,a dalej ubitymi, leśnymi drogami dotarliśmy aż do samej osady. Pierwsze wrażenie - mega klimat. Domy porozrzucane wśród lasu, piaszczyste trakty zamiast dróg i te majestatyczne drzewa na każdym kroku. To miejsce ma w sobie to coś. Tu też zaplanowaliśmy dłuższą przerwę na śniadanie. Po drodze odwiedziliśmy jeszcze arboretum Uniwersytetu Przyrodniczego.

Arboretum Uniwersytetu Przyrodniczego w Zielonce © kubolsky


Z arboretum podjechaliśmy paredziesiąt metrów do miejsca odpoczynku. Znajdowało się tam palenisko, stoły i ławki, długi, zadaszony stół biesiadny oraz boisko. Idealne miejsce postoju, w sam raz dla nas.

Wspólne foto po śniadaniu © kubolsky


W ruch poszły kanapki, ciastka, herbata, aparaty i mapy. Mapy były dosyć istotnym elementem, ponieważ kierując się do Zielonki udaliśmy się dokładnie w przeciwnym do Dziewiczej Góry kierunku. Z mapy jasno wynikało, że przechodzi tu czerwony szlak, który powinien nas zaprowadzić prosto na wzniesienie. W teorii wyglądało to wszystko pięknie. W praktyce jednak (jak się później okazało) tak różowo nie było. Po zasłużonej przerwie z powrotem wskoczyliśmy "na koń" i ruszyliśmy zgodnie ze wskazaniami mapy w kierunku Kamińska. Do samej miejscowości szło nieźle - prowadził nas dobrze oznaczony szlak. Dalej zrobiło się mniej ciekawie, gdyż czerwony rowerowy kierował nas dalej asfaltem, a czerwony pieszy odbijał w lewo. Cóż, skoro rowerowy każe nam jechać w tą stronę, to tak jedziemy. Jakieś 500 m dalej kapnęliśmy się, że odbijamy od lasu i coś jest ewidentnie nie tak. W ruch oprócz mapy poszły GPS-y w telefonach i Locus. Wyszło na to, że powinniśmy byli odbić tam, gdzie szedł czerwony pieszy. Cofnęliśmy się do tego miejsca i pokręciliśmy zgodnie ze wskazaniami znaków. Przez kolejne pare kilometrów było ok, do momentu...aż szlak nie zniknął na rozdrożu. No ładnie... Znowu telefony w dłoń, lecz na niewiele się zdały. Logika nakazała kierować się z powrotem w las i tak też zrobiliśmy. Po paru minutach dotarliśmy do większego skupiska ludzi, a co istotniejsze - w tym miejscu znajdowała się mapa Parku. Przy okazji dowiedzieliśmy się że: jesteśmy w leśniczówce w Potaszach, oraz że tą drogą dostaniemy sięna Dziewiczą. Trochę nas to pocieszyło, do momentu gdy kolejne pare chwil jazdy dalej czerwony szlak z niewiadomych przyczyn przekształcił się w niebieski :/. Nie było sensu wracać czy kombinować, więc postanowiliśmy iść na żywioł. Opłaciło się. W końcu wpadliśmy na kolejną grupę ludzi, tym razem biegaczy, którzy dokładnie (prawie) poinstruowali nas jak mamy jechać. Stąd poszło już "z górki". Najpierw dotarliśmy do rozjazdu do którego mieliśmy dotrzeć, dalej do instalacji (chyba przepompowni czy cuś) gazowej do której mieliśmy dotrzeć, był też głaz który miał tu być. Było również rozwidlenie dróg. Konkretniej się nie zastanawiając obraliśmy oczywiście zły kierunek. Na szczęście w lesie istniało kolejne rozwidlenie dróg, a GPS jasno wskazywał, że skręcając w prawo w końcu zaczniemy się wspinać na Dziewiczą. Jak pokazał - tak było. Po chwili skończyło się leniwe pedłowanie, a zaczęłą krótka, lecz bardzo intensywna wspinaczka. Nie jestem pewien, ale tu chyba po raz pierwszy skorzystałem z najmniejszego blatu na korbie, a tętno momentami było bliskie maksymalnego. Inna rzecz to adrenalina, która buzowała mi w żyłach i nie kazała przestawać kręcić. Poszło szybko i po chwili naszym oczom ukazałą się wieża obserwacyjna na szczycie Dziewiczej Góry(144,9 m n.p.m.).

Cel właściwy osiągnięty - Dziewicza Góra zdobyta! © kubolsky


Tu urządziliśmy sobie kolejną, dłuższą przerwę na kolejne kanapki i opróżnienie termosu do cna. Przy okazji zaczęła nas dopadać głupawka, a heheszki pojawiały się po byle tekście. Standard. Lubię to! Na szczycie spędziliśmy może z 15 minut przy okazji ustalając drogę powrotną. W końcu ruszyliśmy w dół. Micor wybrał wariant terenowy, ten którym się tu wspięliśmy, a ja z p. Jurkiem zjechałem w dół szutrem. Za miejsce spotkania obraliśmy charakterystyczny przydrożny szlaban. Micora nie było. Minuty mijały, a Jego dalej nie ma. Pomyśleliśmy, że zjechał w dół do Kicina i tam też się udaliśmy. Na dole również Go nie było.

W oczekiwaniu na Micora © kubolsky


Pan Jerzy zaczął podejrzewać, że Dawid się zgubił, co po paru minutach i wykonanym telefonie okazało się trafnym przewidywaniem. W końcu jednak się zjawił i mogliśmy spokojnie ruszyć do domu. Powrót to w znacznej mierze asfalty. Z Kicina pokręciliśmy przez Kliny i Mielno do Wierzonki. Przejeżdżając przez miejscowość, na jednej z krzyżówek zaczęłą na nas trąbić Astra. Okazłao się, że to Grigor:D.

Spotkanie z Grigorem we Wierzonce © kubolsky


Zatrzymaliśmy się na poboczu, przybiliśmy po piątalu i zadowoleni z takiego spotkania wdaliśmy się w krótką konwersację. W końcu jednak trzeba było ruszyć w dalszą drogę. Spotkanie z Grzechem udało nam się tym bardziej, że doradził nam On skrót do Uzarzewa, dzięki któremu zaoszczędziliśmy jakieś 5 km i nie musieliśmy wykręcać rogala. Cierpliwie eskortował nas do odbicia w las, w którym to miejscu ostatecznie się pożegnaliśmy. Leśnym skrótem dotarliśmy do DK5, którą mimo intensywnego ruchu udało nam się w miarę szybko przeciąć i pokręciliśmy dalej do Uzarzewa. W Uzarzewie kolejne odbicie w lewo i jedziemy do Gniezna. Pod kołami znowu zaczął strzelać szuter i tak strzelał aż do Biskupic. W Biskupicach zauważyłem nadjeżdżające z przeciwnej strony dwie postaci na rowerach. Początkowo myślałem, że to Waza z Aśką się tu kręcą. Po bliższym przyjżeniu okazało się, że to Piotras z Sylwią.

Spotkanie z Piotrasem i Sylwią w Biskupicach © kubolsky


No co za dzień - spotkanie za spotkaniem :D. Chwilę pogadaliśmy, strzeliliśmy wspólne foto i pokręciliśmy dalej. W końcu dzień powoli się kończył. Dalsza droga to kolejne asfalty przez Promienko i Promno. W tym ostatnim odbiliśmy w lewo na Pobiedziska, by po chwili znów skręcić w prawo i ponownie wbić się w las. Dalej śmignęliśmy leśnymi duktami i polnymi traktami w okolice Kapalicy, gdzie Micor zorientował się, że jakoś za miękko mu się jedzie. Faktycznie, tylna opona za bardzo się uginała. Ponowne podpompowanie ukazało brutalną prawdę - jeden z klocków bieżnika zaczął się odrywać od opony.

Szukanie dziury w całym...no nie całkiem © kubolsky


Na szcęście jednak wymiana gumy nie była konieczna - powietrze schodziło do pewnego momentu i w tym stanie pozostawało. Co najważniejsze - dało się w ten sposób jechać. Pokręciliśmy więc dalej, najpierw w dół w okolice bagna i Uzielowego kesza, a następnie z powrotem pod górę. Przed Kociałkową Górką wykręciliśmy rogala i wąwozikiem, znowu pod górę przez Nową Górkę i Zbierkowo, po raz kolejny terenem, po raz kolejny lasami i polami ruszyliśmy w stronę Wierzyc.

Kierunek - Nowa Górka. Zaraz się będziemy wspinać © kubolsky


Mniej więcej między Zbierkowem a Gołuniem, w środku lasu udało mi się zaliczyć pierwsze w historii OTB. W pewnym momencie p. Jurek ostro przede mną zahamował obawiając się znajdującego się przed Nim błota i kamieni, czym mnie konkretnie zaskoczył. Z automatu palce się zacisnęły na klamkach, przednie koło się zblokowało w miejscu, dupa poszła do góry i mimo różnych, przedziwnych ruchów
sytuacji nie udało się opanować. Po chwili leżałem gdzieś w krzakach, a na mnie leżał mój rower. Jakoś się pozbierałem i ruszyliśmy dalej. W Gołuniu znów wpadliśmy na asfalt który zaprowadził nas do Wierzyc. Tu jeszcze na chwilę staneliśmy przy sklepie, celem zakupienia czegokolwiek z cukrem i ruszyliśmy do Gniezna.

Czerwony dywan dla Micora na wiadukcie we Wierzycach © kubolsky


Ostatnie kilometry to jazda serwisówką wzdłuż S5, walka z wiatrem prosto w ryj jak i z kompletnym brakiem sił. Do Pierzysk jeszcze jakoś szło, ale od tego miejsca można było zauważyć, że właściwie każdy z nas kręci korbą już tylko siłą własnej woli. Na szczęście do domu zostało jakieś 5 km więc chcąc nie chcąc trzeba było zacisnąć poślady i jechać dalej. Micor odbił do domu gdzieś po drodze, za Woźnikam, a ja wspólnie z p. Jurkiem przez Skiereszewo ruszyliśmy do domów. U progu stanąłem 15 minut po spodziewanej godzinie powrotu, co oznaczało, że nie poszło wcale tak źle. Z drugiej strony przyznam, że dawno nie czułem się tak wypompowany z sił. Dzisiejsze krążenie w terenie w naprawde sporej ilości dało naszej trójce ostro popalić. Co z tego - było warto! Kolejne 100+ w doborowym towarzystwie zaliczone i mimo kompletnego braku sił na mecie i tak chcę jeszcze i jeszcze i jeszcze... :).

P.S. Foty autorstwa p. Jurka. Mi na dzień dobry siadły baterie w aparacie... :/
Sobota, 28 września 2013 Komentarze: 0
Dystans 40.62 km
Czas 02:24
Vśrednia 16.93 km/h
Uczestnicy
Tętnośr. 122
Tętnomax 162
Kalorie 1699 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
Od pewnego czasu wyszaleć się na rowerze mogę tylko w weekendy :/. Przyznam, że na ten czekałem jak dziecko na Mikołaja. Raz - jesień zadomowiła się na dobre i niestety najprawdopodobniej każdy kolejny weekend będzie coraz gorszy, dwa - prognozy na te najbliższe dwa wolne dni były niezwykle obiecujące. W piątek wieczorem zaproponowałem swoim dwóm tradycyjnym kompanom wspólną jazdę. Marcin jak się okazało weekend spędza w szkole, natomiast p. Jurek wykazywał zainteresowanie wspólnym śmigankiem. Dziś rano raz jeszcze wysłałem p. Jurkowi sms-a, celem ustalenia konkretnej godziny wyjazdu. Po chwili w odpowiedzi otrzymałem info - "11.00 koło Biedronki". Widząc raz po raz nieśmiało przebijające się słońce postanowiłem wyskoczyć na półkrótko. W końcu już niedługo znowu będzie trzeba odziewać się "na cebulę", więc trzeba korzystać póki jeszcze można. Nie zapomniałem rónież o kolejnej, istotnej rzeczy - z szafy wyciągnąłem rękawiczki z długimi palcami. Po ostatniej jeździe tak mi dłonie wypiździło, że tym razem postanowiłem się solidnie zabezpieczyć. Ruszyliśmy wspólnie o czasie obierając kierunek na Mnichowo. Tu nadmienię, że na jutro rodził się plan wypadu do Puszczy Zielonki, więc razem z p. Jurkiem ustaliliśmy, że dobrym pomysłem będzie sprawdzenie jak się prezentują drogi w lesie. Do Mnichowa dotarliśmy asfaltem, ale już z tego miejsca większość (jeśli nie cała) trasy do Czerniejewa pokonaliśmy w terenie. Polnym duktem dotarliśmy do drogi Baranowo - Pawłowo którą przecięliśmy i dalej polami pokręciliśmy aż do Leśniewa. Tu wykręciliśmy o 90 stopni w lewo by po chwili znaleźć się wśród drzew Lasów Czerniejewskich. Pierwsze wrażenie było satysfakcjonujące - jest przejezdnie. Może nie sucho, ale przejezdnie. Pokręciliśmy więć w stronę leśnej krzyżówki dróg i koło krzyża odbiliśmy w prawo. Stąd śmignęliśmy nie raz i nie dwa razy objechanym przez nas szlakiem do Brzózek. Nadal było przejezdnie, choć kilka razy trzeba było się przebijać przez błotnistą kałużę. W sumie bardzo mnie to ucieszyło. Wiele osób z rowerowego światka zna moje powiedzonko - "rowerzysta musi się upieprezyć". Tak więc się upieprzyłem. Ja i rower :). W końcu to MTB a nie pedantycznie wywoskowana szosa :P. W Brzózkach odbiliśmy asfaltem do Czerniejewa w którym zaliczyliśmy tradycyjną pauzę pod Biedrą. Po jakichś 10 minutach kolejną, znaną trasą przez Kąpiel, Nidom, Kosmowo i Gębarzewo pokręciliśmy do Gniezna. Tu chcąc nie chcąc alternatywy dla asfaltu nie było :/. Za Gębarzewem odbiliśmy jeszcze na stary poligon w Cielimowie, na którym w miejscu gdzie ongiś stał wigwam odbywał się jakiś rodzinny piknik. Następnie ścieżką rowerową wzdłuż Wrzesińskiej wróciliśmy do miasta. Tu już standardowo - drogą pieszo-rowerową wzdłuż Kostrzewskiego i dalej przez Dalki wróciliśmy do domów. Dobry rozjazd przed jutrzejszym tripem... :)
Środa, 25 września 2013 Komentarze: 1
Dystans 44.30 km
Czas 02:16
Vśrednia 19.54 km/h
Uczestnicy
Vmax 41.90 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Korzystając z wolnego popołudnia zaproponowałem Marcinowi i p. Jurkowi wspólne kręcenie po okolicy. Mimo coraz śmielej panoszącej się jesieni, dzisiejsza pogoda zachęcała do jazdy. Umówiliśmy się na spotkanie na Wenecji równo o 16.00. Ponieważ za oknem co jakiś czas pokazywało się słońce postanowiłem, że dziś pokręcę ubrany na półkrótko (albo półdługo, jak kto woli :P). Na miejscu stawiłem się tuż po 4. Przywitałem się z Chłopakami i wspólnie popadliśmy w tradycyjny dylemat - gdzie? Jakoś szczególnie przeszkadzającego wiatru nie było, więc można było wybrać właściwie każdy kierunek. Ostatecznie obraliśmy drogę na Zdziechowę z planem odbicia na Obórkę. Długą prostą wyprowadzającą nas z miasta pokonaliśmy w bardzo leniwym tempie, zwłaszcza jak na nas. Zgodnie z planem odbiliśmy w lewo na Obórkę i pokręciliśmy prosto przed siebie. Tą drogą dotarliśmy do skrzyżowania na którym na chwilę przystanęliśmy, by wspólnie ustalić w którą stronę pojedziemy dalej. Poszło zadziwiająco szybko ;). Zadecydowaliśmy, że pokręcimy zielonym szlakiem rowerowym - jednym z pięciu które ostatnio pojawiły się w powiecie. Zgodnie z decyzją ruszyliśmy za zielonymi oznaczeniami, które zawiodły nas do Zdziechowy, a następnie pokierowały przez Mączniki do Świątnik Wielkich. Za tą wsią szlak zgubiliśmy, a konkretnie zwyczajnie zniknęły oznaczenia :/. Postanowiliśmy śmignąć dalej przez pole w kierunku lasu wcześniej nie objechanymi ścieżkami. Pokręciliśmy się trochę po omacku wyskakując w końcu po drugiej stronie dawnego PGR-u w Popowie-Ignacewie. Niestety zamknięta brama oraz płot uniemożliwiły nam przedostanie się do wsi. Postanowiliśmy ruszyć dalej skrajem lasu. Początkowo jechało się nieźle - pod kołami mięliśmy ubity dukt. Jak na złość droga ta uciekała w las, gdzie przekształcała się w błotnistą breję :/. Odbiliśmy więc w lewo dalej pomykając skrajem po trawiastej, ledwo widocznej ścieżce. Niestety i ta się urwała, więc zostaliśmy zmuszeni do wbicia się w las. Leśna dukt nie zachwycał, ale jakoś dało się przejechać. W końcu dotarliśmy do drogi z betonowych płyt, tym samym orientując się gdzie właściwie jesteśmy. Z tego miejsca postanowiliśmy ruszyć z powrotem do Gniezna. Przez Nowaszyce dotarliśmy do Dębłowa, dalej prosto kolejną polną drogą pokręciliśmy w kierunku Modliszewka. Raz jeszcze dotarliśmy do rozstaju dróg - raz jeszcze nadarzyła się okazja do sprawdzenia trasy wcześniej nie objechanej. Tak też uczyniliśmy. Polnymi, zarośniętymi ścieżkami dotarliśmy pod turbinę wiatrową, a dalej już do samego Modliszewka. Stąd znanym, nie raz objechanym trackiem ruszyliśmy do domu, bo zaczęło się robić odczuwalnie chłodno. Mimo krótkich spodni w nogi nie było mi zimno. Rzekłbym że nawet wręcz przeciwnie. Gorzej było z rękoma, a konkretnie z dłońmi. Powrót szedł nam bardzo sprawnie do momentu, aż na wysokości Modliszewa p. Jurkowi zaczęło się podejrzanie miękko jechać. Jak można się było spodziewać - złapał kapcia. Przeprowadziliśmy w miarę sprawną akcję wymiany dętki, lecz o tej porze roku nawet parę/paręnaście minut przerwy w jeździe może się nieciekawie odbić. Ruszając dalej musieliśmy zdrowo przycisnąć, bo nie dość że zrobiło się naprawdę zimno, to jeszcze my sami zdążyliśmy kompletnie ostygnąć. Do miasta wpadliśmy przez Krzyszczewo i Pyszczyn, następnie szosą objechaliśmy osiedle i zjechaliśmy w dół, na Żuławy. Chcąc sobie urozmaicić ostatnie tego dnia chwile na rowerze przecięliśmy dołem obwodnicę i dalej Żuławami dotarliśmy w okolicę Katedry. Po drodze zauważyłem, że także w mieście pojawia się coraz więcej tabliczek oznaczających szlaki rowerowe - znaczy to, że otwarcie szlaków już blisko (choć tak naprawdę wg. planu już od jakiegoś tygodnia powinny być otwarte...). Na do widzenia objechaliśmy Wenecję, podjechaliśmy pod skarpę na ul. Strumykową i stąd rozjechaliśmy się w swoje strony. Krótkie spodnie nie były złym wyborem, bluza jak najbardziej trafnym. Brakowało tylko tych nieszczęsnych rękawiczek. Jest nauka na przyszłość... :P
Sobota, 21 września 2013 Komentarze: 2
Dystans 110.90 km
Czas 05:15
Vśrednia 21.12 km/h
Uczestnicy
Vmax 48.90 km/h
Tętnośr. 138
Tętnomax 178
Kalorie 5039 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Z racji braku konkretnych planów rowerowych na weekend postanowiłem zawczasu zagaić Chłopaków i dowiedzieć się, czy może w Ich głowach świta już jakiś koncept wypadu. Ku mej uciesze Marcin oznajmił, że szykuje się do wyznaczenia trasy z Bydgoszczy do Gniezna. Znaczyło to, że do Bydzi trzeba będzie dokulać się pociągiem. Podjarałem się nieziemsko - w końcu szykuje się kolejna trasa z gatunku 100+, czyli praktycznie cały dzień w siodle :). Dodam, że ładny dzień według prognoz wszelakich :). Tuż po 8 rano spotkałem się z p. Jurkiem koło Biedry na Poznańskiej. Korzystając z okazji wskoczyłem do sklepu po energetyka oraz kilka nektarynek. Na dworzec dotarliśmy na spokojnie, dysponując wystarczającym zapasem czasu. Na miejscu czekał już Marcin. Wspólnie udaliśmy się do kas biletowych, przypominając przy okazji paniom po drugiej stronie szyby o przysługującym nam darmowym przewozie rowerów z okazji "Tygodnia bez Samochodu".

Dworzec PKP Gniezno © kubolsky


Nasz regionalny "kibelek" podjechał o czasie, czego nie można powiedzieć o TLK "Pomorzanin" jadącemu w przeciwnym kierunku. Na dworcu w Gnieźnie komunikowano dla niego 50 min opóźnienia :/. Ot PKP... Wsiedliśmy do przedziału na końcu składu i ruszyliśmy w kierunku woj. Kujawsko-Pomorskiego. Na miejscu byliśmy 20 minut po czasie - pociąg zaliczył dłuższy postój w Jarząbkowie bodajże. Z dworca wydostaliśmy się pokonując dwukrotnie schody do przejścia podziemnego, oczywiście z rowerami na ramieniu. Podjazdów, czy tym bardziej windy tam nie uświadczycie. Dziękujemy Ci PKP!

Dworzec PKP Bydgoszcz © kubolsky


W centrum było już lepiej - część trasy po mieście pokonaliśmy nie najgorszymi ścieżkami rowerowymi. Najpierw dotarliśmy na zrewitalizowaną Wyspę Młyńską - wygląda przednio.

Wyspa Młyńska © kubolsky


Bydgoszcz Wita! © kubolsky


Wyspa Młyńska © kubolsky


Brda przepływająca przez centrum Bydgoszczy © kubolsky


Młyny na Wyspie Młyńskiej © kubolsky


Dalej pokręciliśmy na rynek, który już takiego wrażenia na mnie nie zrobił.

Ratusz na Starym Rynku w Bydgoszczy © kubolsky


Jazdę po wąskich uliczkach starego miasta umilało nam pięknie świecące słońce, które faktycznie zapowiadało ładny dzień. Wszystko zgodnie z planem :). Na przedmieścia Bydgoszczy wydostaliśmy się elegancką ścieżką pieszo-rowerową, która ciągnęła się dalej już jako droga rowerowa, akurat w naszym kierunku. Tym szlakiem dojechaliśmy do drogi S5, którą przecięliśmy dołem.
Stąd dalsza trasa wiodła podmiejskimi wioskami - najpierw asfaltem, później leśnym szlakiem o niezbyt stabilnym podłożu, aż w końcu ubitym, polnym duktem. Tym ostatnim docieramy do osady Prądki gdzie napotykamy kilka mostów (z czego jeden, drewniany, w stanie opłakanym) usytuowanych nad Górnym Kanałem Noteci. Tu też postanawiamy skrócić dolne partie odzieży rowerowej i dalszą część wycieczki pokonać na półkrótko.

Rozpadający się drewniany most © kubolsky


Przerwa na mostku, już na półkrótko © kubolsky


Górny Kanał Noteci © kubolsky


Śluzy na Górnym Kanale Noteci © kubolsky


Górny Kanał Noteci © kubolsky



Z Prądek jeszcze kawałek kręcimy przez las aż w końcu z powrotem wypadamy na asfalt. Czarny dywan towarzyszy nam aż do samego Lubostronia, a kręcimy między innymi przez Władysławowo ;). W Lubostroniu pauzujemy na terenie kompleksu pałacowego, którego głównym elementem jest klasycystyczny pałac wybudowany w latach 1795-1800 na zlecenie Fryderyka Skórzewskiego.

Pałąc w Lubostroniu © kubolsky


Na ławeczce uzupełniamy zapasy energii, niezbędnej do pokonania czekającego nas podjazdu na Jabłowską Górę.

Pauza w Lubostroniu © kubolsky


Podjazd zaczyna się łagodnie. Jedziemy ubitym duktem, który w pewnym momencie przechodzi w wąską, krętą i stromą asfaltową serpentynę. Po paru minutach docieramy na szczyt wzniesienia (152 m. n.p.m.). Kusi nas wejście na wieżę obserwacyjną, lecz wszechobecne kamery skutecznie nas od tego pomysłu oddalają.

Wieża obserwacyjna na szczycie Jabłowskiej Góry (152 m. npm) © kubolsky


Kawałek dalej napotykamy na połacie wykarczowanego lasu, a tym samym na przepiękną panoramę okolicy. Korzystamy z okazji i focimy, również ze szczytu znajdującej się tu ambony.

Widok z Jabłowskiej Góry © kubolsky


Dalej w dół pędzimy asfaltem, a następnie wąskim, dość ostro poprowadzonym leśnym duktem przechodzącym w drogę polną. Marcin się chyba mocno podjarał, gdyż w ekspresowym tempie zniknął z mojego pola widzenia ;). Nasza dalsza trasa to znowu asfalty przez kolejne wsie i osady. W końcu docieramy do Żnina, do którego wjeżdżamy wzdłuż brzegu Jeziora Żnińskiego Dużego. Faktycznnie spore :).

Jezioro Żnińskie Duże © kubolsky


Jezioro Żnińskie Duże © kubolsky


Kierujemy się na stację Żnińskiej Kolei Powiatowej - wąskotorówki utrzymanej w świetnym stanie i niezwykle spopularyzowanej. Nie to co nasza gnieźnieńska :/.

Torowisko i rozjazdy Żnińskiej Kolei Powiatowej © kubolsky


Budynek stacji Żnińskiej Kolei Powiatowej © kubolsky


Kolejnym punktem na szlaku jest już tradycyjnie Biedronka :).

Biedra ;) © kubolsky


Spod sklepu kręcimy na rynek. Focimy i robimy pętlę po starówce.

Wieża ratuszowa na rynku w Żninie © kubolsky


Muzeum Ziemi Pałuckiej w Żninie © kubolsky


Nasz kolejny punkt na trasie to Muzeum Kolei Wąskotorowej w Wenecji i tam też się udajemy. Na miejscu urządzamy kolejną przerwę na posiłek, a przy okazji fotografujemy zza płota kolejki, parowozy i wagony.

Wenecja © kubolsky


Muzeum Kolei Wąskotorowej w Wenecji © kubolsky


Muzeum Kolei Wąskotorowej w Wenecji © kubolsky


Nieopodal skansenu znajdują się ruiny zamku których eksplorację sobie odpuszczamy.

Ruziny zamku w Wenecji © kubolsky


Próbujemy jeszcze po omacku odnaleźć znajdującego się tu keszyka, lecz bez precyzyjnych danych i koordynatów po chwili zmuszeni jesteśmy do rezygnacji z poszukiwań. Nieopodal Wenecji znajduje się Muzeum Archeologiczne w Biskupinie, w kierunku którego oczywiście się udajemy.

Biskupin © kubolsky


Na teren muzeum jednak nie wchodzimy. Po pierwsze - każdy z nas widział je już niejednokrotnie, po drugie - w tym czasie odbywa się tam wielki festyn archeologiczny i na przebijanie się między ludźmi tylko po to, by strzelić sobie fotkę przy osadzie nie mamy najmniejszej ochoty ;). Ruszamy więc dalej w kierunku naszego fyrtla. Najpierw przez Gąsawę, a następnie przez kolejne, nie kończące się wsie i miejscowości, pokonując po drodze liczne pałuckie górki, do Wielkopolski wpadamy w okolicy Hubek Gościeszynka. Dalsza droga to już doskonale znany szlak ze wsi Gołąbki, przez Lasy Królewskie. Z lasu wyjeżdżamy oczywiście na Dębówcu, mijamy Orchoł i długą prostą wpadamy do Gniezna. Na koniec odwiedzamy jeszcze Piotra i Pawła gdzie dokonujemy zakupu złocistych, chmielowych trunków :). Tu też kończy się nasza wspólna jazda. Chłopaki udają się w swoją stronę, a ja przez miasto śmigam do siebie. Było ekstraśnie :).

Mapka:
Niedziela, 15 września 2013 Komentarze: 2
Dystans 62.41 km
Czas 02:43
Vśrednia 22.97 km/h
Uczestnicy
Vmax 40.20 km/h
Tętnośr. 133
Tętnomax 173
Kalorie 2351 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Wyglądając za okno już w godzinach nieprzyzwoicie porannych można było się przekonać, że przed nami całkiem ładny dzień. Na niebie śmiało przebijało się słońce, a chmur zwiastujących opad można było szukać niczym igły w stogu siana. Taki dzień nie mógł się zmarnować. Szybko chwyciłem za telefon i wystosowałem krótkiego, acz treściwego sms-a do Chłopaków z propozycją rowerowego śmigania. Po chwili jako pierwszy odezwał się pan Jurek, z którym umówiliśmy się na start z Wenecji o 10.30. Marcin nie dawał znaku życia. Jak się później okazało - spał do 13.00 :). Na Wenecji wraz z p. Jurkiem pojawił się Micor. O dziwo mieliśmy na dzisiaj plan. W Grzybowie pod Wrześnią zlokalizowana była meta "rajdu gwieździstego", organizowanego przez Wrzesińskich aktywistów rowerowych. Postanowiliśmy się tam udać i obadać temat. Do naszego punktu docelowego obraliśmy standardową drogę, z tym że z jednym zastrzeżeniem z mojej strony - jedziemy przez Gurówko i szerokim łukiem omijamy chlewy - wali tam nieziemsko! W ten oto sposób najpierw wzdłuż ul. Wrześińskiej, ścieżką pieszo-rowerową dotarliśmy do Cielimowa, następnie wykręcając na w/w Gurówko, a dalej już standardowo przez Grotkowo, Czechowo, Jarząbkowo dotarliśmy do krzyżówki w Sobiesierniach. Tym razem jednak nie jechaliśmy prosto na Wrześnię, a wykręciliśmy w prawo do Grzybowa. Do celu dotarliśmy po niewiele ponad godzinie. Po drodze towarzyszące nam słońce zdążyło zajść, a w jego miejsce na niebie pojawiły się niezbyt ciekawe chmury. Na szczęście nic mokrego z nich nie spadło. Na miejscu, w grzybowskim grodzie okazało się, że rajd ten to nie jest żadna popierdółka a konkretna impreza.

Impreza na terenie grodu w Grzybowie trwa w najlepsze © kubolsky


Rowerów i uczestników tak na oko było z 200, a w samym grodzisku zorganizowano sporo atrakcji oraz kącik gastronomiczny. Było też stoisko Fortuny, które z bólem serca musieliśmy sobioe odpuścić. Wiadomo - don't drink and drive :). Chwilę czasu tam spędziliśmy, między innymi oglądając grupę rekonstrukcyjną z Lubonia czy zajadając się grochówą z wojskowej przyczepy.

Grupa rekonstrukcyjna © kubolsky


Wojskowa grochówa :) © kubolsky


W końcu jednak trzeba było opuścić gościnne progi i ruszyć do domu. Jako wariant powrotny obraliśmy trasę witkowską z odbiciem w Gorzykowie na Karsewo.

Zagięliśmy czasoprzestrzeń i wylądowaliśmy w Królewcu :) © kubolsky


Między Karsewem a Niechanowem zdrowo przydepnęliśmy sunąc prawie 40 km/h - konkretnie wystraszyła nas zbliżająca się chmura. Za Niechanowem okazało się, że przeszła bokiem i możemy zwolnić. Do Gniezna pokręciliśmy już na spokojnie, raz po raz tylko zmagając się z solidnym wmordewindem. W mieście zaliczyliśmy jeszcze wspólną rundę honorową i w końcu rozjechaliśmy się każdy w swoją stronę. Jako ciekawostkę dodam, że jedyny tego dnia opad dorwał mnie 500 m przed domem. Niedziela się nam udała :).
Sobota, 14 września 2013 Komentarze: 0
Dystans 44.69 km
Czas 01:56
Vśrednia 23.12 km/h
Uczestnicy
Vmax 37.80 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Wygłodniały jazdy po całym tygodniu pracy, z niecierpliwością wypatrywałem luki między jednym deszczem a drugim. Niestety, jak na złość prognozy nie były łaskawe - miało padać cały dzień. Koło południa zdzwoniłem się z p. Jurkiem, podczas rozmowy ustaliliśmy, że z powodu tej mało ciekawej aury zrezygnujemy z jazdy do Uzarzewa na ślub Piotrasa. Aby jednak kompletnie sobie nie odpuszczać, umówiliśmy się we trójkę - ja, Marcin i p. Jurek na krótki wypad po okolicznych wioskach. Spotkaliśmy się tradycyjnie na Wenecji i po krótkiej dyskusji zadecydowaliśmy, że ruszymy w kierunku Trzemeszna. Pogoda póki chwilowo nam sprzyjała - znaczy nie padało, bo słońca nie uświadczyliśmy ;). Nadmienię jeszcze, że dzisiejszy wyjazd był pierwszym wyjazdem "na długo". Jakoś do teraz nie mogę się do końca wychorować. Wskoczyłem w długie spodnie, narzuciłem bluzę, a pod kaskiem wylądował buff. Okazało się, że na dworze wcale nie jest przesadnie zimno, ale lepiej dmuchać na zimne ;). Przez miasto ruszyliśmy w kierunku ul. Orcholskiej, która swoją długą prostą zaprowadziła nas do Strzyżewa Kościelnego. Stąd przez Ganinę dojechaliśmy do kolejnego Strzyżewa, tym razem Smykowego. Po drodze z nieba zaczęła sączyć się lekka mżawka. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy jest sens uderzać na Jastrzębowo widząc ciemne i ciężkie chmury na horyzoncie. Po chwili namysłu wspólnie podjęliśmy męską decyzję - wymiękliśmy i odbiliśmy na Jankowo :P. Całą drogę towarzyszył nam siąpiący z nieba deszczyk, który jakoś wybitnie nam nie przeszkadzał. W Jankowie skręciliśmy na Wierzbiczany licząc, że taki stan utrzyma się do samego Gniezna. Niestety się nie utrzymał. Tuż za skrzyżowaniem z drogą na Lubochnię solidnie się rozpadało, a im bliżej domów byliśmy, tym bardziej lało. Żwawo, nie zważając na ilość wody w butach, kaskach i gdziekolwiek jeszcze ona się dostała dotarliśmy na Osiniec gdzie chcieliśmy na przystanku opad przeczekać. Jak na złość padać przestało. Ruszyliśmy więc dalej, by po chwili przekonać się że deszcz nam dzisiaj nie odpuści. Ponownie lunęło jak z cebra i w tych strugach deszczu, kompletnie przemoczony wróciłem do domu. Tak czy owak, mimo mało sprzyjających warunków pogodowych kolejne 45 km dobiło do przejechanego w tym roku dystansu ;)
Sobota, 7 września 2013 Komentarze: 3
Dystans 80.59 km
Czas 03:43
Vśrednia 21.68 km/h
Uczestnicy
Vmax 37.30 km/h
Tętnośr. 127
Tętnomax 161
Kalorie 3034 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Już od poniedziałku trąbili w telewizji, że przed nami ostatni ciepły weekend. Co prawda nie zwykłem wierzyć temu co mówią w TV, lecz przyznam szczerze - nie darował bym sobie, gdybym tego weekendu nie spożytkował rowerowo. W końcu mogło by się okazać, że mówili prawdę :P. W sobotnie południe, tradycyjnie z Wenecji wyruszyliśmy w skromnym składzie, bo dwójkę - ja i Marcin, eksplorować opuszczony pałac w Unii.
Nasza trasa wiodła mniejszymi lub większymi wsiami/miejscowościami powiatów Gnieźnieńskiego i Słupeckiego. Drogę do Unii pokonaliśmy w większości pod wiatr. Na nasze szczęście nie był to irytujący wmordewind, a raczej rześki wicher, nie specjalnie przeszkadzający w jeździe. Na miejscu mym oczom okazała się ruina, którą wcześniej znałem tylko z fotografii.

Pałac w Unii od frontu © kubolsky


Pałac z poziomu trawnika ;) © kubolsky


Zanim zabraliśmy się za eksplorowanie pałacu postanowiłem podjąć kesza znajdującego się w pobliżu owego pustostanu. Poszło gładko :).

Jest keszyk! :) © kubolsky


Sama ruina prezentuje się może niezbyt okazale (jeśli chodzi o stan techniczny - w końcu to ruina :P ), choć trzeba przyznać że trzyma się całkiem nieźle i nie wygląda na taką, która miała by się w najbliższym czasie zawalić.

Pałac w Unii od strony ogrodów © kubolsky


W środku obeszliśmy wszystkie dostępne pomieszczenia na parterze, na górę nie daliśmy rady wejść - schody się całkowicie rozpadły.

Wnętrze © kubolsky


Zawalone schody © kubolsky


Wnętrze 2 © kubolsky


Opuszczając budynek otrzymałem sms-a od Uziela z zapytaniem, czy zgodnie z planem ruszyliśmy do Unii. Odpisałem, że tak na co w wiadomości zwrotnej otrzymałem info, że Wrześnianie cisną do Powidza i będzie okazja spotkać się po drodze. Ruszyliśmy więc w drogę powrotną dokładnie tą samą trasą, którą tu przybyliśmy. Alternatywę wybraliśmy za Szemborowem. Po pokonaniu dłuuugiej, asfaltowej prostej wyjechaliśmy na trasę Września - Witkowo, gdzie we wsi Królewiec, na przystanku PKS postanowiliśmy poczekać na Kubę i Artura.

W oczekiwaniu na Wrześnian © kubolsky


Samolot - prześladowca ;) © kubolsky


Po około 10 minutach z zakrętu wyłoniły się dwie postaci na rowerach. Szybko Im poszło :).

Jadą! © kubolsky


W miejscu spotkania zaliczyliśmy krótką rozkminę w klimatach okołorowerowych, a po jakichś 10 minutach ruszyliśmy dalej. Nasze drogi rozeszły się w Gorzykowie (czyli niewiele dalej), gdzie jeszcze wspólnie podjechaliśmy pod obelisk postawiony w miejscu, w którym w marcu 1945 roku wylądował amerykański bombowiec B-17G.

Obelisk w Gorzykowie © kubolsky


Stąd Chłopaki ruszyły w kierunku Powidza, a my z powrotem do Gniezna przez Karsewo, Drachowo, Gurowo i Gurówko. Do miasta wpadliśmy przez Las Miejski. Korzystając z okazji postanowiłem wykonać kolejne podejście do kesza znajdującego się na terenie byłej strzelnicy, którego bez powodzenia dwa razy próbowałem zdobyć. Tym razem, z drobną pomocą Marcina (który zaliczył tu FTF-a :) ) udało się praktycznie od razu. Jadąc dalej pożegnałem Marcina pod Jego domem i pokręciłem do siebie, objeżdżając dookoła dzielnię by dobić do 80 km ;).
Piotr i Paweł Kategoria solo
Czwartek, 5 września 2013 Komentarze: 3
Dystans 16.03 km
Czas 00:44
Vśrednia 21.86 km/h
Vmax 43.80 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Dystans i czas z dwóch dni. Byłem wczoraj, byłem też dzisiaj. Człowiek nie wielbłąd - pić musi...izotoniki ofkoz! :P
Wtorek, 3 września 2013 Komentarze: 2
Dystans 81.77 km
Czas 03:38
Vśrednia 22.51 km/h
Uczestnicy
Vmax 39.40 km/h
Tętnośr. 134
Tętnomax 167
Kalorie 3105 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Choróbsko w końcu ustępuje na dobre, trzeba więc korzystać z ostatnich ciepłych dni i pokręcić się tu i ówdzie rowerem. Drogą sms-ową zaproponowałem Marcinowi wspólne śmiganko. Umówiliśmy się na start z Wenecji (a jakże!) o 16.30. Na miejsce zajechałem punktualnie, licząc na to że będę pierwszy. Nie byłem. Marcin już czekał, a wraz z Nim czekał również Micor. Tradycyjnie już napotkaliśmy problem s postaci konceptu na trasę. Po paru kolejnych "znowuuu?" zaproponowałem wypad do Wrześni. Nikt nie oponował, więc ruszyliśmy w zasugerowanym przeze mnie kierunku. Jeszcze w granicach Gniezna wyskrobałem sms-a do Uziela z informacją, że za jakąś godzinę będziemy na wrzesińskim rynku. Trasa wiodła najpierw ścieżką wzdłuż Lasu Miejskiego, a dalej przez Cielimowo, Potrzymowo, Jarząbkowo, Sobiesiernie i Gutowo Małe. Tu wskoczyliśmy na drogę prowadzącą z Wrześni do Witkowa, a dalej do Skorzęcina (pozdro dla Uziela! ;) ), którą pokręciliśmy do centrum na umówione miejsce spotkania. Na rynku już czekał Artur. Przywitaliśmy się i dalej już w czwórkę ruszyliśmy w dalszą trasę, tym razem pod przewodnictwem Wrześnianina. Uziel przeprowadził nas przez park w okolice zalewu który to zalew objechaliśmy dookoła. Spory skubany jest ;) Zalew znaczy :P. Dalej pokręciliśmy do Małpiego Gaju, czyli lokalnego toru MTB na którym Marcin z Dawidem cyknęli dwa okrążenia, goniąc przy okazji kolesia na sztywnym trekku :). Z Małpiego Gaju ruszyliśmy na spotkanie z Bobiko przy okazji przecinając A2 (dołem). Po chwili wyczekiwania zjawił się Kuba, który przejął pałeczkę przewodnika. Pożegnaliśmy Uziela i tym razem za Bobiko ruszyliśmy w dalszą drogę, mającą nas ostatecznie wyprowadzić na trasę do Czerniejewa. Po drodze raz jeszcze przecięliśmy A2 (tym razem górą), oraz DK92 (dołem) wracając z powrotem w okolice toru. Tu już raz objechanym trackiem wróciliśmy w okolice zalewu, wzdłuż którego pokręciliśmy do Nowego Folwarku. Dalej śmignęliśmy przez Psary Wielkie i wyskoczyliśmy na trasę Czerniejewską. Pożegnaliśmy również Kubę i ruszyliśmy w kierunku Gniezna. Robiło się coraz ciemniej, a oczywiście jak na złość nie wziąłem przedniej lampki. Dysponowałem tylko migającą diodką na kierownicy i oczywiście czerwonym światłem tylnym. Do Czerniejewa jechało się wyśmienicie (no może poza zapachami z co rusz mijanych ferm norek). W Czerniejewie zaliczyliśmy pit-stop w Biedrze przed którą się trochę posililiśmy zakupionym stuffem, by ostatecznie z powrotem wskoczyć na rowery i ruszyć wreszcie do domów. Opuszczając miasteczko uderzyła nas potężna fala chłodnego powietrza. Było ciemno i przeszywająco zimno. Nie mieliśmy innego wyjścia, jak tylko napieprzać ostro w korby i jak najszybciej się rozgrzać. Jak już nabraliśmy tempa to nikomu nie przeszło nawet przez myśl by zwolnić albo się zatrzymać. W końcu jednak musieliśmy stanąć, gdyż tuż przed Kosmowem opuszczał nas Micor (pokręcił przez Pawłowo do domu). Z tego miejsca już we dwójkę śmignęliśmy z Marcinem przez Gębarzewo i Pustachowę do Gniezna. Rozdzieliliśmy się na krzyżówce z Wrzesińską. Ja ile sił w nogach pocisnąłem do domu. Miało być krótko, skromnie i spokojnie, a wyszło jak zwykle... ;)

Mapka:
Niedziela, 1 września 2013 Komentarze: 1
Dystans 8.58 km
Czas 00:27
Vśrednia 19.07 km/h
Vmax 46.00 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Pierwszy wyjazd od ostatniej niedzieli. Choróbsko w końcu ustępuje, choć do ideału jeszcze trochę. Skromnie, bo na dzień dobry nie ma co przesadzać. Póki co ilość odkaszlnięć przewyższa ilość oddechów, a to nic fajnego. Myślę, że pierwszy konkretniejszy wyjazd dopiero koło następnego weekendu.

TROCHĘ O MNIE

Ten blog rowerowy prowadzi kubolsky z miasta Poznań
  • Mam przejechane 75471.57 kilometrów
  • Jeżdżę ze średnią prędkością 21.88 km/h


75471.57

KILOMETRÓW NA BLOGU

21.88 km/h

ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ

143d 17h 59m

CZAS W SIODLE