Travel on Gravel!

kubolsky
Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2013

Dystans całkowity:734.26 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:37:11
Średnia prędkość:19.75 km/h
Maksymalna prędkość:40.70 km/h
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:52.45 km i 2h 39m
Więcej statystyk
Piątek, 31 maja 2013 Komentarze: 0
Dystans 19.73 km
Czas 00:52
Vśrednia 22.77 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Kilka dni bez jazdy potrafi skutecznie nakręcić głód rowerowy. Ten tydzień przebiegał pod znakiem całodniowej pracy i wybitnie niekorzystnej pogody. Trudno się więc dziwić, że w piątkowe popołudnie gdy tylko wyjrzało słonko postanowiłem wykręcić w końcu kolejne kilometry. Niestety, by nie było zbyt różowo, znów jeździłem ograniczony dostępnym wolnym czasem. Bardzo ograniczony. Na rower udało mi się wyskoczyć dopiero po 17.00, a na 18.00 miałem się stawić z powrotem w domu. Dysponując raptem 45 minutami postanowiłem, że wykorzystam je maksymalnie terenowo. Udałem się więc w kierunku Lasu Miejskiego, celem zaliczenia po drodze znajdującego się tam kesza i zdobycia certyfikatu STF (FTF-a wygarnął Marcin). U progu lasu kapnąłem się, że po reinstalacji Androida na telefonie i ponownej instalacji Locusa nie zaciągnąłem lokalnych skrzynek. W tym włąśnie miejscu postanowił mi wywinąć oscylator i z uporem maniaka odmawiał ściągnięcia bazy w 100%. Ponieważ appkę zdążyłem naprawdę polubić, zwalam winę na T-Mobile. A niech molochowi się oberwie! :P Skoro technologia postanowiła zrobić mnie na szaro postanowiłem, że złość właduję siłą mięśni. Mając przed sobą prostą, terenową drogę przez cały las rozpocząłem ową dziką szarżę z prędkością nie spadającą poniżej 25 km/h. Kręciłem ile sił wijąc się między mniejszymi kałużami i dając Epiconowi ostro w kość. Niestety jak na złość mój zapał studziły (dosłownie i w przenośni) pojawiające się co jakiś czas większe, zajmujące całą szerokość drogi kałuże - trzeba było zwalniać (bo kto wie co czai się pod lustrem wody) by je wyminąć bokiem. Ostatecznie po i tak dość żwawej jeździe wyskoczyłem w Cielimowie i nadal głodny terenu odbiłem w stronę Gębarzewa przecinając DK15. Jechałem z zamiarem zjazdu w leśny dukt w kierunku starej prochowni, lecz po dotarciu do krzyżówki mym oczom ukazało się pobojowisko zamiast szlaku. Droga wyglądała znaaacznie gorzej niż ta objechana ostatnio w Lesie Królewskim. Mocno zawiedźony pokręciłem dalej betonem do ul. Pustachowskiej, lecz nie chcąc ryzykować błota nie skręciłem w stronę Gniezna, lecz okrężną droga wzdłuż ZK w Gębarzewie wyjechałem na Pustachowie. Tutaj dalej terenem, czyli ul. Kokoszki (po ostatnich opadach znacznie przyjaźniejszą i już nie tak pustynną) ruszyłem w kierunku Dalek. Po drodze jeszcze dwie wielkie kałuże. Jedną wziąłem bokiem po trawie, drugiej się nie dało, trzeba było w bród i jestem z powrotem na asfaltach. Dalej już tylko w stroną torów kolejowych i Orzeszkowej do domu. Z powrotem byłem delikatnie po umówionej 18.00, ale nadal łapałem się w kwadransie akademickim ;)

Niedziela, 26 maja 2013 Komentarze: 2
Dystans 36.19 km
Czas 01:48
Vśrednia 20.11 km/h
Vmax 40.70 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Po wczorajszym deszczowym dniu niedziela znów przywitała mnie opadami. Szczęście w nieszczęściu, że dzisiaj czekał mnie dzień ojca ;), czyli tylko ja i Junior w domu do godzin popołudniowych. Koło 16.00 pogoda diametralnie się odmieniła - po szarym niebie i deszczu nie było śladu. Teraz termometr wskazywał 25 stopni a na niebie świeciło piękne słońce. Tak się złożyło, że po 16.00 do domu powróciła szacowna Małżonka, której oznajmiłem że kończę dyżur i się odmeldowuję celem wykręcenia kaemów na rowerze. Po otrzymaniu oficjalnej przepustki drogą smsową zaproponowałem wspólną jazdę p. Jurkowi i Marcinowi. Jak się po chwili okazało p. Jurek gościł w domu rodzinę, a Marcin zaliczył już jazdę wcześniej i teraz nie był w stanie wygospodarować czasu na kolejny wypad. Usilnie broniąc się przed jazdą solo wystosowałem kolejną eskę, tym razem do pozabeesowego kolegi - Wiadra, lecz ten cierpiał jeszcze po imprezowej nocy i nie był w stanie się ruszyć, nie mówiąc już o jeździe jednośladem :) Tym oto sposobem nie chcąc stracić pięknie zapowiadającego się popołudnia i wieczoru zacząłem szykować się do jazdy w osamotnieniu. W międzyczasie natrafiłem na tradycyjny podczas solowych wypraw problem - gdzie jechać? Przez chwilę intensywnie próbowałem wymyślić jakąś nową trasę, lecz ostatecznie stanęło na śmiganym niegdyś w towarzystwie lokalnej ekipy BS kółeczku Zdziewchowa - Modliszewko - Lasy Królewskie - Dębówiec - Gniezno. Chcąc dzisiaj zaznać asfaltu i liznąć teren była to pierwsza trasa która przyszła mi do głowy. Brałem jeszcze pod uwagę ewentualne rozszerzenie pętli o Strzyżewo Kościelne, kolejne dwa Strzyżewa i powrót do domu przez Jankowo Dolne. Mając już obrany cel ruszyłem w kierunku Zdziechowy. Ulicą Powstańców Wlkp. prowadzącą do w/w wsi jechało się nad wyraz przyjemnie - temperatura na dworze była optymalna do jazdy, słoneczko miło przygrzewało a dzisiejszą jazdę zacząłem z wiatrem w plecy. Całą tą długą prostą pokonałem z prędkością nie spadającą poniżej 30 km/h. Dopiero odbijając na Modliszewo poczułem prognozowane na dzisiaj 4 w skali Beauforta uderzające mnie prostopadle z prawej strony. Nie dając się podmuchom i pełen werwy kręciłem dalej z całkiem przyzwoitą średnią. W Modliszewie kolejny zakręt i znowu wiatr w plery do samego Modliszewka. Tu przecinając krajową piątkę wjechałem do lasu cały podjarany etapem w terenie. Niestety rzeczywistość delikatnie odbiegała od moich oczekiwań - nie wziąłem pod uwagę wczorajszego i dzisiejszego deszczu, który solidnie nasączył podłoże. Dodatkowo, chyba całkiem niedawno przejeżdżał tędy ciągnik z przyczepą skutecznie ryjąc całą drogę. Tym sposobem mój entuzjazm lekko podupadł, ale postanowiłem się nie poddawać i brnąć przez błoto przed siebie.

Leśne dukty po opadach © kubolsky


Wolno bo wolno, rzucany z lewa na prawo i z powrotem na lewo dałem radę przejechać srytowatą połowę trasy przez las. Tu nadmienię, że mimo naprawdę trudnych warunków jazdy ani razu nie spadłem z roweru, jak również nie pchałem go zamiast kręcić korbą jak przystało na bajkera :). Druga połowa leśnego etapu to utwardzone szlaki i znacznie wyższa prędkość przejazdu. Po drodze chwila przerwy na odetchnięcie, gdyż w pośpiechu przed wyjazdem zapomniałem o bidonie z wodą. Korzystając z okazji ustrzeliłem profilówkę Fury, lecz ta pewnie profilówką nie zostanie przez solidnie ubłocony rower na zdjęciu :)

Gdzieś w lesie © kubolsky


Przy okazji odkryłem kolejne, bardzo praktyczne zastosowanie SPD - w trakcie jazdy będąc wpiętym w rower można podskakując bezproblemowo podciągnąć oba koła w powietrze, skutecznie otrzepując je z zebranego po drodze błota. Co za oszczędność czasu :). Dalej już bardziej przyjaznymi rowerzystom duktami poszło lekko i po chwili wyjechałem z lasu znów wpadając na asfalt w Dębówcu. Tu też wpadłem na ścianę wiatru wiejącego z kierunku prostowryjnego. Szybkie zerknięcie na zegarek i niestety musiałem podjąć decyzję o skróceniu planowanej pętli i nie zaliczeniu Strzyżew oraz Jankowa. Powodem tej decyzji była konieczność zaliczenia zamykanego w niedzielę o 19.00 Piotra i Pawła, celem dokonania małych zakupów na dzień jutrzejszy. Stanęło więc na jeździe dokładnym śladem sprzed kilku tygodni. Tak jak ostatnim razem, tak i teraz odbiłem z ul. Orcholskiej w ul. Wełnicką, a następnie Zamiejską chcąc znowu zaliczyć fragment trasy maratonu biegnący wzdłuż jeziora Łazienki. Na szczycie wzgórza w ciągu ul. Zamiejskiej zatrzymałem się i strzeliłem dwie fotki okolicy - Różę z jednej strony...

Widok na dzielnicę Róża © kubolsky


...i Winiary z drugiej.

Widok na Winiary © kubolsky


Parę minut później opuściłem ścieżkę biegnącą wzdłuż brzegu i miejskimi ulicami udałem się do sklepu. Szybkie zakupy i już przez miasto kręcę do domu. Końcowe parę kilometrów delikatnie rozciągnąłem objeżdżając jeszcze częściowo Wenecję, a następnie Dalkoską, Orzeszkowej i przez tereny Dziekanki pokręciłem do domu.
Mam tylko nadzieję, że tym razem weekend po tygodniu pracy przywita mnie bardziej przyjazną pogodą i będę mógł nadrobić zaplanowane, lecz stracone przez deszcz kilometry :).

Piątek, 24 maja 2013 Komentarze: 2
Dystans 25.51 km
Czas 01:28
Vśrednia 17.39 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Pogoda już od godzin rannych nie zachęcała do jakiejkolwiek aktywności na świeżym powietrzu. Mnie także nie zachęciła do wykręcenia kilkunastu/kilkudziesięciu kilometrów na rowerze. Tym sposobem, do późnego popołudnia przesiedziałem w domu chwytając się różnych zajęć (niektórych związanych z rowerem) w wolnych chwilach między pracą a pracą (piątki to mój tzw. dzień biurowy). Koło 14.00 na fejsbuniu pojawiła się propozycja wspólnej, wieczornej jazdy, zamieszczona przez kumpla spoza BS - Krynia. Jako że póki co, mimo ciężkich chmur i temperatury raczej jesiennej żaden opad nie zaistniał pomyślałem, że warto by chociaż ten wieczór poświęcić na godzinę jazdy. Tym sposobem chwilę po wyczajeniu owego posta odpowiedziałem twierdząco i już w lepszym humorze wyczekiwałem ustalonej godziny startu. Ta nadeszła dość szybko i o 18.20 na półkrótko wyruszyłem w umówione miejsce. Pierwsze tego dnia spotkanie ze świeżym powietrzem zaskoczyło mnie kilkoma kroplami które spadły mi na głowę. Trochę niepewny pogody zadzwoniłem z tą informacją do Krzycha, lecz ten mnie uspokoił i zadeklarował, że w miarę ewentualnie zmieniającej się aury będziemy trasę skracali, by szybko dotrzeć z powrotem do domu. Tak oto chwilę po umówionej godzinie wyruszyliśmy we dwójkę ul. Pustachowską do Gębarzewa. Jechało się naprawdę fajnie, choć duża w tym zasługa sporego odcinka lasem który osłaniał nas od słabego, lecz zimnego wiatru. Opuszczając zadrzewiony teren matka natura postanowiła nam dobitnie dać do zrozumienia, że dziś nie zamierza sprzyjać cyklistom. My się jednak nie poddaliśmy zimnym podmuchom i po chwili wykręcaliśmy w prawo do Pawłowa, robiąc pogodę na szaro, ponieważ od tego momentu mieliśmy wiatr w plecy. Korzystając z towarzyszącej nam ciszy po drodze omówiliśmy zaproponowaną przez Krzycha pętlę dookoła Gniezna. Na rozmowach zeszło nam do samego Pawłowa, gdzie Krzychu musiał przystanąć by odebrać telefon, a ja korzystając z okazji pstryknąłem fotkę drewnianego kościoła z XVIII w.

Kościół w Pawłowie © kubolsky


Stąd ruszyliśmy z zamiarem przecięcia wsi Woźniki i dotarcia do Owieczek. Niestety każdy kolejny przejechany metr to coraz gorsza pogoda i coraz cięższe chmury. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w Baranowie. Tu cyknąłem foto pustostanu o którym wspominałem w poprzednim wpisie.

Pustostan w Baranowie © kubolsky


Dalej przemknęliśmy do Woźnik polną drogą i tam podjęliśmy decyzję, że śmigamy do Gniezna olewając Owieczki i resztę trasy tak, jak pogoda postanowiła olać nas. Dosłownie. Nie pamiętam takiej końcówki maja - toż to jakaś jesień a nie lato za pasem :/. Na całe szczęście z Woźnik do domu wiedzie serwisówka, więc gładki asfalt sprzyjał większej prędkości powrotnej i po kilku chwilach byłem w domciu. Tu pożegnałem Krzycha i pierwsze co zrobiłem po powrocie, to zaparzyłem sobie gorącego Earl Greya. Na koniec maja takie rzeczy... kto to widział! ;)

Czwartek, 23 maja 2013 Komentarze: 1
Dystans 47.86 km
Czas 02:23
Vśrednia 20.08 km/h
Uczestnicy
Sprzęt [RIP] Kross
Dzień zacząłem od wymiany zerwanego wczoraj łańcucha na nowy. Co prawda stary łańcuch skułem z powrotem, ale obawiałem się, że osłabione ogniwka mogą zawieść mnie gdzieś na dalszym wyjeździe i wolałem dmuchać na zimne. W ten oto sposób, dzięki Sebastianowi w Furze zagościł łańcuch KMC Z-82 oraz nowa kaseta Shimano CS-HG50.
Dzisiejszy wyjazd zainicjował pan Jurek telefonem w okolicach godziny 16.00. Początkowo mój udział stał pod znakiem zapytania, gdyż nie miałem pewności czy uda mi się wyrobić na umówioną godzinę. Ostatecznie jednak potwierdziłem swoją obecność i koło 16.45 zjawiłem się na Wenecji gdzie p. Jurek wraz z Marcinem już kręcili kółeczka dookoła jeziorka. Z domu wyjechałem trochę "na hura" nie zerkając na termometr oraz nie oceniając wiatru. Okazało się, że jazda na krótko to nie był dobry pomysł, gdyż w ruchu naprawdę chłodny i nieprzyjemny wiatr mocno dawał o sobie znać. Na moje szczęście udało mi się zaszczepić w Chłopakach jazdę wzdłuż S5 do Wierzyc, co wiązało się z zahaczeniem o dom i możliwością narzucenia na siebie dodatkowej warstwy odzieży. Tym samym już wszyscy na półkrótko popędziliśmy serwisówką, wykorzystując sprzyjający wiatr i gładką jak lustro nawierzchnię - prędkość nie spadała poniżej 30 km/h. Na rondzie we Wierzycach Marcin zaproponował, abyśmy jeszcze chwilę asfaltem pokręcili w stronę Czerniejewa, a na granicy wsi odbili w teren. Tak tez uczyniliśmy i po chwili śmigaliśmy leśnymi duktami. Wczorajszy opad sprawił, że lekko wilgotny piach praktycznie nie przeszkadzał w jeździe, a drogi które normalnie są dość twardymi leśnymi szlakami, stały się fajnymi, szutrowymi odcinkami. Jechało się naprawdę ekstra co potwierdza średnia prędkość w terenie nie spadająca poniżej 20 km/h. Po drodze przejechaliśmy przez bliżej nie znaną mi osadę (raptem dwa domy) urokliwie ulokowaną w środku lasu, oraz na chwilę zatrzymaliśmy się przy stanicy myśliwskiej. Tu pan Jurek ustrzelił nam grupowe foto.

Grupfoto gdzieś w lesie © kubolsky


Zawinęliśmy się szybko, bo zaczęły nas solidnie ciąć komary. Pokręciliśmy równolegle do drogi wiodącej do Gniezna przez obszar Grądów w Czerniejewie by ostatecznie znów wyjechać z lasu na asfalty w Pawłowie. Po drodze zaliczyliśmy kilka 90-stopniowych zakrętów wśród pól i znaleźliśmy się w Baranowie. Wieś ta przywitała nas stojącym na skraju lasu pustostanem. Wygląda on, jakby ktoś przerwał mocno zaawansowaną budowę i już nigdy do niej nie wrócił. Mówią też, że tam straszy i dlatego nikt tego domu nie chce odkupić... Owa historia zasłyszana u Marcina nie zachęciła mnie do penetracji budynku :) Z powrotem wpadliśmy na piaszczystą drogę gruntową i nią dotarliśmy do Mnichowa. Tu z powrotem chwilę asfaltem, kolejne odbicie w prawo i znowu lecimy terenem w stronę Gnieźnieńskiej dzielnicy Pustachowa. Na dobranoc Marcin przeciągnął nas jeszcze mega piaszczystą ulicą Kokoszki wiodącą na Dalki. Ciężko było - przyznaję, ale dałem radę na niezbyt sprzyjającym przełożeniu:) Rozstaliśmy się na rozjeździe ulicy Gajowej - Marcin pomknął w swoją stronę, a my w swoją. Z panem Jurkiem pożegnałem się jak zwykle praktycznie pod moim domem. W domu zrzuciłem rowerowe ciuchy, ubrałem się po cywilnemu i blachosmrodem śmignąłem do PiP. Dzisiejszy wieczór umilają mi piwa: Raciborskie Jasne, Miłosław Niefiltrowane oraz mój faworyt wśród piw ogólnodostępnych (czytaj - poza sklepami specjalistycznymi) Kormoran Jasny Mocno Chmielony. W przeciwieństwie do Perły Chmielowej to są dobre piwa :)


Wtorek, 21 maja 2013 Komentarze: 4
Dystans 30.11 km
Czas 01:37
Vśrednia 18.62 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Dziś urzędowałem we Wrocku, więc do domu zawitałem dopiero późnym popołudniem. Pogoda zachęcała do jazdy, a okazja znalazła mnie sama - na fejsbuniu pojawiła się propozycja wspólnej przejażdżki zamieszczona przez kumpla spoza BS. Jako że godzina była dość późna, bo po 18.00, przystałem na krótki trip - w końcu lepsze to niż nie wyjeżdżać w ogóle :P. W składzie: Krzychu, Wiadro i ja, tuż przed 19.00 ruszyliśmy w trasę zaproponowaną przez Krynia. Początkowo śmignęliśmy długą prostą do Zdziechowy. Śmigało się bardzo przyjemnie - temperatura wieczorem była wręcz optymalna, słoneczko jeszcze odczuwalnie grzało, a wiatr bardziej uprzyjemniał jazdę niż przeszkadzał. Krzychu zaproponował tempo rekreacyjne, ale w mojej opinii średnia na tym odcinku oscylująca wokół 23 km/h nie była prędkością spacerową :) Za Zdziechową odbiliśmy w lewo, w kierunku drogi nr 190 na Kłecko, do której ostatecznie dotarliśmy mijając po drodze Kopydłowo :). Ową drogę przecięliśmy i po chwili znajdowaliśmy się na wiadukcie nad starą linią kolejową nr 377, wykorzystywaną obecnie jedynie dla ruchu towarowego, w postaci składów cystern z bazy paliwowej w Rejowcu. W tym miejscu strzeliłem focię moim dzisiejszym kompanom...

Wiadro z Kryniem na wiadukcie © kubolsky


...jak również samej linii kolejowej.

Kolejowy tunel © kubolsky


Dalej pokręciliśmy do wsi Dębnica. Tu pokusiliśmy się o zjazd na brzeg jeziorka. Nad wodą może i było by fajnie gdyby nie chmary komarów, muszek i wszelkiego innego latającego dziadostwa. Wystarczyła chwila bym śmigał z powrotem na trasę konkretnie pogryziony. Na brzegu zdążyłem jeszcze uwiecznić na zdjęciu zadowolonego nie wiadomo z czego (bo na pewno nie z towarzystwa owadów) Wiadra na tle wody.

Jeziorko w Dębnicy © kubolsky


Ciąg dalszy trasy wiódł asfaltem w stronę Owieczek. Po drodze udało mi się zatrzymać w kadrze siedzącego na słupie bociana.

Klekot na słupie © kubolsky


Skubaniec nie spłoszył się gdy mijali go Krzychu z Wiadrem, wzbił się do lotu dopiero gdy usłyszał szum moich Race Kingów :P. Z Owieczek śmiganą już nie raz drogą wojewódzką nr 197 z wiatrem w plecy dotarliśmy ekspresem do Gniezna. W domu zjawiłem się koło 20.30 z zamiarem uśpienia Juniora. Jak się okazało, Młody już praktycznie spał więc postanowiłem jeszcze szybko dokręcić parę kaemów do PiP i z powrotem. Tu niestety spotkała mnie niemiła niespodzianka na dobranoc - najpierw dziwne dźwięki wydobywające się z napędu, a chwilę później, dosłownie parędziesiąt metrów od domu zerwany łańcuch :/ Z dwojga złego lepiej tu niż gdzieś w trasie. Wieczorem wymieniłem jeszcze kilka ogniw, by na jutro rower był gotowy do jazdy i odpaliłem Perłę Chmielową, bo na Lubuskie już nie było szans. Perła to nie jest dobre piwo...

Niedziela, 19 maja 2013 Komentarze: 2
Dystans 77.51 km
Czas 03:32
Vśrednia 21.94 km/h
Uczestnicy
Sprzęt [RIP] Kross
Po wczorajszym wypadzie do Torunia rano czułem się nad wyraz dobrze. Mięśnie nóg nie bolały, ból w karu ustąpił, tylko przysmażone ręce piekły jak cholera. To akurat w jeździe nie przeszkadza, więc już od samego rana wiedziałem, że dziś trzeba będzie kilka kilometrów wykręcić. Z inicjatywą wyszedł Marcin, który w godzinach przedpołudniowych przysłał smsa z propozycją wspólnej jazdy. Pierwotnie chciał On jechać do Powidza, objechać dookoła jezioro Powidzkie a następnie wrócić do Gniezna. Mi ta opcja niestety nie była na rękę, gdyż dziś znowu miałem kręcić pod presją czasu, tzn. po 17.00 musiałem się stawić na dworcu by odebrać resztę rodzinki. Na szczęście Marcin bezboleśnie przyjął ten fakt do wiadomości i koło 12.30 ruszyliśmy w duecie w krótszą trasę. Padło na Ostrowo. Skoro tam to zaproponowałem krótką pauzę na działce. Do samego Ostrowa jechaliśmy moim ulubionym wariantem drogi, czyli najpierw asfaltem do Lubochni, następnie piachami przez las do Krzyżówki. Dalej znowu kawałek asfaltem i po raz kolejny na polną, piaszczystą drogę do Gaju. Stąd znowu czarnym dywanem w kierunku lasu, skąd z powrotem terenem pośmigaliśmy do Piłki. W Piłce zatrzymaliśmy się na chwilę przy młynie należącym do mojego znajomego. Niestety na miejscu nie było nikogo. Szkoda, może byśmy się na zimne piwko załapali... ;)

Młyn wodny w Piłce © kubolsky


Okolice Piłki to jazda piachem niczym po plaży, czy innej pustyni. Tym niewdzięcznym szlakiem pokręciliśmy do drogi wiodącej do OW Skorzęcin. Na skrzyżowaniu szlaków piach w końcu ustąpił i z tego miejsca pognaliśmy już ubitą drogą w kierunku mojego ulubionego elementu dzisiejszej trasy - singletrackowego skrótu do Wylatkowa, którego punktem kulminacyjnym jest drewniany mostek nad bagnami, nie raz już przeze mnie focony :)

Mostek przed Wylatkowem © kubolsky


Za mostkiem czekał nas już tylko przejazd łąką by ostatecznie znaleźć się z powrotem na asfaltach we Wylatkowie. Z Wylatkowa pokręciliśmy żwawo do Przybrodzina, a stąd bezpośrednio przez las do Ostrowa na działeczkę. Na miejscu zaliczyliśmy 20-to minutową pauzę na uzupełnienie płynów w organizmie, wtrząchnięcie banana i opłukanie twarzy z piachu.
Alternatywną trasę powrotną wytyczył Marcin. Zgodnie z Jego propozycją najpierw śmignęliśmy asfaltem z Ostrowa przez Przybrodzin do Powidza. W Powidzu wykręciliśmy na Chrabin, by po drodze odbić znowu w teren i pomknąć jednym z kilku wytyczonych i oznakowanych szlaków rowerowych na terenie Powidzkiego Parku Krajobrazowego. Mniej lub bardziej piaszczyste drogi wiodły przez okolicę Wiekowa, gdzie zaliczyliśmy wzniesienie z którego ponoć widać OW Skorzęcin po drugiej stronie jeziora. Ja tam nic nie zauważyłem, ale może to wina już konkretnie rozwiniętych liści na drzewach, które to drzewa zasłaniały sporą część akwenu. Po zjeździe ze wzniesienia chwyciliśmy czarny dywanik by po chwili, zgodnie ze wskazaniem oznaczenia szlaku znów jechać piaszczystą, polną drogą. Ta zawiodła nas wprost do wsi Skorzęcin. Ze Skorzęcina udaliśmy się parokrotnie śmiganą drogą do Jatrzębowa. W międzyczasie Marcin zaproponował, aby troszkę urozmaicić sobie trasę i odbić w kierunku Gaju. Wiązało się to co prawda z powrotem już dzisiaj objechanymi drogami, ale i tak było to lepsze niż nie wiadomo który z kolei przejazd asfaltami przez Folwark, Trzuskołoń, Kędzierzyn itd. Zgodnie z propozycją Marcina wykręciliśmy w stronę Gaju, a po chwili zaliczyliśmy offroadowy skrót, który jeszcze bardziej urozmaicił dzisiejszą jazdę. W końcu jednak znaleźliśmy się z powrotem na trasie do Lubochni przez Krzyżówkę i tym zaliczonym już dziś leśnym duktem trafiliśmy właśnie do Lubochni. Z Lubochni ruszyliśmy do Gniezna z dość wysoką prędkością, tym razem przez Wierzbiczany. W Gnieźnie dzielnicą Arkuszewo i parkiem miejskim dotarliśmy w okolice dworca PKP, który miałem dziś raz jeszcze odwiedzić, a stąd bezpośrednio na Wenecję. Tu pożegnałem Marcina i śmignąłem do domu.

Podsumowując - wypad bardzo udany, jak zwykle zresztą. Wspólnie z Marcinem wykręciliśmy naprawdę przyzwoitą prędkość średnią (wspominał o tym w swoim wpisie), biorąc pod uwagę fakt, że ponad połowa dzisiejszego wypadu wiodła terenem a część terenu to grząskie piachy. Zaznaczam, że rowerów nie prowadziliśmy ani razu! To by była profanacja ;). Z drugiej strony ręce pieką mnie ze zdwojoną siłą :/ Dlaczego po wczorajszej nauczce się nie wysmarowałem jakimś blokerem? Nie wiem... Wiem natomiast, że teraz tego mooocno żałuję.

Sobota, 18 maja 2013 Komentarze: 5
Dystans 147.33 km
Czas 06:06
Vśrednia 24.15 km/h
Wypad do Torunia chodził za mną jak cień już od dłuższego czasu. Niestety, mimo najszczerszych chęci zawsze jakieś zrządzenie losu kazało odłożyć tę trasę na inny termin. Wczoraj jednak na tyle się na nią nakręciłem, że postanowiłem choćby nawet solo ją zrealizować. Pro forma zaproponowałem wspólną jazdę Marcinowi, ale Ten poinformował mnie, że nie będzie w stanie całej soboty przeznaczyć na śmiganie i tym razem musi spasować. Pan Jurek już jakiś czas temu informował, że w niedzielę 19.05 czeka Go impreza i sobotę musi przeznaczyć dla wyższych celów. Mówi się trudno, żyje się dalej. Postanowiłem, że śmignę znalezioną na gpsies.com trasą Ola, który śmigał ją kiedyś w odwrotnym kierunku. Szybki upload gpx-a do Locusa i przewodnik gotowy. Na moje własne, prywatne i głupie szczęście przytomnie przypomniałem sobie historię z wypadu do WPN. Wtedy dosłownie na koniec trasy bateria w telefonie wskazywała równiutkie 2% naładowania, więc postanowiłem dla własnego bezpieczeństwa wydrukować sobie zaplanowany na dziś szlak. Jak się później okaże, była to dobra decyzja. Spakowałem też plecak, przygotowałem mój przedpotopowy aparat (telefon trzeba było oszczędzić dla Locusa), skromny prowiant, wodę w bidonach i poszedłem spać by startować wypoczętym.
Budzik nastawiłem na 8.00, ale już o 6 z groszami oczy miałem jak dwuzłotówki. Zastanawiam się czy to efekt nakręcenia z powodu wyjazdu, czy też pięknie świecącego słońca mimo zapowiadanych burz. Tak czy inaczej już nie zasnąłem, więc przed kompem z kawą w ręku przeczekałem do 8.30. Później szybka kąpiel i przed 9 kurs do umówionego dzień wcześniej strzyżenia. Poszło szybko i o równej 9.30 wystartowałem w trasę do Toronto :) Początkowo z wiatrem do Strzyżewa Kościelnego i dalej przez kolejne dwa Strzyżewa do Jastrzębowa. Rano jechało się bardzo przyjemnie, ponieważ temperatura była znośna, słoneczko przyjemnie rozgrzewało, a wiatr wiał głównie w plecy. Dalej z Jastrzębowa udałem się w kierunku Wydartowa. Tu na jakieś 2 km Locus przestał rejestrować ślad, ewidentnie z mojej winy - pauza nie wcisnęła się przecież sama. Dobrze, że zorientowałem się po tylko 2 kilometrach. W Wydartowie przystanąłem na chwilę by strzelić fotkę starej kuźni.

Stara kuźnia w Wydartowie © kubolsky


Z tego co wiem (a wiem dobrze, bo widziałem na mapie :P ) gdzieś tu ukryty jest kesz. Niestety nie miałem czasu na poszukiwanie skrzynek po drodze, czego teraz trochę żałuję. Z drugiej strony jest to solidny motywator by pyknąć sobie tripa raz jeszcze :) Dalej przez dosłownie chwilkę DK15 by za moment odbić na Mogilno. Tu również przystanąłem na rozjeździe przy pomniku, na temat którego rozmawialiśmy intensywnie z Bobiko. Wtedy jeszcze nie do końca wiedzieliśmy o co z tym pomnikiem chodzi, lecz teraz gdy miałem okazję cyknąć z bliska fotę tablicy pamiątkowej, sprawa się wyjaśniła :)

1000 km w czynie społecznym! © kubolsky


Do Mogilna zeszło ekspresem, chwila przez miasto i już znowu jestem na szlaku. Miałem udać się w kierunku Strzelec, lecz minąłem odpowiednie skrzyżowanie na którym chwilę wcześniej cykałem kolejną dziś fotkę.

Opuszczona wieża cisnień © kubolsky


Szybkie zerknięcie na mapkę i cofka do zakrętu. Stąd już prosto do samych Strzelec z jednym tylko odbiciem w Czarnotulu. Ze Strzelec do Ołdrzychowa kręciłem wzdłuż brzegu jeziora Pakoskiego wykręcając bardzo ładne "U" ;) W Ołdrzychowie musiałem zostawić akwen za sobą by pokręcić dalej w kierunku Inowrocławia (do którego ostatecznie i tak nie miałem trafić). Przez Markowice, Bożejewice i Sławsk Wielki trafiłem na obrzeża Kruszwicy. Miasto z pewniej odległości daje się poznać nie tylko przemysłowymi zabudowaniami zakładów tłuszczowych oraz cukrowni, lecz również intensywnym zapachem margaryny :) Według mapy wychodziło, że Kruszwicę również zostawię z boku, więc strzeliłem fotkę tego co dane mi było w tym mieście widzieć.

Przemysłowa Kruszwica © kubolsky


Zostawiając Kruszwicę po prawej ręce zatrzymałem się po raz pierwszy w dniu dzisiejszym na dłuższą chwilę w Sklepie Spożywczym nr 7 w Kobylnikach. Tu uzupełniłem zapasy wody, strzeliłem szybkiego energetyka, wtrząchnąłem batona i pokręciłem dalej. Wzdłuż Kanału Noteckiego przez Szarlej i Łojewo trafiłem do Sikorowa. Odbijając w prawo trafił mnie pierwszy w dniu dzisiejszym solidny wmordewind. Dodatkowo pozostawione za sobą 80 km i odczuwalnie mniej sił niż na początku sprawiło, że dopadł mnie kryzys. Logicznie jednak rozumując doszedłem do wniosku, że nie ma sensu zawracać (tak, gdzieś taki przebłysk się pojawił), bo do domu dalej niż do ustalonego na dziś celu. Lekko zdemotywowany pokręciłem ciut wolniej dalej. Kolejną pauzę zaliczyłem na przystanku w Marcinkowie. Tu wciągnąłem wiezionego z domu banana i jakimś cudem odzyskałem brakujące siły. Najwidoczniej żołądek domagał się zapchania. Dodatkowo dystans pozostały do Gniewkowa to tylko około 20 km, a z Gniewkowa rzut beretem do Toronta sprawiły, że moje morale zostało podbudowane i z uśmiechem oraz nową porcją sił śmigałem dalej. Tuż przed Gniewkowem pękło 100 km.

Pękła dziś stówa © kubolsky


W samym już Gniewkowie telefon raczył mnie poinformować, że za chwilę nie pozostanie mu żaden zapas energii i z całą pewnością się wyłączy. Ja jednak go potrzebowałem do wykonania tylko jednej rozmowy już na miejscu, więc postanowiłem go przechytrzyć i wyłączyć w momencie gdy jeszcze posiadał jakieś 5% baterii. Tym samym przez lasy do Wielkiej i Małej Nieszawki, a dalej do Torunia przyszło mi śmigać z pomocą nawigacji analogowej, drukowanej dzień wcześniej. Do Wielkiej Nieszawki wiodła prosta droga asfaltowa przez las i nie szło się zgubić, ale w momencie kiedy ów las opuściłem musiałem skorzystać z pomocy wydruków. Coś mi nie pasowało - nie powinienem chyba kierować się w stronę S10... Wyszło na to, że zagalopowałem się dziś po raz kolejny i musiałem zaliczyć kolejną cofkę. Stąd na szczęście bezproblemowo dotarłem najpierw do Wielkiej Nieszawki by odbić w prawo w kierunku Małej Nieszawki i ostatecznie do Torunia. Po parunastu kilometrach po remontowanej drodze i dwóch wahadłach minąłem tablicę "Toruń". Co ciekawe - mimo burzowych prognoz właściwie całą drogę towarzyszyło mi piękne słonko, by ostatecznie u celu mej wyprawy dopadł mnie deszczyk. Skromny bo skromny, ale zawsze :) Postanowiłem, że skoro wyjechałem na rondzie znajdującym się paręset metrów od dworca PKP, to od razu udam się tam i kupię bilet na pociąg powrotny. Tak też uczyniłem i już z biletem w kieszeni śmigałem na Toruńską starówkę. Po drodze jeszcze fotostop na moście...

Panorama Torunia © kubolsky


...i kolejny już przy Koperniku na rynku.

Ratusz i Kopernik © kubolsky


Tutaj też postanowiłem wskrzesić mój telefon licząc, że odpali i pozwoli mi wykonać jedną, krótką rozmowę. Udało się i po chwili zaanonsowany kręciłem do Szwagrostwa, gdzie na weekend przyjechała reszta mojej rodzinki :) Na miejscu skorzystałem ze zbawiennego prysznica, później kawka, ciacho, gaducha i 2,5 godziny zleciało jak z bicza strzelił. Do odjazdu pociągu pozstało pół godziny, więc trzeba było się zbierać. Wiedziony obawą że nie zdążę i bana mi spieprzy, niczym błyskawica z bólem kolkowym w boku w ciągu 15 minut znalazłem się na peronie. Tu już z górki - do pociągu i można wracać do domciu. Tym razem śmigałem piętrusem, który nie posiada na swoich końcach większego przedziału na rowery. Trzeba więc było opracować jakiś patent :)

Fura w pociągu © kubolsky


O 20.30 wysypałem się na dworcu w Gnieźnie i z zapasem 30 minut pokręciłem do Piotra i Pawła po jak najbardziej zasłużone piwko na wieczór. Dociążony niskoprocentowym alkoholem w plecaku o 21.00 dotarłem do domu. Dopiero tu zwróciłem uwagę na pieczenie obu rąk. Jak się okazało, ponad 6 godzin na słońcu odcisnęło swe piętno na obu moich kończynach górnych...

Rąsia po trasie © kubolsky


Tym oto sposobem minął kolejny udany rowerowy dzień, a ja kładę się spać obmyślając plan na dzień jutrzejszy. Tym razem chyba bez szaleństw - kopsnę się na działkę.
Póki co - Dobranoc Państwu!

P.S. Dorzuciłem mały bonus w postaci filmiku z pociągu. Tu opuszczam Inowrocław.

<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/bMbIrbyr0oA"> <embed src="http://www.youtube.com/v/bMbIrbyr0oA" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object><br>
Aha, jeszcze mapka. Ta zawiera jedynie trasę do Torunia, pozostałe kaemy uwzględniłem tylko w statystykach BS.

Piątek, 17 maja 2013 Komentarze: 4
Sprzęt [RIP] Kross
Po kilku intensywniejszych dniach pracy dziś w końcu zabrałem się za ostatecznie szlifowanie wprowadzonych modyfikacji. Po dwukrotnym odpowietrzaniu i zalewaniu hampli oraz regulacji klamek hamulce działają jak powinny (i co, da radę bez zestawu za 90 peelenów ;) ). Zaciski w końcu również ustawiłem jak należy i tarcze nie dzwonią. Najbardziej jednak jestem zaskoczony efektem regulacji przerzutek. Nie wiem czy to wina nowych manetek, czy faktycznie nauczyłem się w końcu regulować biegi, ale działają bez zająknięcia :)
Tym oto sposobem ogłaszam wszem i wobec - Fura w nowej konfiguracji gotowa jest do zdobywania szlaków i łykania kilometrów! Niech mi tylko pogoda nie waży się psuć w ten weekend, bo inaczej jaja komuś tam na górze ukręcę ;)
Aha, żeby nie było za różowo - przy mojej masie muszę zainwestować w większe tarcze. Fabryczne 160 działają ok na początku, niestety szybko się nagrzewają i tracą na efektywności...
Wtorek, 14 maja 2013 Komentarze: 4
Sprzęt [RIP] Kross
Tak jak wczoraj wspomniałem, w dniu dzisiejszym zabrałem się za regulację przerzutek oraz skracanie przewodów hydraulicznych. Z przerzutkami o dziwo poszło sprawnie - z tyłu łańcuch wskakuje i spada bez problemu, przód zajął trochę więcej czasu by ostatecznie działać na 99%, tzn. biegi wskakują i spadają, tylko łańcuch na środkowej tarczy trochę trze. Kwestia regulacji.
Skracanie przewodów zajęło trochę więcej czasu, ale ostatecznie cała operacja okazała się prostsza niż się wydawało. Udało mi się też wypompować i wtłoczyć z powrotem płyn. Niestety układ się zapowietrzył i konieczny był zakup dodatkowego płynu (będzie w piątek). Ogólnie rzecz biorąc pozostało odpowietrzyć całe cholerstwo, uzupełnić płyn i modowanie można będzie uznać za zakończone.
Jako ciekawostkę dodam, że zestaw Shimano do odpowietrzania tego typu układów znalazłem tylko w dwóch polskich sklepach internetowych, w cenie 89.99 zł O_O Wystarczyło jednak odwiedzić youtuba, by bez problemu znaleźć tutka i dowiedzieć się, że można to załatwić za pomocą strzykawki, szklanki i kawałka wężyka akwarystycznego :) Byle do piątku - najpierw będziemy działać, a później już tylko jeździć :)
Poniedziałek, 13 maja 2013 Komentarze: 6
Sprzęt [RIP] Kross
Zgodnie z przewidywaniami dotarły dziś do mnie zamówione w czwartek hample Shimano Deore M596 oraz manetki Shimano Alivio SL-M410. Na dzień dzisiejszy zaplanowałem wymianę dotychczasowych fabrycznych klamkomanetek oraz mechanicznych zacisków na nowy osprzęt. Poszło gładko i po chwili dłubania kierownica prezentuje się tak:

Nowe hample i manetki biegów © kubolsky


Na jutro zostawiłem sobie czynność, której szczerze nienawidzę - regulacja przerzutki przedniej i tylnej. Muszę również przyciąć linki i skrócić przewody hamulcowe. Z linkami i przewodami powinno pójść gładko, na myśl o regulacji biegów dostaję gęsiej skórki i to tej z gatunku tych nieprzyjemnych. Może są tu chętni do wyręczenia mnie w tym zadaniu ;)

TROCHĘ O MNIE

Ten blog rowerowy prowadzi kubolsky z miasta Poznań
  • Mam przejechane 75471.57 kilometrów
  • Jeżdżę ze średnią prędkością 21.88 km/h


75471.57

KILOMETRÓW NA BLOGU

21.88 km/h

ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ

143d 17h 59m

CZAS W SIODLE