Travel on Gravel!

kubolsky
Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2020

Dystans całkowity:1044.21 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:42:05
Średnia prędkość:24.81 km/h
Maksymalna prędkość:57.60 km/h
Suma podjazdów:6316 m
Suma kalorii:40972 kcal
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:116.02 km i 4h 40m
Więcej statystyk
Niedziela, 30 sierpnia 2020 Komentarze: 2
Dystans 72.45 km
Czas 03:44
Vśrednia 19.41 km/h
Vmax 57.60 km/h
Kalorie 3550 kcal
Podjazdy 1456 m
Temp. 14.0 °C
Więcej danych
Rowerowego weekendu dzień drugi, choć trzeci, ale jednak drugi. Dnia poprzedniego wylądowaliśmy w agroturystyce w Michałkowej. Meldunek, prysznic, szama i przypadek. Ów przypadek jest w tym całym poprzednim zdaniu najistotniejszy, bowiem gdyby nie zejście do auta celem przesmarowania napędów nie dowiedzielibyśmy się, że kolejnego dnia w okolicy odbywa się rajd samochodowy i część naszej trasy zostaje tymczasowo wyłączona z użytku. Podsumowując - nie dość że nie rąbniemy zakładanych 120 km, to jeszcze wczesnym rankiem musimy się ewakuować, gdyż w przeciwnym wypadku po prostu nie opuścimy startu/mety. Przyciśnięci do muru zmodyfikowaliśmy ślad i wcześniejszym niż zakładaliśmy rankiem ruszyliśmy blaszakiem na parking z dala od rajdu. Pech chciał, że na rzeczonym parkingu z którego mieliśmy zacząć i na którym mieliśmy skończyć zastał nas deszcz w zasadzie uniemożliwiający jazdę. Po dłuższej chwili wyczekiwania na poprawę aury postanowiliśmy przemieścić się autem w dół i założyć bazę w Pieszycach. Na nasze szczęście tam nie padało, więc z tego miejsca mogliśmy w końcu ruszyć w ponownie zmodyfikowaną trasę. Trasy samej w sobie zgodnie z przyjętą tradycją nie będę opisywał - Ci bardziej ciekawi wiedzą gdzie szukać. Nadmienię jedynie, że pierwszy podjazd odbywał się w stylu brytyjskim (czyt. angielska mgłą i wilgoć), a dalej aż do zjazdu do Walimia towarzyszyła nam całkiem znośna aura. Niestety na dole okazało się, że na horyzoncie kotłują się chmury, więc mimo szczerych chęci musieliśmy zawrócić. Zawrotka wiązała się z podjazdem pod nie lada sztajfę ul. Mickiewicza, zjazdem do Sierpnicy, kolejną wymagającą wspinaczką i krótkim zjazdem na parking pod Sową. Kolejny opad (tak, to te chmury z Walimia) z minuty na minutę silniejszy dorwał nas na rozjeździe w Sokolcu i w zasadzie przez całą resztę trasy wliczając podjazd na przełęcz i cały ponad 7-kilometrowy zjazd do Pieszyc nie odpuszczał. Do samochodu dotarliśmy przemoknięci do ostatniej, suchej nitki. Oczywiście na dole deszcz się skończył, ale było już pozamiatane - rowery na pace, my przebrani, wracamy do Poznania.
Wyjazd zaliczam do udanych z dwoma zastrzeżeniami - trzeba celować w pewną pogodę i dopracować logistykę, gdyż nawet po takiej kąpieli prysznic jest nader wskazany ;)





















Góry Sowie ☁️ | Ride | Strava
Sobota, 29 sierpnia 2020 Komentarze: 1
Dystans 108.90 km
Czas 04:54
Vśrednia 22.22 km/h
Vmax 56.20 km/h
Kalorie 4759 kcal
Podjazdy 1508 m
Temp. 17.0 °C
Więcej danych
Rowerowego weekendu dzień pierwszy, choć formalnie drugi (piątkowego dojazdu do Myśliborza nie liczę). Na ten weekend kroiliśmy się z Sebastianem (sąsiadem znanym z cyklu wpisów z serii Mat i Pat) od dawna. Bardzo dawna. Pierwotnie plan zakładał, by wybrać się w Kotlinę Kłodzką. Wiosną. Niestety przyszedł COVID i wszystko popier...zepsuł. Stało się tak, że wspólny wolny weekend przypadł dopiero na koniec sierpnia. Lepsze to niż zeszłoroczny, późno wrześniowy Karpacz (taaa, jasne, ale o tym później).
Pogoda od początku zapowiadała się mocno średnio. Prognozowano opady, brak słońca, w ogóle lipa. Kładąc się spać w piątkowy wieczór towarzyszył nam stukot kropel, co oznaczało opad - nie taki z gatunku napieprzania złem, ale kapuśniaczkiem też go nazwać nie było można.
Sobota rano - wstajemy, pada. No cóż, trzeba z tym żyć. Ruszamy tuż po śniadaniu, co oznacza 9:00 na tarczy. Początkowych kilka km to jazda w delikatnym deszczu....ale jak odpuścił tak się już tego dnia (w sensie na trasie) nie pojawił. Zgodnie z planem objechaliśmy wcześniej rozrysowaną trasę napawając się pięknem Parku Krajobrazowego (polecam!) i zauważalnie pofałdowanego terenu (choć górami bym tego jeszcze nie nazwał). Trafiła się też jedna wtopa w postaci kilku km szutru (ubity, więc na 35C jechało się wyśmienicie, a Seba na swoich 25C też nie narzekał), oraz druga w postaci źle obliczonego dystansu, co zaowocowało bonusową pętlą przez Jażycę i dodatkowymi metrami w górę. Dzień kończymy usatysfakcjonowani z ponad 100 km oraz 1500 m przewyższeń na koncie, pakujemy się w auto i udajemy przez obiad w Jaworze w Góry Sowie.















Park Krajobrazowy Chełmy ☁️ | Ride | Strava
Niedziela, 16 sierpnia 2020 Komentarze: 2
Dystans 84.58 km
Czas 03:08
Vśrednia 26.99 km/h
Vmax 44.30 km/h
Kalorie 3407 kcal
Podjazdy 263 m
Temp. 25.0 °C
Więcej danych




PO - PGN ⛅ Kategoria solo
Sobota, 15 sierpnia 2020 Komentarze: 0
Dystans 53.65 km
Czas 01:55
Vśrednia 27.99 km/h
Vmax 40.00 km/h
Kalorie 2105 kcal
Podjazdy 176 m
Temp. 25.0 °C
Więcej danych
Do pracy ☀️ Kategoria solo
Piątek, 14 sierpnia 2020 Komentarze: 0
Dystans 10.90 km
Czas 00:28
Vśrednia 23.36 km/h
Vmax 37.40 km/h
Kalorie 397 kcal
Podjazdy 52 m
Temp. 16.0 °C
Więcej danych
Środa, 12 sierpnia 2020 Komentarze: 1
Dystans 68.47 km
Czas 02:12
Vśrednia 31.12 km/h
Vmax 51.10 km/h
Kalorie 3030 kcal
Podjazdy 282 m
Temp. 22.0 °C
Więcej danych




Sobota, 8 sierpnia 2020 Komentarze: 4
Dystans 102.91 km
Czas 04:03
Vśrednia 25.41 km/h
Uczestnicy
Vmax 45.40 km/h
Kalorie 4181 kcal
Podjazdy 529 m
Temp. 33.0 °C
Więcej danych
Na Sierakowski Park Krajobrazowy ostrzyliśmy wraz z Marcinem zęby od jakiegoś czasu, natomiast to właśnie czas (a w zasadzie jego brak) nie pozwalał nam dotrzeć w te strony wcześniej. W końcu jednak, tydzień po maratonie wstrzeliliśmy się w okienko pogodowe (co okazało się sporym niedopowiedzeniem), spakowaliśmy rowery w Cegłę i ruszyliśmy zwiedzać zachodnie rubieże województwa Wielkopolskiego. Już w momencie wyjazdu z Poznania czuliśmy, że będzie ciepło. Jednak nie spodziewaliśmy się, że aż tak...
Początek 100-kilometrowej pętli wyznaczyliśmy na punkcie widokowym Łężeczki, z którego rozpościera się piękny widok na Jezioro Chrzypskie. Z parkingu ruszyliśmy ku pierwszej z w zasadzie dwóch atrakcji tego dnia jaką był wiadukt kolejowy w ciągu nieczynnej linii nr 368 Szamotuły-Międzychód w Nojewie.
W ogóle pierwotny plan zakładał, że tego typu konstrukcji zaliczymy więcej, ale po przestudiowaniu streetview okazało się, że dojazd do większości obiektów inżynieryjnych prowadzi piaszczystymi drogami, więc jednak nie...
Również w Nojewie na tej samej linii znajduje się mega klimatyczne miejsce, obowiązkowy przystanek dla każdego miłośnika historii kolejnictwa na ziemiach polskich - dawna stacja kolejowa, obecnie w rękach stowarzyszenia prowadzącego tam Muzeum Historii Linii Kolejowych. Wycieczka po zbiorach kosztowała nas 5 zeta od głowy (przy okazji dowiedzieliśmy się, że za 40 zł. od osoby można przejechać się drezyną do Chrzypska Wielkiego i z powrotem) i uważam, że było warto.
Kolejne kilometry to coraz większy skwar, co też wymusiło na nas przerwę w Sierakowie. Na szczęście Biedra wyrosła nam po drodze, więc głupotą było nie skorzystać. Mimo, że pauzowaliśmy w cieniu, to temperatura dawała się mocno we znaki. W Sierakowie przekraczamy Wartę i wjeżdżamy do Puszczy Noteckiej. Jazda w cieniu drzew daje chwilę wytchnienia od żaru lejącego się z nieba, pod warunkiem że jest to faktycznie jazda. Jeden, może dwa przystanki po drodze powodowały, że człowiek momentalnie stawał się mokry nie robiąc kompletnie nic. Na dalszym etapie jazdy wypadamy na DW 160 i jako takim DDR-em docieramy do Międzychodu. Ten mijamy bokiem przy okazji ponownie przekraczając Wartę, zmieniamy drogę na DW 182 i tniemy z powrotem w stronę Sierakowa. Sił coraz mniej, ilości wypijanej wody porównywalne do tych, które ratowały płonącą w 1992 Puszczę Notecką, ale jakoś jedziemy. W Zatomiu Starym, w pobliżu dawnego budynku stacyjnego urządzamy chwilową przerwę. Po cichu liczymy na to, że w Sierakowie ponownie objawi nam się Biedronka, czy inne Dino. Nic takiego niestety się nie stało - tym razem miasto, właściwie miasteczko bierzemy bokiem i po raz kolejny tego dnia wjeżdżamy w las. Na szczęście kilka kilometrów dalej, we wsi Góra trafiamy na otwarty sklep. Nie ma opcji - robimy pauzę na cukier w postaci 0% radlerów i tubek z musem owocowym. Po kilkunastominutowej przerwie regeneracyjnej wracamy na szlak i coraz wolniejszym tempem kręcimy ku zamknięciu pętli. W Lutomku zaczynają się chyba najfajniejsze widoki, a co się z tym wiąże - również hopki. Rozciągamy się, a każdy bierze podjazdy w miarę swoich możliwości. Sumienie nakazywało mi zwalniać na górze i czekać na Kumpla, więc w zasadzie jedziemy osobno, ale jednak razem. W takiej konfiguracji docieramy do Chrzypska Wielkiego, za Chrzypskiem delikatny zjazd, ostatni podjazd na dobicie i jesteśmy z powrotem na punkcie widokowym. Wycieńczeni, ale zadowoleni pakujemy rowery do Cegły i ruszamy w drogę powrotną, tym razem zahaczając o Maca w Pniewach - to czego nam teraz było trzeba to żarcie i zimne picie. Drogą kupna nabyliśmy oba :)
W ogólnym rozrachunku uważam, że było mega fajnie, z tym że o dobre 5 stopni za ciepło. W cieniu. O temperaturze w słońcu nie wspomnę bo mnie dreszcze przechodzą...



























Gran Fondo #3 2020 - Sierakowski Park Krajobrazowy ☀️ | Ride | Strava
Piątek, 7 sierpnia 2020 Komentarze: 2
Dystans 20.52 km
Czas 00:57
Vśrednia 21.60 km/h
Vmax 45.40 km/h
Kalorie 375 kcal
Podjazdy 86 m
Więcej danych
A żeby było zabawniej - większy problem stanowiło dla mnie ogarnięcie roweru po maratonie niż sam powrót na siodło. Zwyczajnie mi się nie chciało :P
W każdym razie można wracać do jazdy - fizycznie czuję się tak, jakby KMT nigdy nie miał miejsca ;)
Soboto - przybywam!


Sobota, 1 sierpnia 2020 Komentarze: 4
Dystans 521.83 km
Czas 20:44
Vśrednia 25.17 km/h
Uczestnicy
Vmax 51.80 km/h
Kalorie 19168 kcal
Podjazdy 1964 m
Temp. 19.0 °C
Więcej danych
Stało się - pierwszy ultramaraton zaliczony ^^.
Pomysł aby wziąć udział w tego typu imprezie chodził mi po głowie już od jakiegoś czasu, ale z realizacją bywało różnie. Ostatecznie zdecydowałem się na start w cyklicznej, lokalnej imprezie jaką jest Kórnicki Maraton Turystyczny. Co ciekawe - zapisałem się jeszcze przed wybuchem pandemii, więc przez dłuuugi czas nie miałem pewności czy wyścig w ogóle się odbędzie. Na szczęście na jakiś miesiąc przed startem ukazało się oficjalne info potwierdzające start imprezy. Aaa, jeszcze jedno - do udziału zaprosiłem Marcina, więc ryzyko jazdy solo spadło do zera (co jak się później okaże było dość istotne). Im bliżej startu tym częściej zerkałem w prognozy pogody - w końcu mało kto lubi dylać pół tysiąca km w deszczu lub przy silnym wietrze. Te długoterminowe nie zapowiadały nic fajnego, wręcz przeciwnie - opiewały w w/w czynniki pogodowe. Na szczęście z długoterminowymi prognozami bywa tak, że najczęściej się po prostu nie sprawdzają. Tak właśnie było - 1 i 2.08 okazały się być pogodowo wręcz idealne.
W Robakowie zjawiliśmy się koło 7 rano i od razu udaliśmy się do biura zawodów celem podpisania oświadczeń, pobrania trackerów GPS (link do śledzenia po fakcie tutaj - nie wiem jak długo będzie aktywny), oraz jakiejś szamy na drogę. Wystartowaliśmy tuż przed 8:00 jako część grupy nr 9. Początkowe kilometry prowadzące nas na miejsce startu honorowego na rynku w Kórniku utwierdziły nas w przekonaniu, że to będzie naprawdę piękny, bezwietrzny dzień (mimo porannego chłodu). Na rynku czekał nas kolejny start w wykonaniu Prezesa KBR, a następnie już tylko zliczanie mijających kilometrów. Nie chcę wdawać się w szczegółowy opis trasy kilometr po kilometrze, bo powstałby z tego nie lada elaborat, dlatego opiszę tylko co ciekawsze momenty, a cały wpis zakończę moim subiektywnym podsumowaniem i kilkoma przemyśleniami.
Jako pierwszy etap trasy można traktować odcinek od startu do Dino w Szamocinie (125 km). Aaa, w ogóle zdecydowanie większa część trasy na północ to powtórka z wypadu sprzed dwóch lat kiedy to celem był Kołobrzeg. Na szczęście pamięć już nie ta, jak również dla odmiany jazda w dzień sprawiły, że jechało się jakby po raz pierwszy.
Wracając do Dino - pod marketem urządziliśmy pierwszą przerwę na popas, uzupełnienie płynów i chwilę odpoczynku. Kolejna pauza czekała nas w Krajence w pierwszym punkcie żywieniowym. Po drodze mieliśmy okazję zaliczyć dolinę Noteci, którą to nie raz i nie dwa przemierzałem samochodem, jak również raz nocą na dwóch kołach. Tym razem jednak udało się ją przeciąć za dnia - nadal robi wrażenie. Wrażenie robiła też ilość aut jadących najprawdopodobniej znad lub nad morze. Za doliną czekał nas podjazd do Białośliwia, a dalej już "z górki" na obiad. W Wysokiej wsiedliśmy na koło jednemu z zawodników i w jego tunelu aerodynamicznym dotarliśmy na gastro (160 km).
W Restauracji czekały na nas arbuzy, banany, woda, oraz rzeczony obiad na który składały się pyrki z koperkiem, surówka, kotlet z serem i ananasem, oraz piwo bezalkoholowe ? (przynajmniej tak twierdziła obsługa, a okazało się że nie bez a niskoalkoholowe). Po konsumpcji umyliśmy rączki i buźki, uzupełniliśmy zapas bananów i ruszyliśmy w dalszą trasę. Na dalszym etapie podróży czekała nas atrakcja w postaci wysadzonego mostu na Gwdzie pod Jastrowiem. Ten w nocy robił wrażenie, za do w promieniach słońca wygląda mega zjawiskowo. Jeśli kiedyś postanowią go rozebrać i przerobić na żyletki to osobiście się do niego przypasam. Kolejnym punktem w którym postanowiliśmy trochę odpocząć i ponownie uzupełnić zapasy było Borne Sulinowo (220 km). W miarę szybko zorientowaliśmy się, że trasa została poprowadzona obrzeżami byłej radzieckiej bazy wojskowej, więc szybko skorygowaliśmy kurs by chociaż uwiecznić na fotografii jeden z charakterystycznych punktów miasta, czyli pomnik czołgu T-34. Z Bornego ruszyliśmy dalej przed siebie do najbardziej na północ wysuniętego fragmentu trasy jakim był Połczyn-Zdrój (266 km). W Połczynie urządziliśmy kolejny na naszej trasie postój na zakupy, tym razem w lokalnej Biedronce. Tu też dołączył do nas Poziomka (tak oryginalnie ochrzciliśmy tomojo podróżującego na rowerze poziomym). Zaczynało zmierzchać, a wiedząc że czeka nas raptem 20-25 km do kolejnego punktu żywieniowego, jak również przejazd przez tereny Szwajcarii Połczyńskiej tzw. Drogą 1000 zakrętów przy zachodzącym słońcu zebraliśmy się w te pędy i ruszyliśmy przed siebie. W miarę szybko dogoniliśmy Poziomkę, wsiedliśmy na koło i tak dotarliśmy na strogonowa i kompot. Opuszczając Zajazd Stary Drahim przyodzialiśmy na siebie długi rękaw, uruchomiliśmy oświetlenie i pod osłoną nocy podążyliśmy dalej w stronę mety. Jazda nocą ma kilka niezaprzeczalnych zalet - przede wszystkim brak wiatru, cisza, spokój i totalny brak ruchu samochodowego. Ma też wady - wszystko naokoło wygląda tak samo, droga się dłuży, a prędzej czy później zaczyna człowieka dopadać Orfeusz. Mi trafiło się to dwukrotnie, do tego stopnia że dosłownie na sekundę zasypiałem i otrząsałem się, czując że obalam się wraz z rowerem. Pierwszy coffee stop przypadł na Orlen w Wieleniu (382 km), ale na dłuższą metę niewiele pomógł. Kolejna pauza już bez kawy i tuż przed świtem miała miejsce we na wylocie z Wronek (420 km) - musiałem zejść z roweru, rozprostować giry, trochę pochodzić, a przede wszystkim wypaść z monotonii jazdy. Na moje/nasze szczęście pomogło. Ruszając dalej zaczęło świtać, krajobraz zaczął ukazywać swoje zróżnicowanie (o ile tak można powiedzieć o Wielkopolsce ;) ), no i zaczęło się robić cieplej. W tych pięknych okolicznościach przyrody dotarliśmy do Stęszewa, gdzie na Orlenie urządziliśmy drugi, a zarazem ostatni coffee stop (480 km). Coraz częściej zaczęliśmy napotykać na innych zawodników - poza Poziomką w głównej mierze towarzyszyli nam dwaj kolarze, których imion niestety nie poznaliśmy :(, a szkoda. Ze Stęszewa droga wiodła już prosto do Robakowa, z tym że jednak na okrętkę przez Mosinę, Wiórek i Borówiec. Tuż przed metą chwyciliśmy trójkę cyklistów (w tym jednego z którym startowaliśmy) i w takiej pięcioosobowej grupie tuż przed 10:00 rano wpadliśmy na teren podstawówki gdzie ulokowana została baza, start i co najważniejsze meta (521,83 km). Na miejscu gratulacje, pamiątkowe medale, fotki, popas i do domu. Zmęczenie przyszło później :)
Teraz czas na przemyślenia. Po pierwsze: na pewno wystartuję w kolejnych ultra :) Już nie w tym roku, może nie w nie wiadomo ilu, ale na pewno w co najmniej jednym - w kolejnym KMT ;) Po drugie: zdecydowanie trzeba zrewidować poziom targanego szpeju - zapasowy komplet ciuchów, szybkoschnący ręcznik, kurtka okazały się być zbędne. Warunek jest jeden - pewne prognozy. W ogóle mam wrażenie, że na takim dystansie i przy jeździe ciągiem zapasowy komplet ciuchów jest po prostu zbędny. Po trzecie: dodatkowe koszyki na bidony, bo płyny schodzą w opór! Najprawdopodobniej zaopatrzę się w takie na kierownicę, bo otworów montażowych w ramie więcej nie mam, a na widelcu bym nie chciał - momentalnie były by całe w kurzu, poza tym to niewygodnie i niepraktyczne. Po czwarte - jeden powerbank wystarczy (a to też waży). W moim wypadku do zasilania Garmina i ładowania telefonu wystarczył taki o pojemności 12000 mAh, a jeszcze trochę "soku" w nim zostało. Po piąte: coś tłustego do smarowania ust to mus. Zjarałem je tak, że do teraz mimo nawilżania cierpię. Cóż, człowiek całe życie się uczy. Po szóste: chyba częstsze, ale i krótsze przerwy, a wcześniej korekta geometrii bloków w butach, siodła i kąta pochylenia kierownicy. Dlaczego? Otóż dlatego, że mimo tego iż jechało się wygodnie to drętwienie palców u stopy minęło wczoraj, tj. dwa dni po zakończeniu imprezy, a palce u lewej ręki drętwieją nadal. Po siódme: częstsze smarowanie wiadomo czego, wiadomo też dlaczego ;)
Podsumowując - decyzja o starcie w ultramaratonie okazała się strzałem w dychę. Mimo, że turbo zmęczony i spompowany to jednak szczęśliwy i usatysfakcjonowany - taki wraca człowiek po pokonaniu swojej kolejnej granicy teoretycznie nie do przeskoczenia. Teoretycznie... Teraz mam apetyt na więcej. Rzekłem! :)
No i na koniec zostawiłem najważniejsze - Marcin, wielkie dzięki za towarzystwo! Wiesz, że zakładaliśmy większą integrację, ale napinacze zweryfikowali te założenia i pozostała nam jazda w parze. Bez Ciebie pewnie bym nie dał rady, o ile w ogóle bym wystartował. Na pewno nie z wiedzą, którą nabyłem tuż po starcie ;)









































VI Kórnicki Maraton Turystyczny 2020 ☀️ | Ride | Strava

TROCHĘ O MNIE

Ten blog rowerowy prowadzi kubolsky z miasta Poznań
  • Mam przejechane 75471.57 kilometrów
  • Jeżdżę ze średnią prędkością 21.88 km/h


75471.57

KILOMETRÓW NA BLOGU

21.88 km/h

ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ

143d 17h 59m

CZAS W SIODLE