Travel on Gravel!

kubolsky
Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2013

Dystans całkowity:726.13 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:35:45
Średnia prędkość:20.31 km/h
Maksymalna prędkość:45.15 km/h
Maks. tętno maksymalne:178 (92 %)
Maks. tętno średnie:151 (78 %)
Suma kalorii:27349 kcal
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:55.86 km i 2h 45m
Więcej statystyk
Sobota, 26 października 2013 Komentarze: 5
Dystans 109.01 km
Czas 05:31
Vśrednia 19.76 km/h
Uczestnicy
Vmax 45.15 km/h
Tętnośr. 140
Tętnomax 178
Kalorie 5004 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Cały ostatni tydzień media wszelakie bombardowały me zmysły informacją, jakoby to nadchodzący weekend miał być ostatnim ciepłym weekendem tego roku. Doszło do tego, że zacząłem wierzyć w te prognozy nie zaglądając nawet na regularnie odwiedzane przeze mnie Accuweather i ICM. W końcu ostatnich parę dni to kwintesencja złotej, polskiej jesieni. Nadszedł piątek i trzeba było zacząć snuć plany na dzień następny. Zarzuciłem więc propozycję wspólnej jazdy na fejsbuniu i czekałem na odzew. Temat został podchwycony i wywiązała się z niego spora dyskusja. Co jednak istotniejsze - znalazło się kilku chętnych, oraz powstał zarys trasy. Wstępnie swoją obecność na szlaku zadeklarował jeżdżący ostatnimi czasy weekendowo Micor, Piotras (główny sprawca całego zamieszania :P) i Grigor.
Nadeszła wyczekiwana sobota, którą zacząłem od wizyty w mieście. Rano zaskoczyła mnie temperatura - przed 8.00 było już naprawdę ciepło. Oznaczało to, że dziś rowerem dam radę śmigać na półkrótko :). Na godzinę 10.30 umówiliśmy się z Micorem na wiadukcie nad DK5, tym samym dając sobie na dojazd po tyle samo czasu. Chwilę przed wyjazdem umówiłem się z Piotrem na spotkanie we Wierzycach, a z Grzechem na kontakt po dojeździe w okolice Promna. Grigor przy okazji poinformował mnie, że stawi się z paroma bajkerami - bratem Wojtasem, Łukaszem i Przemasem. Baja! Szybka kalkulacja i już wiem, że dziś śmigamy siedmioosobową paką :). Spakowałem sakwę (w razie czego wrzuciłem dłuższą i cieplejszą odzież), picie, kanapki i można ruszać. Wyjazd poza miasto to pierwsze zetknięcie z wmordewindem. Było ciepło, ale wietrznie. Na wiadukt dotarłem tuż przed czasem, co wiązało się z chwilą oczekiwania na Dawida.

W oczekiwaniu na Micora © kubolsky


W końcu pojawił się i On.

Jedzie Dawid! © kubolsky


Piona i jedziemy dalej. Trasa do Wierzyc to do bólu nudny asfalt serwisówki wzdłuż S5. Na domiar złego cały ten odcinek wiało prosto w ryja skutecznie zniechęcając do jazdy. Pomyślałem, że prognozy trochę jednak minęły się z prawdą. Tuż przed miejscem spotkania zaczęło kropić, a to w połączeniu z ciężkim niebem znaczyło, że owe prognozy można włożyć między bajki. Piotras już wyczekiwał nas na wiadukcie.

Spotkanie z Piotrasem we Wierzycach © kubolsky


Przywitaliśmy się i ruszyliśmy w dalszą drogę, już we trójkę. Nie zdążyliśmy dojechać do Gołunia, a mżawka przeistoczyła się w konkretny opad. No ale co - z cukru nie jesteśmy, co nie? Lecimy dalej! Chwyciliśmy teren i po chwili wylądowaliśmy między drzewami, które w znacznym stopniu uchroniły nas przed deszczem. W Nowej Górce Piotr zaproponował, by odpuścić sobie tak lubiany przeze mnie wąwozik i śmignąć obok stromym zjazdem. Zawierzyłem Mu i nie żałuję ;). Dalej krótki podjazd i wykręcamy rogala w Kociałkowej Górce. Myślałem, że znów śmigniemy w dół asfaltem, a dalej wspinaczka pod górę jak to zwykliśmy tu jeździć, ale nie. Chwila i odbijamy z powrotem w gęsto zarośnięte drzewami tereny PK Promno. Piotr przeprowadził nas tam naprawdę fajną trasą, której dodatkowego uroku dodawał jesienny klimat kolorowych drzew i dywan liści. Magia!

Przebijamy się przez PK Promno © kubolsky


PK Promno © kubolsky


W końcu z powrotem trafiliśmy na skraj Parku Krajobrazowego. Ruszyliśmy przed siebie przecinając po drodze szosę Promno - Pobiedziska. Tu na chwilę przystanęliśmy, a ja zgodnie z prośbą Grzecha wykonałem do Niego telefon. Chwila gadki i umówiliśmy się na spotkanie przy jeziorze Dębiniec. Aha, przestało padać :). Telefon z powrotem w kieszeń i heja w las! Przed nami kolejne pomykanie po liściach, pomiędzy drzewami, w dół, w górę i na szagę ;). Chwilę później zajechaliśmy na miejsce spotkania, odstawiliśmy rowery i popatrzyliśmy po sobie - żaden z nas nie spodziewał się dzisiaj tak uwalić ;). No ale co - rowerzysta MUSI się upierdzielić! Dysponując chwilą przerwy napawaliśmy się widokiem ze skarpy wprost na jezioro, pogadaliśmy, pocykaliśmy foty i jakieś 10 minut później usłyszeliśmy poniżej nas głosy. Jadą, całą czwórką :). Przywitaliśmy się z Chłopakami, chwilę wspólnie pogadaliśmy, ustaliliśmy dalszą trasę i ruszyliśmy.

Całą Ekipą nad jez. Dębiniec © kubolsky


Ku przygodzie! © kubolsky


Od tego momentu pałeczkę przewodnika dzierżył Grigor - najbardziej lokalny z lokalsów ;). Początkowo poprowadził nas dalej przez las wąskim singlem w kierunku torów. Wypadliśmy prosto na peron stacji/przystanku kolejowego w Promnie, przecięliśmy DK 5 i dalej asfaltami pokręciliśmy do Jeżykowa.

Trochę asfaltu też musi być :P © kubolsky


Na tamie w Jeżykowie rozpoczęliśmy kolejną z dzisiejszych "misji", czyli objazd jeziora.

W oddali po prawej piaszczysta skarpa na którą zmierzamy ;) © kubolsky


Dobra połowa trasy to śmiganie nudnymi asfaltami, ale czego się nie zrobi dla jazdy w TAKIM towarzystwie :). Po drodze zaliczyliśmy jeszcze pauzę w sklepie we wsi Kowalskie, gdzie w końcu mogliśmy wtrząchnąć śniadanko.

Przerwa na śniadanie © kubolsky


Dalej czekała nas jeszcze chwila jazdy po czarnym dywanie by w końcu móc usłyszeć od Grzecha "Tu w lewo!". No, nareszcie teren! Początkowo polną drogą, wśród sukcesywnie ścinanej kukurydzy ruszyliśmy lekko w dół, zbliżając się coraz bardziej do jeziora.

W końcu terenem w kierunku jez. Kowalskiego © kubolsky


Kolejny raz w lewo i jesteśmy w lesie. Podjazd, zjazd i oczom naszym ukazał się kolejny dziś obiekt hydrotechniczy.

Zapora na jez. Kowalskim © kubolsky


Tu zaliczyliśmy kolejną, krótką pauzę, w trakcie której Grzechu opowiadał jaka tu kiedyś była czysta woda, ilu można było spotkać kąpiących się ludzi itd. Cóż, jak widać te czasy minęły bezpowrotnie.

Gadka-szmatka ;) © kubolsky


Wsiedliśmy z powrotem "na koń" i ruszyliśmy ku głównej atrakcji dnia dzisiejszego. Po paru minutach, jeden za drugim śmigaliśmy krętym, technicznym singlem wzdłuż brzegu jeziora.

Jeden z wielu fotostopów © kubolsky


Podjazdy też były ;) © kubolsky


Słyszałem już nie raz o tym szlaku, ale nie spodziewałem się, że jest on tak odjechany! Korzenie, gęste drzewa, wijąca się ścieżka, podjazdy, zjazdy, znowu korzenie, pieńki, kamienie i jazda tuż przy tafli wody. No po prostu mega! Najważniejszym było nie zgubić z pola widzenia naszego dzisiejszego przewodnika, który sam był tego świadom raz po raz stając i czekając za resztą.
W końcu jednak to co dobre musiało się skończyć - dotarliśmy do skarpy, czyli do końca naszej dzisiejszej "scieżki dydaktycznej". Tu też zorganizowaliśmy kolejny postój na herbatę, kanapki, pogaduchy i foty, z naciskiem na to ostatnie gdyż widok stąd był przepiękny. Na fotografowaniu i głupotach zeszło nam jakieś 15-20 minut.

Widok na jez. Kowalskie © kubolsky


Kross © kubolsky


A tak wyglądamy od tyłu :P © kubolsky


Ostatnie dziś wspólne foto. Humory dopisują ;) © kubolsky


W końcu jednak trzeba było zawijać się do domu. Pożegnaliśmy się z Piotrasem i Łukaszem, którzy pokręcili w swoją stronę, natomiast my kończąc objazd jeziora ruszyliśmy w kierunku pokonywanej już dziś tamy w Jeżykowie. Drogę powrotną ustaliliśmy w taki sposób, by jak najdłużej móc śmigać pozostałą ekipą. Padło więc na powrót przez Wronczyn. Do Wronczyna dotarliśmy przez las spokojnym tempem. Krótka przerwa w sklepie, zastrzyk cukru poprzez konsumpcję batona i
w końcu przyszedł czas na odłączenie się kolejnej dwójki. Pożegnaliśmy Grzecha i Wojtasa którzy ruszyli z powrotem do Wierzonki.

Brachole jadą do domu © kubolsky


Wraz z Micorem i Przemasem pokręciliśmy w stronę Krześlic. Z Krześlic terenem przedostaliśmy się do Łagiewnik, gdzie teoretycznie mogliśmy już odbić, ale postanowiliśmy jeszcze kawałek odprowadzić Przema. W swoje strony rozjechaliśmy się wioskę dalej, czyli w Berkowie. Z Berkowa, już tylko z Micorem zamierzaliśmy udać się na Pola Lednickie, tym samym niezmiernie zmotywowani chcąc dokręcić do stówy.

Kaczki wypatrują czegoś na zachodzie © kubolsky


W teorii, spod ryby mieliśmy śmigać drogą Gniezno - Kiszkowo do domów, lecz na Polach Lednickich okazało się, że trasę jednak jeszcze trochę trzeba rozciągnąć.

Brama Ryba na Polach Lednickich © kubolsky


Padło więc na częściowy objazd jez. Lednickiego przez Skrzetuszewo, Rybitwy, Lednogórę, Dziekanowice, a dalej do Gniezna wyznaczonym szlakiem rowerowym. W międzyczasie zadzwonił p. Jurek, który chciał nas namierzyć, dobić do nas (nie nas ;) ) i razem wrócić do Gniezna. Z Mister Jerrym i Mateuszem zjechaliśmy się tuż przed Żydówkiem, skąd w czwórkę ruszyliśmy do domów. Micora odstawiliśmy w Rzegnowie, a naszą pozostałą trójką pokręciliśmy dalej. Im bliżej Gniezna byliśmy, tym bardziej stawało się jasne że stówa nie pęknie tak łatwo. Zaproponowałem Chłopakom objazd przez Strychowo, Oborę, Obórkę i powrót drogą Zdziechowa - Gniezno. Zgodzili się, za co wielkie dzięki! Ciężko by było tak samemu się zmotywować do jazdy, tym bardziej będąc wypompowanym po sporej dawce terenu. W końcu jednak magiczne 100 pękło i praktycznie ostatkiem sił, z pominięciem górki na Poznańskiej dotarliśmy na nasz fyrtel. Podziękowałem p. Jurkowi i Mateuszowi za towarzystwo i pokręciłem do domu. Przed drzwiami licznik wskazywał 109 km.
Podsumowując - naprawdę udany dzień. Jazdy w takim towarzystwie nie jest w stanie popsuć nawet mało trafna prognoza pogody, przejściowy deszcz czy konkretny wmordewind :). Grzechu - dzięki za pokazanie nam Twoich rewirów. Singiel jest mega i bankowo się tam jeszcze pojawię! Piotras - dzięki za wygospodarowanie dla nas chwili czasu, oraz za pokazanie nam zakamarków PK Promno. Wojtas, Łukasz, Przemo - dzięki za wspólną jazdę! Miło było Was poznać. Chłopaki, oby do następnego!

P.S. Autorem części fotek jest Grigor.
Czwartek, 24 października 2013 Komentarze: 0
Dystans 42.85 km
Czas 02:04
Vśrednia 20.73 km/h
Uczestnicy
Vmax 42.80 km/h
Tętnośr. 118
Tętnomax 152
Kalorie 1545 kcal
Więcej danych
Po wczorajszym krótkim, wieczornym śmiganku przyszedł czas na coś trochę dłuższego w towarzystwie. Za oknem nadal jesień zaskakuje - słoneczko pięknie zapodaje, raz po raz chowając się za chmurami (no w końcu to końcówka października!), a wskazania termometru są bardziej mocno wiosenne niż późnojesienne. Postanowiłem skorzystać ze sprzyjającej pogody i zaproponować Chłopakom wspólną, popołudniową jazdę. Skrobnąłem sms-a do Marcina i p. Jurka, a w odpowiedzi dostałem potwierdzenie od pierwszego z Nich. Mister Jerry natomiast poinformował mnie że chętnie, ale dopiero po 5. W ten oto sposób tuż po 16 wypaliłem na półkrótko w kierunku Wenecji, gdzie już czekał Marcin. Tuż przed wyjazdem z domów naszą uwagę przykuła ciemna chmura, lecz prognozy jasno wskazywały, że skończy się co najwyżej na strachu - padać nie będzie. Na Wenecji Marcin uświadomił mnie, że u niego jednak padało ;). Wspólnie ustaliliśmy, że w tym wypadu najbezpieczniej będzie udać się w kierunku przeciwnym do owego chmurzyska. Padło więc na kółeczko - kierunek Zdziechowa, odbicie na Krzyszczewo i z powrotem przez Pyszczyn do Gniezna. Owa pętla zajęła nam dokładnie tyle ile planowaliśmy. Tuż po 5 zadzwonił p. Jurek. Umówiliśmy się na spotkanie na Rynku. Jako że dysponowaliśmy z Marcinem 15 minutami zapasu postanowiliśmy pokręcić sobie na spokojnie przez miasto do Parku Miejskiego. W parku stwierdziliśmy, że nie ma sensu cofać się z powrotem na Rynek i tu poczekamy za p. Jerzym. Jakieś 5 minut później kręciliśmy już wspólnie w czwórkę. Pozostało nam jeszcze zgarnąć po drodze Mateusza. Z Nim umówiliśmy się na spotkanie pod trzema mostami. Junior dobił do nas ekspresowo i po chwili byliśmy w komplecie. W międzyczasie zaplanowaliśmy rundkę po okolicy i zgodnie z tym planem ruszyliśmy Kawiarami w stronę Osińca. Przez Osiniec pokręciliśmy do Szczytnik Duchownych, a ze Szczytnik równiutką, asfaltową prostą (Uziel byłby zadowolony ;P ) udaliśmy się do Kędzierzyna. Powoli robiło się coraz ciemniej, więc trzeba było odpowiednio dostosować trasę do nieubłagalnie umykającego dnia. Z Kędzierzyna ruszyliśmy do Żelazkowa, przecięliśmy drogę 260 Gniezno - Witkowo i udaliśmy się do Goczałkowa. Tu odbicie w prawo i niejednokrotnie śmiganą prostą, skrajem Lasu Miejskiego wpadliśmy z powrotem do miasta. Okolicznymi ulicami ruszyliśmy w stronę domów po drodze żegnając się z Marcinem i Mateuszem. Fajnie jest znowu śmigać sobie z Ekipą! :) Teraz trzeba rozkminić coś na weekend - prawdopodobnie ostatni tak ciepły w tym roku.
Środa, 23 października 2013 Komentarze: 2
Dystans 8.23 km
Czas 00:20
Vśrednia 24.69 km/h
Vmax 39.81 km/h
Temp. 16.0 °C
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Wreszcie! Po ponad tygodniu zmagania się z infekcją gardła, kaszlem, katarem itp, w końcu udało mi się wyskoczyć na rower. Jakże ja byłem wygłodniały jazdy! Ale po kolei. Jak już wspomniałem, ponad tydzień (a dokładnie 9 dni) pauzowałem. Tą pauzę postanowiłem wykorzystać na zajęcie się rowerem. Najpierw trzeba było go porządnie wymyć, ponieważ ostatni raz "pracował dla mnie" na Dębówcu, gdzie solidnie się ufyfłał. Po pielęgnacji wizualnej pozostało regulowanie przerzutek, oraz czyszczenie i smarowanie napędu. Te czynności wykonałem we własnym zakresie. Pozostała jeszcze jedna kwestia - hamulce. Te od jakiegoś czasu traciły na swej efektywności. Klocki klockami, ale klamki zrobiły się zdecydowanie za miękkie. Serwis hampli postanowiłem powierzyć znajomemu, który temat ogarnął profesjonalnie i dziś cieszę się odpowietrzonymi, na nowo zalanymi hamulcami z klamkami twardymi jak kamień, a zaciskami zatrzymującymi koła w miejscu. Tomek - raz jeszcze wielkie dzięki! Aha, zakupiłem również nowe klocki - tym razem postawiłem na półmetaliki. Zobaczymy jak się będą sprawować w praniu. Mając ten cały majdan u siebie z powrotem, jak również będąc właściwie u kresu kuracji postanowiłem w końcu wyskoczyć na krótkie, acz szybkie wieczorne kręcenie. Tuż przed 22.00 dosiadłem Fury i ruszyłem do miasta. Jazdy opisywał nie będę (jest mapka), natomiast nadmienię, że przez ten czas w nogach zdążyło nazbierać się sporo powera :). Ależ szedłem! Jak przecinak! Podjazdu od Katedry do Rynku jeszcze nigdy tak szybko nie pokonałem. Aha, warunki pogodowe również były wyśmienite - 16 stopni po 10 wieczorem. W październiku! :D No nic, lada moment weekend, sprzyjająca aura ma się utrzymać, trzeba będzie sobotę i niedzielę wykorzystać solidnie rowerowo. Oczywiście obowiązkowo z Ekipą! I z bananem! ;)
Niedziela, 13 października 2013 Komentarze: 7
Dystans 49.20 km
Czas 02:08
Vśrednia 23.06 km/h
Uczestnicy
Vmax 43.20 km/h
Tętnośr. 151
Tętnomax 178
Kalorie 1956 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
W końcu nadeszła z dawna oczekiwana niedziela. Po odwołaniu tegorocznych edycji wyścigów XC oraz maratonu GP Wielkopolski, jedyne co nam pozostało to Dębówiec. By nie było za wesoło, pod koniec września zrobiło się "gorąco" gdyż impreza ta cyklicznie odbywa się właśnie we wrześniu i zaistniała obawa, że tym razem się nie odbędzie. Na szczęście na początku października otrzymałem informację, że wyścig zaplanowany został na 13.10.
Dzień wcześniej zabrałem się za szykowanie roweru - regulacja przerzutek, regulacja hamulców (te będzie trzeba odpowietrzyć i zalać na nowo, zestaw już zamówiony :) ), dostosowanie ciśnienia w oponach i można iść spać. W niedzielny poranek ze spokojem zacząłem się szykować do wyjazdu. Umówiliśmy się na start z Wenecji o 10.30. Po 10.00 poszedłem wrzucić do roweru bidon. Otwieram sień, a tam niespodzianka - pana :/. Nosz ku*wa! Jak na złość tydzień wcześniej oddałem swoją zapasową dętkę i nie kupiłem nowej, a łatki dawno straciły swoją ważność. Szybki telefon do p. Jurka z informacją o problemie i po około 10 minutach są wraz z Mateuszem u mnie. Zakładam nową, dostarczoną przez Nich gumę i już mamy śmigać, a tu syk z opony. Nieszczelny wentyl :/. Próbujemy dokręcić igłę, ale na kole robi się to ciężko. Postanowiłem raz jeszcze na szybko wymienić dętkę na kolejną, już drugi raz w ciągu niecałych 5 minut. Tym razem jest ok. Powietrze wpompowane, można w końcu śmigać. Na Wenecji znaleźliśmy się z 35 minutowym opóźnieniem, zgarnęliśmy Micora i nie chcąc spóźnić się na zapisy ruszyliśmy z kopyta na Dębówiec. Trasa standardowa - Winiary, Orcholska, Orchół i Lasy Królewskie. Za to tempo było kosmiczne. Znakomitą większość czasu zapieprzaliśmy powyżej 30 km/h, średnia na miejscu wyszła powyżej 26 km/h, a trasę zrobiliśmy w czasie o połowę krótszym niż normalnie. Na miejscu, pod leśniczówką Brody znajdowało już sporo wiaruchny. Auta, ludzie, rowery, punkt zapisów. To tu. Poszliśmy pobrać numery startowe. Ja zdecydowałem się wystartować w grupie sport, czyli 3 okrążenia. Po jakiś 20 minutach i paru dłuższych czy krótszych pogaduchach ruszyliśmy na linię startu. Wystartowaliśmy wszyscy razem. Trasę dodatkowo urozmaicało błoto i kałuże powstałe po dzisiejszych opadach deszczu. Pierwsze kaemy to ostre zapierdzielanie, pierwsze okrążenie poszło nieźle. Gorzej z pozostałymi dwoma. Po pierwsze - zdecydowanie za grubo się ubrałem, ale nie dziwota - w końcu nie mam doświadczenia we wyścigach MTB. Po drugie - jak się okazało nadaję się na długie trasy, niższym, stałym tempem. Wyścig to jeszcze (choć nie mówię, że w ogóle) nie zabawa dla mnie. Po trzecie - wybrałem nie tą kategorię. Trzeba jednak było startować w amatorze, miałbym jakieś większe szanse :P. A tak to śmigałem ze wszystkimi Pro. Rezultat - miejsce 10 na 14 startujących, dystans 18.41 km, czas 0:48:23s, śr. prędkość 22.8 km/h i kosmiczne śr. tętno, którym się tu nie będę chwalił (to w statystykach to średnie z całej dzisiejszej jazdy). Po wyścigu wrócilismy pod leśniczówkę na ciepłą herbatę, cisto, pogaduchy i najważniejsze, czyli ogłoszenie wyników w każdej z trzech kategorii. Po wręczeniu pucharów powoli się zawinęliśmy zadowoleni z uczestnictwa w imprezie i pokręciliśmy do domów tą samą trasą.
Sobota, 12 października 2013 Komentarze: 6
Dystans 73.81 km
Czas 03:30
Vśrednia 21.09 km/h
Uczestnicy
Tętnośr. 136
Tętnomax 171
Kalorie 2980 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
Nadeszła kolejna sobota, którą wypadało odpowiednio wykorzystać, czyt. rowerowo. Niestety jak na złość, tym razem prognozy nie zgrały się ze stanem faktycznym i rankiem na zewnątrz zastałem ciężkie, szare niebo, szczątkowe ilości słońca i wiatr. Dwa pierwsze zjawiska były do przełknięcia, ale to wietrzysko zapowiadało "ciekawą" jazdę. Cóż - przecież się nie położę, nie zacznę walić pięściami w podłogę i nie powiem, że jak nie przestanie wiać to nie wyjdę na rower :P.
Tym razem jako punkt startowy obraliśmy gnieźnieński Rynek. Cel znany był już od zeszłego wieczora - jedziemy do Duszna nowo wyznaczonym szlakiem roweroym. Godzinę startu ustaliliśmy na 11.00 i otej też godzinie stawiłem się pod rowerowym drogowskazem rozjazdowym, znajdującym się właśnie na Rynku. Na miejscu czekali p. Jurek oraz Mateusz. Micora jeszcze nie było. Pokręciśmy się trochę w pobliżu, co by nie ostygnąć, a Dawida nadal ani widu ani słychu. W końcu jakieś 10 minut po czasie nadjechał i On. Bez zbędnej gaduchy ruszyliśmy wypatrując po drodze oznaczeń "szarej jedynki". Ta przeprowadziła nas przez miasto, następnie na Winiary (gdzie bez sensu prowadzi do góry Gdańską, zamiast dołem dookoła osiedla) i dalej ul. Orcholską w stronę Dębówca, a w końcu na Gołąbki. Tu się nie będę szczególnie rozpisywał, gdyż odcinek ten nie raz już opisywałem. Nadmienię tylko, że w Lasach Królewskich tego dnia zebrało sięcałiem sporo grzybiarzy. Trasa szła gładko. Co ważne - jest dobrze oznakowana i do tego momentu nie mieliśmy problemu z ewentualnym poszukiwaniem szlaku. Problem pojawił się tuż przed wsią Gołąbki. Na jednym z rozjazdów, gdzie asfalt odbija ostro w lewo, a droga na wprost przekaształca się w leśny trakt musieliśmy przystanąć i zastanowić się którędy jechać. Ostatni znak wskazywał jazdę prosto, ale na pierwszych słupach telefonicznych zaraz po zjeździe na ów trakt nie było widać szarych znaków. Tych samych oznaczeń brakowało również tuż za asfaltowym zakrętem. Wybraliśmy wariant gruntowy i jak się po kilkuset metrach okazało - zjechaliśmy ze szlaku. Postanowiliśmy jednak nie zawracać, lecz kręcić przed siebie i zapoznać się z nową, jeszcze nigdy wcześniej nie objechaną drogą. W końcu wyjechaliśmy ponownie na świeży asfalt w środku lasu i w zgodzie ze zmysłem orientacji skręciliśmy w lewo. Tym samym dotarliśmy do kolejnej krzyżówki gdzie przeczucie podpowiadało nam, że po lewej ręce mamy Gołąbki, czyli musimy się udać w kierunku przeciwnym. Dla pewności zerknąłęm do Locusa i moje przypuszczenia się potwierdziły. Ruszyliśmy przed siebie. Mijając po drodze Grabowo trafiliśmy do Kruchowa, skąd droga na Wał Wydartowski jest nam doskonale znana. Tradycyjnie odbiliśmy w lewo przy jez. Młynek i rozpoczął się podjazd do Wydartowa. Tu już nie było jaj - wiatr dął nam prosto w twarz, a był to dopiero przedsmak tego, co miało nas spotkać dalej. Odbijając po raz kolejny, już do Duszna, a tym samym opuszczając twarde, asfaltowe drogi zaczęła się "przygoda". Otwarte połacie ziemskie i wspinaczka na Wał dawały nam w kość. Wiatr hulał jak mu się tylko podobało, skutecznie uprzykrzając nam jazdę. My jednak konsekwentnie parliśmy przed siebie, coraz bardziej zbliżając się do wieży widokowej. Za ostatnim, piaszczystym zakrętem naszym oczom ukazały się trzy sylwetki na rowerach stojące tuż przy samej wieży. Jak się po chwili okazało - nie byliśmy tego dnia jedynymi BS-owcami na punkcie widokowym. Duszno postanowili dziś odwiedzić (na szosach!) Waza, Seba, Hulaj oraz Klosiu. Strzeliliśmy sobie pamiątkowe foto, chwilę pogadaliśmy i puściliśmy Ich wolno, gdyż trzęśli się tam na górze jak osiki ;).

Ekipa spotkana w Dusznie ;) © jerzyp1956


Wieża w Dusznie © kubolsky


My natomiast rozsiedliśmy się na ławkach i wyciągnęliśmy swoje śniadanka.

Śniadanko © kubolsky


W tym momencie relację z pobytu w Dusznie skrócę do minimum i nadmienię jedynie, że popłakałem się tam ze śmiachu, a przepona już nie dawała rady :D. Akcje i teksty które tam odchodziły nie nadają się do opisania, bo gdybym nawet zamieścił to w jednym zdaniu, to boję się dożywotniego bana na BS ;). Pro-forma wlazełm jeszcze na szczyt wieży strzelić fotę lub dwie, ale wietrzysko tak zapodawało, że trzeba się było od razu ewakuować. Widoki oczywiście były marne.

Mgliste widoki © kubolsky


Mgliste widoki © kubolsky


W końcu po jakichś 30 minutach z powrotem zasiedliśmy na rowerach i ruszyliśmy w dół. Pocieszającym był fakt, że po zmaganiach z wiatrem w tamtą stronę teraz większość trasy pokonamy z wiatrem w plecy. Tak też było. Do Wydartowa zjechaliśmy ekspresowo i tu poostanowiliśmy urozmaicić sobie dalszą dzisiejszą trasę. Przecięliśmy asfalt i ruszyliśmy dalej prosto po kocich łbach. Jak się po chwili okazało, ponownie chwyciliśmy szary szlak. Podążaliśmy więc za znakami polnymi drogami aż w pewnym momencie od naszych nosów dotarł nieprzyjemny zapach gó*na. Nie wiem co tam przy drodze tworzyli, ale sadziło równo przez dłuższy odcinek trasy. Co gorsza - ten smrodopędny materiał znajdował się również na drodze którą pokonywaliśmy, co oznacza że zabraliśmy go ze sobą na oponach, na ramach i w napędach. Masakra! Podążając dalej szlakiem mineliśmy Folusz by ostatecznie chwycić asfalt w Niewolnie. Gdzieś tam po raz kolejny zgubiliśmy znaki, ale nawet nam do głowy nie przyszło by ich dalej szukać. Dalszą drogę powrotną wyznaczyliśmy przez Pasiekę, obok wielkiej hałdy azbestu, dalej lasem i polami przez Kozłowo, aż trafiliśmy na nasz fyrtel, czyli do Strzyżewa Paczkoweego. Aby jeszcze wydłużyć sobie dzisiejszy trip zadecydowaliśmy wracać przez Jankowo Dolne i Kalinę zahaczając o tereny okołowierzbiczańskie. Stąd do Gniezna śmignęliśmy przez Wierzbiczany i Szczytniki Duchowne. Ja jeszcze kopsnąłem się do sklepu i z miasta do domu trafiłem znowu z wiatrem w ryj. Reasumując - mimo że szaro i wietrznie to i tak mega fajnie. Jak zawsze! :)
Piątek, 11 października 2013 Komentarze: 0
Dystans 32.93 km
Czas 01:36
Vśrednia 20.58 km/h
Uczestnicy
Vmax 41.30 km/h
Tętnośr. 124
Tętnomax 153
Kalorie 1116 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Dziś wystartowaliśmy trochę później, z uwagi na moje szwędanie się z rodzinką po mieście w godzinach szczytu (czyt. korki wszędzie gdzie nie spojrzeć i ogólna nerwówka). Godzinę startu dwukrotnie przekładałem śląc informacyjne smsy do p. Jurka, aż ten się chyba w końcu zdenerwował i podjechał do mnie pod dom wyciągnąć mnie siłą ;). Na moje szczęście nie musiał tego robić, gdyż akurat wyprowadzałem furę na zewnątrz. Bez zbędnych ceregieli od razu ruszyliśmy przed siebie. Najpierw zahaczyliśmy o Orlen, gdzie kompresor zamiast pompować upuszczał powietrze z gum roweru p. Jerzego. Ostatecznie postanowiliśmy sobie odpuścić i pokręciliśmy serwisówką wzdłuż DK5. Na pierwszym wiadukcie przerzuciliśmy się na drugą stronę drogi i najpierw terenem, a następnie asfaltem udaliśmy się do Mnichowa. Do samej wsi nie wjeżdżaliśmy, gdyż już przy pierwszych zabudowaniach puściliśmy się w bok w teren. Tak się nam spodobało, że właściwie cały dzisiejszy wypad poświęciliśmy na obmyślanie trasy drogami gruntowymi. Odbijając z Mnichowa wykręciliśmy duktami rogala i po dłużej chwili wskakiwaliśmy z powrotem na drogę Gniezno - Czerniejewo. Krótka cofka i odbijamy w prawo na Kokoszki. Ponownie gruntem popylamy w stronę torów kolejowych prowadzących do Wrześni. Za torami znowu wykręcamy w prawo i za cel obieramy Las Miejski, oczywiście talej terenem. Po drodze przecinamy ul. Pustachowską, a następnie wzdłuż starej prochowni po dukcie pokrytym jesiennymi liśćmi sypiącymi się spod kół docieramy do drogi łączącej Cielimowo z Gębarzewem. Tu przecinamy DK15 i wracamy do Lasu Miejskiego. Ten objeżdżamy skrajem docierając do Goczałkowa. Przy stacji wodociągowej po raz kolejny wykręcamy w prawo i suniemy do lasu Jelonek. Tu jeszcze mnie nie było...chyba. Szczerze mówiąc to nie pamiętam czy byłem, czy nie :P. Ponownie skrajem lasu, polnym duktem przebiegającym między zaoranym polem a jesiennie kolorowymi drzewami (co za klimat!) docieramy w okolice Baru Leśnego na wylocie z Gniezna na Witkowo. Znowu przecinamy kolejną już szosę i tym razem trochę na oślep kręcimy tak, jak nas szlak wiedzie. W końcu polegając na zmyśle orientacji, na którymś z leśnych skrzyżowań odbijamy w lewo i na horyzoncie widzimy przerzedzający się drzewostan. Wypadliśmy prosto w pole, dorgi brak :/. Trzeba się zatrzymać i pomyśleć co dalej. Skorzystaliśmy z okazji i pauzę wykorzystaliśmy na sikstop :P. Na nasze szczęście wystarczyło cofnąć się parę metrów by móc dalej skrajem lasu pomykać rozjeżdżoną trawą.

Kuba w terenie © jerzyp1956


Ostatecznie wypadliśmy gdzieś na Osińcu. Powrót do domu to jazda Kawiarami, dalej przez Tajwan i ul. Kokoszki do ul. Kostrzewskiego. Stąd standardowo przez Dalki do domciu. Wyszła naprawdę mega fajna tarsa, a spora dawka terenu to miła odskocznia od ostatnich nudnych asfaltów :). Na jutro szykuje się Duszno. Mimo faktu, że byłem tam nie raz cieszę się jak dziecko ;). A do przejechanego dziś śladu na bank nie raz wrócę :).
Czwartek, 10 października 2013 Komentarze: 1
Dystans 39.02 km
Czas 01:47
Vśrednia 21.88 km/h
Uczestnicy
Tętnośr. 129
Tętnomax 164
Kalorie 1459 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
No, tym razem hamulce były już sprawne. Znaczy wczoraj również były, z tym że tarcza mi niemiłosiernie tarła. Dziś, po ostatecznej regulacji nic nie dzwoniło, nic nie tarło i wszystko dzałało jak należy. Działała również pogoda - gdyby nie te pomarańczowe i pożółkłe liście, w większości już znajdujące się na ziemi, można by pomyśleć że to wiosna a nie jesień. Zgadałem się znowu z p. Jurkiem i tradycyjnie umówiliśmy się na start z Wenecji, oczywiście punkt 16.00. Z domu po raz kolejny wyjechałem na półkrótko (w długich porach z miejsca bym się zagotował) i nad jeziorkiem byłem o czasie. Mister Jerrego jeszcze nie było, więc zdążyłem objechać Wenecję dookoła. Zamykając kółko trafiłem na p. Jurka. Tym razem to ja miałem koncept na jazdę, więc nie musieliśmy bezsensownie i na siłę rozkminiać trasy. Zaproponowałem rundkę dookoła jeziora Wierzbiczany. Powiecie że znowu. Ano znowu! Jesienią każdego dnia krajobraz się tam zmienia, no a poza tym jest to idealna trasa na dwugodzinny wypad. Miałem jeszcze misję - w drodze powrotnej musiałem zaliczyć sklep i zrobić zakupy na polecenie mej szacownej Małżonki ;). Ruszyliśmy tradycyjnie przez miasto, dalej przez Arkuszewo, ul. Reymonta i ul. Wierzbiczany wyjechaliśmy z miasta. Ruch na drogach był dziś jakiś wzmożony, a na dodatek udało nam się trafić na pyskatego buraka w blachosmrodzie. Dalej już poszło z górki - przecięliśmy skrzyżowanie na Wierzbiczanach i wlecieliśmy do lasu na Lubochni. Na krzyżówce duktów odbiliśmy w lewo kręcąc w okolice jeziora. Dalej strandardowo terenem przez las. Panu Jurkowi tak się spodobało, że co chwilę musiałem Go doganiać. Zanim opuściliśmy gruntowe szlaki p. Jurek ustrzelił nam pamiątkową samojebkę ;).

Na wierzbiczanach z Kubą © jerzyp1956


Kręcąc znowu po czarnym dywanie kapnąłem się, że mamy jeszcze w zapasie godzinę czasu. Zaproponowałem, by wykręcić do Jankowa Dolnego a z Jankowa odbić w stronę Wełnicy, czyli znowu pokręcić fragmentem trasy maratonu. Przy okazji znowu zagaiłem p. Jurka o Jego niechęć do terenu...i się wydało. Jego problem polegał na zbyt dużym ciśnieniu w oponach, przez co na nierónych, terenowych szlakach jechało się bardzo niekomfortowo. Opony faktycznie były twarde jak kamień. Zaproponowałem by upuścił trochę powietrza i sprawdził jak Mu się jedzie. Różnica była kolosalna, jak sam stwierdził Mister Jerry. Kolosalna do tego stopnia, że zamiast na Wełnicy wskakiwać ponownie na asfalt i ruszyć na ul. Orcholską, dalej pokręciliśmy terenem wzdłuż DK15, a ja znowu musiałem Go gonić :). Z gruntu na asfalt wyskoczyliśmy dopiero na ul. Wełnickiej i dalej Zamiejską, przez Łazienki i osiedle zajechaliśmy do Piotra i Pawła. Tu też pożegnałem się z moim dzisiejszym towarzyszem jazdy, a sam udałem się na zakupy. Do domu wróciłem przez miasto, trochę sobie tą trasę urozmaicając.
Miasto Kategoria solo
Środa, 9 października 2013 Komentarze: 2
Dystans 14.81 km
Czas 00:41
Vśrednia 21.67 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Leniwe kręcenie po mieście. Jakoś dziś mi się nie chciało, a na dodatek po zdjęciu i ponownym założeniu koła nieprzyjemnie dzwoniła tarcza. Ze szczękami i dzwonieniem w końcu sobie poradziłem, ale jeździć dalej się nie chciało. To chyba ten brak słońca i jesień w pełni...
Wtorek, 8 października 2013 Komentarze: 2
Dystans 44.38 km
Czas 02:02
Vśrednia 21.83 km/h
Uczestnicy
Tętnośr. 120
Tętnomax 157
Kalorie 1504 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
Widząc świecące za oknem słońce, czując ciepły (w porównaniu z ostatnimi dniami) wiaterek postanowiłem wykorzystać wolną, drugą połowę dnia na rowerowo. Wiedziałem, że Marcin w tym tygodniu chodzi do pracy na popołudnie, więc wystosowałem sms-a do p. Jurka. W odpowiedzi rozdzwonił się telefon. Umówiliśmy się na 16.15 na Wenecji. O czasie zjawiłem się na miejscu startu, gdzie czekali Mister Jerry i Mateusz, o dziwo na długo. Ja nie mogłem sobie odpuścić okazji i wskoczyłem w krótkie spodenki i bluzę. Moim skromnym zdaniem, dziś to był odpowiedni wybór ;). Tradycyjnie zderzyliśmy się z problemem braku konceptu na jazdę. Pan Jerzy zaproponował, by ruszyć do Lasów Królewskich, a jako że nie było innych pomysłów ruszyliśmy w kierunku Dębówca. Pomysł był o tyle trafiony, że raz - będziemy mieli okazję sprawdzić jak wyglądają leśne dukty, a dwa - będziemy wiedzieli o której należy wyjechać w niedzielę, by odpowiednio o czasie dotrzeć na imprezę organizowaną przez GKKG. Ku naszemu szczęściu w lesie panują idealne warunki do jazdy - dukty są wilgotne, ale ubite więc śmiga się przednio! Przy leśniczówce Brody, gdzie zorganizowany będzie punkt startowy wyścigu "Dębówiec 2013" strzeliliśmy sobie wspólne foto i pokręciliśmy dalej.

Leśniczówka Brody © jerzyp1956


Do domów wróciliśmy przez Modliszewko i Dębłowo, skąd gruntem dotarliśmy do Zdziechowy. Stąd prostą, asfaltową drogą wróciliśmy do Gniezna. Pożegnałem się z Chłopakami i solo strzeliłem rundę po mieście. Jestem bardzo dobrej myśli przed niedzielną imprezą - zapowiada się całkiem niezła pogoda, a w lesie jest idealnie!
Niedziela, 6 października 2013 Komentarze: 4
Dystans 138.18 km
Czas 06:47
Vśrednia 20.37 km/h
Uczestnicy
Tętnośr. 129
Tętnomax 161
Kalorie 5791 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
Niedzielny, dłuższy wypad planowaliśmy już od zeszłego tygodnia. Wtedy to śmignęliśmy z p. Jurkiem i Micorem do Zielonki, a Marcin chcąc, nie chcąc musiał kisić w szkole. Tym razem mieliśmy jechać w "gnieźnieńskim komplecie". W sobotę, dzień przed wyjazdem trzeba było w końcu zdecydować gdzie się wybierzemy. Najpierw szybka obczajka serwisów pogodowych i jest ok - słońce co prawda większość czasu miało spędzić za chmurami, ale temperatura i wiatr miały być sprzyjające. Po pogodowym rekonesansie należało w końcu obrać cel. Marcin zaproponował Kleczew, gdzie w zrekultywowanym wyrobisku powstał Park Rekreacyjny nazywany potocznie "Mini Maltą". Skoro alternatywnej propozycji nie było, umówiliśmy się na poranny start właśnie do Kleczewa. Jako godzinę startu ustaliliśmy 9.00 rano. Pozytywnie nastawiony spakowałem sakwę, przyszykowałem rower i udałem się w zasłużone kimono. W niedzielny poranek budzik obudził mnie o 8.00. Na zewnątrz było co najwyżej średnio, no ale w końcu dzień dopiero się rozpoczął. Do sakwy dorzuciłem kanapki, dodatkową butelkę wody, przyodziałem długie fatałaszki (od razu założyłem softshell, do bluzy nawet nie startowałem), buff pod kask, długie rękawiczki i można było ruszać. Na 9.00 umówiłem się z p. Jurkiem pod Biedrą. Resztę ekipy mieliśmy zgarnąć po drodze. Pierwszy z dzisiejszych bikerów już czekał pod Biedronką. Korzystając z dostępnego jeszcze czasu odwiedziłem sklep i tradycyjnie zakupiłem coś słodkiego, owoc, oraz litrową petardę w postaci butli energetyka Be-Power ;). Z Poznańskiej ruszyliśmy na spotkanie z pozostałymi uczestnikami wycieczki. Po chwili jazdy (w dość szybkim tempie, w końcu trzeba się było rozgrzać) dotarliśmy na ul. Wolności, gdzie czekali Marcin, Micor i Mateusz. Przywitaliśmy się, strzeliliśmy wspólne foto przed startem i ruszyliśmy przed siebie.

Taką ekipą wyruszamy do Kleczewa © jerzyp1956


Najpierw tradycyjną drogą przez Szczytniki Duchowne, Wolę Skorzęcką i Lubochnię, a następnie gruntową prostą przez las dotarliśmy do Krzyżówki.

Jedziemy ku przygodzie! ;) © kubolsky


Z Krzyżówki przez Gaj i Lasy Skorzęcińskie pokręciliśmy dalej. Ponieważ musieliśmy dostać się do Wylatkowa, przed nami rysowała się wizja brnięcia w piachu w okolicach Piłki. Zaproponowałem więc, by w lesie na charakterystycznym skrzyżowaniu szlaków odbić w prawo. Tym samym dojechalibyśmy do asfaltu wiodącego do OW Skorzęcin i ominęlibyśmy grząskie, leśne drogi.

Jesień w Lasach Skorzęcińskich © kubolsky


Tak też uczyniliśmy i po chwili wjeżdżaliśmy do Ośrodka Wypoczynkowego, który o tej porze roku zupełnie nie przypomnia tego sprzed dwóch miesięcy - totalne pustki, głucha cisza i stoicki spokój.

Opustoszały OW Skorzęcin © kubolsky


Z OW wyjechaliśmy dalej w las, w kierunku singielka i mostku na przesmyku jez. Niedzięgiel, stanowiących pieszo-rowerowy skrót do Wylatkowa.

Skrót do Wylatkowa © kubolsky


W Wylatkowie chwyciliśmy asfalt i takim podłożem kręciliśmy już do samego Kleczewa. Po drodze minęliśmy Przybrodzin, po prawej ręce zostawiliśmy Ostrowo, następnie w Smolnikach Powidzkich odbiliśmy w prawo i kawałek DW262 pokręciliśmy do Anastazewa. Tu na chwilę się zatrzymałem obfocić dwa charakterystyczne budynki, które prawdopodobnie pamiętają jeszcze czasy, kiedy przechodziła tu granica między zaborami pruskim i rosyjskim.

Anastazewo © kubolsky


Następnie zgodnie ze wskazaniem drogowskazu skręciliśmy w lewo i ruszyliśmy do Kleczewa. Minęliśmy Budzisław Kościelny i Nieborzyn, za którym krajobraz radykalnie się zmienił. Na horyzoncie pojawiły się maszyny pracujące w odkrywkach, a gdzie okiem nie sięgnąć widać gołe, pokopalniane połacie ziemskie, kilometry kabli i tony hałasującego żelastwa należącego do KWB Konin.

Zasypana odkrywka, zwałowarka w oddali © kubolsky


Takie widoki, łącznie z pracującą tuż przy pokonywanej przez nas drodze Zwałowarką A2RsB 15400 towarzyszyły nam do samego Kleczewa.

Zwałowarka A2RsB 15400 KWB Konin © kubolsky


Transport urobku © kubolsky

<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/cpr0tlhLEn4"> <embed src="http://www.youtube.com/v/cpr0tlhLEn4" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object><br>
Na miejsu postanowiliśmy od razu udać się do naszego dzisiejszego celu, czyli Parku Rekreacji i Aktywności Fizycznej. Niestety mimo szczerych chęci nie dane nam było odnaleźć poszukiwaną przez nas Mini-Maltę. Gdzieś w miasteczku podpytaliśmy o drogę do centrum rekreacyjnego, ale nie dość że dwie sekundy później p. Jurek zapomniał wskazówek dojazdu które przed chwilą usłyszał, czym solidnie nas rozbawił, to jeszcze okazało się że trafiliśmy nie do Parku, a do odpowiednika naszego GOSiRu :). W końcu nieziemsko głodni (dotarliśmy tu właściwie bez żadnej przerwy) postanowiliśmy udać się w jakieś spokojne miejsce i skonsumować śniadanie. Padło na małe jeziorko w centrum miasteczka. Tu się zatrzymaliśmy i rozpoczęliśmy ucztę. W ruch poszły termosy. Z Marcina termosu lała się pyszna, gorąca herbata, skutecznie nas rozgrzewająca, z p. Jurka termosu...sypało się szkło. Okazało się, że herbata jak najbardziej była, z tym że na dnie sakwy :). Cała ta sytuacja, mimo niezbyt optymistyczego brzmiena wywołała w całej naszej piątce konkretne heheszki :). A był to dopiero początek... Po chwili Mister Jerry postanowił uwiecznić na fotografii całą dzisiejszą grupę wypadową. Problem polegał na tym, że za każdym ujęciem kogoś brakowało na zdjęciu. Najpierw w kadr nie zmieścił się p. Jurek, następnie przy kolejnym podejściu mój kask przewieszony przez kierownicę zasłonił Mateusza, a przy trzecim strzale zza mojej skromnej osoby wystawała jedynie Micora ręka.

Przerwa śniadaniowa © kubolsky


Skutecznie rozgrzani, oraz konkretnie rozbawieni zakończyliśmy lunch i ruszyliśmy na poszukiwanie Parku Rekreacji. Tym razem otrzymaliśmy dokładne wkazówki których udało nam się nie zapomnieć, co poskutkowało ostatecznym dotarciem do celu. W końcu!

Park Rekreacji i Aktywności Fizycznej w Kleczewie © kubolsky


Przyznam szczerze, że szału nie ma. Inicjatywa jak najbardziej zacna i godna pochwały, lecz do Malty jej daleko ;). Zaliczyliśmy rundkę wokół jeziorka, strzeliliśmy fotkę dymiących kominów Elektrowni Pątnów i ruszylśmy w drogę powrotną.

Elektrownia Pątnów w oddali © kubolsky


Zjazd nad brzeg jeziora © kubolsky


Zanim jednak udało nam się opuścić Kleczew, zaliczyliśmy dwa dodatkowe punkty - Biedronkę, oraz pobliską hałdę.

Zakupy w Biedronce © kubolsky


Jak nie trudno się domyśleć, ta druga była ciekawsza ;). Na górę wiódł naprawdę stromy i dziurawy podjazd, który pokonaliśmy podpychając rowery. Jedynie Micor solidnie się zaparł i podjechał na młynku. Z góry rozpościerał się bardzo ładny widok, który trochę psuła panująca mgła. Mimo tego dało się zauważyć Bazylikę w Licheniu, dymiącą "fabrykę chmur" w Pątnowie, zabudowania Kleczewa, czy panoramę zdegradowanych przez KWB tererenów poodkrywkowych.

Widok z hałdy na Elektrownię Pątnów © kubolsky


Widok z hałdy na siedzibę PAK KWB Konin w Kleczewie © kubolsky


Pauza na hałdzie w Kleczewie © kubolsky


Z hałdy zjechaliśmy już "w siodłach".
<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/i4RvFqWdlaM"> <embed src="http://www.youtube.com/v/i4RvFqWdlaM" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object><br>
Na dole Marcin zaliczył "near death experience", gdy w pewnym momencie o mało nie wpakował się w koło skręcającemu przed Nim p. Jurkowi. W końcu już bezpiecznie, jeden za drugim ruszyliśmy z powrotem. Droga do Anastazewa to dokładnie ten sam ślad, który pokonaliśmy jadąc w tamtą stronę. W Anastazewie, pod starym budynkiem stacji kolejki wąskotorowej zaliczyliśmy "sikstop" by po chwili ruszyć dalej alternatywną drogą.

Przerwa w Anastazewie © kubolsky


Do Ostrowa pokręciliśmy przez las, szlakiem rowerowym. Po drodze udało nam się wpaść na moich Staruszków, którzy niedzielę spędzali na działce. Korzystając z okazji zaprosiłem Chłopaków do domku na rozgrzewającą herbatę. Dalsza trasa wiodła przez Przybrodzin, Powidz, Wiekowo (tu chwilowo ponownie chwyciliśmy teren), dalej Witkowo i tradycyjnie do Gniezna przez Małachowo Złych Miejsc, Arcugowo i Niechanowo.

Gdzieś w okolicy Wagowa © kubolsky


Generalnie ku naszemu nieszczęściu tym razem prognozy się nie sprawdziły. Było pochmurnie, słońca praktycznie nie uświadczyliśmy, wiał słaby, lecz odczuwalnie chłodny wiatr, a jadąc z powrotem chmury zaczęły opadać powodując nieprzyjemną mżawkę. Ta niekorzystna aura spowodowała, że do domów kręciliśmy bardzo zniechęceni i psychicznie wymęczeni. Ewidentnie do jazdy niezbędne jest słońce. Ekipę pożegnałem na Sosnowej i sam ruszyłem w kierunku miasta, do PiP po zasłużone piwko na niedzielny wieczór.
Mam wrażenie, że jesień nie będzie sprzyjała pokonywaniu tras z gatunku "100km+". Z drugiej strony słyszałem, że czekają nas jeszcze ciepłe, słoneczne dni z temperaturą powyżej 20 stopni. Jest nadzieja na kolejne weekendowe wypady :).

TROCHĘ O MNIE

Ten blog rowerowy prowadzi kubolsky z miasta Poznań
  • Mam przejechane 75471.57 kilometrów
  • Jeżdżę ze średnią prędkością 21.88 km/h


75471.57

KILOMETRÓW NA BLOGU

21.88 km/h

ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ

143d 17h 59m

CZAS W SIODLE