Wypad na zabytkowy most kolejowy do Stobnicy, a przy okazji w okolice bardzo kontrowersyjnej budowy chodził za mną już od dłuższego czasu. Do trasy zabierałem się jak pies do jeża i ostatecznie okazało się, że ubiegli mnie najpierw Jacek, a następnie Sebek. Tak się szczęśliwie złożyło, że ten poniedziałek miałem wybitnie luźny, pogoda (jak na drugą połowę października) zapowiadała się wręcz wyśmienicie, wiatr, a w zasadzie jego brak sprzyjał tym bardziej, więc bez większego namysłu wskoczyłem od rana na rower i ruszyłem na północ posiłkując się śladem Jacka. Szczerze muszę przyznać, że sama trasa mnie wynudziła, a końcówkę jechałem "bo trzeba". Na szczęście zarówno most jak i najmłodszy polski zamek zrekompensowały pierwszą połowę pętli robiąc niemałe wrażenie. Na most niestety nie udało się wdrapać, a budowę widziałem zza płotu, co nie znaczy że zaplanowane destynacje nie zostały zaliczone. Uważam że jak najbardziej :) Przy okazji wpadło kolejne Gran Fondo, jak i dawno nie widziana na blogu poniedziałkowa stówa ;)
Powrót na rower po tygodniu przymusowej abstynencji wystąpił w formie spontanicznej nocnej jazdy z Micorem. Punkt pierwszy - wschód słońca w Dusznie. Warunki pogodowe ponownie dopisały, więc słońce odegrało gorący spektakl na horyzoncie. Punkt drugi - mniejsza mokra dziura i większa sucha dziura w Piechcinie. Wizyta z gatunku "na odpierdol" i wracamy ;)
Długi weekend w pełni, prognozy optymistyczne, więc aż żal w domu siedzieć. Pierwotnie plan zakładał zupełnie inny kierunek, lecz z uwagi na idealnie północno-wschodni wiatr postanowiliśmy wraz z Panem Jurkiem i Marcinem wybrać się pociągiem do Torunia, a stamtąd po raz kolejny myknąć rowerami do Gniezna. Na miejscu meldujemy się tuż po 12:00 i od razu kierujemy się na starówkę. Pod pomnikiem Kopernika spędzamy dosłownie parę minut, gdyż ludzi co niemiara (odbywał się jakiś 3-majowy festyn czy cuś) i od razu zmykamy na nadwiślańskie bulwary. Na bulwarach kończymy zwiedzanie Torunia i ruszamy przed siebie. Na temat trasy nie ma się co za specjalnie rozpisywać gdyż ogólnie rzecz biorąc była nudna. Początkowe kilometry to dojazd do Wielkiej Nieszawki, a następnie przebijanie się przez las długim, nudnym asfaltem do Gniewkowa. Mijając kolejne wioski po drodze docieramy do Kruszwicy. Tu u stóp wieży urządzamy sobie krótką przerwę na posiłek i uzupełnienie płynów. Druga połowa trasy była na szczęście ciut ciekawsza z uwagi na krótkie bo krótkie, ale terenowe odcinki. Przez Strzelno trafiamy do Gębic, a stąd już nie raz objechanymi ścieżkami przez Szydłowo, Trzemżal i Zieleń docieramy w okolice Trzemeszna. Dalej pozostają nam tylko Miaty, kolejny terenkwy przelot w okolice jez. Wierzbiczańskiego i dojazd z Lubochni do Gniezna. Dzień w siodle zakończyliśmy wybornym poczęstunkiem u Marcina :).
Kolejny poniedziałek w kalendarzu, więc i czas na kolejną poniedziałkową stówę (tym bardziej że takowej tydzień temu zabrakło). Z braku pomysłu na trasę zrzuciłem obowiązek wymyślenia czegoś na Micora, który po krótkiej rozkminie zaproponował wypad na Dziewiczą Górę. Zabrałem się za planowanie podczas którego doznałem olśnienia - dlaczego znowu pętla? W ten oto sposób zrodziła się mocno terenowa i celowo zawinięta trasa z Poznania do Gniezna. Na dworcu spotykamy się po 9:00, przy peronie 3 już czeka na nas Turbokibel Kolei Wielkopolskich. Wpakowaliśmy się do przedziału dla rowerzystów i ruszyliśmy składem na poznańskie Garbary. Na miejscu medujemy się kilkadziesiąt minut później i bez zbędnej zwłoki ruszamy w trasę. Pierwsze kilometry to objazd Cytadeli (w przypadku Micora jej rozdziewiczenie ;) ), a następnie przejazd ciągiem pieszo-rowerowy na Piątkowo. Od samego początku wiedzieliśmy że pogoda będzie naszym sprzymierzeńcem - piękne słońce, niebo w znakomitej większości błękitne, no i częsty wiatr w plecy - to się nie mogło nie udać. Z Piątkowa pozostawiając za sobą Kampus Morasko ruszamy do Suchego Lasu, a następnie rozpoczynamy pierwszy terenowy odcinek na szlaku - podjazd na Moraską Górę. Na szczycie urządzamy króciutką przerwę na odsapnięcie i podziwianie panoramy Poznania z os. Jana III Sobieskiego, Dwiema Wieżami po drodze do Mordoru i pieczarką na czele :). Ze wzniesienia zjeżdżamy skrajem Rezewatu Meteoryt Morasko i udajemy się w stronę poligonu Biedrusko. Dojazd o granic poligonu to ponowna terenowa jazda, ale najlepsze było dopiero przed nami. Okazało się że wcale nie będzie łatwo przebić się do Radojewa - ostatnie opady i ciężki wojskowy sprzęt dosłownie zmasakrowały leśne dukty. Do wyboru mieliśmy przełaj lub XC. Wybraliśmy drugą opcję tym samym pokonując przeszkody bez zejścia z rowerów, za to z bananami (nie, nie tymi Micor :P ) na twarzy. Z Radojewa ruszamy asfaltem w stronę Biedruska urządzając po drdze krótki postój na popas przy Łysym Młynie. W Biedrusku wjeżdżamy na teren parku w którym znajduje się pałac Albrechta Ottona von Treskow, oraz niewielka kolekcja maszyn wojskowych. Focimy i lecimy dalej. Wartę przekraczamy w Promnicach i przez Bolechowo-Osiedle, Bolechowo i Bolechówko, szlakiem objechanym wcześniej podczas wypadu do opuszczonego psychiatryka trafiamy do Owińsk. Wizytę w Owińskach sobie darujemy mknąc dalej przez Annowo do Puszczy Zielonka. Głównym celem była Dziewicza Góra na szczyt której docieramy najpierw kręcąc śródleśnymi ścieżkami, a następnie podjeżdżając wyboistym i bogatym w odsłonięte korzenie podjazdem od Dziewiczej Bazy. Na górze przyszła pora na konsumpcję Grodziskiego - piwo pszeniczne (zwłaszcza to jedyne w swoim rodzaju) genialnie gasi pragnienie. Micor korzystając z okazji pokonał Killera w obie strony i po niecałych 30 minutach u stóp wieży mogliśmy jechać dalej. Mijając Kicin znowu wskakujemy w teren i tak docieramy do Wierzenicy. Focimy drewninay kościółek i asfaltmi udajemy się w strone Kobylnicy. By nie było za łatwo gdzieś w połowie odcinka zjeżdżamy do lasu i wyboistym skrótem docieramy w okolice remizy OSP. Przekraczamy starą piątkę i kręcimy dalej do Katarzynek. Z Katarzynek zjeżdżamy do Uzarzewa, focimy kolejny kościół i ruszamy do góry brukowanym traktem. Kolejną atrakcją na trasie była Dolina Cybiny, którą - a jakże! - pokonujemy jak najbardziej terenowo. Wiązało się to ze zjazdem na jej dno krętym i grząskim singlem, a następnie podążaniem śliską, błotnistą ścieżką na skraj lasu. Na łąkach było już łatwiej - dukt zrobił się suchy, szerszy, a okalająca nas zieleń wprawiała w jeszcze lepszy nastrój. Osobiście apogeum szczęścia osiągnąłem w Gortatowie na punkcie widokowym - rozlewiska Cybiny zrobiły na mnie ogromne wrażenie! Dzikość przyrody, ilość ptactwa, a przede wszystkim widok zapierały dech. A to podobno "nudna Wielkopolska". Taaa, jasne... Z Gortatowa najpierw asfaltem a następnie polną drogą docieramy do Jankowa i dalej znów czarnym dywanem do Góry. Dojeżdżając do szosy Pobiedziska-Kostrzyn ponownie wbijamy się w polne trakty i przez Starą Górkę oraz PK Promno lądujemy w Nowej Górce - podjazd wąwozem bo wariant Wazy nadal zaorany :(. Dalej mijamy Zbierkowo i ostatecznie lądujemy w Gołuniu. Stąd już rutyna - dojeżdżamy do Wierzyc, a następnie serwisówką wzdłuż S5 przez Pierzyska i Woźniki docieramy do Gniezna. Wyprawę kończymy pysznym domowym obiadem na wagę w Bistro Medyk - wszedł idealnie :). Nieskromnie muszę przyznać że trasa wyszła mi nad wyraz ciekawie. Podejrzewam że na moją ekscytację składają się również kilkudniowa przerwa od roweru, oraz ponowna ogromna frajda z jazdy w terenie. Nie mniej jednak uważam że trip należy zaliczyć do tych zdecydowanie ciekawszych. Polecam!
Kolejny poniedziałek - kolejna stówa do wykręcenia. Wysoka częstotliwość "dwuzerojedynkowych" wypadów powoduje że powoli nie ma gdzie jechać. Szkoda było jednak tak pięknego, słonecznego i przede wszystkim ciepłego poniedziałku, więc wymyśliliśmy pętlę przez Wągrowiec i Skoki, bo tam nas dawno nie widzieli. Tak jak przypuszczałem - trasa okazała się być skrajnie nudna, więc się szczególnie nie będę rozpisywał. Do Wągrowca dotarliśmy ekspresowo z wiatrem którego w sumie nie było. Trochę prosto, trochę w prawo, trochę w lewo, w sumie cały czas płasko i jesteśmy. Wizytę w mieście Jakuba Wujka rozpoczęliśmy od skrzyżowania rzek Wełny i Nielby, a następnie przemieścieliśmy się nad jezioro Durowskie gdzie Micor postanowił zmierzyć się z pewną skarpą (szczegóły zapewne opisze osobiście ;) ). Z Wągrowca ruszyliśmy na południe do Skoków. Odcinek do Roszkowa to.....jedna długa nudna prosta. Później kilka zakrętów i jesteśmy na miejscu. Krótki odpoczynek zorganizowaliśmy w enklawie hipsterstwa, czyli na terenie parku w którym znajduje się dom studencki poznańskiego uniwersytetu artystycznego. Kilkanaście minut później po uzupenieniu zapasów w lokalnym sklepie przyszedł czas powrotu. Tu też specjalnie się nie ma co rozpisywać - ot kręcenie nudnymi asfaltami przeplatane rzadkimi i krótkimi odcinkami gruntowymi. Ostatecznie o Gniezna trafiamy przez Dębnicę, na dojeździe do której Micor usilnie mi próbował wkręcić że jechałem z Nim trasą którą nigdy z Nim nie jechałem. Było całkiem zabawnie :). Ok, przyznaję szczerze - ta trasa to autentycznie wymuszona stówa. Mam jednak większy problem - brak pomysłu na następny poniedziałek :(
Nadszedł kolejny poniedziałek, a że tradycja zobowiązuje to należało zaplanować jakąś trasę z kategorii 100+. Do głowy wpadły mi Owińska, a powodów takiej destynacji było kilka. Po pierwsze - chciałem na własne oczy ujrzeć niszczejący kompleks budynków szpitala psychiatrycznego. Po drugie - swego czasu wracając samochodem z Poznania alternatywną drogą strasznie mi się te tereny spodobały. Po trzecie - z tych stron pochodzi mój dziadek, a ja mieszkając raptem 50 km na wschód byłem tam raz w życiu. Trasę zaproponowałem tradycyjnie Micorowi który przystał na mój pomysł, a w ostatniej chwili podłączył się także Marcin. Na Wenecję dotarłem ubrany pierwszy raz w tym roku na półkrótko - skoro o 10:00 było 8 stopni, a zapowiadano ponad 15 nie mogło być inaczej :). W trójkę ruszyliśmy w kierunku Dziekanowic. Jako że te okolice odwiedzaliśmy ostatnimi czasy dość często, zadecydowaliśmy że odcinek Gniezno-Lednogóra pokonamy możliwie najszybszą drogą, czyli DDR-em wzdłuż starej "piątki". Z Lednogóry pomknęliśmy przez Rybitwy, Latalice i Podarzewo do Łagiewnik, skąd alternatywnym wariantem asfaltowo-terenowym przez Turostówko i Stęszewice trafiliśmy na Szosę Wronczyńską. W Tucznie wyczailiśmy otwarty sklep przy którym postanowiliśmy na chwilę się zatrzymać i uzupełnić zapasy, bo wyjechaliśmy w sumie bez prowiantu :). Tuż za Tucznem ponownie wbiliśmy się na leśny dukt, którym przez Ludwikowo dotarliśmy do skrzyżowania z CSR-em. Na owym skrzyżowaniu odbiliśmy w prawo i koszmarnie wyboistą długą prostą dojechaliśmy do Owińsk. Jako pierwszy na tapetę wszedł opuszczony szpital który obecnie znajduje się w rękach prywatnych, czytaj - jest ogrodzony, wstępu nie ma. Cyknęliśmy kilka fotek zza płotu i udaliśmy się do kolejnego pustostanu - Pałacu von Treskov. Przy pałacu zorganizowaliśmy sobie fajrant na posiłek i wygrzewanie się w pełnym, wiosennym słońcu. Odpoczywało się tak cudownie, że musiałem chłopaków siłą na rowery wpychać ;). Spod pałacu cofnęliśmy się jeszcze nieznacznie pod Klasztor Cysterek wykonać dokumentację fotograficzną, a następnie ruszyliśmy w kierunku Promnic. Do Promnic dotarliśmy wariantem terenowo-asfaltowym przez Bolechówko i Bolechowo napawając się po drodze widokami znajdujących się na horyzoncie lasów i zabudowań (z fabryką Solaris Bus & Coach na czele). Skoro cel na ten dzień został osiągnięty, mogliśmy ruszać w drogę powrotną. Ta wiodła początkowo przez osiedla domów jednorodzinnych znajdujące się na skraju Puszczy - Trzaskowo i Potasze. Następnie w Kamińsku wskoczyliśmy na dobrze znany nam odcinek drogi który prowadzi do Zielonki. W Zielonce w miejscu ku temu przeznaczonym zaliczyliśmy kolejny odpoczynek, ja natomiast pozbyłem się długiego rękawu i resztę trasy pokonałem w iście letnim stylu ;). Do Gniezna wróciliśmy Traktem Bednarskim przez Krześlice, a następnie z Łagiewnik drogą identyczną z tą którą pokonaliśmy w pierwszą stronę. Poniedziałkowy cel został po raz kolejny osiągnięty, a wiosna zwitała na dobre. Oby już się nigdzie nie ruszała :).
Kolejny poniedziałek, kolejna stówa - to powoli staje się tradycją. W związku z prognozowaym wiatrem z zachodu postanowiliśmy wybrać się z Micorem na północ, by na każdym etapie trasy maksymalnie wyeliminować wmordewind. Za cel obraliśmy Żnin w którym Dawida jeszcze nie widzieli. Start o 9:00, ruszamy w kierunku Rogowa. Początkowe kilometry to dojazd do Modliszewka i pierwsze zderzenie z wmordewindem na odcinku do Dębłowa. Tym samym wiedzieliśmy że nieliczne etapy trasy pod wiatr do najprzyjemniejszych nie będą należały. Dalej już lasami przez Nowaszyce i Dziadkowo, oraz przesmykiem pomiędzy jeziorami Zioło i Kowalewskim dostaliśmy się do Rzymu. Za Rzymem czekało na nas Rogowo do którego wpadliśmy singlem poprowadzonym nasypem jeżdżącej tędy kiedyś kolei wąskotorowej. Dotychczas przebyta trasa jest mi dobrze znana, natomiast od tego momentu rozpoczęło się eksplorowanie nowych szlaków dojazdowych. Trzeba przyznać - rozpoczęliśmy z grubej rury. Za Łaziskami szlak urwał nam się na łące - na prawo zaorane, na lewo łąka, strumień i rozlewiska. Wybraliśmy drugą opcję lecz ostatecznie musięliśmy zawrócić - rozlewiska były nie do pokonania. Wracając zahaczyliśmy o gospodarstwo by podpytać o drogę. Okazało się że właściciel łąki ją zaorał "bo tak, bo jego". Faktem jednak jest że mapy wskazywały tam drogę, a znaki poprowadzony tamtędy szlak. Ruszyliśmy więc spulchnionym torfem by po chwili ponownie chwycić polne dukty. Nadłożyliśmy tym samym może kilkaset metrów tracąc ze 20 minut, natomiast wspomnienia pozostaną na pewno na dłużej ;) Owym polnym duktem dotarliśmy do Grochowisk, następnie pod Złotniki, a spod Złotnik pałuckimi pagórami mijając po prawej stronie Marcinkowo i Gąsawę trafiliśmy do Biskupina. Z Biskupina znanym nam asfaltowym odcinkiem zajechaliśmy do Wenecji w której urządziliśmy obowiązkowy fotostop pod Muzeum Kolei Wąskotorowej. Z Wenecji polnym skrótem dostaliśmy się na szosę Gąsawa-Żnin którą to szosą dojechaliśmy do naszego głównego celu. Wizytę w Żninie rozpoczęliśmy od stacji Żnińskiej Kolei Powiatowej, następnie przemieściliśmy się po prowiant do Biedry by ostatecznie zawitać na Rynek. Foto baszty i w drogę powrotną. Ot taka mocno skompresowana wycieczka po tym średnio urodziwym mieście ;). Droga powrotna to w sporej części jazda z wiatrem w plecy. Początkowo tą samą szosą Żnin-Gąsawa dostaliśmy się do wsi Wenecja by tam odbić w lewo na Mościszewo i Folusz. W okolicy jeziora Foluskiego odbijamy w las i gnamy do Łysinina. W Łysininie kolejny zwrot na Komratowo i Oćwiekę, skąd znanymi nam już fyrtlami ruszyliśmy przez Bełki, Drewno i Niestronno ku Palędziu Kościelnemu. Na widok palędzkiego podjazdu Micor "mocno się podjarał", ale mimo tego mało entuzjastycznego nastawienia podjazd wszedł bardzo sprawnie. Kolejne na trasie były: Palędzie Dolne, Huta Palędzka z kawernownym magazynem gazu na czele, Ławki w których tradzycyjnie zawitaliśmy pod dom narodzin Hipolita Cegielskiego, oraz Kruchowo. Jazda z Kruchowa to już regularna nuda. W Jastrzębowie na gustownym przystanku urządziliśmy sobie przerwę na strawę i herbatę. Naszą strawę wyczuł lokalny pieseł, który pojawił się na przystanku momentalnie po nas i poszedł w długą dopiero gdy ruszaliśmy dalej. Kolejna przymusowa pauza czekała nas w Strzyżewie Paczkowym - dopadł nas pierwszy tego roku wiosenny deszcz. Po około 20 minutach się przejaśniło i przestało siąpić, więc można było spokojnie dokręcać ostatnie kaemy. Do Gniezna wjechaliśmy od strony Jankowa Dolnego, a po rundce przez miasto z Micorem pożegnałem się pod Katedrą. Kolejny poniedziałek 100+ do kolekcji :).
Trochę przez przypadek udało nam się wraz z Micorem sformować całkiem sporą ekipę do kolejnego wypadu z kategorii "poniedziałkowa stówa". Tym razem zaproponowałem pętlę po trzech żelaznych mostach w ciągu nieistniejących już linii kolejowych. O 10:00 na Wenecji zjawili się Marcin i Micor z którymi przez Lubochnię, Krzyżówkę i Gaj dotarłem do Ostrowitego Prymasowskiego. W Ostrowitym spotkaliśmy się z dwoma pozostałymi kompanami - Sebkiem i Mariuszem. Będąc w komplecie ruszyliśmy ku pierwszej atrakcji na szlaku. Dojazd wiódł przez Słowikowo, z któego urokilwą dolinką dotarliśmy do Kamieńca. W Kamieńcu zaliczyliśmy zwrot o 180 stopni i polnym duktem wzdłuż jeziora Kamienieckiego dotarliśmy do początku objechanego w zeszłym roku singletracka. Singlem tym dotarliśmy na koniec jeziora, skąd udaliśmy się do kolejnej dolinki w której zaplanowaliśmy krótką przerwę na herbatę i posiłek. Po uzupełnieniu kalorii ruszyliśmy dość wymagającym terenem do Hub Myślątkowskich, a z Hub znaną nam już drogą - najpierw szczytem niewielkiego wąwozu, następnie śródpolnym duktem trafiliśmy do Kamionka. Stąd już rzut beretem do linii nieczynnej kolejowej nr 239 Mogilno-Orchowo. Rowery na nasyp wprowadziliśmy przy wiadukcie, a następnie tradycyjnie po podkładach pomknęliśmy ku stalowej konstrukcji. Za każdym kolejnym razem przekraczenie mostu przychodzi mi coraz łatwiej, co nie zmienia faktu że prześwity pomiędzy drewnianymi belkami i płyąca paręnaście metrów niżej Mała Noteć wyzwalają adrenalinę :). Rowery podprowadziliśmy pod stromą skarpę w Marcinkowie, następnie przez Gębice i dalej polnymi drogami omijając tym samym ruchliwą DK15 trafiliśmy do Kwieciszewa. Tu czekał nas przymusowy pitstop na ponowne łatanie mojej dętki :/. Z Kwieciszewa udaliśmy się do Kunowa, gdzie znajdowała się druga tego dnia atrakcja - most kolejowy na skraju jez. Bronisławskiego. Będąc na moście mieliśmy okazję ujrzeć na własne oczy jak prezentuje się jezioro z wyjątkowo niskim stanem wody. Ponownie przez Kunowo cofnęliśmy się do Nowego Młyna, z którego przez Goryszewo, a następnie drogą Gębice-Mogilno przemieściliśmy się do Żabna. W Żabnie znajdowała się ostatnia atrakcja - łukowy most w ciągu linii nr 239, przerzucony nad jez. Mogileńskim. Na moście poza foceniem obiektu urządziliśmy sobie krótka przerwę na posiłek, by po parunastu minutach ruszyć w drogę powrotną do domów. Ta wiodła przez Wylatowo, Krzyżownicę, Popielewo i Zieleń wzdłuż jez. Popielewskiego. Z Zielenia dotarliśmy na obrzeża Trzemeszna gdzie pożegnaliśmy się z Sebkiem oraz Mariuszem i początkową startową trójcą pokręciliśmy do Gniezna. Do miasta dotarliśmy przez Miaty, Wymysłowo, Kujawki, Lubochnię, Wolę Skorzęcką i Szczytniki Duchowne w których odłączyłem się od chłopaków i pomknąłem na swój fyrtel. W domu wylądowałem dosłownie na kilka minut przed deszczem. Dobry timing, jeszcze lepszy trip :)
Część poniższych zdjęć wklejam dzięki uprzejmości Marcina i Sebastiana.