A więc tak (polonistka by mnie zabiła za taki start)... Z jednej strony nie chcę się jakoś szczególnie rozpisywać, z drugiej wypadałoby cokolwiek naskrobać. Będzie więc zwięźle, konkretnie i ze sporą ilością zdjęć. Smacznego! :)
Nie da się ukryć, że w kategorii moich ulubionych polskich miast Wrocław stoi praktycznie ex aequo z Poznaniem na pierwszym miejscu, z tym że do tego drugiego jest zwyczajnie bliżej każdym możliwym środkiem transportu. Nie zmienia to jednak faktu że pomysł puszczenia się rowerem do stolicy Dolnego Śląska chodził mi po głowie już od zeszłego roku. Tak się jakoś złożyło, że na minioną już sobotę zapowiadały się idealne warunki i aż żal było nie skorzystać. Uparłem się (a sam ze sobą nie miałem zamiaru się kłócić - to nie miałoby sensu), spakowałem sakwy i punkt 6 rano ruszyłem w swoje pierwsze, ponad 200-kilometrowe solo. Szczegółów trasy opisywał nie będę - poniżej znajduje się mapka. Moim obowiązkiem jest jeszcze zaznaczyć, że nieoceniona okazała się tu pomoc
Sebastiana, który jakiś czas temu "rozdziewiczył" ślad w przeciwnym kierunku. Dzięki Sebek!
Pod tablicą "Wrocław" zameldowałem się koło 15:30 z całkiem przyzwoitą średnią przelotową, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że targałem dwie nie takie znowu lekkie sakwy. Podjazdy wchodziły gładko, żaden kryzys po drodze nie chwycił, normalnie pomyślałbym że młody Bóg...gdyby nie te 33 wiosny na karku ;)
Spod tablicy ruszyłem bezpośrednio do Kumpeli, z którą umówiłem się na wrocławskie wojaże. To co działo się po zimnym prysznicu, przebraniu w normalne ciuchy i dotarciu bimbą do centrum zostawię dla siebie ;).
Powrót do Gniezna na pokładzie TLK Sudety i w iście królewskich warunkach.
Festung Breslau | Ride | Strava