Travel on Gravel!

kubolsky
Wpisy archiwalne w kategorii

ciekawe

Dystans całkowity:8617.93 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:409:09
Średnia prędkość:21.06 km/h
Maksymalna prędkość:76.41 km/h
Suma podjazdów:23064 m
Maks. tętno maksymalne:197 (107 %)
Maks. tętno średnie:143 (74 %)
Suma kalorii:282821 kcal
Liczba aktywności:62
Średnio na aktywność:139.00 km i 6h 35m
Więcej statystyk
Środa, 13 sierpnia 2025 Komentarze: 0
Dystans 30.71 km
Czas 01:46
Vśrednia 17.38 km/h
Uczestnicy
Vmax 42.26 km/h
Tętnośr. 102
Tętnomax 121
Kalorie 967 kcal
Podjazdy 174 m
Temp. 21.0 °C
Więcej danych
Trzeci, ostatni dzień sierpniowej, bikepackingowej przygody.

Pierwotny plan zakładał ciut inną trasę, ale jakoś tak spontanicznie postanowiliśmy ów plan zmienić i udać się na Cypel Rewski. Szybkie planowanie w komoocie na telefonie zakończyło się mało wysublimowanym śladem, ważne jednak że prowadził do celu, a następnie przez wybrane punkty z powrotem na dworzec.

Jazda do Rewy to niemal całkowicie DDRowo-asfaltowo-chodnikowa (z uwagi na bardzo duży ruch samochodowy) prosta, urozmaicona piaszczystym wypychem na sam koniec cypla.
Zdjęcie, wiadomo, kolejny wypych z powrotem i powrót do Gdyni, w której poza skromnym objazdem centrum czekała nas ostatnia na trasie atrakcja, czyli Gdynianka.

Na znane niewielu hasło otrzymaliśmy podwójną porcję "sosu keczap" na nasze placki, zwane również "babciną pitcą", objedliśmy się po sam korek i udaliśmy na dworzec celem oczekiwania na pociąg. Skład IC rozpoczynający swój bieg w Gdyni podjechał o czasie i w jeszcze bardziej komfortowych warunkach niż ten do Bydgoszczy zawiózł nas prosto do Gniezna.

Było 11/10 👌🏻













Bydgoszcz - Gdynia, dzień 3: Cypel Rewski | Ride | Strava

Wtorek, 12 sierpnia 2025 Komentarze: 0
Dystans 164.89 km
Czas 08:39
Vśrednia 19.06 km/h
Uczestnicy
Vmax 47.88 km/h
Kalorie 4949 kcal
Podjazdy 1327 m
Temp. 21.0 °C
Więcej danych
Wyprawy do Trójmiasta ciąg dalszy.

Swornegacie opuściliśmy nieco po 8 rano udając się śladem Kaszubskiej Marszruty do Kościerzyny. Dzisiaj czekało nas 165 km i 1327 m w górę po mocno pofałdowanym terenie północnej Polski.

W Wielkich Chełmach, gdzie udało się ustrzelić kolejny pałac opuściliśmy Park Narodowy Bory Tucholskie, by dosłownie chwilę później wbić się do Zaborskiego PK. Mijając po drodze Brusy wjechaliśmy na pierwszy bardziej wymagający, bo piaszczysty odcinek trasy. Na jego drugim końcu przyszła chwila wytchnienia w postaci szutrowej DDRki, lecz po chwili ponownie wbiliśmy się w teren i leśne dukty trafiając w okolice jez. Wdzydzkiego, które towarzysząc nam gdzieś z prawej strony minęliśmy szutrami premium. W Przerębskiej Hucie urokliwym mostkiem przedostaliśmy się na drugą stronę Wdy ruszając dalej wśród drzew drogami o zróżnicowanym stopniu utwardzenia w kierunku Muzeum Kolejnictwa w Kościerzynie. Wśród taboru zeszła nam dobra godzina, choć można by tam spędzić ich wielokrotnie więcej.

Miasto opuściliśmy ul. Spacerową będącą pozostałością po linii kolejowej nr 233. Gdy pod kołami ucichł szuter i ponownie pojawił się asfalt zaczęły się cudowne kaszubskie krajobrazy, ale również kaszubskie podjazdy. Napawając się przyrodą dookoła nas trafiliśmy do kolejnego po Kaszubskim parku krajobrazowego, tym razem Przywidzkiego. Kolejnym punktem na trasie był Browar Amber w Bielkówku, gdzie mieliśmy sposobność by uzupełnić płyny w organizmach bezalkoholowym piwem. Droga z Bielkówka do Gdańska to głównie jazda wśród coraz większej ilości domów i osiedli.

Do stolicy Pomorza dotarliśmy od strony Parku Oruńskiego, a dalej jadąc wzdłuż Kanału Raduni trafiliśmy na Stare Miasto, z którego tak szybko jak na nie wjechaliśmy wyjechaliśmy. Pozostało nam "jedynie" dotrzeć nad brzeg morza, przywitać się z Bałtykiem i w końcu przez Sopot i ostatnie, nie byle jakie podjazdy Orłowa i Kępy Redłowskiej dotrzeć do Gdyni. Mając zaliczone Dar Pomorza i Błyskawicę udaliśmy się na nocleg na Pogórze, czyli dzielnicę usytuowaną jak nazwa wskazuje na szczycie ostatniego tego dnia podjazdu.





























































































































Bydgoszcz - Gdynia, dzień 2: Swornegacie - Gdynia | Ride | Strava

Poniedziałek, 11 sierpnia 2025 Komentarze: 0
Dystans 156.84 km
Czas 08:15
Vśrednia 19.01 km/h
Uczestnicy
Vmax 47.88 km/h
Tętnośr. 128
Tętnomax 161
Kalorie 5602 kcal
Podjazdy 1156 m
Temp. 17.0 °C
Więcej danych
Dwudniowa z hakiem, bikepackingowa przygoda, w którą wybrałem się wraz z Marcinem dojrzewała od co najmniej roku, czytaj - czekała na swój moment będąc w tzw. międzyczasie dopracowywaną w możliwie najdrobniejszych szczegółach.

Wczesnym rankiem dotarliśmy składem IC do Bydgoszczy i spod dworca ruszyliśmy ku wybrzeżu. Pierwszy etap był tym krótszym (157 km) i mniej pofałdowanym (1156 m up). To, co od początku zwróciło naszą uwagę to infrastruktura rowerowa - DDRy, zarówno asfaltowe jak i wspaniałe szutrówki wzdłuż dróg to coś, czego możemy pozazdrościć. Z atrakcji po drodze nie mogło zabraknąć tych kolejowych, m.in. mostu dawnej linii wąskotorowej nad Brdą w Koronowe (obecnie droga rowerowa), oraz nieużytkowany od ponad 20 lat dworzec PKP, czy dworsko/pałacowych w Kiełpinie, Małej Komrzy i Kruszce.

Spora część śladu prowadziła nas lasami, polami i słabo zaludnionymi terenami, co tylko dodawało jej niewątpliwego uroku. Wisienką na torcie tego dnia był oczywiście Tucholski Park Krajobrazowy i jego przecudowne bory sosnowe z wijącą się wśród drzew Brdą.

Zbliżając się do Chojnic dotarliśmy w tereny spustoszone przez nawałnicę z 2017 r., które mimo iż sukcesywnie rekultywowane to nadal sprawiają przygnębiające wrażenie i przypominają o potędze natury. Trafiliśmy również w okolice Suszka, gdzie równo, co do dnia 8 lat temu wydarzyła się tragedia na obozie harcerskim.

Z gęsią skórką na rękach udaliśmy się do Chojnic w których zahaczyliśmy o pięknie odnowiony budynek dworca i starówkę z dorodnym ratuszem i Bramą Czułchowską na czele. Będąc już niemalże na granicy Kaszub ruszyliśmy dalej na północ w kierunku krystalicznie czystego jez. Charzykowskiego, mijając po drodze Charzykowy i Małe Swornegacie, skąd dalej wzdłuż jez. Karsińskiego dotarliśmy do stanicy PTTK w Swornegaciach. Tam zakończyliśmy ten etap wyprawy.

































































































Bydgoszcz - Gdynia, dzień 1: Bydgoszcz - Swornegacie | Ride | Strava

Sobota, 2 sierpnia 2025 Komentarze: 0
Dystans 103.21 km
Czas 04:47
Vśrednia 21.58 km/h
Uczestnicy
Vmax 39.89 km/h
Tętnośr. 129
Tętnomax 166
Kalorie 3534 kcal
Podjazdy 464 m
Temp. 18.0 °C
Więcej danych
Niedziela, 25 maja 2025 Komentarze: 0
Dystans 112.44 km
Czas 05:12
Vśrednia 21.62 km/h
Uczestnicy
Vmax 40.46 km/h
Tętnośr. 131
Tętnomax 165
Kalorie 3776 kcal
Podjazdy 456 m
Temp. 19.0 °C
Więcej danych
Sobota, 21 września 2024 Komentarze: 1
Dystans 110.04 km
Czas 04:14
Vśrednia 25.99 km/h
Vmax 48.74 km/h
Tętnośr. 137
Tętnomax 197
Kalorie 4329 kcal
Podjazdy 468 m
Temp. 16.0 °C
Więcej danych
Sobota, 27 kwietnia 2024 Komentarze: 0
Dystans 80.02 km
Czas 03:39
Vśrednia 21.92 km/h
Vmax 42.73 km/h
Tętnośr. 134
Tętnomax 160
Kalorie 3139 kcal
Podjazdy 356 m
Temp. 15.0 °C
Więcej danych
Piątek, 8 marca 2024 Komentarze: 1
Dystans 61.73 km
Czas 03:33
Vśrednia 17.39 km/h
Vmax 39.43 km/h
Tętnośr. 115
Tętnomax 160
Kalorie 2627 kcal
Podjazdy 317 m
Temp. 5.0 °C
Więcej danych
Sobota, 17 czerwca 2023 Komentarze: 3
Dystans 324.18 km
Czas 15:47
Vśrednia 20.54 km/h
Vmax 76.41 km/h
Tętnośr. 127
Tętnomax 159
Kalorie 11765 kcal
Podjazdy 1122 m
Temp. 20.0 °C
Więcej danych
W końcu przyszła pora na pierwszy tego roku start w ultra. Późno, fakt, ale lepiej późno niż później, czy (o zgrozo!) wcale :). Tym razem w roli imprezy rozpoczynającej mój "sezon startów" (sformułowanie mocno na wyrost) wystąpiła czwarta edycja Pyry Trail.
Pod szkołą w Radzewie (baza zawodów) zjawiliśmy się wraz z Tomkiem (którego przedstawiłem we wpisie o Warta Gravel 2022), a w zasadzie dzięki Jego uprzejmości, gdyż wziął na siebie transport mniej więcej godzinę przed wypuszczeniem nas na trasę. Czasu było akurat tyle, by załatwić formalności, odebrać pakiet startowy, zgarnąć tracker i pozbijać piątki ze Znajomymi.
Pod bramą startową ustawiliśmy się na 5 minut przed startem naszej grupy, a ruszyliśmy punktualnie o 7:35 pełni entuzjazmu, buzujących endorfin i adrenaliny wylewającej się uszami ;). Pozytywnie nastrajały także prognozy zwiastujące optymalną temperaturę, sprzyjający wiatr na znakomitej większości pętli, oraz minimalne szanse na opad (to się prawie sprawdziło).
Już pierwsze kilometry (mniej więcej do Czapur, czyli ok. 40 kilometr) sprawiły, że serduszko zabiło mi mocniej - nie dlatego, że zmusiłem je do intensywnego pompowania krwi, a dlatego, że poznałem kompletnie nowe ścieżki w okolicach, które wydawało się, że doskonale znam. Będzie z czego kleić GPX-y :). Dalszy ciąg trasy to single poprowadzone zachodnim brzegiem Warty i przelot przez WPN, w którym to parku uświadomiliśmy sobie, nie kto, a co będzie naszym największym przeciwnikiem na trasie - susza, z konsekwencjami w postaci kopnego piachu.
Pierwszą pauzę celem uzupełnienia płynów zarówno w bidonach jak i organizmach zorganizowaliśmy w sklepie w Będlewie, pod którym nawiązaliśmy krótkotrwałą, choć ciekawą relację z autochtonem. Kolejne kilometry śladu prowadziły nas na przemian polnymi/leśnymi duktami na zmianę z asfaltem, z przewagą tych pierwszych. W Jaszkowie wpadliśmy na fragment znany nam z zeszłorocznej Warty, a ten doprowadził nas na BP w Śremie. Tam też zaliczyliśmy kolejną pauzę na nawodnienie, ale również na posilenie (co w przyszłości okazało się dla nas zbawienne). Ze Śremu ruszyliśmy dalej w kierunku pierwszych wałów, aczkolwiek (chyba na szczęście) nie tych samych które mieliśmy "przyjemność" zaliczyć rok temu. Tegoroczne okazały się...mniej telepiące :). Zaliczając po drodze przepiękne, nadwarciańskie łęgi, oraz na przemian szutry i asfalty (ponownie z przewagą tych pierwszych) zmierzaliśmy do sklepu w Nowym Mieście nad Wartą, który zamierzaliśmy odwiedzić po raz pierwszy po rocznej przerwie, wliczając w to oczywiście odpoczynek pod murem cmentarza O_O. Ustaliliśmy również, że porządny posiłek wciągniemy w Żerkowie, od którego dzieliło nas raptem 13 km, dlatego zakupy ponownie ograniczyliśmy tylko do płynów.
Mam wrażenie, że z każdym kolejnym z tych 13 km Tomek coraz bardziej nakręcał się na makaron, natomiast do mnie docierała coraz to większa abstrakcja Jego pomysłu. Okazało się, że przeczucie mnie nie myliło - Żerków okazał się największym zawodem na trasie. Nie dość, że kręcąc się po tym niewielkim miasteczku nie znaleźliśmy nic, co wskazywałoby na serwowanie pasty, to na dodatek każda ze znalezionych przez nas jadłodajni przywitała nas zamkniętymi na cztery spusty drzwiami. Jedynym otwartym lokalem okazała się być szemrana kebabownia w rynku, ale z uwagi na półgodzinny czas oczekiwania na zapewne średnio smaczny posiłek postanowiliśmy sobie darować i ruszyliśmy dalej przed siebie. Kręcąc od niechcenia z niewątpliwie obniżonym morale na wysokości wsi Raszewy ślad nakazał nam odbić w lewo z asfaltu w pole. Było to o tyle dziwne, że nawigacja wskazywała powrót na tą samą szosę po przejeździe przez rzeczone pole. No cóż - każą jechać to jedziemy. Po krótkiej wspinaczce (wiadomo, że po piachu) zrozumieliśmy co autor miał na myśli - ze szczytu wzniesienia naszym oczom ukazała się przepiękna panorama Żerkowsko-Czeszewskiego Parku Krajobrazowego. Oczywiście nie mogło obyć się bez zdjęć. Żałuję tylko, że statyczna fotografia nie oddaje tego co widziały nasze oczy. Z drugiej jednak strony być może to zachęci Was do powtórzenia trasy tegorocznej Pyry ;). Po zjeździe w dół i powrocie na czarne i twarde ruszyliśmy ku kolejnym nadwarciańskim wałom (zaliczając w Brzostkowie kolejne intencjonalne podjazd i zjazd) z których zjechaliśmy w Pogorzelicy, również znanej nam z Warty 2022. Krótkim, wspólnym dla obu imprez odcinkiem zbliżaliśmy się do Pyzdr, z którymi wiązaliśmy nasze konsumpcyjne nadzieje, jednocześnie mając świadomość tego, że menu ograniczy się do oferty Orlenu. Trudno - ważne że ciepłe. Odhaczając po drodze kolejny grząski, nadwarciański fragment trasy w końcu wpadliśmy na doskonale znany nam most, dzięki któremu (przekraczając przy okazji rzekę) znaleźliśmy się w Pyzdrach, a stąd już rzut beretem na upragnioną stację.
Posilając się (a w moim przypadku wciągając niczym odkurzacz) zapiekanką z caprese na ciepło, popijaną jogurtem i bezalkoholowym piwem dopadł nas zmierzch. Nie on jednak okazał się być problemem, no bo niby dlaczego? Problemem okazało się być zasnute niebo i błyskające co jakiś czas pioruny dokładnie z kierunku, w którym mieliśmy zmierzać. Ponieważ odpoczywając, czyt. siedząc w bezruchu zaczęliśmy się wychładzać postanowiliśmy zaryzykować i ruszyć w pozostałych 80 km trasy. Na nasze szczęście radar pogodowy wskazywał, że burza przejdzie bokiem. Burza może i tak, opad niekoniecznie. Ten dopadł nas na wysokości Spławia/Nowej Wsi Podgórnej i towarzyszył nam przez kolejne pół godziny. Nie można go było nazwać ulewą, ale na pewno nie nazwałbym go kapuśniakiem. Nie da się ukryć, że trochę nas orzeźwił, natomiast na grząski piach nie pomógł - wręcz pogorszył sprawę. Teraz nie dość, że ów przeklęty piach jak był grząski tak grząski pozostał, to na dodatek oblepiał cały rower i przyczyniał się do agonii napędów, oraz klocków hamulcowych. W towarzystwie dźwięków chrzęszczącego łańcucha i dzwoniących tarcz, chwilowo w większej, ośmioosobowej grupie przebyliśmy kolejne kilometry by znaleźć się na wysokości Miłosławia. Dosłownie kawałek dalej, na polnej drodze w Winnej Górze serca podeszły nam do gardeł, gdyż Tomka łańcuch postanowił zawinąć się na korbie i ani w tę, ani we w tę. Po rozkminieniu co tu się właściwie wydarzyło udało nam się zdjąć tylne koło, a to w prostej linii doprowadziło do siłowego, ale jednak uwolnienia łańcucha. Powiem szczerze, że przez chwilę myślałem, że to koniec tegorocznej Pyry. Na szczęście był to jedyny taki incydent na tegorocznej imprezie (poza moją paną, ale kto zalicza przebite dętki do awarii). Pod osłoną nocy, ponownie w duecie przemierzaliśmy kolejne kilometry prowadzące nas do mety, tym razem w większości po asfaltach, co było nie lada ulgą po licznych, piaszczystych przeprawach. Kręcąc bez namysłu korbami dotarliśmy do okolic Zaniemyśla, a to oznaczało: a) "żabi skok" do Radzewa, b) powrót na wyboiste, leśne ścieżki. Tak też się stało i od Jezior Wielkich, przecinając po drodze DW434 po wyjazd na ostatnią prostą resztki sił spożytkowaliśmy na walkę z wąskimi, zarośniętymi i nierównymi ścieżkami, wiedzeni jedynie łuną światła z naszych lampek.
Bramę, której przekroczenie rozpoczęło tegoroczną przetyrkę przekroczyliśmy ponownie, tym razem od drugiej strony o 2:36, po 19h i jednej minucie jazdy brutto (co bardziej ciekawych wyników odsyłam tutaj), co dało nam ex-aequo 78 lokatę na 146 startujących. Zgodnie z założeniami trasę pokonaliśmy w myśl kolarstwa romantycznego, a nie rywalizacji, w związku z czym uważam, że połowa stawki to nie znowu taki najgorszy wynik.
Imprezę zakończyliśmy wzajemnym miśkiem, odbiorem pamiątkowych medali, kilkoma fotkami, powierzchownym obmyciem tego co obmycia wybitnie wymagało, konsumpcją zupy i pyry z gzikiem, oraz ostatnimi pogawędkami przy biesiadnym stole. Pozostało jedynie spakować rowery na hak i wrócić do Poznania.
W domu wylądowałem przed 4:00. Prysznic i spać. Rower ogarnę rano.

Tomek - dzięki po raz kolejny! Było super! Do następnego!

















































Pyra Trail 2023 | Ride | Strava

Piątek, 26 sierpnia 2022 Komentarze: 3
Dystans 426.00 km
Czas 21:07
Vśrednia 20.17 km/h
Vmax 50.22 km/h
Tętnośr. 121
Tętnomax 157
Kalorie 14498 kcal
Podjazdy 1131 m
Temp. 23.0 °C
Więcej danych
Druga edycja Warta Gravel, czyli lokalnego, gravelowego siłą rzeczy ultra ruszyła, usmażyła, wytelepała, zamknęła swoje podwoje i przeszła do historii - tak można by w skrócie opisać ostatni weekend sierpnia 2022.
W moim przypadku cała zabawa rozpoczęła się w piątek, 26.08 o godzinie 8:10.
Dzień wcześniej wpadliśmy z Kapslem do Laba.Land (bazy całego przedsięwzięcia) odebrać pakiet startowy, zbić piątkę z Organizatorami, pogadać i przy okazji nacieszyć się w szerszym gronie optymistycznie nastrajającymi prognozami. Faktycznie, biorąc pod uwagę zapowiadane jeszcze dzień wcześniej opady prognozy były optymistyczne. Nikt jednak nie przypuszczał, że aż za bardzo.
W dniu startu zjawiłem się na Przełajowej jakieś pół godziny przed wypuszczającą spod bramy krzykaczką ;). Ruszałem wraz z trzecią grupą, co oznaczało, że pozostali Zawodnicy prędzej będą mijali mnie niż ja Ich. 
Wystartowaliśmy punktualnie o 8:10, a naszym pierwszym zadaniem było przebicie się na południe Poznania. To by było na tyle jeśli chodzi o opis trasy ;). A tak serio serio - aby tradycji stało się zadość daruję sobie opisywanie każdego zakrętu i (zwłaszcza) każdej nierówności, za to zachęcam do prześledzenia kreski. Postaram się jednak w kilku zdaniach opisać to, co przygotowali dla nas Krzysiek i Martin, a przygotowali (ośmielę się stwierdzić) coś pięknego :).
Głównym założeniem tegorocznej Warty było puszczenie trasy jak najbliżej rzeki (w sumie ma to sens ;) ), co w sporym jej fragmencie oznaczało jazdę po wałach przeciwpowodziowych. No właśnie - wały... Stawiam dolary przeciwko orzechom że nie jestem jedynym, który dość szybko zaczął ów obiekty hydrotechniczne przeklinać, niezależnie od tego jaki rodzaj nawierzchni znajdował się na ich grzbiecie -  wytrzęsło solidnie za każdym razem. Uważam jednak (z perspektywy dość krótkiego czasu, jaki minął od zakończenia imprezy) że warto było się pomęczyć i powkur...zdenerwować - otwarte przestrzenie, otaczające nas okoliczności przyrody i cisza (poza grzechoczącym w framebagu setem serwisowym ;) ) to coś, dla czego warto było przypomnieć sobie przepastne zasoby słownika łaciny podwórkowej ;).
Wróćmy jeszcze do pogody - wspomniałem, że prognozy na weekend nastrajały optymistycznie. Faktycznie jednak to, co towarzyszyło nam w zasadzie od godzin rannych, z apogeum (tak na oko) pomiędzy 12:00 a 16:00, aż do zachodu słońca można przyrównać do wizyty w smażalni, piekielnych czeluściach, wnętrzu pieca hutniczego, lub w samym środku ogniska, ale takiego podhalańskiego a nie jakiejś popierdółki ;). Otwarte przestrzenie w połączeniu z wałami i wkładanym w jazdę po nich wysiłkiem niejednemu dały solidnie w kość.
Pierwsze kilometry trasy pokonałem w duecie z Agatą. Niestety tuż przed Śremem, na jednym z niewielu podjazdów zgubiłem pozostałe 50% naszego duetu, co oznaczało dalszą jazdę w samotności. Zaznajomieni z tematem wiedzą jednak, że na ultra taki stan rzeczy nie trwa długo. Tak też się stało i w moim przypadku. Gdzieś pomiędzy Śremem a Nowym Miastem nad Wartą dopadł mnie Tomek, z którym zaliczyłem pozostałą część trasy. W tej opowieści jest jednak mały twist, ale o tym za chwilę.
Wspólnie, po wałach (wrrr) dotarliśmy do Pyzdr, gdzie Organizatorzy przygotowali Pić-Stop. Pod wiatą spędziliśmy kilkanaście minut, na które złożyły się: konsumpcja placka (mniam!), śliwek (mniam!) i brzoskwiń (mniaaaam!), uzupełnienie płynów w organizmie i bidonach, oraz rozmowy z przemiłymi Gospodarzami. W końcu jednak trzeba było ruszać dalej do Konina, gdzie trasa zawijała z powrotem do Poznania. To właśnie gdzieś na tym odcinku, mieląc wraz z moim Kompanem korbami zauważyliśmy na horyzoncie pogubionego kolarza, który ewidentnie chciał jechać w złym kierunku. Gwizdnąłem, wskazałem paluchem gdzie prowadzi szlak i polecieliśmy dalej. Po chwili zorientowałem się, że ów kolarz, a w zasadzie kolarka siedzi nam na kole. Był to nikt inny jak...Agata :). Tym oto sposobem uformowało nam się trio, które wspólnym siłami pokonało znakomitą większość wyrypy.
Po dotarciu do Konina udaliśmy się na zasłużony posiłek, a konkretnie wymarzony przez Tomka makaron. Jako że knajpa znajdowała się przy samej trasie nie byliśmy tam ani pierwsi, ani ostatni. Nasyceni i zregenerowani ruszyliśmy na spotkanie nocy, gdyż wyjeżdżając z Konina zaczęło już zmierzchać. Spodziewaliśmy się średnio przyjemnej jazdy po wałach w towarzystwie licznych gwiazd (nocne niebo było przepiękne) i łuny światła lampek na kierownicach. Mijani wcześniej po drodze współzawodnicy straszyli, że droga powrotna będzie technicznie trudniejsza względem tej już przebytej. Na szczęście okazało się to wierutnym kłamstwem. Zakładam, że tak zaplanowany powrót był działaniem intencjonalnym Organizatorów, w związku z czym chylę czoła w podziękowaniu. Oczywiście - zdarzały się odcinki tak "ukochanych" przez Uczestników wałów, gdzie nadal solidnie trzęsło, ale mając w pamięci jazdę przeciwnym brzegiem można przymknąć na nie oko. Ponadto noc sama w sobie była ciepła i przede wszystkim bezsłoneczna ;). Tym oto sposobem dotarliśmy z powrotem do Pyzdr, gdzie zorganizowaliśmy krótką przerwę na Orlenie, głównie na kawę i (w końcu) uwolnienie stóp z okowów obuwia. Aha, na asfaltowym odcinku pomiędzy Lądem a Pyzdrami dołączył do nas Dimitry, który rozszerzył nasze trio do formy kwartetu i wraz z nami dotarł do mety.
Ostatnią (a przynajmniej tak mi się wydaje) pauzę zaliczyliśmy również na Orlenie w Nowym Mieście nad Wartą. Jadąc dalej pod osłoną nocy w głowach kiełkowała nam pocieszająca myśl - byle do Śremu, tam się skończą wały. I faktycznie - na wylocie ze Śremu czekał nas długi asfaltowy odcinek, który z jednej strony pozwolił odpocząć, ale z drugiej (zważając na panującą porę) wprowadził mnie w stan ogólnego znużenia i kilku mikro drzemek. Na szczęście wraz z nadchodzącym świtem (a ten dopadł nas w okolicy Kamionek) znużenie poszło w niepamięć. Dalsza część trasy, czyli wyciągnięty aż nad Murowaną Goślinę powrót do Poznania to w zasadzie jazda polnymi duktami, przeplatanymi krótkimi odcinkami asfaltowymi, leśnymi drogami Puszczy Zielonka i okolicznościowymi szutrami. Tym oto sposobem dotarliśmy do mostu w Biedrusku, co oznaczało w zasadzie prosty powrót do domu. No, prawie prosty - Krzysiek z Martinem nie mogli sobie darować kilku singli na koniec. Na szczęście nie były to te najbardziej hardcore'owe odcinki, bo na tym etapie trasy musiałbym w Ich kierunku pocisnąć kilka inwektyw ;). W końcu wygramoliliśmy się z krzaków na Wilczym Młynie. Pozostał tylko zjazd wzdłuż Lechickiej, samoczynny reset Wahoo (wrrr) powiązany z przestojem pod Mostem Lecha, ostatni podjazd ulicą Ugory (baaardzo dziękuję - właśnie tego potrzebowałem ;) ) i prosto do mety.
Pod bramą, która o dziwo jeszcze stała ;) przemknęliśmy wraz z Tomkiem po 26 godzinach i 24 minutach jazdy longiem. W moim przypadku oznaczało to poprawę czasu na analogicznym dystansie rok do roku o 2h. i 3min. co uznaję za swój mały sukces.
Na miejscu piątki i podziękowania, medal, strawa, napitek, pogaduchy i do domu spać :)
Rower spisał się wyśmienicie, ogromna w tym zasługa serwisanta (self five ;) ). Tradycyjnie też zabrałem za dużo szpeju i jedzenia. W sumie jednak lepiej za dużo i mieć, niż za mało i żałować :).
Z tego miejsca raz jeszcze wielkie dzięki dla wszystkich zaangażowanych w organizację imprezy - było godnie, było pięknie, było męcząco (ale chyba właśnie o to chodzi), było satysfakcjonująco!
Do zobaczenia za rok, na nowej trasie. Nadal utrzymuję w mocy wniosek o wcześniejszy wgląd w jej przebieg ;)

P.S. Na dystans ze Stravy nie patrzcie - zmieniłem opony i zapomniałem ustawić nowy obwód koła, w związku z czym Wahoo doliczyło mi jakieś 15 dodatkowych kilometrów...











































































Warta Gravel 2022 ⛅ | Ride | Strava

TROCHĘ O MNIE

Ten blog rowerowy prowadzi kubolsky z miasta Poznań
  • Mam przejechane 86421.40 kilometrów
  • Jeżdżę ze średnią prędkością 21.87 km/h


86421.40

KILOMETRÓW NA BLOGU

21.87 km/h

ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ

164d 16h 07m

CZAS W SIODLE