Kleczew
Kategoria 100 i więcej, ciekawe
Niedziela, 6 października 2013
Komentarze:
4
Niedzielny, dłuższy wypad planowaliśmy już od zeszłego tygodnia. Wtedy to śmignęliśmy z p. Jurkiem i Micorem do Zielonki, a Marcin chcąc, nie chcąc musiał kisić w szkole. Tym razem mieliśmy jechać w "gnieźnieńskim komplecie". W sobotę, dzień przed wyjazdem trzeba było w końcu zdecydować gdzie się wybierzemy. Najpierw szybka obczajka serwisów pogodowych i jest ok - słońce co prawda większość czasu miało spędzić za chmurami, ale temperatura i wiatr miały być sprzyjające. Po pogodowym rekonesansie należało w końcu obrać cel. Marcin zaproponował Kleczew, gdzie w zrekultywowanym wyrobisku powstał Park Rekreacyjny nazywany potocznie "Mini Maltą". Skoro alternatywnej propozycji nie było, umówiliśmy się na poranny start właśnie do Kleczewa. Jako godzinę startu ustaliliśmy 9.00 rano. Pozytywnie nastawiony spakowałem sakwę, przyszykowałem rower i udałem się w zasłużone kimono. W niedzielny poranek budzik obudził mnie o 8.00. Na zewnątrz było co najwyżej średnio, no ale w końcu dzień dopiero się rozpoczął. Do sakwy dorzuciłem kanapki, dodatkową butelkę wody, przyodziałem długie fatałaszki (od razu założyłem softshell, do bluzy nawet nie startowałem), buff pod kask, długie rękawiczki i można było ruszać. Na 9.00 umówiłem się z p. Jurkiem pod Biedrą. Resztę ekipy mieliśmy zgarnąć po drodze. Pierwszy z dzisiejszych bikerów już czekał pod Biedronką. Korzystając z dostępnego jeszcze czasu odwiedziłem sklep i tradycyjnie zakupiłem coś słodkiego, owoc, oraz litrową petardę w postaci butli energetyka Be-Power ;). Z Poznańskiej ruszyliśmy na spotkanie z pozostałymi uczestnikami wycieczki. Po chwili jazdy (w dość szybkim tempie, w końcu trzeba się było rozgrzać) dotarliśmy na ul. Wolności, gdzie czekali Marcin, Micor i Mateusz. Przywitaliśmy się, strzeliliśmy wspólne foto przed startem i ruszyliśmy przed siebie.
Najpierw tradycyjną drogą przez Szczytniki Duchowne, Wolę Skorzęcką i Lubochnię, a następnie gruntową prostą przez las dotarliśmy do Krzyżówki.
Z Krzyżówki przez Gaj i Lasy Skorzęcińskie pokręciliśmy dalej. Ponieważ musieliśmy dostać się do Wylatkowa, przed nami rysowała się wizja brnięcia w piachu w okolicach Piłki. Zaproponowałem więc, by w lesie na charakterystycznym skrzyżowaniu szlaków odbić w prawo. Tym samym dojechalibyśmy do asfaltu wiodącego do OW Skorzęcin i ominęlibyśmy grząskie, leśne drogi.
Tak też uczyniliśmy i po chwili wjeżdżaliśmy do Ośrodka Wypoczynkowego, który o tej porze roku zupełnie nie przypomnia tego sprzed dwóch miesięcy - totalne pustki, głucha cisza i stoicki spokój.
Z OW wyjechaliśmy dalej w las, w kierunku singielka i mostku na przesmyku jez. Niedzięgiel, stanowiących pieszo-rowerowy skrót do Wylatkowa.
W Wylatkowie chwyciliśmy asfalt i takim podłożem kręciliśmy już do samego Kleczewa. Po drodze minęliśmy Przybrodzin, po prawej ręce zostawiliśmy Ostrowo, następnie w Smolnikach Powidzkich odbiliśmy w prawo i kawałek DW262 pokręciliśmy do Anastazewa. Tu na chwilę się zatrzymałem obfocić dwa charakterystyczne budynki, które prawdopodobnie pamiętają jeszcze czasy, kiedy przechodziła tu granica między zaborami pruskim i rosyjskim.
Następnie zgodnie ze wskazaniem drogowskazu skręciliśmy w lewo i ruszyliśmy do Kleczewa. Minęliśmy Budzisław Kościelny i Nieborzyn, za którym krajobraz radykalnie się zmienił. Na horyzoncie pojawiły się maszyny pracujące w odkrywkach, a gdzie okiem nie sięgnąć widać gołe, pokopalniane połacie ziemskie, kilometry kabli i tony hałasującego żelastwa należącego do KWB Konin.
Takie widoki, łącznie z pracującą tuż przy pokonywanej przez nas drodze Zwałowarką A2RsB 15400 towarzyszyły nam do samego Kleczewa.
<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/cpr0tlhLEn4"> <embed src="http://www.youtube.com/v/cpr0tlhLEn4" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object><br>
Na miejsu postanowiliśmy od razu udać się do naszego dzisiejszego celu, czyli Parku Rekreacji i Aktywności Fizycznej. Niestety mimo szczerych chęci nie dane nam było odnaleźć poszukiwaną przez nas Mini-Maltę. Gdzieś w miasteczku podpytaliśmy o drogę do centrum rekreacyjnego, ale nie dość że dwie sekundy później p. Jurek zapomniał wskazówek dojazdu które przed chwilą usłyszał, czym solidnie nas rozbawił, to jeszcze okazało się że trafiliśmy nie do Parku, a do odpowiednika naszego GOSiRu :). W końcu nieziemsko głodni (dotarliśmy tu właściwie bez żadnej przerwy) postanowiliśmy udać się w jakieś spokojne miejsce i skonsumować śniadanie. Padło na małe jeziorko w centrum miasteczka. Tu się zatrzymaliśmy i rozpoczęliśmy ucztę. W ruch poszły termosy. Z Marcina termosu lała się pyszna, gorąca herbata, skutecznie nas rozgrzewająca, z p. Jurka termosu...sypało się szkło. Okazało się, że herbata jak najbardziej była, z tym że na dnie sakwy :). Cała ta sytuacja, mimo niezbyt optymistyczego brzmiena wywołała w całej naszej piątce konkretne heheszki :). A był to dopiero początek... Po chwili Mister Jerry postanowił uwiecznić na fotografii całą dzisiejszą grupę wypadową. Problem polegał na tym, że za każdym ujęciem kogoś brakowało na zdjęciu. Najpierw w kadr nie zmieścił się p. Jurek, następnie przy kolejnym podejściu mój kask przewieszony przez kierownicę zasłonił Mateusza, a przy trzecim strzale zza mojej skromnej osoby wystawała jedynie Micora ręka.
Skutecznie rozgrzani, oraz konkretnie rozbawieni zakończyliśmy lunch i ruszyliśmy na poszukiwanie Parku Rekreacji. Tym razem otrzymaliśmy dokładne wkazówki których udało nam się nie zapomnieć, co poskutkowało ostatecznym dotarciem do celu. W końcu!
Przyznam szczerze, że szału nie ma. Inicjatywa jak najbardziej zacna i godna pochwały, lecz do Malty jej daleko ;). Zaliczyliśmy rundkę wokół jeziorka, strzeliliśmy fotkę dymiących kominów Elektrowni Pątnów i ruszylśmy w drogę powrotną.
Zanim jednak udało nam się opuścić Kleczew, zaliczyliśmy dwa dodatkowe punkty - Biedronkę, oraz pobliską hałdę.
Jak nie trudno się domyśleć, ta druga była ciekawsza ;). Na górę wiódł naprawdę stromy i dziurawy podjazd, który pokonaliśmy podpychając rowery. Jedynie Micor solidnie się zaparł i podjechał na młynku. Z góry rozpościerał się bardzo ładny widok, który trochę psuła panująca mgła. Mimo tego dało się zauważyć Bazylikę w Licheniu, dymiącą "fabrykę chmur" w Pątnowie, zabudowania Kleczewa, czy panoramę zdegradowanych przez KWB tererenów poodkrywkowych.
Z hałdy zjechaliśmy już "w siodłach".
<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/i4RvFqWdlaM"> <embed src="http://www.youtube.com/v/i4RvFqWdlaM" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object><br>
Na dole Marcin zaliczył "near death experience", gdy w pewnym momencie o mało nie wpakował się w koło skręcającemu przed Nim p. Jurkowi. W końcu już bezpiecznie, jeden za drugim ruszyliśmy z powrotem. Droga do Anastazewa to dokładnie ten sam ślad, który pokonaliśmy jadąc w tamtą stronę. W Anastazewie, pod starym budynkiem stacji kolejki wąskotorowej zaliczyliśmy "sikstop" by po chwili ruszyć dalej alternatywną drogą.
Do Ostrowa pokręciliśmy przez las, szlakiem rowerowym. Po drodze udało nam się wpaść na moich Staruszków, którzy niedzielę spędzali na działce. Korzystając z okazji zaprosiłem Chłopaków do domku na rozgrzewającą herbatę. Dalsza trasa wiodła przez Przybrodzin, Powidz, Wiekowo (tu chwilowo ponownie chwyciliśmy teren), dalej Witkowo i tradycyjnie do Gniezna przez Małachowo Złych Miejsc, Arcugowo i Niechanowo.
Generalnie ku naszemu nieszczęściu tym razem prognozy się nie sprawdziły. Było pochmurnie, słońca praktycznie nie uświadczyliśmy, wiał słaby, lecz odczuwalnie chłodny wiatr, a jadąc z powrotem chmury zaczęły opadać powodując nieprzyjemną mżawkę. Ta niekorzystna aura spowodowała, że do domów kręciliśmy bardzo zniechęceni i psychicznie wymęczeni. Ewidentnie do jazdy niezbędne jest słońce. Ekipę pożegnałem na Sosnowej i sam ruszyłem w kierunku miasta, do PiP po zasłużone piwko na niedzielny wieczór.
Mam wrażenie, że jesień nie będzie sprzyjała pokonywaniu tras z gatunku "100km+". Z drugiej strony słyszałem, że czekają nas jeszcze ciepłe, słoneczne dni z temperaturą powyżej 20 stopni. Jest nadzieja na kolejne weekendowe wypady :).
Taką ekipą wyruszamy do Kleczewa© jerzyp1956
Najpierw tradycyjną drogą przez Szczytniki Duchowne, Wolę Skorzęcką i Lubochnię, a następnie gruntową prostą przez las dotarliśmy do Krzyżówki.
Jedziemy ku przygodzie! ;)© kubolsky
Z Krzyżówki przez Gaj i Lasy Skorzęcińskie pokręciliśmy dalej. Ponieważ musieliśmy dostać się do Wylatkowa, przed nami rysowała się wizja brnięcia w piachu w okolicach Piłki. Zaproponowałem więc, by w lesie na charakterystycznym skrzyżowaniu szlaków odbić w prawo. Tym samym dojechalibyśmy do asfaltu wiodącego do OW Skorzęcin i ominęlibyśmy grząskie, leśne drogi.
Jesień w Lasach Skorzęcińskich© kubolsky
Tak też uczyniliśmy i po chwili wjeżdżaliśmy do Ośrodka Wypoczynkowego, który o tej porze roku zupełnie nie przypomnia tego sprzed dwóch miesięcy - totalne pustki, głucha cisza i stoicki spokój.
Opustoszały OW Skorzęcin© kubolsky
Z OW wyjechaliśmy dalej w las, w kierunku singielka i mostku na przesmyku jez. Niedzięgiel, stanowiących pieszo-rowerowy skrót do Wylatkowa.
Skrót do Wylatkowa© kubolsky
W Wylatkowie chwyciliśmy asfalt i takim podłożem kręciliśmy już do samego Kleczewa. Po drodze minęliśmy Przybrodzin, po prawej ręce zostawiliśmy Ostrowo, następnie w Smolnikach Powidzkich odbiliśmy w prawo i kawałek DW262 pokręciliśmy do Anastazewa. Tu na chwilę się zatrzymałem obfocić dwa charakterystyczne budynki, które prawdopodobnie pamiętają jeszcze czasy, kiedy przechodziła tu granica między zaborami pruskim i rosyjskim.
Anastazewo© kubolsky
Następnie zgodnie ze wskazaniem drogowskazu skręciliśmy w lewo i ruszyliśmy do Kleczewa. Minęliśmy Budzisław Kościelny i Nieborzyn, za którym krajobraz radykalnie się zmienił. Na horyzoncie pojawiły się maszyny pracujące w odkrywkach, a gdzie okiem nie sięgnąć widać gołe, pokopalniane połacie ziemskie, kilometry kabli i tony hałasującego żelastwa należącego do KWB Konin.
Zasypana odkrywka, zwałowarka w oddali© kubolsky
Takie widoki, łącznie z pracującą tuż przy pokonywanej przez nas drodze Zwałowarką A2RsB 15400 towarzyszyły nam do samego Kleczewa.
Zwałowarka A2RsB 15400 KWB Konin© kubolsky
Transport urobku© kubolsky
<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/cpr0tlhLEn4"> <embed src="http://www.youtube.com/v/cpr0tlhLEn4" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object><br>
Na miejsu postanowiliśmy od razu udać się do naszego dzisiejszego celu, czyli Parku Rekreacji i Aktywności Fizycznej. Niestety mimo szczerych chęci nie dane nam było odnaleźć poszukiwaną przez nas Mini-Maltę. Gdzieś w miasteczku podpytaliśmy o drogę do centrum rekreacyjnego, ale nie dość że dwie sekundy później p. Jurek zapomniał wskazówek dojazdu które przed chwilą usłyszał, czym solidnie nas rozbawił, to jeszcze okazało się że trafiliśmy nie do Parku, a do odpowiednika naszego GOSiRu :). W końcu nieziemsko głodni (dotarliśmy tu właściwie bez żadnej przerwy) postanowiliśmy udać się w jakieś spokojne miejsce i skonsumować śniadanie. Padło na małe jeziorko w centrum miasteczka. Tu się zatrzymaliśmy i rozpoczęliśmy ucztę. W ruch poszły termosy. Z Marcina termosu lała się pyszna, gorąca herbata, skutecznie nas rozgrzewająca, z p. Jurka termosu...sypało się szkło. Okazało się, że herbata jak najbardziej była, z tym że na dnie sakwy :). Cała ta sytuacja, mimo niezbyt optymistyczego brzmiena wywołała w całej naszej piątce konkretne heheszki :). A był to dopiero początek... Po chwili Mister Jerry postanowił uwiecznić na fotografii całą dzisiejszą grupę wypadową. Problem polegał na tym, że za każdym ujęciem kogoś brakowało na zdjęciu. Najpierw w kadr nie zmieścił się p. Jurek, następnie przy kolejnym podejściu mój kask przewieszony przez kierownicę zasłonił Mateusza, a przy trzecim strzale zza mojej skromnej osoby wystawała jedynie Micora ręka.
Przerwa śniadaniowa© kubolsky
Skutecznie rozgrzani, oraz konkretnie rozbawieni zakończyliśmy lunch i ruszyliśmy na poszukiwanie Parku Rekreacji. Tym razem otrzymaliśmy dokładne wkazówki których udało nam się nie zapomnieć, co poskutkowało ostatecznym dotarciem do celu. W końcu!
Park Rekreacji i Aktywności Fizycznej w Kleczewie© kubolsky
Przyznam szczerze, że szału nie ma. Inicjatywa jak najbardziej zacna i godna pochwały, lecz do Malty jej daleko ;). Zaliczyliśmy rundkę wokół jeziorka, strzeliliśmy fotkę dymiących kominów Elektrowni Pątnów i ruszylśmy w drogę powrotną.
Elektrownia Pątnów w oddali© kubolsky
Zjazd nad brzeg jeziora© kubolsky
Zanim jednak udało nam się opuścić Kleczew, zaliczyliśmy dwa dodatkowe punkty - Biedronkę, oraz pobliską hałdę.
Zakupy w Biedronce© kubolsky
Jak nie trudno się domyśleć, ta druga była ciekawsza ;). Na górę wiódł naprawdę stromy i dziurawy podjazd, który pokonaliśmy podpychając rowery. Jedynie Micor solidnie się zaparł i podjechał na młynku. Z góry rozpościerał się bardzo ładny widok, który trochę psuła panująca mgła. Mimo tego dało się zauważyć Bazylikę w Licheniu, dymiącą "fabrykę chmur" w Pątnowie, zabudowania Kleczewa, czy panoramę zdegradowanych przez KWB tererenów poodkrywkowych.
Widok z hałdy na Elektrownię Pątnów© kubolsky
Widok z hałdy na siedzibę PAK KWB Konin w Kleczewie© kubolsky
Pauza na hałdzie w Kleczewie© kubolsky
Z hałdy zjechaliśmy już "w siodłach".
<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/i4RvFqWdlaM"> <embed src="http://www.youtube.com/v/i4RvFqWdlaM" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object><br>
Na dole Marcin zaliczył "near death experience", gdy w pewnym momencie o mało nie wpakował się w koło skręcającemu przed Nim p. Jurkowi. W końcu już bezpiecznie, jeden za drugim ruszyliśmy z powrotem. Droga do Anastazewa to dokładnie ten sam ślad, który pokonaliśmy jadąc w tamtą stronę. W Anastazewie, pod starym budynkiem stacji kolejki wąskotorowej zaliczyliśmy "sikstop" by po chwili ruszyć dalej alternatywną drogą.
Przerwa w Anastazewie© kubolsky
Do Ostrowa pokręciliśmy przez las, szlakiem rowerowym. Po drodze udało nam się wpaść na moich Staruszków, którzy niedzielę spędzali na działce. Korzystając z okazji zaprosiłem Chłopaków do domku na rozgrzewającą herbatę. Dalsza trasa wiodła przez Przybrodzin, Powidz, Wiekowo (tu chwilowo ponownie chwyciliśmy teren), dalej Witkowo i tradycyjnie do Gniezna przez Małachowo Złych Miejsc, Arcugowo i Niechanowo.
Gdzieś w okolicy Wagowa© kubolsky
Generalnie ku naszemu nieszczęściu tym razem prognozy się nie sprawdziły. Było pochmurnie, słońca praktycznie nie uświadczyliśmy, wiał słaby, lecz odczuwalnie chłodny wiatr, a jadąc z powrotem chmury zaczęły opadać powodując nieprzyjemną mżawkę. Ta niekorzystna aura spowodowała, że do domów kręciliśmy bardzo zniechęceni i psychicznie wymęczeni. Ewidentnie do jazdy niezbędne jest słońce. Ekipę pożegnałem na Sosnowej i sam ruszyłem w kierunku miasta, do PiP po zasłużone piwko na niedzielny wieczór.
Mam wrażenie, że jesień nie będzie sprzyjała pokonywaniu tras z gatunku "100km+". Z drugiej strony słyszałem, że czekają nas jeszcze ciepłe, słoneczne dni z temperaturą powyżej 20 stopni. Jest nadzieja na kolejne weekendowe wypady :).