Travel on Gravel!

kubolsky
Puszcza Zielonka, Dziewicza Góra Kategoria 100 i więcej, ciekawe
Niedziela, 29 września 2013 Komentarze: 6
Dystans 121.69 km
Czas 05:41
Vśrednia 21.41 km/h
Vmax 53.80 km/h
Więcej danych
Nadeszła upragniona i wyczekiwana niedziela. Od rana słońce pięknie zapodawało, lecz na termometrze już tak wesoło nie było - o 8.00 tylko 5 na plusie. Ostatecznie na wyjazd zgadałem się tylko z Micorem, z p. Jurkiem kontakt wieczorem się urwał. Ponieważ mieliśmy kierować się na zachód, nie było sensu by Dawid przyjeżdżał specjalnie do Gniezna by razem ruszyć z Wenecji. Jako miejsce spotkania obraliśmy krzyżówkę w Rzegnowie, a godzinę spotkania ustaliliśmy na 11.00. O 10.00 zacząłem się szykować - w sakwie wylądowała butelka z wodą, kanapki i jabłko, oraz softshell gdyby było mi za zimno w warstwie termoaktywnej oraz w bluzie. Zabrałem się również za poszukiwanie termosu, lecz owe poszukiwania spełzły na niczym. Na szczęście w tym samym czasie Micor przesłał mi info sms-em bym zabrał jakiś kubek, gdyż On zgarnie termos z herbatą. Problem znikł, a kubek również wylądował w sakwie. Do Rzegnowa wystartowałem o 10.45, oczywiście na długo, w długich rękawiczkach i z buffem pod kaskiem. Już pierwsze minuty jazdy wskazywały, że za ciepło nie będzie, a ja na miejsce się spóźnię. Na dworze panowała gęsta mgła, wiał delikatny, lecz przeszywający wiaterek, a z nieba zgodnie z prognozami świeciło piękne, jesienne słońce. Aby wyrobić się na 11.00 musiałem zdrowo przydepnąć, co wiązało się z wyziębieniem od frontu - bluza niestety nie posiada warstwy windstopera :/. Żwawe pedałowanie się opłaciło - na przystanku byłem raptem minutę po czasie. Nawet się nie zatrzymywałem, gdyż od Mnichowa nadjeżdżał już Dawid. Przybiliśmy rąsię i ruszyliśmy w trasę. Nie dłużej jak 10 minut później w kieszeni rozdzwonił się telefon. Patrzę, a to p. Jurek. Okazało się, że czeka na nas na Wenecji. No ładnie... Nie brałem pod uwagę faktu, że mimo braku kontaktu jednak się z nami wybierze, dlatego nie informowałem Go o zmianie miejsca spotkania. Szybko ustaliliśmy, że spotkamy się w Dziekanowicach. My pokręcimy na spokojnie, a p. Jurek na spokojnie do nas dojedzie. Był tylko jeden problem - mimo, że zawsze chcemy jechać na spokojnie to nigdy nam się to nie udaje :P. Stąd też pod drewnianych wojów dotarliśmy w dość krótkim czasie i liczyliśmy się z chwilą oczekiwania na ostatniego z nas.

W oczekiwaniu na Trzeciego © kubolsky


W oczekiwaniu na p. Jurka Micor doznaje olśnienia ;) © kubolsky


Ja skorzystałem z okazji i zmieniłem bluzę na softshellową kurtkę. Jakież było nasze zdziwienie, gdy po niecałych 10 minutach od strony DK5 zajechał do nas rider na białym Krossie :). Pan Jerzy musiał zdrowo popierdzielać, do czego się oczywiście przyznał. Sprzyjał Mu również wiatr wiejący w plecy.

Jest Trzeci! © kubolsky


Ostatecznie z Dziekanowic ruszyliśmy już we trójkę prosto do naszego dzisiejszego celu - PK Puszcza Zielonka. Po objechaniu dołem brzegu jez. Lednickiego pokręciliśmy asfaltami przez Rybitwy i Latalice do Podarzewa. Tu droga zmieniła się w szeroki, gruntowy trakt polny, któym dostaliśmy się do drogi Pobiedziska - Kiszkowo. Tą jedynie przecięliśmy i kolejnym polnym skrótem dotarliśmy do Krześlic. Fotki przy pałacu sobie darowaliśmy - każdy z nas był tam nie raz (rym niezamierzony :P). Z Krześlic udaliśmy się długą, asfaltową prostą do Wronczyna, czyli na skraj Puszczy. Tu też zauważyliśmy, że do ogona przyczepili się nam dwaj bliżej niezidentyfikowani rowerzyści na "góralach". Cóż, chcą zobaczyć jak to jest z nami jeździć, to nie ma sprawy. Ruszyliśmy więc drogą przez las naszym standardowym, dość żawawym tempem, ciągnąc za sobą podczepionych bajkerów. Minęliśmy po prawej Bednary i Stęszewko, a oni wciąż za nami. Nie pozostało nic innego jak wybrać najostrzejsze przełożenie i dowalić do pieca. Zdążyłem jeszcze usłyszeć za plecami jak jeden do drugiego mówi: "ej dobra, zwalniamy" i tyle ich widzieli :). Tym tempem dotarliśmy do Tuczna w którym urządziliśmy pierwszą pauzę przy sklepie. Pan Jurek poszedł na zakupy a ja się zagadałem z Micorem. Jakieś 5 minut później dotarli do nas zagubieni z tyłu kolarze rozpoznając w nas reprezentację Rowerowego Gniezna. No proszę - jesteśmy sławni :P. Okazało się, że również kręcą z Gniezna, a za cel obrali opuszczony psychiatryk w Owińskach. Życzyliśmy im szczęśliwej drogi, po czym sam udałem się do sklepu po energetyka i nektarynki. Po kolejnych 5 minutach ruszyliśmy w dalszą drogę, do Zielonki. Najpierw duktem z kocich łbów przy okazji cykając fotę przy tablicy informującej o wjeździe do Puszczy...

Cel pośredni osiągnięty! © kubolsky


...,a dalej ubitymi, leśnymi drogami dotarliśmy aż do samej osady. Pierwsze wrażenie - mega klimat. Domy porozrzucane wśród lasu, piaszczyste trakty zamiast dróg i te majestatyczne drzewa na każdym kroku. To miejsce ma w sobie to coś. Tu też zaplanowaliśmy dłuższą przerwę na śniadanie. Po drodze odwiedziliśmy jeszcze arboretum Uniwersytetu Przyrodniczego.

Arboretum Uniwersytetu Przyrodniczego w Zielonce © kubolsky


Z arboretum podjechaliśmy paredziesiąt metrów do miejsca odpoczynku. Znajdowało się tam palenisko, stoły i ławki, długi, zadaszony stół biesiadny oraz boisko. Idealne miejsce postoju, w sam raz dla nas.

Wspólne foto po śniadaniu © kubolsky


W ruch poszły kanapki, ciastka, herbata, aparaty i mapy. Mapy były dosyć istotnym elementem, ponieważ kierując się do Zielonki udaliśmy się dokładnie w przeciwnym do Dziewiczej Góry kierunku. Z mapy jasno wynikało, że przechodzi tu czerwony szlak, który powinien nas zaprowadzić prosto na wzniesienie. W teorii wyglądało to wszystko pięknie. W praktyce jednak (jak się później okazało) tak różowo nie było. Po zasłużonej przerwie z powrotem wskoczyliśmy "na koń" i ruszyliśmy zgodnie ze wskazaniami mapy w kierunku Kamińska. Do samej miejscowości szło nieźle - prowadził nas dobrze oznaczony szlak. Dalej zrobiło się mniej ciekawie, gdyż czerwony rowerowy kierował nas dalej asfaltem, a czerwony pieszy odbijał w lewo. Cóż, skoro rowerowy każe nam jechać w tą stronę, to tak jedziemy. Jakieś 500 m dalej kapnęliśmy się, że odbijamy od lasu i coś jest ewidentnie nie tak. W ruch oprócz mapy poszły GPS-y w telefonach i Locus. Wyszło na to, że powinniśmy byli odbić tam, gdzie szedł czerwony pieszy. Cofnęliśmy się do tego miejsca i pokręciliśmy zgodnie ze wskazaniami znaków. Przez kolejne pare kilometrów było ok, do momentu...aż szlak nie zniknął na rozdrożu. No ładnie... Znowu telefony w dłoń, lecz na niewiele się zdały. Logika nakazała kierować się z powrotem w las i tak też zrobiliśmy. Po paru minutach dotarliśmy do większego skupiska ludzi, a co istotniejsze - w tym miejscu znajdowała się mapa Parku. Przy okazji dowiedzieliśmy się że: jesteśmy w leśniczówce w Potaszach, oraz że tą drogą dostaniemy sięna Dziewiczą. Trochę nas to pocieszyło, do momentu gdy kolejne pare chwil jazdy dalej czerwony szlak z niewiadomych przyczyn przekształcił się w niebieski :/. Nie było sensu wracać czy kombinować, więc postanowiliśmy iść na żywioł. Opłaciło się. W końcu wpadliśmy na kolejną grupę ludzi, tym razem biegaczy, którzy dokładnie (prawie) poinstruowali nas jak mamy jechać. Stąd poszło już "z górki". Najpierw dotarliśmy do rozjazdu do którego mieliśmy dotrzeć, dalej do instalacji (chyba przepompowni czy cuś) gazowej do której mieliśmy dotrzeć, był też głaz który miał tu być. Było również rozwidlenie dróg. Konkretniej się nie zastanawiając obraliśmy oczywiście zły kierunek. Na szczęście w lesie istniało kolejne rozwidlenie dróg, a GPS jasno wskazywał, że skręcając w prawo w końcu zaczniemy się wspinać na Dziewiczą. Jak pokazał - tak było. Po chwili skończyło się leniwe pedłowanie, a zaczęłą krótka, lecz bardzo intensywna wspinaczka. Nie jestem pewien, ale tu chyba po raz pierwszy skorzystałem z najmniejszego blatu na korbie, a tętno momentami było bliskie maksymalnego. Inna rzecz to adrenalina, która buzowała mi w żyłach i nie kazała przestawać kręcić. Poszło szybko i po chwili naszym oczom ukazałą się wieża obserwacyjna na szczycie Dziewiczej Góry(144,9 m n.p.m.).

Cel właściwy osiągnięty - Dziewicza Góra zdobyta! © kubolsky


Tu urządziliśmy sobie kolejną, dłuższą przerwę na kolejne kanapki i opróżnienie termosu do cna. Przy okazji zaczęła nas dopadać głupawka, a heheszki pojawiały się po byle tekście. Standard. Lubię to! Na szczycie spędziliśmy może z 15 minut przy okazji ustalając drogę powrotną. W końcu ruszyliśmy w dół. Micor wybrał wariant terenowy, ten którym się tu wspięliśmy, a ja z p. Jurkiem zjechałem w dół szutrem. Za miejsce spotkania obraliśmy charakterystyczny przydrożny szlaban. Micora nie było. Minuty mijały, a Jego dalej nie ma. Pomyśleliśmy, że zjechał w dół do Kicina i tam też się udaliśmy. Na dole również Go nie było.

W oczekiwaniu na Micora © kubolsky


Pan Jerzy zaczął podejrzewać, że Dawid się zgubił, co po paru minutach i wykonanym telefonie okazało się trafnym przewidywaniem. W końcu jednak się zjawił i mogliśmy spokojnie ruszyć do domu. Powrót to w znacznej mierze asfalty. Z Kicina pokręciliśmy przez Kliny i Mielno do Wierzonki. Przejeżdżając przez miejscowość, na jednej z krzyżówek zaczęłą na nas trąbić Astra. Okazłao się, że to Grigor:D.

Spotkanie z Grigorem we Wierzonce © kubolsky


Zatrzymaliśmy się na poboczu, przybiliśmy po piątalu i zadowoleni z takiego spotkania wdaliśmy się w krótką konwersację. W końcu jednak trzeba było ruszyć w dalszą drogę. Spotkanie z Grzechem udało nam się tym bardziej, że doradził nam On skrót do Uzarzewa, dzięki któremu zaoszczędziliśmy jakieś 5 km i nie musieliśmy wykręcać rogala. Cierpliwie eskortował nas do odbicia w las, w którym to miejscu ostatecznie się pożegnaliśmy. Leśnym skrótem dotarliśmy do DK5, którą mimo intensywnego ruchu udało nam się w miarę szybko przeciąć i pokręciliśmy dalej do Uzarzewa. W Uzarzewie kolejne odbicie w lewo i jedziemy do Gniezna. Pod kołami znowu zaczął strzelać szuter i tak strzelał aż do Biskupic. W Biskupicach zauważyłem nadjeżdżające z przeciwnej strony dwie postaci na rowerach. Początkowo myślałem, że to Waza z Aśką się tu kręcą. Po bliższym przyjżeniu okazało się, że to Piotras z Sylwią.

Spotkanie z Piotrasem i Sylwią w Biskupicach © kubolsky


No co za dzień - spotkanie za spotkaniem :D. Chwilę pogadaliśmy, strzeliliśmy wspólne foto i pokręciliśmy dalej. W końcu dzień powoli się kończył. Dalsza droga to kolejne asfalty przez Promienko i Promno. W tym ostatnim odbiliśmy w lewo na Pobiedziska, by po chwili znów skręcić w prawo i ponownie wbić się w las. Dalej śmignęliśmy leśnymi duktami i polnymi traktami w okolice Kapalicy, gdzie Micor zorientował się, że jakoś za miękko mu się jedzie. Faktycznie, tylna opona za bardzo się uginała. Ponowne podpompowanie ukazało brutalną prawdę - jeden z klocków bieżnika zaczął się odrywać od opony.

Szukanie dziury w całym...no nie całkiem © kubolsky


Na szcęście jednak wymiana gumy nie była konieczna - powietrze schodziło do pewnego momentu i w tym stanie pozostawało. Co najważniejsze - dało się w ten sposób jechać. Pokręciliśmy więc dalej, najpierw w dół w okolice bagna i Uzielowego kesza, a następnie z powrotem pod górę. Przed Kociałkową Górką wykręciliśmy rogala i wąwozikiem, znowu pod górę przez Nową Górkę i Zbierkowo, po raz kolejny terenem, po raz kolejny lasami i polami ruszyliśmy w stronę Wierzyc.

Kierunek - Nowa Górka. Zaraz się będziemy wspinać © kubolsky


Mniej więcej między Zbierkowem a Gołuniem, w środku lasu udało mi się zaliczyć pierwsze w historii OTB. W pewnym momencie p. Jurek ostro przede mną zahamował obawiając się znajdującego się przed Nim błota i kamieni, czym mnie konkretnie zaskoczył. Z automatu palce się zacisnęły na klamkach, przednie koło się zblokowało w miejscu, dupa poszła do góry i mimo różnych, przedziwnych ruchów
sytuacji nie udało się opanować. Po chwili leżałem gdzieś w krzakach, a na mnie leżał mój rower. Jakoś się pozbierałem i ruszyliśmy dalej. W Gołuniu znów wpadliśmy na asfalt który zaprowadził nas do Wierzyc. Tu jeszcze na chwilę staneliśmy przy sklepie, celem zakupienia czegokolwiek z cukrem i ruszyliśmy do Gniezna.

Czerwony dywan dla Micora na wiadukcie we Wierzycach © kubolsky


Ostatnie kilometry to jazda serwisówką wzdłuż S5, walka z wiatrem prosto w ryj jak i z kompletnym brakiem sił. Do Pierzysk jeszcze jakoś szło, ale od tego miejsca można było zauważyć, że właściwie każdy z nas kręci korbą już tylko siłą własnej woli. Na szczęście do domu zostało jakieś 5 km więc chcąc nie chcąc trzeba było zacisnąć poślady i jechać dalej. Micor odbił do domu gdzieś po drodze, za Woźnikam, a ja wspólnie z p. Jurkiem przez Skiereszewo ruszyliśmy do domów. U progu stanąłem 15 minut po spodziewanej godzinie powrotu, co oznaczało, że nie poszło wcale tak źle. Z drugiej strony przyznam, że dawno nie czułem się tak wypompowany z sił. Dzisiejsze krążenie w terenie w naprawde sporej ilości dało naszej trójce ostro popalić. Co z tego - było warto! Kolejne 100+ w doborowym towarzystwie zaliczone i mimo kompletnego braku sił na mecie i tak chcę jeszcze i jeszcze i jeszcze... :).

P.S. Foty autorstwa p. Jurka. Mi na dzień dobry siadły baterie w aparacie... :/

Komentarze

kubolsky 09:58 środa, 2 października 2013
Asia, dokładnie! :) Grigor, Piotras - Was też fajnie było spotkać. Zapraszamy w nasze strony na jakieś wspólne kręcenie. Nasza ekipa szykuje się na dłuższy, niedzielny wypad o ile pogoda pozwoli ^^
grigor86 22:07 wtorek, 1 października 2013
WYPAS WYPAD - bez 2-óch zdań :-)
JoannaZygmunta 16:43 wtorek, 1 października 2013
Faktycznie tylko jeszcze nas i Seby brakowało a byłby prawie komplet pobiedziajskich bikerów ;)
19Piotras85 15:19 wtorek, 1 października 2013
Miło było się zobaczyć ;)
kubolsky 07:17 wtorek, 1 października 2013
Generalnie nie było tak zimno, nawet wśród drzew gdzie ledwo słońce dochodziło. Softshell też swoje zrobił :). Takich ilości terenu dawno nie robiliśmy, więc spora w tym zasługa trasy, choć roli temperatury nie umniejszam ;)
sebekfireman 06:45 wtorek, 1 października 2013
Widzę że to był wypad pełen przygód... spotkania, wypadki, błądzenia. W sumie wypad bez zabłądzenia w puszczy to nie wypad ;) Przy takich niskich temperaturach człowiek jakoś zazwyczaj jest mocniej wypompowany po jeździe - zimno chyba wyciąga sporo energii na ogrzanie ciała.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

TROCHĘ O MNIE

Ten blog rowerowy prowadzi kubolsky z miasta Poznań
  • Mam przejechane 76037.09 kilometrów
  • Jeżdżę ze średnią prędkością 21.87 km/h


76037.09

KILOMETRÓW NA BLOGU

21.87 km/h

ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ

144d 20h 33m

CZAS W SIODLE