Travel on Gravel!

kubolsky
Wpisy archiwalne w kategorii

ciekawe

Dystans całkowity:8049.84 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:380:30
Średnia prędkość:21.16 km/h
Maksymalna prędkość:76.41 km/h
Suma podjazdów:19487 m
Maks. tętno maksymalne:197 (107 %)
Maks. tętno średnie:143 (74 %)
Suma kalorii:263993 kcal
Liczba aktywności:57
Średnio na aktywność:141.23 km i 6h 40m
Więcej statystyk
Czwartek, 4 lipca 2013 Komentarze: 3
Dystans 70.60 km
Czas 04:09
Vśrednia 17.01 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Wyprawy rowerowej "Polska Wschodnia 2013" dzień piąty. Wstajemy o 7.00 rano, planowany wyjazd o godzinie 8.00. Chcemy dotrzeć do celu przed prognozowanym na popołudnie skwarem. Po wieczornym imprezowaniu zaliczamy poślizg i ostatecznie startujemy pół godziny później. Kierunek - były Hitlerowski Obóz Zagłady w Sobiborze. Początkowo kręcimy asfaltami, by dalej leśnym duktem wzdłuż jedynej w okolicy linii kolejowej dotrzeć do celu.

W drodze do Sobiboru © kubolsky


Sobibór © kubolsky


Tablica pamiątkowa © kubolsky


Na miejscu oglądamy tereny gdzie ulokowany było obóz, w którym 14 października 1943 wybuchło powstanie zakończone ucieczką 200 więźniów. Po tym incydencie Niemcy całkowicie zlikwidowali obóz. Z Sobiboru udajemy się szlakiem rowerowym do Woli Uhruskiej. Początkowo trafiamy do lasu, którego sporą część stanowią mokradła przez które trzeba przepychać rowery.

Dziki las © kubolsky


Przeprawa przez mokradła © kubolsky


Wysoka trawa © kubolsky


Zakrzywiamy czasoprzestrzeń ;) © kubolsky


Gdzieś w lesie © kubolsky


Chałupinka na skraju lasu © kubolsky


Dalej znowu kawałek asfaltem i ponownie w las. Z lasu wyjeżdżamy lekko skołowani, gdyż po drodze, po raz kolejny zgubiliśmy szlak. Chwila przerwy, analiza map, krótki rekonesans i już wiemy że musimy się kawałek cofnąć. Ponownie na szlaku przejechaliśmy kilka małych wzniesień...

Terenowy podjazd © kubolsky


Motylek :) © kubolsky


...parę leśnych skrzyżowań i...znowu się pogubiliśmy. Tym razem nie było tak łatwo. W lasach krzyżowało się kilka dróg i nie bardzo wiedzieliśmy do której krzyżówki wracać. Z jednym z towarzyszy postanowiliśmy wyruszyć na rekonesans drogą wiodącą spory kawałek pod górę. Opłaciło się. Mimo, że nadal nie byliśmy na szlaku, to widok na jaki trafiliśmy w 100% rekompensował tą niedogodność. Przed nami rozpościerała się piękna panorama Lubelszczyzny.

Panorama Lubelszczyzny © kubolsky


Zadzwoniliśmy po resztę chłopaków, strzeliliśmy kilka fotek i pokręciliśmy w dół.

Ku Woli Uhruskiej © kubolsky


Pola, pola, wszędzie pola © kubolsky


W końcu udało nam się wrócić na znakowaną drogę polną i po chwili wpadliśmy do Woli Uhruskiej.

Wola Uhruska © kubolsky


Tu zrobiliśmy sobie przerwę obiadową, a po godzinie solidnie najedzeni ruszyliśmy dalej. Za daleko jednak nie zajechaliśmy. Opóźnienie przy starcie, kluczenie po lasach, cofki i przerwa obiadowa spowodowały, że dane nam było jechać w największym w ciągu dnia skwarze. Nie chcąc się bez sensu męczyć zarządziliśmy kolejną pauzę na karimatach, w cieniu przy sklepie. Tam na drzemce zleciała nam kolejna godzina.

Pauza pod sklepem © kubolsky


W końcu ponownie pełni sił, asfaltami ruszyliśmy do Chełma. Do miasta trafiliśmy w zaskakująco krótkim czasie. Jeszcze spożywając zasłużony obiad w Woli Uhruskiej natknęliśmy się na lokalnego bajkera w wieku (tak na oko) 60+. Polecił nam On nocleg w schronisku młodzieżowym przy I LO w Chełmie, i tam też się udaliśmy. Za dosłownie grosze (doba 25 zł/osoba) nocowaliśmy w 14 osobowej sali w całości tylko dla nas, a do dyspozycji mieliśmy TV, kuchnię ze zmywarką, łazienkę i pralnię z dwoma automatami i suszarnią. Przeluksus! :)

Schronisko młodzieżowe w Chełmie © kubolsky


Wieczorem ruszyliśmy na miasto celem konsumpcji kebsa i wypicia zimnego browara.

Chełm © kubolsky


W ogródkach na rynku przekonałem się, że Lech Pils nie jest już naszym lokalnym koncerniakiem, a koncerniakiem dostępnym w całej Polsce. Bez sensu :/. Następnie udaliśmy się obejrzeć kompleks cerkiewno-klasztorny na Górze Chełmskiej, na który składa się bazylika NMP, dzwonnica, budynki im przyległe, oraz sama Góra Chełmska. Wdrapaliśmy się na nią by móc podziwiać panoramę miasta.

Panorama Chełma © kubolsky


Na dobranoc, przez Żabkę wróciliśmy do schroniska.

Mapa:


"Polska Wschodnia 2013", Dzień 4

"Polska Wschodnia 2013", Dzień 6
Środa, 3 lipca 2013 Komentarze: 2
Dystans 29.83 km
Czas 01:46
Vśrednia 16.88 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Wyprawy rowerowej "Polska Wschodnia 2013" dzień czwarty. Tego dnia pauzujemy w Okunince, więc wstajemy dość późno - po 10.30. Na śniadanie spora jajecznica ze szczypiorkiem, pomidorami i kiełbasą - w końcu najeść się musi sześciu chłopa ;). Jeszcze później, bo po 13.00 ruszamy "na lekko" (dla niekumatych - bez sakw ;) ) w kierunku Włodawy nowiutką ścieżką pieszo-rowerową.

W drodze do Włodawy nowiutką ścieżką pieszo-rowerową © kubolsky


Gdybyśmy dzień wcześniej byli świadomi jej istnienia, to byśmy się przez las piachami nie pchali. Z drugiej strony nasze mapki nie były takie świeże (choć najaktualniejsze z możliwych), bo z 2008 roku, a ścieżka to ewidentny "nówka funkiel". Wizytę w "mieście trzech kultur" rozpoczęliśmy od Lidla ;). Po chwili pokręciliśmy zwiedzać centrum - świątynie, rynek, starówkę czy "Czworobok".

Barokowy kościół parafialny pw. św. Ludwika © kubolsky


"Festiwal Trzech Kultur" © kubolsky


Graffiti © kubolsky


Trzy kultury, trzy religie © kubolsky


Wielka Synagoga © kubolsky


Ponieważ samo zwiedzanie w tak małym mieście zajmuje niewiele czasu, postanowiliśmy, że zaliczymy trójstyk granic (Polskiej, Białoruskiej i Ukraińskiej). Mimo że szlak do tego miejsca na mapkach nie istniał, to na nasze szczęście droga została niedawno oznakowana.

Okolice Włodawy © kubolsky


Okolice Włodawy © kubolsky


Po zjechaniu z asfaltów po raz kolejny przywitaliśmy się z piachem, a przy samym Bugu musieliśmy przedzierać się mocno zarośniętym singielkiem. Niestety po raz kolejny Matka Natura była górą - przy samej końcówce szlak był zalany. Spróbowaliśmy jeszcze drogi alternatywnej, ale tu było to samo :(. Generalnie zmuszeni zostaliśmy do odwrotu jakieś 100 metrów od obranego celu... Do Okuninki wróciliśmy krótszą drogą, której również na mapach nie było. Trudno się dziwić - to był nowy, czarny i równy jak stół asfalt. Popołudnie i wieczór nad j. Białym spędziliśmy sącząc piwko, kibicując Janowiczowi w boju o półfinał i kąpiąc się w jeziorze.


"Polska Wschodnia 2013", Dzień 3

"Polska Wschodnia 2013", Dzień 5
Wtorek, 2 lipca 2013 Komentarze: 3
Dystans 84.24 km
Czas 04:59
Vśrednia 16.90 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Wyprawy rowerowej "Polska Wschodnia 2013" dzień trzeci. Startujemy koło 9.00 rano zahaczając od razu o "Groszek", gdzie uzupełniamy zapas wody. Następnie udajemy się w kierunku Jabłecznej. Po drodze czeka nas przeprawa przez piachy w środku lasu przy niemiłosiernie grzejącym słońcu i atakującym zewsząd robactwie.

Przed nami las, skwar i piach © kubolsky


Chłopaki zapychają rowery - nie da się jechać © kubolsky


Krajobraz niczym w Słowińskim Parku Narodowym © kubolsky


W końcu udaje nam się wydostać na polną drogę, gdzie z powrotem wsiadamy na rowery i uciekamy z nieprzyjaznej okolicy. Dalej już asfaltami docieramy do Jabłecznej. Tu urządzamy sobie przerwę w altance przy sklepie/świetlicy wiejskiej/bibliotece/remizie OSP.

Drewniana chata w Jabłecznej © kubolsky


W sklepie czas się zatrzymał © kubolsky


Zagaja nas przemiły jegomość, który okazał się być komendantem Ochotniczej Straży Pożarnej w Jabłecznej. Prezentuje nam swój skarb - Stara z lat 60-tych (mega zadbanego) z napędem na trzy osie i zawieszeniem na wysokości mojej klaty. Robi wrażenie!

Komendant OSP w Jabłecznej prezentuje nam swój skarb © kubolsky


Po jakiejś godzinie udajemy się do znajdującego się nieopodal wsi Monasteru św. Onufrego. Tam udaje się nam zwiedzić jedynie tereny klasztorne, do środka na rowerowo nie wpuszczają.

Wielki dąb przy Monastyrze w Jabłecznej © kubolsky


Palowa chata na terenie Monastyru © kubolsky


Świątynia na terenie Monastyru © kubolsky


Bagienko © kubolsky


Po 15 minutach zwiedzania krótka cofka i starymi, choć kompletnie nie rozjeżdżonymi asfaltami przez Sławatycze i Kuzawkę trafiamy do mieściny o wdzięcznej nazwie Hanna. Tu odwiedzamy kolejny "Groszek" na naszym szlaku, kupujemy prowiant i za pobliskim mostkiem, przy rzeczce urządzamy kolejny postój.
Po kolejnej godzinie przestoju, nadal szlakiem przez Dołhobrody kierujemy się na Włodawę. Niestety gdzieś pośrodku łąk po raz kolejny gubimy trasę. Przy okazuje się, że na naszej drodze znajduje się rozlewisko i trzeba zawracać.

Drewniana chata i kolorowy ogród gdzieś po drodze © kubolsky


Klekoty urządziły sobie szwedzki bufet na łące © kubolsky


Po raz kolejny gubimy szlak i pomykamy środkiem łąki © kubolsky


Wracamy więc na szosę do Włodawy i tempem oscylującym koło 30 km/h (z sakwami i innymi tobołami!), przez coraz częściej pojawiające się pagórki zasuwamy do miasta.

Asfaltowe górki na prostej do Włodawy © kubolsky


Na rogatkach wracamy na szlak, który prowadzi nas obrzeżami miasta w stronę Bugu.
Miasto zaliczymy następnego dnia.

Słup graniczny nr 1136 we Włodawie © kubolsky


Dalej już polnymi duktami i kolejnymi piachami (choć tym razem przejezdnymi w siodle) trafiamy do Okuninki, gdzie planujemy pozostać jeden dodatkowy dzień.

Jezioro Białe o zachodzie słońca © kubolsky


Mapa:


"Polska Wschodnia 2013", Dzień 2

"Polska Wschodnia 2013", Dzień 4
Poniedziałek, 1 lipca 2013 Komentarze: 3
Dystans 77.98 km
Czas 04:43
Vśrednia 16.53 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Wyprawy rowerowej "Polska Wschodnia 2013" dzień drugi. Rano ogarnęliśmy się, zjedliśmy śniadanie, wypiliśmy do dna kawę (oczywiście sypaną, a jak!) i terenami stadniny (łączna ich powierzchnia to ponad 2500 ha!) ruszyliśmy w kierunku Bugu.

Ruszamy ku przygodzie, kierunek - Bug © kubolsky


Przepędzanie koni w stadninie w Janowie Podlaskim © kubolsky


XIX wieczna stajnia w stadninie w Janowie Podlaskim © kubolsky


Pierwsze otwarte i niezaludnione połacie ziemskie © kubolsky


Roślinność okolic Bugu © kubolsky


Jakieś pół godziny od startu trafiliśmy nad brzeg rzeki, tym samym znajdując się tuż przy granicy z Białorusią. Tu też po raz pierwszy spotkaliśmy przemiłego pogranicznika (w ogóle ludzie są tam niezwykle uprzejmi i uczynni), który doradził nam którędy możemy jechać, a którędy nie z powodu rozlanego jeszcze Bugu. Dodatkowo wziął od nas dane i zgłosił wycieczkę do lokalnych jednostek Straży Granicznej.

Przy samej granicy © kubolsky


Szeroki Bug © kubolsky


Krasuli gorąco się zrobiło ;) © kubolsky


Kawałek dalej, również po raz pierwszy zgubiliśmy nasz szlak. Ogólnie wyszło to nam na dobre, gdyż mieliśmy okazję śmigać szerokimi, przepięknymi łąkami tuż obok rzeki.

Tereny zalewowe Bugu © kubolsky


Takie tam z okularami ;) © kubolsky


Pierwsze przeprowadzanie rowerów przez bród © kubolsky


Startujący klekot © kubolsky


Widokówka © kubolsky


Dalej przez wsie, wioski i osady o których cywilizacja zapomniała pokręciliśmy w stronę Kodnia. Nadmienię jeszcze, że przejechaliśmy przez owe wioski dobre paręnaście/parędziesiąt kilometrów nie napotykając po drodze żadnego sklepu. W końcu "góra przyszła do Mahometa" i we wsi Łęgi trafiliśmy nas sklep obwoźny :).

Pauza w Łęgach © kubolsky


Ponownie jadąc chwilę wzdłuż Bugu, a następnie okolicznymi osadami mięliśmy okazję napawać się pięknem lokalnej przyrody.

Widok ze skarpy na meandrujący Bug © kubolsky


Słup graniczny nr 1287 © kubolsky


Ruski czołg © kubolsky


Widokówka nr 2 © kubolsky


Cmentarz Tatarski w Zastawku © kubolsky


Rekonesans © kubolsky


Przed Kodniem, w którym nocowaliśmy zatrzymaliśmy się jeszcze w cerkwi neounickiej w Kostomłotach.

Kapliczka przy cerkwi w Kostomłotach © kubolsky


Cerkiew neounicka św. Nikity Męczennika w Kostomłotach © kubolsky

Oczywiście jeszcze mapka:


"Polska Wschodnia 2013", Dzień 1

"Polska Wschodnia 2013", Dzień 3
Niedziela, 30 czerwca 2013 Komentarze: 3
Dystans 56.50 km
Czas 02:55
Vśrednia 19.37 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Wyprawy rowerowej "Polska Wschodnia 2013" dzień pierwszy. Z miejsca informuję, że zmuszony jestem odbiec od tradycyjnych szeroko zakrojonych opisów wycieczek, gdyż zwyczajnie nazbierało się tego tyle, że nie znajdę na to czasu. We wpisach opisywał będę co najwyżej najciekawsze momenty każdego z dni jazdy, a na ewentualne pytania mogę odpowiadać w komentarzach.

Pierwszy dzień to właściwie głównie jazda pociągami TLK. Spotkanie przy Chacie Polskiej na ul. Wolności i w piątkę (szósty z nas jechał już pociągiem z Poznania) ruszamy rowerami do Wrześni na pociąg. Na dworcu jesteśmy z godzinnym wyprzedzeniem. W Wawie oczywiście zamieszanie na stacji Warszawa Zachodnia. Jakoś jednak trafiliśmy do pociągu do Białej Podlaskiej i o czasie jesteśmy na miejscu. Tu od razu udaje nam się dorwać parę lokalsów na rowerach, którzy wyprowadzają nas z miasta i wskazują drogę do Janowa Podlaskiego. Nocujemy w hotelu na terenie stadniny koni.

Dworzec PKP Września © kubolsky


Warszawa Centralna PKP © kubolsky


Dworzec PKP Biała Podlaska © kubolsky


W drodze do Janowa Podlaskiego © kubolsky


CPN w Janowie Podlaskim © kubolsky


Aha, wyjątkowo we wpisach z wyprawy zamieszczał będę mapki z gpsies.com. Są one dokładniejsze od tych z Endomondo, a to pozwoli Wam lepiej zapoznać się z przejechanymi szlakami.



"Polska Wschodnia 2013", Dzień 2
Sobota, 18 maja 2013 Komentarze: 5
Dystans 147.33 km
Czas 06:06
Vśrednia 24.15 km/h
Wypad do Torunia chodził za mną jak cień już od dłuższego czasu. Niestety, mimo najszczerszych chęci zawsze jakieś zrządzenie losu kazało odłożyć tę trasę na inny termin. Wczoraj jednak na tyle się na nią nakręciłem, że postanowiłem choćby nawet solo ją zrealizować. Pro forma zaproponowałem wspólną jazdę Marcinowi, ale Ten poinformował mnie, że nie będzie w stanie całej soboty przeznaczyć na śmiganie i tym razem musi spasować. Pan Jurek już jakiś czas temu informował, że w niedzielę 19.05 czeka Go impreza i sobotę musi przeznaczyć dla wyższych celów. Mówi się trudno, żyje się dalej. Postanowiłem, że śmignę znalezioną na gpsies.com trasą Ola, który śmigał ją kiedyś w odwrotnym kierunku. Szybki upload gpx-a do Locusa i przewodnik gotowy. Na moje własne, prywatne i głupie szczęście przytomnie przypomniałem sobie historię z wypadu do WPN. Wtedy dosłownie na koniec trasy bateria w telefonie wskazywała równiutkie 2% naładowania, więc postanowiłem dla własnego bezpieczeństwa wydrukować sobie zaplanowany na dziś szlak. Jak się później okaże, była to dobra decyzja. Spakowałem też plecak, przygotowałem mój przedpotopowy aparat (telefon trzeba było oszczędzić dla Locusa), skromny prowiant, wodę w bidonach i poszedłem spać by startować wypoczętym.
Budzik nastawiłem na 8.00, ale już o 6 z groszami oczy miałem jak dwuzłotówki. Zastanawiam się czy to efekt nakręcenia z powodu wyjazdu, czy też pięknie świecącego słońca mimo zapowiadanych burz. Tak czy inaczej już nie zasnąłem, więc przed kompem z kawą w ręku przeczekałem do 8.30. Później szybka kąpiel i przed 9 kurs do umówionego dzień wcześniej strzyżenia. Poszło szybko i o równej 9.30 wystartowałem w trasę do Toronto :) Początkowo z wiatrem do Strzyżewa Kościelnego i dalej przez kolejne dwa Strzyżewa do Jastrzębowa. Rano jechało się bardzo przyjemnie, ponieważ temperatura była znośna, słoneczko przyjemnie rozgrzewało, a wiatr wiał głównie w plecy. Dalej z Jastrzębowa udałem się w kierunku Wydartowa. Tu na jakieś 2 km Locus przestał rejestrować ślad, ewidentnie z mojej winy - pauza nie wcisnęła się przecież sama. Dobrze, że zorientowałem się po tylko 2 kilometrach. W Wydartowie przystanąłem na chwilę by strzelić fotkę starej kuźni.

Stara kuźnia w Wydartowie © kubolsky


Z tego co wiem (a wiem dobrze, bo widziałem na mapie :P ) gdzieś tu ukryty jest kesz. Niestety nie miałem czasu na poszukiwanie skrzynek po drodze, czego teraz trochę żałuję. Z drugiej strony jest to solidny motywator by pyknąć sobie tripa raz jeszcze :) Dalej przez dosłownie chwilkę DK15 by za moment odbić na Mogilno. Tu również przystanąłem na rozjeździe przy pomniku, na temat którego rozmawialiśmy intensywnie z Bobiko. Wtedy jeszcze nie do końca wiedzieliśmy o co z tym pomnikiem chodzi, lecz teraz gdy miałem okazję cyknąć z bliska fotę tablicy pamiątkowej, sprawa się wyjaśniła :)

1000 km w czynie społecznym! © kubolsky


Do Mogilna zeszło ekspresem, chwila przez miasto i już znowu jestem na szlaku. Miałem udać się w kierunku Strzelec, lecz minąłem odpowiednie skrzyżowanie na którym chwilę wcześniej cykałem kolejną dziś fotkę.

Opuszczona wieża cisnień © kubolsky


Szybkie zerknięcie na mapkę i cofka do zakrętu. Stąd już prosto do samych Strzelec z jednym tylko odbiciem w Czarnotulu. Ze Strzelec do Ołdrzychowa kręciłem wzdłuż brzegu jeziora Pakoskiego wykręcając bardzo ładne "U" ;) W Ołdrzychowie musiałem zostawić akwen za sobą by pokręcić dalej w kierunku Inowrocławia (do którego ostatecznie i tak nie miałem trafić). Przez Markowice, Bożejewice i Sławsk Wielki trafiłem na obrzeża Kruszwicy. Miasto z pewniej odległości daje się poznać nie tylko przemysłowymi zabudowaniami zakładów tłuszczowych oraz cukrowni, lecz również intensywnym zapachem margaryny :) Według mapy wychodziło, że Kruszwicę również zostawię z boku, więc strzeliłem fotkę tego co dane mi było w tym mieście widzieć.

Przemysłowa Kruszwica © kubolsky


Zostawiając Kruszwicę po prawej ręce zatrzymałem się po raz pierwszy w dniu dzisiejszym na dłuższą chwilę w Sklepie Spożywczym nr 7 w Kobylnikach. Tu uzupełniłem zapasy wody, strzeliłem szybkiego energetyka, wtrząchnąłem batona i pokręciłem dalej. Wzdłuż Kanału Noteckiego przez Szarlej i Łojewo trafiłem do Sikorowa. Odbijając w prawo trafił mnie pierwszy w dniu dzisiejszym solidny wmordewind. Dodatkowo pozostawione za sobą 80 km i odczuwalnie mniej sił niż na początku sprawiło, że dopadł mnie kryzys. Logicznie jednak rozumując doszedłem do wniosku, że nie ma sensu zawracać (tak, gdzieś taki przebłysk się pojawił), bo do domu dalej niż do ustalonego na dziś celu. Lekko zdemotywowany pokręciłem ciut wolniej dalej. Kolejną pauzę zaliczyłem na przystanku w Marcinkowie. Tu wciągnąłem wiezionego z domu banana i jakimś cudem odzyskałem brakujące siły. Najwidoczniej żołądek domagał się zapchania. Dodatkowo dystans pozostały do Gniewkowa to tylko około 20 km, a z Gniewkowa rzut beretem do Toronta sprawiły, że moje morale zostało podbudowane i z uśmiechem oraz nową porcją sił śmigałem dalej. Tuż przed Gniewkowem pękło 100 km.

Pękła dziś stówa © kubolsky


W samym już Gniewkowie telefon raczył mnie poinformować, że za chwilę nie pozostanie mu żaden zapas energii i z całą pewnością się wyłączy. Ja jednak go potrzebowałem do wykonania tylko jednej rozmowy już na miejscu, więc postanowiłem go przechytrzyć i wyłączyć w momencie gdy jeszcze posiadał jakieś 5% baterii. Tym samym przez lasy do Wielkiej i Małej Nieszawki, a dalej do Torunia przyszło mi śmigać z pomocą nawigacji analogowej, drukowanej dzień wcześniej. Do Wielkiej Nieszawki wiodła prosta droga asfaltowa przez las i nie szło się zgubić, ale w momencie kiedy ów las opuściłem musiałem skorzystać z pomocy wydruków. Coś mi nie pasowało - nie powinienem chyba kierować się w stronę S10... Wyszło na to, że zagalopowałem się dziś po raz kolejny i musiałem zaliczyć kolejną cofkę. Stąd na szczęście bezproblemowo dotarłem najpierw do Wielkiej Nieszawki by odbić w prawo w kierunku Małej Nieszawki i ostatecznie do Torunia. Po parunastu kilometrach po remontowanej drodze i dwóch wahadłach minąłem tablicę "Toruń". Co ciekawe - mimo burzowych prognoz właściwie całą drogę towarzyszyło mi piękne słonko, by ostatecznie u celu mej wyprawy dopadł mnie deszczyk. Skromny bo skromny, ale zawsze :) Postanowiłem, że skoro wyjechałem na rondzie znajdującym się paręset metrów od dworca PKP, to od razu udam się tam i kupię bilet na pociąg powrotny. Tak też uczyniłem i już z biletem w kieszeni śmigałem na Toruńską starówkę. Po drodze jeszcze fotostop na moście...

Panorama Torunia © kubolsky


...i kolejny już przy Koperniku na rynku.

Ratusz i Kopernik © kubolsky


Tutaj też postanowiłem wskrzesić mój telefon licząc, że odpali i pozwoli mi wykonać jedną, krótką rozmowę. Udało się i po chwili zaanonsowany kręciłem do Szwagrostwa, gdzie na weekend przyjechała reszta mojej rodzinki :) Na miejscu skorzystałem ze zbawiennego prysznica, później kawka, ciacho, gaducha i 2,5 godziny zleciało jak z bicza strzelił. Do odjazdu pociągu pozstało pół godziny, więc trzeba było się zbierać. Wiedziony obawą że nie zdążę i bana mi spieprzy, niczym błyskawica z bólem kolkowym w boku w ciągu 15 minut znalazłem się na peronie. Tu już z górki - do pociągu i można wracać do domciu. Tym razem śmigałem piętrusem, który nie posiada na swoich końcach większego przedziału na rowery. Trzeba więc było opracować jakiś patent :)

Fura w pociągu © kubolsky


O 20.30 wysypałem się na dworcu w Gnieźnie i z zapasem 30 minut pokręciłem do Piotra i Pawła po jak najbardziej zasłużone piwko na wieczór. Dociążony niskoprocentowym alkoholem w plecaku o 21.00 dotarłem do domu. Dopiero tu zwróciłem uwagę na pieczenie obu rąk. Jak się okazało, ponad 6 godzin na słońcu odcisnęło swe piętno na obu moich kończynach górnych...

Rąsia po trasie © kubolsky


Tym oto sposobem minął kolejny udany rowerowy dzień, a ja kładę się spać obmyślając plan na dzień jutrzejszy. Tym razem chyba bez szaleństw - kopsnę się na działkę.
Póki co - Dobranoc Państwu!

P.S. Dorzuciłem mały bonus w postaci filmiku z pociągu. Tu opuszczam Inowrocław.

<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/bMbIrbyr0oA"> <embed src="http://www.youtube.com/v/bMbIrbyr0oA" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object><br>
Aha, jeszcze mapka. Ta zawiera jedynie trasę do Torunia, pozostałe kaemy uwzględniłem tylko w statystykach BS.

Sobota, 4 maja 2013 Komentarze: 5
Dystans 125.44 km
Czas 06:45
Vśrednia 18.58 km/h
Uczestnicy
Sprzęt [RIP] Kross
Takim lakonicznym tytułem można opisać nasz dzisiejszy wypad. Zaczęło się od wczorajszego telefonu p. Jurka, z propozycją zaliczenia WPN i powrotu do domu baną. Z informacji jakie mi przekazał wychodziło, że Marcin zabrał się za planowanie trasy, mającej swój główny cel w Wielkopolskim Parku Narodowym, a ostateczny na dworcu głównym w Poznaniu. Zbytnio się nie zastanawiając zgłosiłem swą chęć do jazdy i dziś o 10:30 stawiłem się niezawodnie przy Biedronce, przy ul. Poznańskiej. Tu niektórzy mogą chwycić się za głowy - "Jak to? Nie na Wenecji?!" ;) Otóż śpieszę z wyjaśnieniem - nie było sensu jechać na Wenecję, a następnie i tak się cofać, gdyż musielibyśmy robić to pod górkę :) Tak więc chwilę po ustalonej godzinie spotkania dołączył do nas nasz dzisiejszy nawigator - Marcin i spod Biedry wyruszyliśmy na podbój WPN w składzie: Pan Jurek, Mateusz, Marcin, oraz ja. Początkowe kilometry wiodły droga serwisową wzdłuż S5 do Wierzyc. Szło szybko i gładko - w końcu to nówka funkiel dywan asfaltowy :)

Startujemy.Cel - WPN © kubolsky


We Wierzycach odbiliśmy na Pobiedziska przejeżdżając tym samym nad ekspresówką. Jeszcze chwilę śmigaliśmy asfaltem, choć już bardziej zmęczonym niż ten wzdłuż S5 by ostatecznie chwycić polne/leśne dukty.

Gdzieś między Pobiedziskami a Promnem © kubolsky


Tak mknąc wśród otaczającej nas zieleni (w końcu!) zaliczyliśmy ciekawy zjazd mini wąwozem we wsi Nowa Górka, by w końcu na rozjeździe skierować się na Park Krajobrazowy Promno. Po drodze zaliczyliśmy kesza. Ten poczatkowo dał nam trochę popalić swoim zakonspirowaniem, lecz ostatecznie sokoli wzrok p. Jurka zwyciężył i po chwili odnotowywaliśmy swoje znalezisko w logbooku.

Poszukiwanie kesza © kubolsky


Opuszczając Park Krajobrazowy na drodze stanęła nam dzika bestia, wyspecjalizowana w udawaniu trupa ;)

Uwaga, Bestia! ;) © kubolsky


Gdy w końcu opuściliśmy teren i wróciliśmy na czarne drogi podkręciliśmy tempo i sprawnie, przecinając w międzyczasie górą autostradę A2 dotarliśmy do Gądek. Stąd drogami o znikomym natężeniu ruchu, trochę na okrętkę trafiliśmy do Kórnika gdzie zaliczyliśmy obowiązkowy na wyprawach rowerowych waypoint - Biedronkę :)

Biedra time © kubolsky


Przy Biedrze zaliczyliśmy pierwszy przystanek regeneracyjny na bułki, jogurty, batony i wodę. Po jakichś 15 minutach z powrotem dosiedliśmy nasze rumaki i pokręciliśmy obfocić Kórnicki zamek. Ilość ludzi wokół zabytku była wprost proporcjonalna do aury pogodowej, tak więc szybki pstryk i się stąd zwijamy.

Zamek w Kórniku © kubolsky


Z Kórnika żółtą 431 udaliśmy się w kierunku Rogalina a dalej Mosiny. Przy okazji "pozdrawiam" idiotę ze srebrnego Galaxy, nr rejestracyjny zaczynający się od PZ, który omal nie zgarnął całej naszej czwórki lusterkiem. Oby Ci jaja uschły i odpadły! W Rogalinie zatrzymaliśmy się przy kościele gdzie połowa z nas zdjęła część odzieży wierzchniej, ponieważ zaczęło się robić bardzo ciepło. Następnie udaliśmy się cyknąć fotkę pałacu, na której dzięki pewnej miłej pani znajdujemy się wszyscy czterej, każdy ze swoją "kozą" :)

Pałac w Rogalinie © kubolsky


Spod pałacu pokręciliśmy jeszcze zobaczyć Rogalińskie dęby - Lecha, Czecha i Rusa. Lech i Rus trzymają się nieźle, Czechowi niestety albo się uschło, albo piorun w niego strzelił, nie mam pewności.

Roglińskie dęby © kubolsky


Tu też Marcin zaproponował, aby część trasy śmignąć wzdłuż starorzecza Warty, śmiganego ostatnio przez Bobiko. Zgodnie z tym, co Kuba napisał na swoim blogu również nas dopadły bagna. My jednak postanowiliśmy tę przeszkodę pokonać i po chwili, po kolei przemykaliśmy po zwalonym pniu nad grzęzawiskiem.

Przeprawa przez bagna © kubolsky


Rozochoceni przełajowym klimatem postanowiliśmy dalej śmigać tym dzikim i względnie nieprzyjaznym szlakiem. Niestety nasze zamiary szybko zostały ukrócone - trafiliśmy na wysoki poziom wód na terenach zalewowych, których w żaden sposób nie dało się pokonać.

Grząskie rozlewisko Warty © kubolsky


Tym oto sposobem do Mosiny jechaliśmy dalej żółtą 431. U celu rolę lidera znów przejął Marcin, który chcąc urozmaicić przejazd zafundował nam konkretny uphill w kierunku Wielkopolskiego Parku Narodowego. Najpierw podjazd na możliwie najbardziej lekkim przełożeniu...

Uphill w Mosinie © kubolsky


...by po chwili uspakajając oddech delektować się widokiem ze szczytu.

Widok ze szczytu podjazdu © kubolsky


Zostawiając po prawej stronie odbicie na wieżę widokową (jeszcze tu wrócimy) udaliśmy się już do naszego głównego celu rowerowego wypadu - WPN. Wjazd do Parku to długi, wyboisty zjazd, który zwiastował kręcenie pod górę w drodze powrotnej. Kto by się jednak przejmował czymś takim, gdy na około dzika przyroda, nieziemskie widoki i cisza. Zatrzymaliśmy się przy jeziorze Góreckim aby się posilić, napoić, odetchnąć, a przede wszystkim nacieszyć oczy.

W środku WPN © kubolsky


Po parunastu minutach znów siedzieliśmy na siodłach i spodziewanym podjazdem domykaliśmy małe kółko po Parku Narodowym wyjeżdżając znów na szczycie podjazdu w Mosinie. Stąd udaliśmy się do wieży widokowej, którą wcześniej ominęliśmy.
Widok z góry był całkiem ładny, choć nie jakoś specjalnie urozmaicony - ot z jednej strony panorama Mosiny, z trzech pozostałych lasy. W oddali dało się zauważyć zabudowania Poznania.

Na wieży widokowej w Mosinie © kubolsky


Po około 10 minutach opuściliśmy punkt widokowy i pokręciliśmy w stronę Poznania. Najpierw piachem, później dziurawym asfaltem, następnie betonowymi płytami i w końcu leśnym duktem trafiliśmy do wsi Wiry. Tu zaliczyliśmy ostatni dziś konsumpcyjny pit-stop, gdzie uzupełniliśmy bidony, a ja chlupnąłem na raz Tigera. Trochę mną potelepał ;)

Stacja - regeneracja w Wirach © kubolsky


Z Wir, tym razem gładkim jak tafla lodu asfaltem udaliśmy się praktycznie równolegle do krajowej 5 w kierunku Lubonia, a opuszczając Luboń znaleźliśmy się na Dębcu, czytaj w Poznaniu.

Poznań! © kubolsky


Stąd bodajże najstarszą drogą pieszo-rowerową w mieście, ułożoną w znacznej mierze z płyt chodnikowych ruszyliśmy Dolną Wildą w kierunku dworca PKP. Po drodze na ul. Królowej Jadwigi czekał nas jeszcze mały labirynt obejść i objazdów spowodowany modernizacją układu komunikacyjnego w związku z budową Poznań City Center (Dworzec PKP/PKS oraz ogromne C.H.). W końcu jakoś na ten dworzec dotarliśmy i po chwili staliśmy w kolejce do kas. Okazało się, że najbliższy pociąg nie jest nam pisany, gdyż jako skład spółki PKP IC bez wagonu rowerowego nie przewozi rowerów O_x. Tym samym musieliśmy pogodzić się z faktem, że do domu wrócimy dopiero za 3 godziny pociągiem Regio, który za dopłatą 5 zł przewóz rowerów umożliwia. Moją uwagę w międzyczasie przykuła parka młodych obcokrajowców, którzy jako nie pierwsi i nie ostatni goście wizytujący Poskę zetknęli się z "utalentowanymi językowo" paniami w okienkach kasowych. Okazało się, że owi Szwedzi spędzają wakacje w Europie Centralnej korzystając z połączeń kolejowych - posiadają międzynarodowy bilet i chcieli by tylko wykupić miejscówki na jutrzejszy pociąg do Krakowa. Brzmi banalnie, lecz takie nie było. Ja postanowiłem Im pomóc, a Marcin zabrał Pana Jurka i Mateusza na Stary Rynek. Najpierw kasa, która okazała się nie być kasą międzynarodową (to Kraków leży po drugiej stronie kontynentu?!), później kolejka w punkcie obsługi IC, by w końcu dowiedzieć się, że tak pożądanych przez Nich miejsc sypialnych już nie ma. Cóż, wybrali wolny jeszcze przedział z miejscami siedzącymi - przynajmniej nie musieli nic dopłacać. Przy okazji odświeżyłem angielski, z którego dawno nie miałem okazji korzystać w takiej sytuacji (na szczęście tego się nie zapomina) i zarekomendowałem parę wartych odwiedzenia w Polsce miejsc, oraz kilka naszych specjałów kulinarnych ;)
Na 40 minut przed odjazdem nasz skład stał już podstawiony na peronie. Udaliśmy się więc zająć miejsca w wyspecjalizowanym przedziale ;) Tu okazało się, że drzwi do niego prowadzące otwierają się tylko w połowie i nie ma mowy o przeciśnięciu się z rowerami. Wskoczyliśmy więc do środka drzwiami wcześniejszymi, następnie przez cały przedział osobowy udaliśmy się do naszej rowerowej kanciapy ;)

Powrót do domu © kubolsky


Pociąg ruszył punktualnie, a my po niespełna godzinie wysypywaliśmy się na dworcu w Gnieźnie, tym razem przez działające drzwi z drugiej strony pociągu. Pogratulowaliśmy sobie wspaniałego wypadu i rozstaliśmy się na skrzyżowaniu Kościuszki/Warszawska. Marcin pokręcił w swoją stronę, my w swoją. Jeszcze tylko piąteczka z p. Jurkiem oraz Mateuszem i jestem w domu :)
Przy okazji pochwalę się - wierzcie lub nie, ale była to moja pierwsza rowerowa "ponad stówa" w życiu. Kręciłem się już w granicach tego dystansu, ale jakoś magiczna jedynka z dwoma zerami nigdy nie pękła. Cóż, trzeba teraz ten wynik poprawiać.

Aha, z uwagi na spory dystans oszczędzałem telefon dla Locusa (rwał bym włosy z głowy, gdyby w połowie drogi padł tel i przerwał mi rejestrację śladu), więc wszystkie foty we wpisie oglądacie dzięki uprzejmości moich dzisiejszych towarzyszy podróży| :)

Na deser mapka:

TROCHĘ O MNIE

Ten blog rowerowy prowadzi kubolsky z miasta Poznań
  • Mam przejechane 80751.37 kilometrów
  • Jeżdżę ze średnią prędkością 21.93 km/h


80751.37

KILOMETRÓW NA BLOGU

21.93 km/h

ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ

153d 11h 03m

CZAS W SIODLE