Travel on Gravel!

kubolsky
Bydgoszcz - Gniezno, czyli one way trip z przygodami Kategoria 100 i więcej, solo, ciekawe
Sobota, 18 kwietnia 2015 Komentarze: 3
Dystans 108.18 km
Czas 04:12
Vśrednia 25.76 km/h
Vmax 46.38 km/h
Tętnośr. 142
Tętnomax 161
Kalorie 4454 kcal
Więcej danych
Całkiem niedawno w oko wpadła mi trasa do Bydgoszczy, którą zaliczyła Anetka wraz ze Sebkiem. Ślad okazał się na tyle ciekawy, że postanowiłem zproponować jego objazd Marcinowi. W piątek otrzymałem od Niego info, że na ten weekend odpada z rowerowania. Pozostała mi w takim wypadku jazda solo. Zerknąłem na prognozy dla Gniezna i okazało się, że nie ma być tak tragicznie - co prawda pochmurno, ale z przebłyskami słońca, niewielkie szanse na opady, no i wiatr. Właśnie - wiatr... Miało wiać dość solidnie z północy. Połączenie wątków zajęło mi dosłownie moment. Po chwili obczajałem pogodę dla Bydgoszczy i godziny odjazdu pociągów. Prognoza dla stolicy woj. Kujawsko-Pomorskiego nie była już tak litościwa, no ale z drugiej strony od deszczu jeszcze nikt nie umarł. Nie miało lać, ale nie miało także świecić. Za trasę obrałem objechany niegdyś z Marcinem i Panem Jurkiem ślad, zmodyfikowany o pominięcie Jabłowskiej Góry. Ślad Anety i Sebka zostawiłem na inną okazję. Wgrałem trasę do GPS i poszedłem spać.
Następnego dnia zamedowałem się o 8:20 na dworcu w Gnieźnie.

W oczekiwaniu na pociąg © kubolsky

Uwagę moją przykuły dwie rzeczy - spora grupa harcerzy, a właściwie zuchów, oraz spora ilość spotterów na peronie. Od razu wyczułem że coś się święci. Rozwiązanie nadjechało niebawem, niestety w momencie kiedy ja praktycznie już odjeżdżałem.

Parowóz Ol49 na stacji Gniezno © kubolsky

Jak się po krótkim dochodzeniu okazało, był to parowóz Ol49 prowadzący pociąg specjalny "Ko-Piernik". Do Bydgoszczy ruszyłem zgodnie z rozkadem o 8:38. Na dzień dobry w przedziale dla podróżnych z większym bagażem mocno podchmielony jegomość przywitał mnie pytaniem "Młody, będzie przeszkadzało jak sobie zajaram?" Odpowiedziałem że oczywiście. Strzelił focha i wyszedł. Więcej typa nie widziałem. Zuchy wysypały się w Jankowie Dolnym. Do Janikowa jechało się bardzo przyjemnie. Niestety od Janikowa do Brzozy Bydgoskiej miałem niewątpliwą okazję zapoznać się z poziomem wychowania gimbazy. Do przedziału wpakowało i się tak na oko trzydziestu szczunów zmierzających na mecz (wnioskowałem po szalikach i dresowym odzieniu wierzchnim). Najpierw zrobili wielką aferę, bo obsługa pociągu "kazała im kupić bilety", później na szczęście rozpierzchli się po składzie. Niestety część z nich została rechocząc ze swoich tekstów na poziomie gruntu, chlejąc tanie piwo (oczywiście wyrzucając butelki za okno), oraz jarając nie przejmując się towarzystwem. Dałem sobie spokój z uwagami - nie miałem ochoty się z nimi przepychać. Szczerze martwię się poziomem dzisiejszej młodzieży...
Na miejscu byłem o czasie. Pozostało jedynie wydostać się z peronu przed dworzec, co w związku z budową/przebudową nie jest łatwym zadaniem. Jakoś się jednak udało. Uruchomiłem GPS i ruszyłem ku Wyspie Młyńskiej.

Most Miłości nad Brdą © kubolsky

Brda przepływająca przez Wyspę Młyńską © kubolsky

Spichlerze na Wyspie Młyńskiej © kubolsky

Panorama z Wyspy Młyńskiej © kubolsky

Po wyspie pokręciłem się krótką chwilę, a następnie przez Stary Rynek i dalej DDR-em wzdłuż ul Szubińskiej ruszyłem ku granicom miasta. W okolicach WZL nr 2 miałem już solidnie mokre dupsko, a softshell i spodnie upstrzone błotnistymi kropkami. Błotniki powiecie? Nie, dzięki! Rowerzysta musi się upieprzyć :P. Po paruset metrach odbiłem w lewo i nadal DDR-em przez Trzciniec dotarłem w okolice S10 do osady Ciele. Ekspresówkę pokonałem dołem zostawiając ją za sobą. Do wsi Prądki dotarłem asfaltem, któy się w końcu skończył i trzeba było zasuwać drogami gruntowymi. Póki były one ubite jechało się całkiem ok, natomiast tam gdzie było grząsko, piaszczyście i wilgotno zrobiło się grząsko, błotniście i mokro. Na domiar złego dopadła mnie deszczowa chmura i zaczęło padać. Stwierdziłem, że póki się solidnie nie rozpada nie będę szukał schronienia. W końcu nie jestem z cukru. Rozpadało się na dobre - dopadł mnie grad przed którym co prawda udało mi się uciec, aczkolwiek ten w międzyczasie zdążył mnie konkretnie zmoczyć. Po drodze minąłem śluzy na Górnym Kanale Noteci. Drewniany, rozpadający się most, którym dwa lata temu przekraczaliśmy rzekę został zastąpiony nowym, również drewnianym. Ciekawe tylko czy stary się załamał pod ciężarem przejeżdżającego pojazdu, czy ktoś przytomnie postawił nowy zanim doszło do katastrofy budowlanej... Mknąc nadal piachami dotarłem do Władysławowoa, gdzie w końcu ponownie chwyciłem asfalt. Musiałem na chwilę się zatrzymać i opłukać napęd gdyż czego jak czego, ale chrzęszczenia piachu na łańcuchu nie znoszę. Z Władysławowa, praktycznie cały czas pod osłoną drzew dotarłem do Łabiszyna, z którego pokręciłem w stronę Lubostronia. Przejeżdżając przez Zdziersk moją uwagę przykuły mrugające w oddali niebieskie światła. Ciekawy tego co tam się dzieje, a pomykając z wiatrem w plecy przepaliłem łydę momentalnie zjawiając się w miejscu zdarzenia. Okazało się, że baba w jakiś niewytłumaczalny sposób na prostej drodze wypadła z trasy i wylądowała na dachu w rowie. Nikomu na szczęście nic się nie stało, za to panowie z radiowozu i załoga wozu OSP mieli pewnie nie lada zagwozdkę. Tablicę "Lubostroń" minąłem nadwyraz szybko kierując się bezpośrednio w okolice pałacu należącego niegdyś do Fryderyka Skórzewskiego. Tu zaliczyłem pierwszą krótką pauzę.

Pałac w Lubostroniu © kubolsky

Pałac w Lubostroniu - panorama © kubolsky

Z Lubostronia udałem się dalej ku DW253, po raz kolejny tego dnia przekraczając Noteć. Te półtorej kilometra miałem okazję drałować w towarzystwie wiatru wiejącego z boku. Był zimny, silny i nieprzyjemny. Tym samym przekonałem się co do słuszności wyboru mojej dzisiejszej trasy. DW253 znam bardzo dobrze, gdyż nie raz jeżdże tędy do / wracam z Bydgoszczy autem. Droga ta to nowy, równy asfaltowy dywan i tymże dywanem pokręciłem do Żnina. Po drodze pokonałem krótki podjazd, od któego szosa prowadziła właściwie cały czas delikatnie w dół, co wraz ze sprzyjąjącym wiatrem pozwoliło osiągnąć średnią odcinka powyżej 30 km/h. W Żninie darowałem sobie objazd miasta od razu wykrecając w lewo na rondzie i udając się w kierunku Gąsawy. Po drodze, jeszcze w granicach Żnina przemiła policjantka postanowiła zmierzyć moją prędkość, ale niestety się Jej nie udało :). Uśmiechnęła się tylko serdecznie, ja uśmiech odwazajemniem i pomknąłem dalej. Pozostawiając zabudowania za sobą odbiłem w prawo w kierunku Muzeum Kolejki Wąskotorowej w Wenecji, gdzie zaliczyłem drugą i właściwie ostatnią tego dnia krótką pauzę.

Wenecja © kubolsky

Wąskotorowy parowóz Tx26 w muzeum w Wenecji © kubolsky

Ruiny zamku w Wenecji © kubolsky

Widząc zblizające się ciężkie czarne chmury wsiadłem ponownie na rower i ruszyłem do Biskupina. Objazd jeziora Biskupińskiego wiązał się z ponowną jazdą z wiatrem w ryja, na domiar złego znowu zaczęło padać. Na szczęście tak szybko jak zaczęło, tak szybko skończyło, a ja docierając do Gąsawy ponownie zyskałem sprzymierzeńca w postaci wiatru. Z Gąsawy pognałem w stronę Szelejewa, a stamtąd objechanym ostatnio wraz z Marcinem odcinkiem przez Ryszewko, Ryszewo, Gościeszyn wróciłem do jedynego słusznego województwa ;). W okolicach skrzyżowania prowadzącego na Gołąbki przeprowadziłem kontrolę przebytego dystansu. Miałem za sobą 80 km, co oznaczało, że wracając przez Dębówiec i Orcholską do domu raczej nie przekroczę stówy. Cóż - trzeba było drogę wydłużyć. Ruszyłem dalej do Jastrzębowa, gdzie należało "wykręcić rogala". Nawrotka ta wiązała się z ponowną jazdą pod wiatr. Przekonałem się tym samym dlaczego do tego momentu szło mi tak dobrze - wiał naprawdę solidnie. Nie był co prawda już taki zimny, ale nadal na tyle silny by zniechęcać do jazdy. Nie wypadało jednak rzucić roweru na pobocze i powiedzieć "pie*dole - nie jadę!" W końcu jak mawiają wielcy tego świata - wiatr to nie przeszkoda, a sparing partner :P. Do Gniezna dotarłem przez Strzyżewo Paczkowe, Lulkowo i Jankowo Dolne pokonując pod ten pierdzielony wiatr jankowski podjazd. Dosłownie mijając tablicę "Gniezno" po raz kolejny dopadły mnie czarne chmury i zaczęło kropić. Na szczęście nic solidnego na gowę nie spadło, a po chwili w ogóle przestało. Postanowiłem zaliczyć jeszcze rundkę przez miasto i obczaić jak się ma sytuacja po XIII Biegu Europejskim (który jak się później okazało miał się odbyć za dwie godziny). Z Rynku udałem się bezośrednio do domu w pełni zadowolony z pokonanego dystansu i wypracowanej średniej przejazdu. Nigdy nie sądziłem że to powiem, ale tym razem wiatr mi nie przeszkadział ;).
Dosłownie godzinę po powrocie odezwał się Kumpel i zaproponował wspólne kibicowanie biegaczom. Ogarnąłem się, przebrałem i tym razem już z buta udałem się na Rynek kibicować bratu i paru innym znajomym.

Komentarze

kubolsky 16:46 niedziela, 19 kwietnia 2015
Sebek - oczyma wyobraźni widziałem, jak każdego z tych typków przez okno wyrzucam. Tylko jak na złość nic w przeciwnym kierunku nie jechało ;).
Jabłowską odpuściłem, bo bałem się, że zjazd terenem będzie błotnisty - całą trasę do Żnina było mokro. W Wenecji koło ruin stoją balisty, trebusze i wieże oblężnicze. Nie wiem czy nadal, bo ponad rok mnie tam nie było :P.

Panie Jurku - tradycyjnie dzięki! Kiedy znowu razem terenową ekipą śmigamy?
sebekfireman 16:30 niedziela, 19 kwietnia 2015
"Przyjemne" towarzystwo w pociągu trafiłeś - uwielbiam takie... zawsze w głowie mi się rodzą wtedy brutalne plany zemsty.
Czemu odpuściłeś Jabłowską? W Wenecji jeszcze stoją te różne fortyfikacje koło zamku? Niezłą średnią wykręciłeś.
jerzyp1956 16:07 niedziela, 19 kwietnia 2015
Fajna wycieczka i super opisałeś,nawet ten most zrobili nowy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

TROCHĘ O MNIE

Ten blog rowerowy prowadzi kubolsky z miasta Poznań
  • Mam przejechane 76037.09 kilometrów
  • Jeżdżę ze średnią prędkością 21.87 km/h


76037.09

KILOMETRÓW NA BLOGU

21.87 km/h

ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ

144d 20h 33m

CZAS W SIODLE