Travel on Gravel!

kubolsky
Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2013

Dystans całkowity:861.46 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:46:33
Średnia prędkość:18.51 km/h
Maksymalna prędkość:60.10 km/h
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:45.34 km i 2h 27m
Więcej statystyk
Środa, 17 kwietnia 2013 Komentarze: 5
Dystans 46.89 km
Czas 02:46
Vśrednia 16.95 km/h
Uczestnicy
Vmax 35.10 km/h
Więcej danych
Technika po raz kolejny postanowiła mnie zawieść. Z dzisiejszego wyjazdu do pracy wyszły nici, ponieważ samochód znów strzelił focha i stwierdził, że nie pojedzie. Trudno, się nie będę prosił. Odstawiłem go do mechanika i zacząłem myśleć, co zrobić z zyskanym dniem. Postanowiłem najpierw nadrobić zaległości biurowe, a następnie skontaktowałem się drogą smsową z Marcinem i zaproponowałem wspólną jazdę. Marcin stwierdził, że ze 2 godziny czasu wygospodaruje i chętnie się gdzieś kopsnie rowerem w moim skromnym towarzystwie. Umówiliśmy się na spotkanie na ścieżce pieszo-rowerowej przy ul. Kostrzewskiego i po 10 minutach już wspólnie ustalaliśmy cel naszej wycieczki. Padło na Arcugowo i zaliczenie nie odkrytego wcześniej przez Niego "kesza". Tym samym sam mając okazję odkryć pierwszą skrzynkę, oficjalnie rozpocząłem zabawę z geocachingiem :). Pierwsze minuty jazdy to decyzja, by śmignąć do Cielimowa przez Las Miejski. Jak się po chwili okazało, leśne dukty są przejezdne, a to niesamowicie cieszy :)

Przez Las Miejski © kubolsky


Następnie sunąc przez okoliczne wsie znaleźliśmy się w Niechanowie, a po chwili w Arcugowie. Tu korzystając z GPSa Marcina właściwie bezproblemowo odnaleźliśmy pierwszego "kesza", założonego przez znajomego z Bikestats - Uziela.

Kesz w Arcugowie © kubolsky


Obydwoje wpisaliśmy się w logu skrzynki, po czym skrzętnie ją ukryliśmy w przeznaczonym do tego miejscu, obfocililiśmy pałac (mocno zaniedbany) i ruszyliśmy dalej.

Pałac w Arcugowie © kubolsky


Przed wyjazdem z Arcugowa Marcin zaproponował, aby zaliczyć jeszcze jedną skrzynkę ulokowaną na terenie byłego poligonu wojskowego w Cielimowie. Przytaknąłem i ruszyliśmy dalej. Przez Mikołajewice i Potrzymowo dotarliśmy do Żydowa, zaliczając po drodze asfaltowo-gruntowy skrót (również przejezdny), a stamtąd pomknęliśmy do Gębarzewa. Tuż za Żydowem znajdowało się pierwsze odbicie na poligon, niestety jeszcze zbyt grząskie by je bezproblemowo pokonać. Zdecydowaliśmy więc, że na byłe tereny wojskowe wbijemy się za Gębarzewem. W samym Gębarzewie trafiliśmy na domostwa lokalnych hobbitów ;)

Hobbiton w Gębarzewie ;) © kubolsky


Tuż za wsią w końcu odbiliśmy na poligon przejezdnym duktem i po chwili krążyliśmy po licznie usianym ścieżkami terenie. Muszę przyznać, że żałuję iż nigdy wcześniej się tu nie zapuściłem, bo teren jest naprawdę ekstra! W końcu dotarliśmy do naszego celu - miejsca, na którym lądował Papież Jan Paweł II podczas swojej pierwszej wizyty w Ojczyźnie, w 1979 roku. Tu też ulokowany jest kolejny "kesz", w którym zanotowałem swoje odkrycie (Marcin odkrył go już wcześniej).

Kesz na poligonie w Cielimowie © kubolsky


Jeszcze dwie fotki Papieskiego lądowiska i śmigamy dalej.

Tablica informacyjna na Papieskim lądowisku © kubolsky


Marcin pod krzyżem :) © kubolsky


Padła propozycja, aby drogę powrotną delikatnie wydłużyć przez powrót do wsi Gębarzewo, odbicie w stronę Gębarzewka, a następnie pokręcić drogą gruntową biegnącą tuż obok zakładu karnego. Tak też uczyniliśmy i po parunastu minutach wlecieliśmy ul. Pustachowską do Gniezna. Z Marcinem pożegnałem się na skrzyżowaniu Kostrzewskiego i Wrzesińskiej, a sam pomknąłem jeszcze przez miasto do Piotra i Pawła uzupełnić płyny i zakupić piwko na wieczór. W drodze powrotnej technika postanowiła zawieść mnie jeszcze jeden raz poprzez samoczynne wyłączenie się telefonu i tym samym przerwę w rejestracji przebytej trasy. W sumie lepiej kilka km przed domem, niż na początku wycieczki :)
Zastanawiam się jeszcze, czy odzyskam na jutro samochód, czy też znowu będę musiał zadecydować, jak zagospodarować kolejny, zyskany dzień ;)

Poniedziałek, 15 kwietnia 2013 Komentarze: 7
Dystans 45.16 km
Czas 01:55
Vśrednia 23.56 km/h
Vmax 40.30 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Poniedziałek. Od poniedziałku nie można się za bardzo przemęczać, więc dziś postanowiłem pracować w Poznaniu :P. Po części decyzja ta spowodowana była przepiękną pogodą i chęcią wykorzystania jak największej ilości czasu na jazdę rowerem. Właściwie nie po części, a w znakomitej większości. A tak serio to aura była jedynym powodem :)
Przed wyjazdem z Poznania odwiedziłem moje dwie, standardowe miejscówki - specjalistyczny sklep piwny - Ministerstwo Browaru, oraz Decathlon Franowo. W obu zostawiłem trochę gotówki. W pierwszym przybytku zakupiłem kilka piw (tu muszę nadmienić, że poza rowerem moją pasją jest również szeroko pojęte browarnictwo) - trzy z mojego ulubionego gatunku American IPA, oraz jednego, klasycznego, niemieckiego pilsa.

3x AIPA, 1x Klasyczny, Niemiecki Pils © kubolsky


Do Decathlonu wpadłem jak zwykle się rozejrzeć, i jak zwykle z czymś musiałem wyjść. Moim łupem padł bezprzewodowy licznik B'Twin COUNT 8, oraz "bezbarwne" okulary.
Po przyjeździe do domu trochę się ogarnąłem, przebrałem "na krótko" (pogoda do tego wybitnie zachęcała) i wyskoczyłem pełen chęci do jazdy, lecz bez żadnego konceptu na trasę. Postanowiłem więc dryndnąć do Marcina z propozycją wspólnej jazdy. Marcin odebrał, lecz okazało się, że był już daleko w trasie, w okolicach Murowanej Gośliny. Tym sposobem pozostała mi jazda solo.
Początkowo bez pomysłu ruszyłem na wschód, ale wystarczyło parę minut jazdy by stwierdzić, że o ile chodząc po dworze jest naprawdę ciepło, tak jadąc rowerem, pęd wiatru solidnie daje popalić. Zatoczyłem więc kółeczko po dzielni i wróciłem do domu celem uzupełnienia odzieży wierzchniej. Tym razem opuszczając swój fyrtel ruszyłem na zachód, w stronę Dziekanowic. Postanowiłem, że dzisiejszą trasę będę wyznaczał z upływem kolejnych kilometrów. Tym sposobem po krótkiej chwili znalazłem się w Łubowie, gdzie przystanąłem strzelić fotkę drewnianego kościółka.

Drewniany kościół w Łubowie © kubolsky


Ruszyłem dalej "ścieżką" rowerowo-pieszą (celowo w cudzysłowie - nie dość, że z kostki, to jeszcze nierówna jak powierzchnia księżyca :/), odbiłem na Dziekanowice i ostatecznie dotarłem na Ostrów Lednicki. Zatrzymałem się po drodze na plaży cyknąć fotkę...

Plaża w Dziekanowicach © kubolsky


...po czym pokręciłem w stronę bramy muzeum. Ta oczywiście była zamknięta, bo i samo muzeum póki co nie działa. Tu również strzeliłem focię i wykręciłem rogala.

Brama na Ostrów Lednicki © kubolsky


Zawracając, matka natura uświadomiła mnie, że nie może być zbyt pięknie i postanowiła sobie, że będzie ostro dymać z południa. Tym sposobem ruszając w stronę owej "ścieżki" dymało mi prosto w twarz. Po dotarciu do rowerowego szlaku stwierdziłem, że totalnym bezsensem będzie powrót i trzeba by teraz wykombinować dalszą drogę. Wystarczyła chwila niezbyt intensywnego myślenia, by wpaść na pomysł jazdy na Pola Lednickie. Tym sposobem ruszyłem w stronę Ryby trasą, którą nigdy wcześniej nie śmigałem. Na szczęście prowadziły mnie znaki, które doprowadziły mnie pod sam obrany przeze mnie cel pośredni. Tu również chwila focenia i lecę dalej. Nadmienię tylko, że mimo iż mieszkam "żabi skok" stąd, to Rybę widziałem na własne oczy drugi raz w życiu.

Brama III Tysiąclecia © kubolsky


Self focia © kubolsky


Mijając wieś, czy może bardziej osadę Imołki, wyleciałem na drogę Gniezno - Kiszkowo, gdzie skierowałem się oczywiście w stronę tego pierwszego. Wystarczyło opuścić las by zostać brutalnie uderzonym wiatrem wiejącym z kierunku "prostowryjnego". Chcąc nie chcąc prędkość spadła, a spowalniający wiatr towarzyszył mi do samego Gniezna. Wolniejsza jazda, a tym samym rozciągnięcie się w czasie spowodowały, że w głowie zakiełkował mi szatański plan - zatrzymam się w sklepie w Owieczkach i kupię sobie oranżadę na miejscu. O! Plan swoje, a życie swoje - nawet w wiejskim spożywczo-przemysłowym nie uświadczy się już landryny w płynie :(. Musiałem więc zadowolić się wodą i Marsem. Ruszając przyuważyłem jeszcze kicającego po drugiej stronie ulicy szaraka, któremu cyknąłem mało wyraźną fotkę i ruszyłem do domciu. Fotki nie będę jednak wklejał, gdyż podejrzewam, że na owym zdjęciu zająca będę widział tylko ja :P.
Jazda do Gniezna, mimo że pod wiatr przebiegła sprawnie i po chwili ulicą Kiszkowską wleciałem do miasta, a stąd już tylko rzut beretem do domu gdzie w lodówce czekały cztery przepyszne, zakupione dziś w Pozku piwa. Yummie!
Podsumowując - kolejny udany dzień. Apetyt rośnie w miarę jedzenia :).

Na koniec jeszcze mapka z Endo, by tradycji stało się zadość

Niedziela, 14 kwietnia 2013 Komentarze: 2
Dystans 52.18 km
Czas 03:10
Vśrednia 16.48 km/h
Vmax 34.70 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Noc z ekipą w Ostrowie obfitowała w przeróżne absurdalne rozmowy, jeszcze bardziej kosmiczne teksty, szybko znikające browary i całkiem niezłe kiełbaski z grilla. Innymi słowy - było mega dobrze! Owej nocy zawdzięczamy również opracowanie "skali Wiadra" (dla mocno wtajemniczonych), oraz pierwsze konkretne ustalenia w temacie rowerowego objazdu ściany wschodniej. W związku z koniecznością opuszczenia lokalu dnia następnego, o w miarę przyzwoitej godzinie, tuż po 12:00 w nocy towarzystwo zaczęło się rozchodzić.
Rano po wyśmienitym śniadaniu i uprzątnięciu przybytku powskakiwaliśmy w rowerowe ciuchy i ruszyliśmy w sześciu do Gniezna.
Jak to się mówi - początki bywają trudne, a start tego dnia dla większości z nas był tego doskonałym potwierdzeniem. Trzeba jednak oddać, że noc nas trochę zmęczyła i osłabiła, a że wszyscy prócz mnie śmigali z sakwami, to pozostawali w tyle. Dodatkowo od rana prognozy się nie do końca sprawdzały i zamiast zapowiadanego słońca mieliśmy nieźle zachmurzone niebo, co miało swój udział w mniejszej chęci do jazdy ;). Początkowo sam odbiłem od reszty, celem obfocenia grupy - tu wyjazd z lasu w którym ulokowane jest Ostrowo.

Wyjazd z Ostrowa © kubolsky


Później podzieliliśmy się na pary i śmigaliśmy, każda para swoim tempem, dość mocno tym samym rozciągając cała ekipę. Tak dojechaliśmy do Wylatkowa, gdzie czekała nas przeprawa wspominanym wcześniej skrótem. Najpierw łąka, następnie kładka, a na koniec delikatnie w górę po grząskiej i wąskiej ścieżce między drzewami. Fajnie! :)

Łąka za Wylatkowem © kubolsky


Ów XC skończył się zdecydowanie za szybko jak dla mnie i po chwili śmigaliśmy leśną drogą do Skorzęcina, w którym postanowiliśmy na chwilę się zatrzymać i strzelić kilka fotek. Podczas przerwy Krzysiu poczęstował mnie tabletkami gwałtu ;), które okazały się specyfikiem przyspieszającym metabolizm i spalanie tłuszczu. Jako że totalnie nie wierzę w takie ściemy, łyknąłem dwie na raz :P

Przerwa w Skorzęcinie © kubolsky


Większość ekipy Kontinuum. © kubolsky


Decyzją ogółu postanowiliśmy zobaczyć, jak ośrodek prezentuje się przed sezonem, wraz z obowiązkową wizytą na molo.

Molo w Skorzęcinie © kubolsky


Po paru fotkach dosiedliśmy swoje jednoślady i udaliśmy się w dalszą drogę. Wyjazd z lasu to zaskoczenie - w przeciwieństwie do wczorajszego dość porywistego wiatru, przelotnych lecz intensywnych opadów i słońca pomiędzy jednym deszczem a drugim, dziś było praktycznie bezwietrznie, ale niestety bezsłonecznie, choć dość ciepło.
Mocno rozciągnięci, nadal małymi dwuosobowymi grupkami dojechaliśmy do Chłądowa, gdzie postanowiłem cyknąć ostatnią dziś focię i ruszyliśmy tym razem dwoma, trzyosobowymi grupami dalej.

Chłądowo © kubolsky


Dojeżdżając do Szczytnik Duchownych w końcu zza chmur wyjrzało słońce, przywołując na nasze twarze uśmiechy. Z nową porcją rowerowego entuzjazmu pognaliśmy do Gniezna. W miejscu gdzie mieliśmy się rozdzielić padła propozycja wspólnej pizzy w knajpie, nad którą (propozycją) za długo się nie zastanawiałem. Tuż pod pizzernią pożegnaliśmy Agę i Wiadra i udaliśmy się na zasłużony posiłek. Pizza ta powiem szczerze nie do końca mi podeszła, ale jako że byłem dość głodny pochłonąłem swoją porcję bez zająknięcia. Po strawie pożegnaliśmy również Bociana oraz mieszkającego obok w bloku Krynia i z Wojtasem pokręciliśmy do domu. Po dotarciu do celu czułem niedosyt, a że nadarzyła się okazja (misja Galeria oraz Piotr i Paweł), to wrzuciłem z powrotem łupinę na głowę, oraz plecak na plecy i z niekrytą radością pojechałem dalej. Musze powiedzieć, że od wjazdu do Gniezna, z minuty na minutę było coraz słoneczniej, coraz cieplej i w końcu prawdziwie wiosennie. Dało się to zresztą zaobserwować w około - ludzie masowo wysypali się z domów do miasta i nad Wenecję, a parking w galerii zajęty było do ostatniego miejsca parkingowego. Droga powrotna wiodła przez centrum, gdzie na rynku zegar/termometr się tam znajdujący wskazywał 17 stopni. No, czas najwyższy!
Pokręciłem z zakupami do domu, gdzie w końcu odstawiłem rowerek, zaliczyłem prysznic, zmieniłem ciuchy i mega zadowolony z mijającego powoli weekendu rozsiadłem się w fotelu.
Jedno jest pewne - ja chcę więcej! :)



Sobota, 13 kwietnia 2013 Komentarze: 4
Dystans 42.18 km
Czas 01:41
Vśrednia 25.06 km/h
Vmax 39.60 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
W tygodniu umówiliśmy się z bracholem i ekipą na rowerowy wypad na działkę. Pogoda na weekend zapowiadała się wyśmienicie, stąd też padło na start w sobotę, w południe. Tuż przed 12.00 przyszykowałem się do wyjazdu, spakowałem plecak i wyskoczyłem z rowerem poczekać na Wojtasa. Trzy obroty korbą sprawiły, że dopadła mnie furia, a krew zalała :/.
Dzień wcześniej Fura doczekała się wymiany łańcucha. Ten fabryczny zdążył się już rozciągnąć. Wybór padł na Shimano CN-HG50, opisywany w necie jako solidny i niedrogi. Tego wieczora trochę się namęczyłem z rozkuwaniem starego łańcucha, ponieważ nie posiadam skuwacza, a sam łańcuch nie był spinany spinką. Ostatecznie postanowił skapitulować, a ja naciągnąłem na rower nowy, świeżo nasmarowany. Brak jazdy testowej (było juz dosyć późno) okazał się ogromnym błędem. Gdybym sprawdził jak funkcjonuje odświeżony napęd, dowiedział bym się, że kaseta również musi zostać zastąpiona przez nową. Niestety nie sprawdziłem. Dowiedziałem się o tym nieprzyjemnym fakcie tuż przed wyjazdem i tym samym swój udział we wspólnej eskapadzie musiałem odwołać. Nie poddając się jednak wsiadłem w samochód i udałem się do sklepu rowerowego, celem nabycia drogą kupna nowej. Tu niestety nie miałem zbytniego wyboru, a chcąc za wszelką cenę dotrzeć na działkę jeszcze tego dnia, zakupiłem Shimano CS-HG41 wraz z kluczem montażowym, udałem się z powrotem do domu i po pół godzinie miałem znów sprawny rower. Gdy w końcu gotowy byłem do wyjazdu (ponownego), jak na złość pogoda pokrzyżowała moje plany. Najprawdopodobniej znudziło się jej sypanie śniegiem i postanowiła rozszerzyć swój repertuar o deszcz :/. Tym samym czekało mnie kolejne pól godziny siedzenia w domu. Gdy w końcu łaskawie przestało lać z nieba zebrałem się po raz kolejny, lecz po wyjściu za próg uwagę mą przykuły kolejne ciemne, szybko zbliżające się chmury. Przytomnie postanowiłem po raz kolejny odłożyć start, i dobrze zrobiłem. Nie minęło 10 minut i znowu lało. Kolejne pół godziny w domu :/. Siedząc z dupą w miejscu ustaliłem sam ze sobą, że jak tylko tym razem przestanie, to choćby nie wiem co się działo jadę. Przestało, a ja ruszyłem z kopyta. Po wyjeździe z miasta szybka analiza nieba nad głową wykazała, że za plecami mam kolejną chmurę, a na domiar złego ta poprzednia nie zdążyła za daleko uciec. Mimo perspektywy chcącego mnie dopaść deszczu i tak jechało się wyśmienicie. 3/4 trasy to zasuwanie z wiatrem w plecy i prędkością stałą koło 30 km/h. Tylko sporadyczne chwilowe zmiany kierunku powodowały, że atakowały nie boczne, dość silne podmuchy. Ostatecznie w zadziwiająco szybkim tempie dotarłem do OW w Skorzęcinie, gdzie postanowiłem strzelić panoramę

Wjazd do Skorzęcina © kubolsky


Opustoszały ośrodek wygląda dość osobliwie. Generalnie jestem jedną z tych osób, które w sezonie trzymają się od tego miejsca z daleka. Zeszłoroczny rodzinny wyjazd utrwalił mnie w przekonaniu, że o odpoczynku tam nie ma mowy, gdyż "ludziów tam jak mrówków" i nie da się normalnie przemieszczać, leżenie na plaży to jedna wielka rewia mody, a odbijające się od łysych głów karczków słońce oślepia człowieka na każdym kroku. Poza tym ceny z kosmosu i kolejki do wyjazdu autem na całą długość OW (kolejka=czekanie przez polowę pobytu, jeśli nie dłużej).
Tym razem jednak nie było najmniejszego problemu z przejazdem od bramy do bramy i już po chwili pomknąłem lasem w stronę urokliwego skrótu w klimatach XC, ze Skorzęcina do Wylatkowa. Generalnie obawiałem się błota w lesie i zerowej przejezdności owego skrótu z powodu rozebranej, albo zalanej kładki. Całe szczęście przed moim wyjazdem zadzwonił Wojtas z informacją, że śmiało mogę tędy śmigać. Jak zresztą widać, po kładce można przejechać bez najmniejszego nawet kontaktu z wodą

Skrót do Wylatkowa © kubolsky


Teraz tylko szybko przez łąkę i jestem w Wylatkowie. Stąd asfaltem do Przybrodzina i w lewo na Ostrowo. Wyjazd z lasów we Wylatkowie to nieprzyjemne zderzenie z wmordewindem, ale wypracowana niezła, średnia prędkość zmusiła mnie do nie poddawania się. Tym samym mimo mojej miizernej aerodynamiki przemknąłem szybko do Przybrodzina, a następnie przez las śmigąłem do mety. Tam czekało na mnie zimne piwko, a to solidny motywator do jazdy :)
Dzięki sprzyjającemu w znakomitej większości trasy wiatrowi w plecy i silnemu zaparciu się na szybki przejazd, 45 km trasy pokonałem w 1:40, co jest mam nadzieję jakimś moim personal best. Mam nadzieję, bo nadal tego nie wiem - zwyczajnie nie śledzę swoich rowerowych poczynań ;)

Na miejscu już tylko szybki prysznic, skok w normalne ciuchy, piwo w dłoń i pierwszy grill w tym roku :) Później już tylko rozmowy do późnego wieczora, za każdym opróżnionym browarewm coraz śmieszniejsze i coraz bardziej absurdalne :P

Wtorek, 9 kwietnia 2013 Komentarze: 2
Dystans 30.15 km
Czas 01:40
Vśrednia 18.09 km/h
Uczestnicy
Sprzęt [RIP] Kross
Dziś po raz pierwszy od Świąt wylądowałem w pracy. Ponad tydzień wolnego spowodowany był koniecznością odbioru zaległego urlopu. Część postanowiłem wykorzystać na początku kwietnia, a część rezerwuję na przedłużenie długiego weekendu majowego :)
Przed 17.00 dostałem smsa od Marcina z propozycją wypadu rowerowego. Jako że ze mnie nie krowa i nie stoję jak wryty gdy mnie sznurem ciągną za karczycho, odpisałem że oczywiście, jak najbardziej, bardzo chętnie :). Aura co prawda dziś mniej wiosenna niż w ostatni weekend, no ale skoro padła propozycja, to znaczy że nie tylko ja uważam, że da się dziś jeździć. Umówiliśmy się na Wenecji i tam też po 10 minutach się pojawiłem. Po chwili zjawił się Marcin. Szybka rozkmina gdzie jedziemy, bo z deka wieje i padło na kierunek - Zdziechowa, jako ten najmniej wietrzny prosto w paszczę. Przed Zdzechową odbiliśmy na Obórkę a następnie przecinając drogę Gniezno - Wągrowiec pomknęliśmy w stronę Strychowa i Łubowa. Generalnie rzecz biorąc wiatr dawał chwilami ostro popalić, choć uważam, że nie było tak najgorzej. Po dotarciu do Łubowa zakręciliśmy do Gniezna. W tym momencie dopadł nas w wmordęwind jak to społeczność bikestats zwykła nazywać, tempo spadło i "bardzo zmyślną" drogą pieszo-rowerową wracaliśmy do domów. Po przecięciu DK5 śmignęliśmy nadal z wiatrem w twarz nowymi drogami serwisowymi i mimo niesprzyjających warunków, do samego Gniezna utrzymywaliśmy średnią prędkość na poziomie 18 km/h. W Gnieźnie przemknęliśmy jeszcze przez moją dzielnię i udaliśmy się każdy w swoją stronę.
Wyjazdu oczywiście nie żałuje, jechało się bardzo fajnie. W końcu nie zawsze będzie +20 i wiatr w plecy :)

Niedziela, 7 kwietnia 2013 Komentarze: 11
Dystans 70.67 km
Czas 03:13
Vśrednia 21.97 km/h
Uczestnicy
Sprzęt [RIP] Kross
Wiosna w końcu przyszła! Znaczy ona już była, tylko mam wrażenie, że coś się jej we łbie poprzewracało i zniknęła. Teraz jednak wróciła na stałe (mam nadzieję).
Z wczorajszych planów wyjazdu rano niewiele wyszło. Pan Jurek poinformował mnie smsem, że średnio się czuje i poranny wyjazd musimy przełożyć. Na domiar złego Marcin również do południa był niedostępny. Mimo iście wiosennej aury za oknem jakoś nie mogłem się zebrać do jazdy solo. Wiedziałem, że w takim wypadku obiorę którąś z moich pętelek i skończy się może na 20 km. Miałem smaka na coś więcej :). Z ratunkiem przyszedł sms od Marcina, z którym umówiliśmy się na spotkanie na "Wenecji" koło godziny 14.00. Wysłałem smsa z tą informacją do p. Jurka, a ten odpisał, że jest lepiej i że chętnie do nas dołączy. Nad jeziorkiem byłem przed czasem, więc postanowiłem strzelić kółeczko wokół akwenu :). Wiosenna aura spowodowała, że spacerowicze z wózkami i bez, rolkarze, oraz rowerzyści wyjrzeli z norek i ruszyli właśnie nad Wenecję, przez co moje kółeczko polegało głównie na przemiennym hamowaniu i rozpędzaniu się :/. Pełną wiosną i latem będzie tam znowu masakra. Po chwili dojechał pan Jurek wraz z Młodym. Ruszyliśmy na kolejne kółko, gdzie w połowie drogi, po drugiej stronie jeziora czekał na nas Marcin. W tym momencie nastąpiła standardowa rozkmina pt. "gdzie jedziemy?" Po prostym pomiarze kierunku wiatru padło na Lubochnię, a "później się zobaczy" :). Po drodze zostawiliśmy Mateusza i w trójkę ruszyliśmy w wcześniej obranym kierunku. Muszę nadmienić (tym samym tłumacząc tytuł wpisu), że dysponowałem ograniczonym czasem jazdy i max 17.20 musiałem stawić się w domu. Ostatecznie nie dotarliśmy do Lubochni. W Szczytnikach Duchownych odbiliśmy na Kędzierzyn, a dalej jechaliśmy tak, jak nas droga wiodła. Ta prowadziła asfaltami wijącymi się wśród przepastnych, wolnych połaci pól uprawnych. Tam też dało się odczuć, że wiatr nie jest jeszcze tym lekkim, wiosennym zefirkiem. Po drodze zawitaliśmy do Kołaczkowa, gdzie znajduje się centrum dystrybucji jednego z ulubionych napojów alkoholowych Polaków - wódki Sobieski :)

Autostrada w Kołaczkowie ;) © kubolsky


Pałac w Kołaczkowie © kubolsky


Stara gorzelnia w Kołaczkowie © kubolsky


W końcu trafiliśmy do Witkowa gdzie postanowiliśmy, że dalej pojedziemy do Czerniejewa. Po drodze obowiązkowy fotostop przy samolocie i śmigamy dalej.

Fura :) © kubolsky


Samolot © kubolsky


Foto grupowe © kubolsky


Wyjeżdżając z Witkowa nastąpiła pierwsza kontrola czasu. Okazało się, że musimy się bardziej spiąć, jeżeli mamy być w Gnieźnie o ustalonej godzinie. Narzuciliśmy więc żwawsze tempo i mimo licznych, choć delikatnych podjazdów, oraz wiejącego co chwila z innej strony wiatru sprawnie dotarliśmy do Czerniejewa. Zaproponowałem, aby poszukać jakiegoś sklepu i uzupełnić zapasy płynów. Od razu padło na Biedrę :). Dojeżdżając do sklepu moją uwagę przykuły dwie postaci się tam znajdujące, charakterystyczne bo w łupinach na głowach i przy rowerach. Okazało się, że to dwaj wrzesińscy bikestatsowicze - bobiko, oraz uziel75. Oni również zatrzymali się w tym samym celu. Co ciekawe wszyscy jak jeden mąż zakupili produkty izotoniczne marki Be Power :) Krótka wymiana zdań, pamiątkowe foto i ruszamy dalej. Czasu w końcu nie przybywa.

Foto grupowe II © kubolsky


Przy wyjeździe z Czerniejewa przytomnie zorientowaliśmy się z Marcinem, że pan Jurek został z tyłu. Okazało się, że musiał sobie wyregulować siodło, a to nie do końca chciało być regulowane ;). W końcu ruszyliśmy w kierunku Gniezna we trójkę. Sprzyjający wiatr w plecy oraz moja spinka spowodowana upływającym czasem i niewielką jego pozostałą ilością spowodowały, że gdzieś w połowie drogi przyjąłem rolę lidera i narzuciłem tempo oscylujące w granicy 30 km/h. W ciągu niecałych 30 minut byliśmy na rogatkach miasta. Pan Jurek wraz z Marcinem potowarzyszyli mi praktycznie pod sam dom, gdzie podziękowałem im za wspólny, rewelacyjny wypad i po odstawieniu roweru, bez przebierania się wsiadłem w samochód i ruszyłem na dworzec kolejowy po resztę rodzinki.
Śmiało mogę powiedzieć, że dostępny czas wykorzystałem w doborowym towarzystwie do ostatniej minuty :)

Aaaa, jeszcze mapka:
Sobota, 6 kwietnia 2013 Komentarze: 5
Dystans 42.71 km
Czas 02:13
Vśrednia 19.27 km/h
Uczestnicy
Sprzęt [RIP] Kross
W dalszej części dnia pogoda uległa jeszcze większej poprawie, więc szkoda było z tego nie skorzystać. Najpierw sms do Marcina. Ten z niekrytym żalem odmówił - zakuwa do egzaminu. Nie zrażając się wykonałem telefon do pana Jurka i się nie zawiodłem :) Umówiliśmy się na wyjazd o godzinie 15.00. Wyjechałem ciut wcześniej a w umówionym miejscu czekał już na mnie w/w p. Jurek wraz ze swoim wnukiem - Mateuszem. Uścisnęliśmy sobie dłonie i ruszyliśmy z wiatrem w kierunku S5, a następnie wzdłuż ekspresówki do Wierzyc. Jakieś 10 minut po starcie uświadomiłem sobie, że nie włączyłem mojego personalnego rejestratora tras w postaci Endomondo. Stąd też rozbieżność km i czasu jazdy między danymi z bikestats a mapką z Endo. Do Wierzyc jechało się wyśmienicie - drogi serwisowe wzdłuż S5 to nowy, gładki asfalt. Do tego wiatr wiał nam w plecy lub delikatnie z boku, a słońce muskało twarze wiosennymi promieniami :P Po dojechaniu do rondka we Wierzycach udaliśmy się w stronę Czerniejewa. Znam tą drogę i troszkę się jej obawiałem, ponieważ w momencie gdy wszystkie asfalty robią się czarne, tam w lesie jeszcze zalega śnieg. Całe szczęście moje obawy były bezzasadne, ale żeby nie było za różowo zamiast śniegu mieliśmy kałuże. Cóż, i tak wolę wodę zamiast tej srytowatej brei :) W końcu wyjechaliśmy z lasu i pomknęliśmy do Czerniejewa.

Między Wierzycami a Czerniejewem © kubolsky


Po dotarciu do w/w miejscowości pojawiło się pytanie - w lewo do domu, czy w prawo do domu, z tym że dłuższą drogą. Padło na tę drugą opcję. Tradycją stało się, że takie rozwiązania kończą się jazdą drogami o których nie miałem pojęcia, przez miejscowości, o których istnieniu nie wiedziałem :) Niekryty uśmiech pojawił się gdy przejeżdżaliśmy przez Kąpiel, czy Nidom :) W końcu dotarliśmy do rozjazdu na Żydowo i Gębarzewo, a kierując się na wprost dotarliśmy do tego drugiego (znanego Gnieźnianom przede wszystkim ze znajdującego się tam zakładu karnego). Tam zrobiliśmy sobie krótką przerwę na lokalnym przystanku PKS i po paru minutach śmigaliśmy dalej.

Przerwa taktyczna © kubolsky


Po minięciu nieużywanej od niedawna przez pociągi pasażerskie linii kolejowej Gniezno - Jarocin pomknęliśmy przez las ulicą Pustachowską do Gniezna. Jest to droga krótsza, niż przez Cielimowo, lecz o tej porze roku o wiele bardziej wymagająca. Po chwili naszym oczom ukazała się na całej jej długości i szerokości ta znienawidzona, śnieżna breja. Jechało się obrzydliwie ciężko (jechało to określenie mocno na wyrost, gdyż co chwila część trasy pokonywaliśmy na nogach), lecz na szczęście bez wywrotek.

Biała sryta © kubolsky


Przebijanie się przez białą srytę © kubolsky


W końcu chwyciliśmy asfalt, gdzie otrzepaliśmy rowery i ruszyliśmy do domów. Ostatecznie, mimo nieprzyjemnej jazdy w końcówce trasy wypad uważam za bardzo udany. Pogoda się poprawia, temperatura jest odczuwalnie wyższa, śniegu na polach ubywa a zamiast tego coraz częściej widać coś, co normalnie o tej porze było by świeżą, soczystą, zieloną trawą.
Na do widzenia umówiliśmy się z panem Jurkiem na jutro, w godzinach przedpołudniowych na dłuższy wypad. Trzeba korzystać z lepszej pogody. A nuż ta nas znowu (tfu!) zaskoczy. Na jutro swoją 100% obecność zapowiedział również Marcin :)

Na koniec jeszcze foto grupowe...

Pamiątkowe foto grupowe © kubolsky


...oraz tradycyjna mapka z Endo:

Sobota, 6 kwietnia 2013 Komentarze: 2
Dystans 14.85 km
Czas 00:46
Vśrednia 19.37 km/h
Vmax 38.60 km/h
Temp. 7.0 °C
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Korzystając z nieśmiało poprawiającej się aury postanowiłem wyskoczyć na rower, a przy okazji owego wypadu zaliczyć dodatkową korzyść. Zadzwoniłem więc do koleżanki celem umówienia się do fryzjera. Los mi sprzyjał i mogłem ruszać. Jechało się naprawdę fajnie i powiem szczerze, że pierwszy raz od dawna zacząłem wyczuwać nadchodzącą (w końcu!) wiosnę :) Ostatecznie nie licząc przerwy na ścięcie ;) wykręciłem szybką pętlę przez miasto, następnie Różą na Winiary i z Winiar do domu. Po drodze zatrzymałem się jeszcze na ulicy Żabiej, aby cyknąć fotkę pałacyku/kamienicy/budynku mieszkalnego na wzgórzu Kustodii.

Kamienica na wzgórzu Kustodii © kubolsky


Mam też nadzieję, że nie jest to ostatni wpis dnia dzisiejszego. Postaram się wyciągnąć pana Jurka i Marcina :)
Środa, 3 kwietnia 2013 Komentarze: 3
Dystans 10.00 km
Czas 00:30
Vśrednia 20.00 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Co się będę oszukiwał - ta pogoda, mimo że ciut lepsza, niezbyt nastraja mnie do jazdy. Klnę pod nosem, ponieważ prognozy sprzed jakiegoś czasu obiecywały znaaacznie więcej i swój urlop miałem spędzić aktywnie, nabijając keamy, a realia wyglądają tak, że w ciągu dwóch dni wykręciłem (o zgrozo!) niecałe 24km :/
Dziś wsiadłem na rower tylko dlatego, że miałem do zrobienia niewielkie, lecz niezbędne zakupy i postanowiłem kopsnąć się do PiP. Po drodze nie aplikowałem sobie bezpośrednio w kanały słuchowe gitarowego brzmienia, więc całe dzisiejsze 10 km towarzyszyło mi nieznośne skrzypienie gdzieś z roweru. Początkowo myślałem, że to suport. Po chwili namysłu i eksperymentów tą opcję skreśliłem. Kolejne do głowy przyszły mi widły. Tak szybko jak przyszły, tak szybko odeszły - no gdzie, nowe widły?! Po chwili doznałem olśnienia - to musi być sztyca/siodło i ich system montażowy. Wracając poddałem Epicona testowi o którym mowa w tytule wpisu - droga wiodła przez gnieźnieński rynek i deptak, wyłożone na całej długości "kocimi łbami". Zgodnie z odwiecznym prawem, skoro w tamtą stronę miałem pod górkę, to z powrotem nie ma innej opcji - musi być w dół :) Rozpędziłem się i wzbudzając wszechobecne przekleństwa mijanych przechodniów pomknąłem na dół. Krótko - poczułem, że jest znacznie lepiej niż z fabrycznym amorkiem ^^
W domciu dobrałem się do rury podsiodłowej - solidnie ją wyczyściłem, nasmarowałem i zamontowałem na nowo, ciut wyżej nawet niż pierwotnie :P Nie byłem niestety do końca przekonany do słuszności moich działań, więc postanowiłem rozkręcić jeszcze siodło wraz z mocowaniem. Pierwszy ruch imbusem spowodował, że moja pewność wrosła do granic możliwości - śruba wydała ten nieprzyjemny dźwięk, który towarzyszył mi całą dzisiejszą drogę. Rozkręciłem wszystko, wyczyściłem, nasmarowałem i skręciłem do kupy. Mam nadzieję, że jutro pojeżdżę w ciszy. Tak, jutro mam nadzieję kontynuować testy ;)

EDIT 04.04.13 - Wypad do PiP po Lubuskie Jasne. Wspaniale jest jeździć w ciszy gdy nic nie skrzypi, a jedyny dźwięk jaki dochodzi do uszu to szum Race Kingów :)
Wtorek, 2 kwietnia 2013 Komentarze: 6
Dystans 13.75 km
Czas 00:36
Vśrednia 22.92 km/h
Vmax 32.70 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
W końcu się zebrałem do testowania nowych wideł. Dzisiejsza pogoda, na tle tej z ostatnich dni wyglądała naprawdę znośnie - pochmurno, ale bez opadów, na minimalnym plusie, praktycznie bez wiatru - no trzeba było korzystać. Asfalty w moich okolicach wyglądały na suche i przejezdne, postanowiłem więc wykręcić asfaltową pętelkę Gniezno - Krzyszczewo - Pyszczyn - Gniezno. Siup na rower i heja przed siebie! Pierwsze parę km bylo naprawdę super, ale niestety po odbiciu z drogi Gniezno - Zdziechowa w stronę Krzyszczewa okazało się, że tam gdzie ruch jest znikomy na drogach nadal rządzi pośniegowa, śliska breja. Pewnie gdybym przed wyjazdem wykręcił SPD i wkręcił normalne pedały pofatygował bym się w tą srytę, lecz przypięty do roweru czułem się dość niepewnie i postanowiłem zawrócić. Summa summarum kaemów wyszło niewiele, średnia prędkość nie najgorsza, a trzy tygodnie bez jazdy dały się odczuć (nie jakoś intensywnie, ale zawsze).
Po drodze strzeliłem jeszcze cztery fotki, z czego dwie to panoramki :). Można je oblukać poniżej. Dodam tylko, że ostatnie zdjęcie ma niewiele wspólnego z kręceniem na rowerze, ustrzeliłem je bardziej z sentymentu - tam mieszkali i pracowali kiedyś moi Dziadkowie, tam też spędziłem kawał swojego życia. Jak wszystko co miało miejsce dawniej, za dzieciaka, tam również kiedyś było ładniej/fajniej/lepiej/ciekawiej.

Panorama osiedla Winiary oraz wlotu do miasta z ulicy Powstańców Wlkp © kubolsky


Powstańców Wlkp, kierunek Gniezno © kubolsky


Widok na os. Winiary z ulicy Powstańców Wlkp (Kustodia) © kubolsky


Tu też się wychowywałem :) © kubolsky


Wróćmy jeszcze na chwilę do tytułu wpisu. Jak już pisałem, wyjeżdżając postanowiłem, że po drodze sprawdzę jak pracują nowe widły. Niestety mimo najszczerszych chęci na gładkim asfalcie ciężko sprawdzić jak amor wybiera nierówności, w teren to w ogóle póki co się nie zapuszczam, a ostatecznie nawet zapomniałem, że mam blokadę skoku i że mógłbym obczaić, jak zblokowany amor sprawdza się na równej nawierzchni (znaczy jaka jest przewaga zblokowanego amorka nad tym nawet lekko bujającym). Ostatecznie z testów wyszło praktycznie wielkie nic. Trzeba po prostu poczekać na bardziej sprzyjające testom warunki. Na lepsze warunki poczekam również z nową focią Fury ;)

Na koniec końców jeszcze tradycyjnie mapka:

TROCHĘ O MNIE

Ten blog rowerowy prowadzi kubolsky z miasta Poznań
  • Mam przejechane 76058.66 kilometrów
  • Jeżdżę ze średnią prędkością 21.87 km/h


76058.66

KILOMETRÓW NA BLOGU

21.87 km/h

ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ

144d 21h 38m

CZAS W SIODLE