W pogoni za czasem
Niedziela, 7 kwietnia 2013
Komentarze:
11
Wiosna w końcu przyszła! Znaczy ona już była, tylko mam wrażenie, że coś się jej we łbie poprzewracało i zniknęła. Teraz jednak wróciła na stałe (mam nadzieję).
Z wczorajszych planów wyjazdu rano niewiele wyszło. Pan Jurek poinformował mnie smsem, że średnio się czuje i poranny wyjazd musimy przełożyć. Na domiar złego Marcin również do południa był niedostępny. Mimo iście wiosennej aury za oknem jakoś nie mogłem się zebrać do jazdy solo. Wiedziałem, że w takim wypadku obiorę którąś z moich pętelek i skończy się może na 20 km. Miałem smaka na coś więcej :). Z ratunkiem przyszedł sms od Marcina, z którym umówiliśmy się na spotkanie na "Wenecji" koło godziny 14.00. Wysłałem smsa z tą informacją do p. Jurka, a ten odpisał, że jest lepiej i że chętnie do nas dołączy. Nad jeziorkiem byłem przed czasem, więc postanowiłem strzelić kółeczko wokół akwenu :). Wiosenna aura spowodowała, że spacerowicze z wózkami i bez, rolkarze, oraz rowerzyści wyjrzeli z norek i ruszyli właśnie nad Wenecję, przez co moje kółeczko polegało głównie na przemiennym hamowaniu i rozpędzaniu się :/. Pełną wiosną i latem będzie tam znowu masakra. Po chwili dojechał pan Jurek wraz z Młodym. Ruszyliśmy na kolejne kółko, gdzie w połowie drogi, po drugiej stronie jeziora czekał na nas Marcin. W tym momencie nastąpiła standardowa rozkmina pt. "gdzie jedziemy?" Po prostym pomiarze kierunku wiatru padło na Lubochnię, a "później się zobaczy" :). Po drodze zostawiliśmy Mateusza i w trójkę ruszyliśmy w wcześniej obranym kierunku. Muszę nadmienić (tym samym tłumacząc tytuł wpisu), że dysponowałem ograniczonym czasem jazdy i max 17.20 musiałem stawić się w domu. Ostatecznie nie dotarliśmy do Lubochni. W Szczytnikach Duchownych odbiliśmy na Kędzierzyn, a dalej jechaliśmy tak, jak nas droga wiodła. Ta prowadziła asfaltami wijącymi się wśród przepastnych, wolnych połaci pól uprawnych. Tam też dało się odczuć, że wiatr nie jest jeszcze tym lekkim, wiosennym zefirkiem. Po drodze zawitaliśmy do Kołaczkowa, gdzie znajduje się centrum dystrybucji jednego z ulubionych napojów alkoholowych Polaków - wódki Sobieski :)
W końcu trafiliśmy do Witkowa gdzie postanowiliśmy, że dalej pojedziemy do Czerniejewa. Po drodze obowiązkowy fotostop przy samolocie i śmigamy dalej.
Wyjeżdżając z Witkowa nastąpiła pierwsza kontrola czasu. Okazało się, że musimy się bardziej spiąć, jeżeli mamy być w Gnieźnie o ustalonej godzinie. Narzuciliśmy więc żwawsze tempo i mimo licznych, choć delikatnych podjazdów, oraz wiejącego co chwila z innej strony wiatru sprawnie dotarliśmy do Czerniejewa. Zaproponowałem, aby poszukać jakiegoś sklepu i uzupełnić zapasy płynów. Od razu padło na Biedrę :). Dojeżdżając do sklepu moją uwagę przykuły dwie postaci się tam znajdujące, charakterystyczne bo w łupinach na głowach i przy rowerach. Okazało się, że to dwaj wrzesińscy bikestatsowicze - bobiko, oraz uziel75. Oni również zatrzymali się w tym samym celu. Co ciekawe wszyscy jak jeden mąż zakupili produkty izotoniczne marki Be Power :) Krótka wymiana zdań, pamiątkowe foto i ruszamy dalej. Czasu w końcu nie przybywa.
Przy wyjeździe z Czerniejewa przytomnie zorientowaliśmy się z Marcinem, że pan Jurek został z tyłu. Okazało się, że musiał sobie wyregulować siodło, a to nie do końca chciało być regulowane ;). W końcu ruszyliśmy w kierunku Gniezna we trójkę. Sprzyjający wiatr w plecy oraz moja spinka spowodowana upływającym czasem i niewielką jego pozostałą ilością spowodowały, że gdzieś w połowie drogi przyjąłem rolę lidera i narzuciłem tempo oscylujące w granicy 30 km/h. W ciągu niecałych 30 minut byliśmy na rogatkach miasta. Pan Jurek wraz z Marcinem potowarzyszyli mi praktycznie pod sam dom, gdzie podziękowałem im za wspólny, rewelacyjny wypad i po odstawieniu roweru, bez przebierania się wsiadłem w samochód i ruszyłem na dworzec kolejowy po resztę rodzinki.
Śmiało mogę powiedzieć, że dostępny czas wykorzystałem w doborowym towarzystwie do ostatniej minuty :)
Aaaa, jeszcze mapka:
Z wczorajszych planów wyjazdu rano niewiele wyszło. Pan Jurek poinformował mnie smsem, że średnio się czuje i poranny wyjazd musimy przełożyć. Na domiar złego Marcin również do południa był niedostępny. Mimo iście wiosennej aury za oknem jakoś nie mogłem się zebrać do jazdy solo. Wiedziałem, że w takim wypadku obiorę którąś z moich pętelek i skończy się może na 20 km. Miałem smaka na coś więcej :). Z ratunkiem przyszedł sms od Marcina, z którym umówiliśmy się na spotkanie na "Wenecji" koło godziny 14.00. Wysłałem smsa z tą informacją do p. Jurka, a ten odpisał, że jest lepiej i że chętnie do nas dołączy. Nad jeziorkiem byłem przed czasem, więc postanowiłem strzelić kółeczko wokół akwenu :). Wiosenna aura spowodowała, że spacerowicze z wózkami i bez, rolkarze, oraz rowerzyści wyjrzeli z norek i ruszyli właśnie nad Wenecję, przez co moje kółeczko polegało głównie na przemiennym hamowaniu i rozpędzaniu się :/. Pełną wiosną i latem będzie tam znowu masakra. Po chwili dojechał pan Jurek wraz z Młodym. Ruszyliśmy na kolejne kółko, gdzie w połowie drogi, po drugiej stronie jeziora czekał na nas Marcin. W tym momencie nastąpiła standardowa rozkmina pt. "gdzie jedziemy?" Po prostym pomiarze kierunku wiatru padło na Lubochnię, a "później się zobaczy" :). Po drodze zostawiliśmy Mateusza i w trójkę ruszyliśmy w wcześniej obranym kierunku. Muszę nadmienić (tym samym tłumacząc tytuł wpisu), że dysponowałem ograniczonym czasem jazdy i max 17.20 musiałem stawić się w domu. Ostatecznie nie dotarliśmy do Lubochni. W Szczytnikach Duchownych odbiliśmy na Kędzierzyn, a dalej jechaliśmy tak, jak nas droga wiodła. Ta prowadziła asfaltami wijącymi się wśród przepastnych, wolnych połaci pól uprawnych. Tam też dało się odczuć, że wiatr nie jest jeszcze tym lekkim, wiosennym zefirkiem. Po drodze zawitaliśmy do Kołaczkowa, gdzie znajduje się centrum dystrybucji jednego z ulubionych napojów alkoholowych Polaków - wódki Sobieski :)
Autostrada w Kołaczkowie ;)© kubolsky
Pałac w Kołaczkowie© kubolsky
Stara gorzelnia w Kołaczkowie© kubolsky
W końcu trafiliśmy do Witkowa gdzie postanowiliśmy, że dalej pojedziemy do Czerniejewa. Po drodze obowiązkowy fotostop przy samolocie i śmigamy dalej.
Fura :)© kubolsky
Samolot© kubolsky
Foto grupowe© kubolsky
Wyjeżdżając z Witkowa nastąpiła pierwsza kontrola czasu. Okazało się, że musimy się bardziej spiąć, jeżeli mamy być w Gnieźnie o ustalonej godzinie. Narzuciliśmy więc żwawsze tempo i mimo licznych, choć delikatnych podjazdów, oraz wiejącego co chwila z innej strony wiatru sprawnie dotarliśmy do Czerniejewa. Zaproponowałem, aby poszukać jakiegoś sklepu i uzupełnić zapasy płynów. Od razu padło na Biedrę :). Dojeżdżając do sklepu moją uwagę przykuły dwie postaci się tam znajdujące, charakterystyczne bo w łupinach na głowach i przy rowerach. Okazało się, że to dwaj wrzesińscy bikestatsowicze - bobiko, oraz uziel75. Oni również zatrzymali się w tym samym celu. Co ciekawe wszyscy jak jeden mąż zakupili produkty izotoniczne marki Be Power :) Krótka wymiana zdań, pamiątkowe foto i ruszamy dalej. Czasu w końcu nie przybywa.
Foto grupowe II© kubolsky
Przy wyjeździe z Czerniejewa przytomnie zorientowaliśmy się z Marcinem, że pan Jurek został z tyłu. Okazało się, że musiał sobie wyregulować siodło, a to nie do końca chciało być regulowane ;). W końcu ruszyliśmy w kierunku Gniezna we trójkę. Sprzyjający wiatr w plecy oraz moja spinka spowodowana upływającym czasem i niewielką jego pozostałą ilością spowodowały, że gdzieś w połowie drogi przyjąłem rolę lidera i narzuciłem tempo oscylujące w granicy 30 km/h. W ciągu niecałych 30 minut byliśmy na rogatkach miasta. Pan Jurek wraz z Marcinem potowarzyszyli mi praktycznie pod sam dom, gdzie podziękowałem im za wspólny, rewelacyjny wypad i po odstawieniu roweru, bez przebierania się wsiadłem w samochód i ruszyłem na dworzec kolejowy po resztę rodzinki.
Śmiało mogę powiedzieć, że dostępny czas wykorzystałem w doborowym towarzystwie do ostatniej minuty :)
Aaaa, jeszcze mapka:
Komentarze