Wypad improwizowany
Kategoria solo
Poniedziałek, 15 kwietnia 2013
Komentarze:
7
Poniedziałek. Od poniedziałku nie można się za bardzo przemęczać, więc dziś postanowiłem pracować w Poznaniu :P. Po części decyzja ta spowodowana była przepiękną pogodą i chęcią wykorzystania jak największej ilości czasu na jazdę rowerem. Właściwie nie po części, a w znakomitej większości. A tak serio to aura była jedynym powodem :)
Przed wyjazdem z Poznania odwiedziłem moje dwie, standardowe miejscówki - specjalistyczny sklep piwny - Ministerstwo Browaru, oraz Decathlon Franowo. W obu zostawiłem trochę gotówki. W pierwszym przybytku zakupiłem kilka piw (tu muszę nadmienić, że poza rowerem moją pasją jest również szeroko pojęte browarnictwo) - trzy z mojego ulubionego gatunku American IPA, oraz jednego, klasycznego, niemieckiego pilsa.
Do Decathlonu wpadłem jak zwykle się rozejrzeć, i jak zwykle z czymś musiałem wyjść. Moim łupem padł bezprzewodowy licznik B'Twin COUNT 8, oraz "bezbarwne" okulary.
Po przyjeździe do domu trochę się ogarnąłem, przebrałem "na krótko" (pogoda do tego wybitnie zachęcała) i wyskoczyłem pełen chęci do jazdy, lecz bez żadnego konceptu na trasę. Postanowiłem więc dryndnąć do Marcina z propozycją wspólnej jazdy. Marcin odebrał, lecz okazało się, że był już daleko w trasie, w okolicach Murowanej Gośliny. Tym sposobem pozostała mi jazda solo.
Początkowo bez pomysłu ruszyłem na wschód, ale wystarczyło parę minut jazdy by stwierdzić, że o ile chodząc po dworze jest naprawdę ciepło, tak jadąc rowerem, pęd wiatru solidnie daje popalić. Zatoczyłem więc kółeczko po dzielni i wróciłem do domu celem uzupełnienia odzieży wierzchniej. Tym razem opuszczając swój fyrtel ruszyłem na zachód, w stronę Dziekanowic. Postanowiłem, że dzisiejszą trasę będę wyznaczał z upływem kolejnych kilometrów. Tym sposobem po krótkiej chwili znalazłem się w Łubowie, gdzie przystanąłem strzelić fotkę drewnianego kościółka.
Ruszyłem dalej "ścieżką" rowerowo-pieszą (celowo w cudzysłowie - nie dość, że z kostki, to jeszcze nierówna jak powierzchnia księżyca :/), odbiłem na Dziekanowice i ostatecznie dotarłem na Ostrów Lednicki. Zatrzymałem się po drodze na plaży cyknąć fotkę...
...po czym pokręciłem w stronę bramy muzeum. Ta oczywiście była zamknięta, bo i samo muzeum póki co nie działa. Tu również strzeliłem focię i wykręciłem rogala.
Zawracając, matka natura uświadomiła mnie, że nie może być zbyt pięknie i postanowiła sobie, że będzie ostro dymać z południa. Tym sposobem ruszając w stronę owej "ścieżki" dymało mi prosto w twarz. Po dotarciu do rowerowego szlaku stwierdziłem, że totalnym bezsensem będzie powrót i trzeba by teraz wykombinować dalszą drogę. Wystarczyła chwila niezbyt intensywnego myślenia, by wpaść na pomysł jazdy na Pola Lednickie. Tym sposobem ruszyłem w stronę Ryby trasą, którą nigdy wcześniej nie śmigałem. Na szczęście prowadziły mnie znaki, które doprowadziły mnie pod sam obrany przeze mnie cel pośredni. Tu również chwila focenia i lecę dalej. Nadmienię tylko, że mimo iż mieszkam "żabi skok" stąd, to Rybę widziałem na własne oczy drugi raz w życiu.
Mijając wieś, czy może bardziej osadę Imołki, wyleciałem na drogę Gniezno - Kiszkowo, gdzie skierowałem się oczywiście w stronę tego pierwszego. Wystarczyło opuścić las by zostać brutalnie uderzonym wiatrem wiejącym z kierunku "prostowryjnego". Chcąc nie chcąc prędkość spadła, a spowalniający wiatr towarzyszył mi do samego Gniezna. Wolniejsza jazda, a tym samym rozciągnięcie się w czasie spowodowały, że w głowie zakiełkował mi szatański plan - zatrzymam się w sklepie w Owieczkach i kupię sobie oranżadę na miejscu. O! Plan swoje, a życie swoje - nawet w wiejskim spożywczo-przemysłowym nie uświadczy się już landryny w płynie :(. Musiałem więc zadowolić się wodą i Marsem. Ruszając przyuważyłem jeszcze kicającego po drugiej stronie ulicy szaraka, któremu cyknąłem mało wyraźną fotkę i ruszyłem do domciu. Fotki nie będę jednak wklejał, gdyż podejrzewam, że na owym zdjęciu zająca będę widział tylko ja :P.
Jazda do Gniezna, mimo że pod wiatr przebiegła sprawnie i po chwili ulicą Kiszkowską wleciałem do miasta, a stąd już tylko rzut beretem do domu gdzie w lodówce czekały cztery przepyszne, zakupione dziś w Pozku piwa. Yummie!
Podsumowując - kolejny udany dzień. Apetyt rośnie w miarę jedzenia :).
Na koniec jeszcze mapka z Endo, by tradycji stało się zadość
Przed wyjazdem z Poznania odwiedziłem moje dwie, standardowe miejscówki - specjalistyczny sklep piwny - Ministerstwo Browaru, oraz Decathlon Franowo. W obu zostawiłem trochę gotówki. W pierwszym przybytku zakupiłem kilka piw (tu muszę nadmienić, że poza rowerem moją pasją jest również szeroko pojęte browarnictwo) - trzy z mojego ulubionego gatunku American IPA, oraz jednego, klasycznego, niemieckiego pilsa.
3x AIPA, 1x Klasyczny, Niemiecki Pils© kubolsky
Do Decathlonu wpadłem jak zwykle się rozejrzeć, i jak zwykle z czymś musiałem wyjść. Moim łupem padł bezprzewodowy licznik B'Twin COUNT 8, oraz "bezbarwne" okulary.
Po przyjeździe do domu trochę się ogarnąłem, przebrałem "na krótko" (pogoda do tego wybitnie zachęcała) i wyskoczyłem pełen chęci do jazdy, lecz bez żadnego konceptu na trasę. Postanowiłem więc dryndnąć do Marcina z propozycją wspólnej jazdy. Marcin odebrał, lecz okazało się, że był już daleko w trasie, w okolicach Murowanej Gośliny. Tym sposobem pozostała mi jazda solo.
Początkowo bez pomysłu ruszyłem na wschód, ale wystarczyło parę minut jazdy by stwierdzić, że o ile chodząc po dworze jest naprawdę ciepło, tak jadąc rowerem, pęd wiatru solidnie daje popalić. Zatoczyłem więc kółeczko po dzielni i wróciłem do domu celem uzupełnienia odzieży wierzchniej. Tym razem opuszczając swój fyrtel ruszyłem na zachód, w stronę Dziekanowic. Postanowiłem, że dzisiejszą trasę będę wyznaczał z upływem kolejnych kilometrów. Tym sposobem po krótkiej chwili znalazłem się w Łubowie, gdzie przystanąłem strzelić fotkę drewnianego kościółka.
Drewniany kościół w Łubowie© kubolsky
Ruszyłem dalej "ścieżką" rowerowo-pieszą (celowo w cudzysłowie - nie dość, że z kostki, to jeszcze nierówna jak powierzchnia księżyca :/), odbiłem na Dziekanowice i ostatecznie dotarłem na Ostrów Lednicki. Zatrzymałem się po drodze na plaży cyknąć fotkę...
Plaża w Dziekanowicach© kubolsky
...po czym pokręciłem w stronę bramy muzeum. Ta oczywiście była zamknięta, bo i samo muzeum póki co nie działa. Tu również strzeliłem focię i wykręciłem rogala.
Brama na Ostrów Lednicki© kubolsky
Zawracając, matka natura uświadomiła mnie, że nie może być zbyt pięknie i postanowiła sobie, że będzie ostro dymać z południa. Tym sposobem ruszając w stronę owej "ścieżki" dymało mi prosto w twarz. Po dotarciu do rowerowego szlaku stwierdziłem, że totalnym bezsensem będzie powrót i trzeba by teraz wykombinować dalszą drogę. Wystarczyła chwila niezbyt intensywnego myślenia, by wpaść na pomysł jazdy na Pola Lednickie. Tym sposobem ruszyłem w stronę Ryby trasą, którą nigdy wcześniej nie śmigałem. Na szczęście prowadziły mnie znaki, które doprowadziły mnie pod sam obrany przeze mnie cel pośredni. Tu również chwila focenia i lecę dalej. Nadmienię tylko, że mimo iż mieszkam "żabi skok" stąd, to Rybę widziałem na własne oczy drugi raz w życiu.
Brama III Tysiąclecia© kubolsky
Self focia© kubolsky
Mijając wieś, czy może bardziej osadę Imołki, wyleciałem na drogę Gniezno - Kiszkowo, gdzie skierowałem się oczywiście w stronę tego pierwszego. Wystarczyło opuścić las by zostać brutalnie uderzonym wiatrem wiejącym z kierunku "prostowryjnego". Chcąc nie chcąc prędkość spadła, a spowalniający wiatr towarzyszył mi do samego Gniezna. Wolniejsza jazda, a tym samym rozciągnięcie się w czasie spowodowały, że w głowie zakiełkował mi szatański plan - zatrzymam się w sklepie w Owieczkach i kupię sobie oranżadę na miejscu. O! Plan swoje, a życie swoje - nawet w wiejskim spożywczo-przemysłowym nie uświadczy się już landryny w płynie :(. Musiałem więc zadowolić się wodą i Marsem. Ruszając przyuważyłem jeszcze kicającego po drugiej stronie ulicy szaraka, któremu cyknąłem mało wyraźną fotkę i ruszyłem do domciu. Fotki nie będę jednak wklejał, gdyż podejrzewam, że na owym zdjęciu zająca będę widział tylko ja :P.
Jazda do Gniezna, mimo że pod wiatr przebiegła sprawnie i po chwili ulicą Kiszkowską wleciałem do miasta, a stąd już tylko rzut beretem do domu gdzie w lodówce czekały cztery przepyszne, zakupione dziś w Pozku piwa. Yummie!
Podsumowując - kolejny udany dzień. Apetyt rośnie w miarę jedzenia :).
Na koniec jeszcze mapka z Endo, by tradycji stało się zadość
Komentarze
@k4r3l - uwielbiam DOBRE piwo (przecz z koncerniakami!), nie cierpię ryb. No, ewentualnie dorszyk na wybrzeżu+bronx ^^