Travel on Gravel!

kubolsky
Wpisy archiwalne w kategorii

solo

Dystans całkowity:44307.18 km (w terenie 1.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:1901:26
Średnia prędkość:23.30 km/h
Maksymalna prędkość:162.97 km/h
Suma podjazdów:121118 m
Maks. tętno maksymalne:224 (122 %)
Maks. tętno średnie:155 (80 %)
Suma kalorii:1483676 kcal
Liczba aktywności:1198
Średnio na aktywność:36.98 km i 1h 35m
Więcej statystyk
Niedziela, 21 lipca 2013 Komentarze: 11
Dystans 7.24 km
Czas 00:19
Vśrednia 22.86 km/h
Vmax 39.10 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Z rana postanowiłem kopsnąć się na dworzec PKP celem zakupu biletów nad morze i z powrotem. Decyzja okazała się być słuszną, gdyż przy okienku kwitłem dobre pół godziny, mimo że przygotowane miałem wydruki tras w obie strony. Tak czy inaczej sukces - mam miejsca siedzące, mam miejsca na rower, a siedzę w przedziale dla rowerzystów (co nie zawsze jest tak oczywiste). We wtorek odjazd. Pomorze - przybywam! :)

Przy okazji udało mi się ustrzelić fotkę Open'er-owego Husarza (Siemens EuroSprinter).

Open'er-owy Husarz © kubolsky


Teraz jeszcze tylko telefon do p. Jurka i ruszamy w konkretniejszą trasę :).
Czwartek, 18 lipca 2013 Komentarze: 0
Dystans 49.58 km
Czas 02:07
Vśrednia 23.42 km/h
Uczestnicy
Tętnośr. 129
Tętnomax 156
Kalorie 1550 kcal
Sprzęt [RIP] Kross
Dziś znowu odwiedziłem Decathlon przy okazji pracy w Poznaniu i znów nie mogłem wyjść z pustymi rękoma. Oprócz kilku drobiazgów ułatwiających, jak i chroniących życie rowerzyście, mym łupem padł pulsometr GEONAUTE Cardio ONrhythm 410 progress. Po powrocie do domu postanowiłem go przetestować, choćby nawet na krótkiej trasie. Padło na wypad do PiP na drobne zakupy. Wiedząc, że nawet w mieście da się ostro pomykać pocisnąłem w pedały ile wlezie.
Niespełna 10-cio kilometrowy wypad nie zaspokoił mojego głodu jazdy. Wysłałem więc eskę do Marcina z propozycją wspólnej, wieczornej jazdy. Niestety echo - najprawdopodobniej już gdzieś śmigał. Z lekką dozą niepewności wysłałem kolejnego esa do p. Jurka i tu miłe zaskoczenie - oddzwonił i umówiliśmy się na start o 20.15. Dziś padło na trasę wzdłuż S5, dalej przez Łubowo do Dziekanowic, stąd aż do drogi na Kiszowo z której po chwili się zawinęliśmy kręcąc przez wioski do Obory. Tu też jeszcze nam było mało, więc wykręciliśmy przez Obórkę do drogi na Zdziechowę i tą drogą, już po zmroku wróciliśmy do Gniezna. Mogę powiedzieć, że po tym wypadzie rowerowy głód został złagodzony :) Zniknie do zera w sobotę - kroi się konkret wypad w konkretnym BS-owym składzie :D. Aha, muszę jeszcze obczaić jak mój nowy zakup wykorzystać, by pomógł mi pozbyć się choć częściowo mięśnia piwnego ;). Częściowo, bo w całości nie ma szans - ja kocham piwo! :D

Jeszcze mapka z wypadu w towarzystwie:
Środa, 17 lipca 2013 Komentarze: 4
Dystans 15.96 km
Czas 00:38
Vśrednia 25.20 km/h
Vmax 45.10 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Ot takie miejskie kręconko na dobranoc. Przy okazji zaliczyłem po dwie pętle wokół Łazienek i Wenecji oraz podjazd do Strumykowej. Jazda wieczorem ma sporo plusów jak i jeden zasadniczy minus - pałętające się w powietrzu robactwo, zwłaszcza nad wodą :/
Poniedziałek, 24 czerwca 2013 Komentarze: 6
Dystans 17.92 km
Czas 01:01
Vśrednia 17.63 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Dziś Franz oficjalnie skończył 2 lata. Z ciekawości zajrzałem do Wikipedii, by sprawdzić kto jeszcze rodził się 24.06. Lionel Messi, Jan Kulczyk...na tym poprzestałem, zrobiło się wystarczająco ciekawie :)
Pod wieczór zabrałem się za czyszczenie napędu, czyli szejkowanie łańcucha, wymycie korby, kasety, przerzutek, zmontowanie wszystkiego do kupy i smarowanko. Wątpię żebym w tygodniu gdzieś dalej wypalił, tym bardziej że nastąpiło załamanie pogody i nie liczę na jazdę po suchych, kurzących się piachach.
Okazja do wykręcenia kolejnych kilometrów nadarzyła się dopiero po 20, gdy Jubilat poszedł spać. Przed wyjazdem zerknąłem jeszcze na stronkę, którą polecił mi Sebek. Na mapie nad Gnieznem nie zaobserwowałem żadnych kolorowych, mniejszych lub większych ciapek, więc spokojny (złudnie niestety) o aurę wypaliłem przez miasto w kierunku Goślinowa. Pierwszy przystanek to PiP i małe zakupy na jutro rano. Dalej pokręciłem przez Budowlanych w stronę dzielnicy Róża, którą chciałem się dostać na ul. Orcholską wiodącą w stronę Goślinowa. Im bliżej Orcholskiej byłem, tym bardziej zacząłem odczuwać spadające z nieba krople. W którymś momencie stwierdziłem, że jazda ma już niewiele wspólnego z przyjemnością i trzeba by się gdzieś na chwilę zatrzymać. Na moje głupie szczęście po drodze miałem wiadukt w ciągu DK15 pod którym mogłem spokojnie przeczekać opad.

Schron przeciwdeszczowy © kubolsky


Wewnątrz, na ścianach obiektu inżynieryjnego dało się zaobserwować próbki sztuki ulicznej, nie takie złe zresztą...

Wymowny mural © kubolsky


...jak również można się było dowiedzieć, że "Roman to GEJ!"
Po pięciu minutach stwierdziłem, że czekanie nie ma sensu bo równie dobrze deszcz może nie ustać przez dłuższy czas. Jako że z cukru stworzony nie jestem, a kwaśne deszcze to nie u nas, ruszyłem dalej. Goślinowo oraz dalszą trasę sobie odpuściłem - żadna to frajda taka jazda w deszczu. Ruszyłem przez Winiary ku domowi. Na dole, na Wiadukcie Solidarności fotka Gnieźnieńskiego Bronxu (tak - mamy Manhattan, mamy również Bronx. Gniezno to prawie NY ;) )...

Gnieźnieński Bronx © kubolsky


...i pokręciłem z zamiarem powrotu Żabią, Powstańców Wlkp. i wzdłuż Poznańskiej. Przy estakadzie coś mnie jednak tchnęło i odbiłem na Żuławy. Z Żuław w św. Jana, dalej św. Wojciecha i jestem pod Katedrą. Tu uświadomiłem sobie że deszcz chyba powoli ustaje, więc wykręciłem jeszcze na Wenecję biorąc pod uwagę ewentualność ponownego wydłużenia trasy. Na Wenecji jak na złość deszcz znowu przybrał na sile, więc zmuszony zostałem do ostatecznego powrotu. Zahaczyłem jeszcze o "wyspę", na której nie byłem od czasów liceum. Focia Katedry i jej otoczenia, oraz kręcącej się gdzieś w kanale między parkiem a wyspą łabędziej rodzinki :)

Katedra Gnieźnieńska z "wyspy" © kubolsky


Łabędzia rodzinka © kubolsky


Z Wenecji standardowo Strumykową do Dalkoskiej, następnie w Orzeszkowej i na około przez mój fyrtel do domu.
Napęd znów pracuje cicho, co niejako jest radosną symfonią dla mych uszu ;) Cieszy po prostu :P. Oby ten stan utrzymał się do niedzieli. Gdyby jednak tak się nie stało, przytomnie zakupiłem dwie flaszki benzyny ekstrakcyjnej zamiast standardowej jednej ;)
Niedziela, 23 czerwca 2013 Komentarze: 5
Dystans 15.71 km
Czas 00:40
Vśrednia 23.57 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Dzisiejszy dzień do godzin popołudniowych spędziłem we Wiekowie, na pikniku rodzinnym z okazji Dnia Ojca organizowanym przez Franusiowy żłobek. Nieskromnie się chwaląc wygarnąłem kilka fantów, czyli innymi słowy wymiotłem parę konkurencji :) W przeciąganiu liny nie miałem sobie równych, przypomniałem sobie jak się gra w nogę (na boisku dla małych szkrabów, gumową piłką :P ), jak również popuściłem wodze fantazji tworząc niedocenione dzieło plastyczne ;). Po powrocie nadarzyła się okazja do jazdy, więc rzuciłem propozycję Marcinowi. Ten jak się okazało na dziś umówił się na wymianę korby, więc był niedostępny. Pan Jurek wstępnie potwierdził swój start na godzinę 18.00, ale jako że również był w trakcie świętowania Dnia Ojca ostatecznie zrezygnował. W takim wypadku wypaliłem na solówkę, tym razem startując w kierunku Kiszkowa z zamiarem zawinięcia gdzieś po drodze w prawo. Wyjazd na ulicę Kiszkowską (czyli jakieś góra 2 km od domu) to zderzenie z klasycznym, solidnym wmordewindem, który skutecznie hamował mnie do jakichś 20 km/h. Dodatkowo oczom mym ukazała się nadchodząca, nie za ciekawa chmura zwiastująca solidny opad. Szybka analiza sytuacji i decyzja - skracam trasę by nie wrócić do domu jak zmoknięta kura. W prawo odbiłem tuż przed Braciszewem, następnie pokręciłem przez Oborę i Obórkę do drogi na Zdziechowę. Z Obórki do owej drogi miałem wiatr w plecy, więc prędkość na tym krótkim odcinku oscylowała w okolicach 40 km/h, co niejako zniwelowało stratę z początkowych minut jazdy. W międzyczasie zauważyłem, że chmura znacznie się powiększyła i niebezpiecznie szybko zbliża się nad miasto, jak na złość od strony mojego fyrtla.

Chmura nadchodzi © kubolsky


Cisnąc ile pary w nogach ruszyłem prostą do Gniezna mijając po drodze snującą się na rowerach rodzinkę. Czy oni nie widzą co się dzieje z pogodą?! Nie zastanawiając się zbytnio nad ich losem wpadłem ul. Powstańców Wlkp. i bez zbędnego kluczenia, najprostszą i najkrótszą drogą - chodnikiem wzdłuż Poznańskiej pokręciłem do domu. Na drugiej stronie ulicy zauważyłem zjeżdżających ze sporą prędkością, bliżej niezidentyfikowanych, lecz jak wywnioskowałem z wyglądu zaprawionych w bojach bajkerów. U progu stanąłem po równo 40 minutach jazdy, zadowolony z powrotu przed deszczem. Jeszcze szczęśliwszy byłem wstawiając schnące na dworze pranie. Kto wie jakie gromy z nieba by na mnie spadły gdyby zmokło...:P.
A teraz najciekawsze - minęła prawie godzina od powrotu, a (jak to mawia Junior) "nie ma padadeściu". Chmurę gdzieś wcięło, a wiatr sądząc po obserwacji liści na drzewach się uspokoił... Ma się to "szczęście". Cóż, przede mną tydzień pracy, a po nim sobota na pakowanie i w niedzielę wyjazd :D. Na kondycję nie narzekam, rower trzeba będzie dokładnie wyczyścić i nasmarować by jadąc nawet pisku nie wydał i można ruszać na podbój pięknej, lecz nadal biednej Polski "B". Ahoj przygodo!

EDIT: 18:52 - równo po godzinie od powrotu coś tam zaczęło z nieba kapać ;)
Sobota, 22 czerwca 2013 Komentarze: 3
Dystans 85.23 km
Czas 03:47
Vśrednia 22.53 km/h
Vmax 41.50 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Dziś przyszedł czas na praktyczny test poczynionej wczoraj reanimacji Fury. Również od wczoraj wiedziałem, że z planowanego porannego wypadu we trójkę w okolice jeziora Powidzkiego niewiele wyjdzie - Marcin dał cynka, że w sobotę dostępny będzie dopiero w godzinach popołudniowych. Pro forma zaproponowałem jeszcze wspólną jazdę p. Jurkowi, lecz ten poinformował mnie, że godziny ranne postanowił wykorzystać na odsypianie tygodnia pracy. W takim wypadku pozostało mi śmiganie solo. Mając świadomość, że z piątku niewiele miałem, a i niedziela zapowiada się "bezrowerowa" zwarłem poślady, spakowałem sakwy, zarzuciłem cały ten rowerowy majdan na siebie i ruszyłem w kierunku Ostrowa na działeczkę. Godziny ranne (jeżeli tak można nazwać 9.30 patrząc na wybryki Bobiko i Uziela ;) ) okazały się wręcz idealne do jazdy. W sumie ciężko by było inaczej, skoro internetowa pogodynka zapowiadała warunki dla rowerzystów na 10 pkt w 10-cio punktowej skali :). Ruszyłem więc przez Osiniec odbijając w prawo jeszcze przed Szczytnikami Duchownymi, niejako skracając sobie drogę do Kędzierzyna. Później postanowiłem, że skoro tuż za Gnieznem drogę sobie skróciłem, to za Nową Wsią Niechanowską ją wydłużę. Saldo musi wyjść na zero ;). Śmignąłem więc fragmentem Szlaku św. Jakuba do Trzuskołonia.

Szlak św. Jakuba między Nową Wsią Niechanowską a Trzuskołoniem © kubolsky


W Trzuskołoniu wróciłem na znaną mi trasę i pokręciłem w stronę Folwarku. Tam odbiłem na Kołaczkowo, a następnie pozostawiając za sobą ów wieś pokręciłem przez Chłądowo i Kamionkę do OW w Skorzęcinie. Jeszcze w Chłądowie zaliczyłem chwilowy stop na fotkę polującego na łące klekota :)...

Klekot na polowaniu :) © kubolsky


...a następnie już jednostajnym tempem śmignąłem do "Skoja". Mimo względnie wczesnej pory po drodze minęło mnie sporo aut z różnych zakątków Polski, kierujących się do lokalnego centrum lansu ;) W końcu pokonując leśne zakręty dotarłem do enklawy przysmażonych na solce karczków i odstrzelonych jak szczur na otwarcie kanału dziuniek ;)

Entering Skorzęcin © kubolsky


Na dzień dobry obrałem kierunek molo, co wiązało się z przejechaniem główną arterią. Nie było tak źle, w końcu to dopiero 10.30 rano.

Główny deptak OW Skorzęcin © kubolsky


Po chwili odbiłem w prawo w kierunku mola. Zdziwiła mnie ilość ludzi wylegujących się na "plaży". Czy oni w ogóle spali?

Plaża w Skorzęcinie w godzinach rannych © kubolsky


Na samym molo było spokojniej.

Molo w Skorzęcinie © kubolsky


Na miejscu chwila odpoczynku, parę fotek, w tym foto na Instagrama którego do teraz nie mogę wgrać :/ i jedziemy dalej. Ciąg dalszy trasy wiódł (a jakże!) w kierunku singielka do Wylatkowa. Mijając hotel nad jez. Białym i tym samym opuszczając Skorzęcin pokręciłem piaszczystym duktem w stronę mojego ukochanego skrótu.

Entering sigletrack © kubolsky


Po drodze obowiązkowe foto mostku...

Tradycyjne foto mostku © kubolsky


...i przecinając łąkę wpadam do Wylatkowa. Stąd już - można powiedzieć - z górki. Porytym asfaltem do Przybrodzina, następnie w lewo i pod górkę by po chwili zjechać w las prowadzący na działeczkę. W ciągu 1.50h dotarłem na miejsce. Chyba nieźle poszło :).

Right on spot! © kubolsky


Chwilę czasu zajęło otwarcie całego tego przybytku, ale w końcu mogłem na spokojnie rozsiąść się na tarasie i napawać błogą ciszą. Aha, trza jeszcze dojrzeć malutkie sierściuchy :).

Mikro Sierściuchy :) © kubolsky


Jak widać mają się nieźle i wierzcie mi - rosną jak na drożdżach. Nie minęło nawet 10 minut gdy pojawiła się ich matka - rodzicielka. Wrzuciłem jej trochę pokarmu, dolałem wody i wróciłem odpoczywać. Po jakiejś pół godzinie raz jeszcze zajrzałem do kocurów. Trafiłem akurat na karmienie :P. Kurcze, mógłbym je tak obserwować bez przerwy :).

Mikro Sierściuchy feat. Mama © kubolsky


W końcu jednak ostatecznie zasiadłem w fotelu i pogrążyłem się w lekturze drugiej części Pieśni Lodu i Ognia - Starcie Królów. Nie wiem kiedy przebrnąłem przez cztery rozdziały gdy pod płot samochodem podjechała kolejna porcja rodzinki - Dżoana z Juniorem, oraz Śwagierka. Od tego momentu czas mijał na pogaduchach, zabawach w basenie z Franzem, grillu, kolejnych pogaduchach... W międzyczasie dojechali jeszcze Staruszkowie i...zegar niespodziewanie pokazał 18.00. Trza się było zawijać. Ogarnąłem się, wsiadłem na rower i ruszyłem do domu.
W Przybrodzinie ewidentnie przybyło chętnych do zażycia kąpieli w jeziorze.

W Przybrodzinie gęsto © kubolsky


Dalsza trasa wiodła dokładnie tym samym śladem, z tym że w odwrotnym kierunku - wiadomix ;). W "Skoju" lanserów również przybyło - parking był w znacznej części wypełniony blachosmrodami.

W Skoju gęsto © kubolsky


Chcąc trochę sobie urozmaicić drogę powrotną postanowiłem, że we wsi Skorzęcin odbiję w prawo i do Gniezna wrócę alternatywną trasą. Ta (również nie raz już śmigana) wiodła początkowo przez Sokołowo, gdzie nie mogłem sobie odmówić fotki bajecznie niebieskiego pola (za cholerę nie wiem co to jest to, co tam rośnie :/)...

Niebiańsko niebieskie pole © kubolsky


...następnie Ćwierdzin, stąd polnym traktem do wsi Piaski i w kierunku Krzyżówki. Z Krzyżówki już tradycyjnie przez las w stronę Lubochni. Tuż przed wylotem z lasu znajduje się parking leśny, gdzie postanowiłem strzelić self-focię (w końcu ileż można fotografować matkę naturę i jej wybryki ;) ).

Self-foto w Lubochni © kubolsky


Z Lubochni pokręciłem oklepanymi asfaltami przez Wierzbiczany, przeciąłem szlak kolejowy do Toronto (udało mi się nawet trafić na przejeżdżający "Kibel")...

Bana do Toronto © kubolsky


...i ulicą Wierzbiczany wpadłem na przedmieścia Gniezna. Udałem się do Piotra i Pawła po zasłużone zimne piwko, a następnie zahaczając o Wenecję pokręciłem do domciu. Tym oto sposobem kolejny (i niestety najprawdopodobniej jedyny w ten weekend) rowerowy dzień dobiegł końca. Co ważne - dystans z tych konkretniejszych to kolejny, solidny trening przed zbliżającą się niedzielą 30.06, czytaj początkiem rowerowej wyprawy Wschód 2013 :).

Aha, test spawu wypadł w 100% pozytywnie. Nie mniej obowiązkowo trza zakupić nową, dłuższą sztycę :P.
Wtorek, 18 czerwca 2013 Komentarze: 4
Dystans 18.09 km
Czas 00:55
Vśrednia 19.73 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Dziś po pracy czekał mnie cały dzień z Juniorem. Cały dzień to może trochę na wyrost powiedziane, bo Juniora zgarnąłem ze żłoba o 16:00, a o 19:30 poszedł kimać. Zawsze to jednak prawie cztery godziny w konfiguracji ojciec+syn (czyt. niepewnie ;) ). Najpierw obiadek, czyli McDrive i konsumpcja w domu :P. Później wspólna drzemka w fotelu i nagle zrobiła się 19.00. Młody na szczęście nie zdążył się solidnie wybudzić, więc ponowne zaśnięcie było formalnością. Swój posterunek opuściłem dopiero o 22.30, a że na dworze warunki wręcz idealne to postanowiłem strzelić sobie rundkę po mieście pod osłoną nocy. Śmigając w stronę Wenecji wydumałem sobie dodatkowy plan na ten wieczór - objazd dwóch jezior.

Katedra nocą © kubolsky


Najpierw półtorej kółka wokół Wenecji, później przez miasto w stronę Łazienek. Po drodze zostawiam za sobą widok z deptaku na oświetloną katedrę. Będę wracał to cyknę fotę. W okolicach miejskich wodociągów rozpocząłem objazd drugiego dziś jeziora. Tu też swój chrzest bojowy przeszła przednia lampa. Spisała się wyśmienicie do tego stopnia, że gdzieś po drodze w łunie światła na drodze wyrósł mi jeżyk. Odpowiednio wcześnie go zauważyłem, wcisnąłem oba heble i stoję w miejscu. Jeżyk popatrzył i potuptał w zarośla. Nawet nie podziękował... :P. Dalej ulicą Żwirki i Wigury znowu do miasta, w kierunku ul. Chrobrego.

Deptak (ul. B. Chrobrego) © kubolsky


Dojeżdżając do celu zauważyłem, że zgasła iluminacja świątyni. Pomyślałem - "pewnie bezpiecznik, zaraz naprawią" ;). Chcąc zgubić trochę czasu śmignąłem Doliną Pojednania w stronę ul. 3 Maja, celem oblukania nowego skweru. Jak się okazało "nowy skwer" to w rzeczywistości parking i kilka ogrodzonych drzew. Porażka :/. A budowali to chyba całe ostatnie ćwierćwiecze...

Nowy "skwer" w mieście © kubolsky



Wróciłem w okolicę Katedry, a tam dalej ciemno. Nie to nie, łaski bez - obfocę Farę. Tu niestety również lampy pogasły. Myślę sobie - "chyba na jednym obwodzie z katedrą są - jak tam siadł bezpiecznik, to i tu nie świeci" ;P. Ruszyłem Warszawską w stronę Dalkoskiej.

Ulica Warszawska © kubolsky


U końca ulicy oszukałem sygnalizację świetlną, skracając sobie drogę przez chyba najmniejszy w Gnieźnie parking u zbiegu Warszawskiej i Dalkoskiej. Dalej w dół z wiatrem we włosach, odbicie w Strumykową i jeszcze kawałek brzegiem Wenecji. Ciemno. Cyba to jednak nie bezpiecznik, a oszczędności. Pewnie o 23.00 pan Henio pstryka pstryczkiem - elektryczkiem i miasto gaśnie. Pozostawiając jezioro za sobą wskoczyłem na chodnik wzdłuż ul. Poznańskiej i kręcę do góry. U końca podjazdu odbiłem jeszcze w Kostrzewskiego i tyłami, czyli Orzeszkowej śmiggnąłem do domu. Praktycznie pod koniec wieczornej trasy zarobiłem liścia. Konkretnie to liściem. Gałęzią dokładnie :P. Dobrze, że nie konarem bo bez kasku byłem. Do domu wpadłem po niecałej godzinie jazdy, mega dotleniony...i nic a nic śpiący :)
Przy okazji przywiozłem ze sobą kilka przemyśleń. Po pierwsze - jazda nocą ma kilka niezaprzeczalnych plusów: nie ma ruchu czyli ulice są moje, temperatura jest idealna, a samo miasto wygląda kompletnie inaczej. Po drugie - właśnie to miasto. Jak się tak przyjrzeć, to nie jest takie obskurne...nocą. W dzień nadal straszy :P
Dobranoc Państwu!

Aha, wbrew pozorom fotki nie były cykane kalkulatorem, a SGS-em który nie posiada lampy doświetlającej :P
Piątek, 14 czerwca 2013 Komentarze: 5
Dystans 53.98 km
Czas 02:24
Vśrednia 22.49 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
B-day zawiódł srodze me rozdmuchane oczekiwania. Dla niewtajemniczonych - B-day to urodzinowe piwo, uwarzone w kooperacji browarów Pinta i AleBrowar, z inicjatywy Piwoteki Narodowej. Pinta zajęła się zasypem, AleBrowar oczywiście chmielił Amerykańskimi chmielami. Dokonując wczoraj w Ministerstwie Browaru zakupu cieszyłem się jak małe dziecko z Chupa-Chupsa, a po przyjeździe do domciu wieczorkiem przelałem piwo do szklanki i rozpocząłem degustację. Przyznaję - pierwszy łyk to niebo w gębie. B-day to co prawda nie AIPA, więc i goryczka nie jakaś z kosmosu, ale chmiele i tak robią swoją robotę. Niestety każdy kolejny łyk to coraz większy zawód, coś ewidentnie jest nie tak. Na moje to właśnie podczas chmielenia coś się wysypało (kumacie tą grę słów? :P ), ponieważ wystarczy odczekać minutę po łyku i smak zaczyna nieprzyjemnie ściągać całą jamę ustną. Nie jest to nic fajnego, tym bardziej że skutecznie niweluje chęć sięgnięcia po kolejnego wira. Przykro się przyznać, ale piwa nie dopiłem. Następnym razem po prostu będę trzymał się utartych szlaków i zakupię sprawdzonego Rowing Jacka.
Dzisiejszy dzień wcale nie zaczął się jakoś rewelacyjnie, tzn. niebo spowite było sporą warstwą chmur a o słoneczku można było zapomnieć. Nie powiem żeby rozbudziło to we mnie rowerowy entuzjazm. Z drugiej strony może to i dobrze, bo mnie na dwór nie ciągnęło, a trzeba było ogarnąć chatę przed jutrzejszymi drugimi urodzinami Juniora. Na moje głupie szczęście po południu ciemne chmury zniknęły praktycznie całkowicie, a żarówa ostro dawała z nieba. Ponieważ ja swoje zadania wykonałem, postanowiłem przeznaczyć trochę czasu na rowerowe przyjemności. Aura za oknem była (wydawać by się mogło) idealna, wskoczyłem więc w krótki zestaw ciuchów, spakowałem sakwę (nareszcie nie muszę się bujać z bagażem na plecach) i ruszyłem na szlak. Wyjazd z Topolowej to "kubeł zimnej wody" - zderzyłem się ze ścianą silnego i chłodnego wiatru. Pierwsza myśl - zawracam i coś jeszcze na siebie założę. Przytomnie jednak pomyślałem, że jadąc pod taki wiatr trochę się zasapię, więc pewnie się również solidnie rozgrzeję. Ruszyłem więc dalej serwisówką wzdłuż DK5, w kierunku węzła Gniezno - Południe.

Centrum sterowania wszechświatem ;;) © kubolsky


Aha, tu nadmienię że w końcu stałem się posiadaczem idotoodpornego kieszonkowego pstrykacza fotek :) Nareszcie telefon mogę w spokoju zostawić dla Locusa (który gdzieś po drodze się wysypał i ślad musiałem nanosic ręcznie :/ ), a i samych fotek i filmików będzie więcej, ku Waszej niekrytej uciesze jak mniemam;)
Jak widać dziś znowu postanowiłem objechać śmiganą już kilkukrotnie trasę do Czerniejewa, z tym że wybrałem wariant w 100% asfaltowy, w przeciwieństwie do poprzedniego wyjazdu. Praktycznie przez całą gładką, asfaltową drogę do Wierzyc skutecznie hamował mnie wmordewind. Nawet w momencie kiedy między Promnem a Fałkowem trzeba było chwilowo opuścić czarny dywan, wiatr nie dawał za wygraną.

Między Promnem a Fałkowem © kubolsky


Tak sobie jadąc i myśląc doszedłem do wniosku, że nie raz już się w takich (oraz gorszych) warunkach śmigało, więc trzeba zacisnąć zęby i ostro napierać na korbę. Średnia prędkość na tym odcinku nie była może powalająca, ale z drugiej strony jakiejś wielkiej tragedii też nie było - 23 km/h to nie tak źle :) Dojechałem w końcu do rondka we Wierzycach i wydedukowałem, że kierując się na Czerniejewo powinienem ustawić się korzystniej względem napieprzającego wietrzyska. Ciężko było sprawdzić czy miałem rację, bo początkowe parę kilometrów to jazda przez las. Las się jednak w końcu skończył i ku mej radości do uszu dochodziła tylko cisza i szum opon. No, prawie tylko cisza i szum opon. Bez dymającego wiatru okazało się, że słyszę skrzeczący łańcuch. Najwyraźniej już najwyższy czas na smarowanie bo wysechł na wiór. Ależ to wkurza... Całą drogę do Czerniejewa śmigałem w towarzystwie nie odstawiającego mnie nawet na pół koła kompana. Jechał twardo obok, nawet gdy rozpędzony nie schodziłem poniżej 30 km/h. Najwidoczniej ostro zaprawiony w bojach ;)

Chasing shadow © kubolsky


W końcu trafiłem do Czerniejewa gdzie nie mogłem sobie odpuścić wizyty na pałacowym fyrtlu. Przejeżdżałem tędy nie raz, lecz nigdy nie było okazji by przystanąć i strzelić foto. Dziś się taka okazja nadarzyła i postanowiłem z niej skorzystać. Potwierdziły się również informacje zasłyszane jakiś czas temu - ktoś Czerniejewski pałac kupił i o ile do Wozowni czy parku można wjechać, tak pod sam pałac już nie - drogę blokuje przewieszony łańcuch. Aha, wiem że gdzieś w parku znajduje się keszyk, lecz nie zaciągnąłem do Locusa lokalizacji okolicznych skrzynek, a na ślepo nie było sensu szukać.

Pałac w Czerniejewie © kubolsky


Z Czerniejewa droga wiodła by mnie prosto przez Pawłowo i Mnichowo do Gniezna, ale szybka kontrola czasu wykazała, że dysponuje jeszcze ponad godziną wolnego czasu. Chwila zastanowienia i decyzja - w Pawłowie przy cmentarzu odbiję sobie na Kosmowo, a stamtąd przez Gębarzewo ulicą Pustachowską wrócę do domu. Jak pomyślałem tak uczyniłem i po sprawnym przejeździe w/w drogą wśród pól uprawnych i lasów, zaraz za nekropolią wykręciłem rogala w prawo. Tu po raz kolejny spotkałem się z wiatrem twarzą w twarz, lecz trwało to co najwyżej 5 minut, gdyż droga zakręcała i od tego momentu wiało mi już tylko w bok lub w plecy. W końcu dotarłem do Gębarzewa, a opuszczając wioskę uchwyciłem na fotce budynki Zakładu Karnego widocznego wśród okolicznych pól.

ZK Gębarzewo © kubolsky


Dalej trasa wiodła ul. Pustachowską przez las do samego Gniezna, a konkretniej na dzielnicę Pustachowa.


Postanowiłem uwiecznić tą drogę na zdjęciu, gdyż przypomniał mi się pewien wczesnowiosenny wypad z p. Jurkiem i Mateuszem. Wtedy ten dukt wyglądał znacznie mniej przyjaźnie. Najpierw asfaltem, później leśnym duktem i znowu czarnym szlakiem wyjechałem w Gnieźnie.

Ul. Pustachowska © kubolsky


Jeszcze fotka kościoła w budowie (stan niezmiennie surowy odkąd tylko pamiętam)...

Budowa kościoła na Pustachowie © kubolsky


...i Półwiejską, dalej wzdłuż Kostrzewskiego, przez Dalki i E. Orzeszkowej wracam do domciu.
Mimo iż za solówkami nie przepadam to w fotelu zasiadłem mega usatysfakcjonowany, a pierwsza rzecz o której pomyślałem, to pytanie "gdzie tu jutro przy sobocie się wybrać"? :)
Jakiś czas później otrzymałem od Aśki zadanie - "zajmij się Frankiem, a ja dokończę sprzątanie". Jako że nie jestem z tych pedantycznych osób, które porządkując własne "M" zaglądają we wszystkie najdrobniejsze kąciki, przystałem na propozycję i zgarnąłem Juniora na rower. Wyciągnąłem z garażu Dżoanową Kozę, podniosłem siodło, zainstalowałem Młodego w foteliku, założyłem Mu kask z Puchatkiem :) i wio. Tak w duecie wykręciliśmy sobie rundkę po mieście zahaczając najpierw o Biedrę na dzielni, gdyż mieliśmy nabyć droga kupna truskawy. Niestety Pani Truskawki już nie było, więc udaliśmy się w okolice Netto, gdzie przesiaduje konkurencja Pani Truskawki. Tam również nikogo. Pozostało się zaopatrzyć w jak się okazuje deficytowy towar w Piotrze i Pawle. Przy okazji zgarnąłem dwa Lubuskie Jasne i Kormorana Mocno Chmielonego. Zakupy do koszyczka i jedziemy z powrotem. Aby drogę powrotną sobie trochę urozmaicić, w połowie deptaku odbiliśmy na ul. Słomianka, później kawałek brzegiem Wenecji i z powrotem do domu tradycyjnie równolegle do Poznańskiej. Junior po drodze zdążył wciągnąć obowiązkową bułę, a mi udało się zgubić jedną truskawkę i jedną wciągnąć osobiście. Aśka chyba nie zauważyła braków ;) Tym sposobem osiągnęliśmy godziny wieczorne, ja w końcu znowu sączę pijalne piwo i jak już wcześniej napomknąłem, zastanawiam się nad trasą na jutro, bo pogoda zapowiada się wyśmienicie :)
Wieczorny short Kategoria solo
Poniedziałek, 10 czerwca 2013 Komentarze: 0
Dystans 7.41 km
Czas 00:22
Vśrednia 20.21 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Od poniedziałku zacząłem z grubej rury - dziś odwiedziłem sklepy w Lubinie i Legnicy. Btw jeżeli sądzicie że nas lato nie lubi, to powinniście odwiedzić dolny śląsk - deszcz tam napierdziela non stop, rzeki wychodzą z koryt a kanaliza nie wyrabia. Masakra! Tym bardziej powrót do wielkopolski wywołam na mej twarzy solidnego banana. Wysiadając pod domem z samochodu przywitało mnie wieczorne, piękne słoneczko i przyjemnie rześki wietrzyk. Czasu co prawda było niewiele, bo trza było Juniora do spania powoli ogarniać, ale nie mógłbym sobie wybaczyć gdybym nie zaliczył chociaż kilku kilometrów na rowerze w tych jakże sprzyjających warunkach. Jako że dysponowałem około 30 minutami, postanowiłem spożytkować je na szorta do Piotra i Pawła po jakąś kolacyjkę. Tak też postąpiłem i niecałe 8 km pękło w 20 minut. Nie tak źle (znaczy z czasem, bo przecież nie z dystansem :P ). Aura mnie zdrowo nakręciła i mam nadzieję, że utrzyma się do weekendu, a tym bardziej przez weekend właśnie. Trzymam kciuki aż zsinieją! :)
Piątek, 31 maja 2013 Komentarze: 0
Dystans 19.73 km
Czas 00:52
Vśrednia 22.77 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Kilka dni bez jazdy potrafi skutecznie nakręcić głód rowerowy. Ten tydzień przebiegał pod znakiem całodniowej pracy i wybitnie niekorzystnej pogody. Trudno się więc dziwić, że w piątkowe popołudnie gdy tylko wyjrzało słonko postanowiłem wykręcić w końcu kolejne kilometry. Niestety, by nie było zbyt różowo, znów jeździłem ograniczony dostępnym wolnym czasem. Bardzo ograniczony. Na rower udało mi się wyskoczyć dopiero po 17.00, a na 18.00 miałem się stawić z powrotem w domu. Dysponując raptem 45 minutami postanowiłem, że wykorzystam je maksymalnie terenowo. Udałem się więc w kierunku Lasu Miejskiego, celem zaliczenia po drodze znajdującego się tam kesza i zdobycia certyfikatu STF (FTF-a wygarnął Marcin). U progu lasu kapnąłem się, że po reinstalacji Androida na telefonie i ponownej instalacji Locusa nie zaciągnąłem lokalnych skrzynek. W tym włąśnie miejscu postanowił mi wywinąć oscylator i z uporem maniaka odmawiał ściągnięcia bazy w 100%. Ponieważ appkę zdążyłem naprawdę polubić, zwalam winę na T-Mobile. A niech molochowi się oberwie! :P Skoro technologia postanowiła zrobić mnie na szaro postanowiłem, że złość właduję siłą mięśni. Mając przed sobą prostą, terenową drogę przez cały las rozpocząłem ową dziką szarżę z prędkością nie spadającą poniżej 25 km/h. Kręciłem ile sił wijąc się między mniejszymi kałużami i dając Epiconowi ostro w kość. Niestety jak na złość mój zapał studziły (dosłownie i w przenośni) pojawiające się co jakiś czas większe, zajmujące całą szerokość drogi kałuże - trzeba było zwalniać (bo kto wie co czai się pod lustrem wody) by je wyminąć bokiem. Ostatecznie po i tak dość żwawej jeździe wyskoczyłem w Cielimowie i nadal głodny terenu odbiłem w stronę Gębarzewa przecinając DK15. Jechałem z zamiarem zjazdu w leśny dukt w kierunku starej prochowni, lecz po dotarciu do krzyżówki mym oczom ukazało się pobojowisko zamiast szlaku. Droga wyglądała znaaacznie gorzej niż ta objechana ostatnio w Lesie Królewskim. Mocno zawiedźony pokręciłem dalej betonem do ul. Pustachowskiej, lecz nie chcąc ryzykować błota nie skręciłem w stronę Gniezna, lecz okrężną droga wzdłuż ZK w Gębarzewie wyjechałem na Pustachowie. Tutaj dalej terenem, czyli ul. Kokoszki (po ostatnich opadach znacznie przyjaźniejszą i już nie tak pustynną) ruszyłem w kierunku Dalek. Po drodze jeszcze dwie wielkie kałuże. Jedną wziąłem bokiem po trawie, drugiej się nie dało, trzeba było w bród i jestem z powrotem na asfaltach. Dalej już tylko w stroną torów kolejowych i Orzeszkowej do domu. Z powrotem byłem delikatnie po umówionej 18.00, ale nadal łapałem się w kwadransie akademickim ;)

TROCHĘ O MNIE

Ten blog rowerowy prowadzi kubolsky z miasta Poznań
  • Mam przejechane 87089.27 kilometrów
  • Jeżdżę ze średnią prędkością 21.87 km/h


87089.27

KILOMETRÓW NA BLOGU

21.87 km/h

ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ

165d 22h 11m

CZAS W SIODLE