Travel on Gravel!

kubolsky
Wpisy archiwalne w kategorii

solo

Dystans całkowity:44307.18 km (w terenie 1.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:1901:26
Średnia prędkość:23.30 km/h
Maksymalna prędkość:162.97 km/h
Suma podjazdów:121118 m
Maks. tętno maksymalne:224 (122 %)
Maks. tętno średnie:155 (80 %)
Suma kalorii:1483676 kcal
Liczba aktywności:1198
Średnio na aktywność:36.98 km i 1h 35m
Więcej statystyk
Niedziela, 26 maja 2013 Komentarze: 2
Dystans 36.19 km
Czas 01:48
Vśrednia 20.11 km/h
Vmax 40.70 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Po wczorajszym deszczowym dniu niedziela znów przywitała mnie opadami. Szczęście w nieszczęściu, że dzisiaj czekał mnie dzień ojca ;), czyli tylko ja i Junior w domu do godzin popołudniowych. Koło 16.00 pogoda diametralnie się odmieniła - po szarym niebie i deszczu nie było śladu. Teraz termometr wskazywał 25 stopni a na niebie świeciło piękne słońce. Tak się złożyło, że po 16.00 do domu powróciła szacowna Małżonka, której oznajmiłem że kończę dyżur i się odmeldowuję celem wykręcenia kaemów na rowerze. Po otrzymaniu oficjalnej przepustki drogą smsową zaproponowałem wspólną jazdę p. Jurkowi i Marcinowi. Jak się po chwili okazało p. Jurek gościł w domu rodzinę, a Marcin zaliczył już jazdę wcześniej i teraz nie był w stanie wygospodarować czasu na kolejny wypad. Usilnie broniąc się przed jazdą solo wystosowałem kolejną eskę, tym razem do pozabeesowego kolegi - Wiadra, lecz ten cierpiał jeszcze po imprezowej nocy i nie był w stanie się ruszyć, nie mówiąc już o jeździe jednośladem :) Tym oto sposobem nie chcąc stracić pięknie zapowiadającego się popołudnia i wieczoru zacząłem szykować się do jazdy w osamotnieniu. W międzyczasie natrafiłem na tradycyjny podczas solowych wypraw problem - gdzie jechać? Przez chwilę intensywnie próbowałem wymyślić jakąś nową trasę, lecz ostatecznie stanęło na śmiganym niegdyś w towarzystwie lokalnej ekipy BS kółeczku Zdziewchowa - Modliszewko - Lasy Królewskie - Dębówiec - Gniezno. Chcąc dzisiaj zaznać asfaltu i liznąć teren była to pierwsza trasa która przyszła mi do głowy. Brałem jeszcze pod uwagę ewentualne rozszerzenie pętli o Strzyżewo Kościelne, kolejne dwa Strzyżewa i powrót do domu przez Jankowo Dolne. Mając już obrany cel ruszyłem w kierunku Zdziechowy. Ulicą Powstańców Wlkp. prowadzącą do w/w wsi jechało się nad wyraz przyjemnie - temperatura na dworze była optymalna do jazdy, słoneczko miło przygrzewało a dzisiejszą jazdę zacząłem z wiatrem w plecy. Całą tą długą prostą pokonałem z prędkością nie spadającą poniżej 30 km/h. Dopiero odbijając na Modliszewo poczułem prognozowane na dzisiaj 4 w skali Beauforta uderzające mnie prostopadle z prawej strony. Nie dając się podmuchom i pełen werwy kręciłem dalej z całkiem przyzwoitą średnią. W Modliszewie kolejny zakręt i znowu wiatr w plery do samego Modliszewka. Tu przecinając krajową piątkę wjechałem do lasu cały podjarany etapem w terenie. Niestety rzeczywistość delikatnie odbiegała od moich oczekiwań - nie wziąłem pod uwagę wczorajszego i dzisiejszego deszczu, który solidnie nasączył podłoże. Dodatkowo, chyba całkiem niedawno przejeżdżał tędy ciągnik z przyczepą skutecznie ryjąc całą drogę. Tym sposobem mój entuzjazm lekko podupadł, ale postanowiłem się nie poddawać i brnąć przez błoto przed siebie.

Leśne dukty po opadach © kubolsky


Wolno bo wolno, rzucany z lewa na prawo i z powrotem na lewo dałem radę przejechać srytowatą połowę trasy przez las. Tu nadmienię, że mimo naprawdę trudnych warunków jazdy ani razu nie spadłem z roweru, jak również nie pchałem go zamiast kręcić korbą jak przystało na bajkera :). Druga połowa leśnego etapu to utwardzone szlaki i znacznie wyższa prędkość przejazdu. Po drodze chwila przerwy na odetchnięcie, gdyż w pośpiechu przed wyjazdem zapomniałem o bidonie z wodą. Korzystając z okazji ustrzeliłem profilówkę Fury, lecz ta pewnie profilówką nie zostanie przez solidnie ubłocony rower na zdjęciu :)

Gdzieś w lesie © kubolsky


Przy okazji odkryłem kolejne, bardzo praktyczne zastosowanie SPD - w trakcie jazdy będąc wpiętym w rower można podskakując bezproblemowo podciągnąć oba koła w powietrze, skutecznie otrzepując je z zebranego po drodze błota. Co za oszczędność czasu :). Dalej już bardziej przyjaznymi rowerzystom duktami poszło lekko i po chwili wyjechałem z lasu znów wpadając na asfalt w Dębówcu. Tu też wpadłem na ścianę wiatru wiejącego z kierunku prostowryjnego. Szybkie zerknięcie na zegarek i niestety musiałem podjąć decyzję o skróceniu planowanej pętli i nie zaliczeniu Strzyżew oraz Jankowa. Powodem tej decyzji była konieczność zaliczenia zamykanego w niedzielę o 19.00 Piotra i Pawła, celem dokonania małych zakupów na dzień jutrzejszy. Stanęło więc na jeździe dokładnym śladem sprzed kilku tygodni. Tak jak ostatnim razem, tak i teraz odbiłem z ul. Orcholskiej w ul. Wełnicką, a następnie Zamiejską chcąc znowu zaliczyć fragment trasy maratonu biegnący wzdłuż jeziora Łazienki. Na szczycie wzgórza w ciągu ul. Zamiejskiej zatrzymałem się i strzeliłem dwie fotki okolicy - Różę z jednej strony...

Widok na dzielnicę Róża © kubolsky


...i Winiary z drugiej.

Widok na Winiary © kubolsky


Parę minut później opuściłem ścieżkę biegnącą wzdłuż brzegu i miejskimi ulicami udałem się do sklepu. Szybkie zakupy i już przez miasto kręcę do domu. Końcowe parę kilometrów delikatnie rozciągnąłem objeżdżając jeszcze częściowo Wenecję, a następnie Dalkoską, Orzeszkowej i przez tereny Dziekanki pokręciłem do domu.
Mam tylko nadzieję, że tym razem weekend po tygodniu pracy przywita mnie bardziej przyjazną pogodą i będę mógł nadrobić zaplanowane, lecz stracone przez deszcz kilometry :).

Sobota, 18 maja 2013 Komentarze: 5
Dystans 147.33 km
Czas 06:06
Vśrednia 24.15 km/h
Wypad do Torunia chodził za mną jak cień już od dłuższego czasu. Niestety, mimo najszczerszych chęci zawsze jakieś zrządzenie losu kazało odłożyć tę trasę na inny termin. Wczoraj jednak na tyle się na nią nakręciłem, że postanowiłem choćby nawet solo ją zrealizować. Pro forma zaproponowałem wspólną jazdę Marcinowi, ale Ten poinformował mnie, że nie będzie w stanie całej soboty przeznaczyć na śmiganie i tym razem musi spasować. Pan Jurek już jakiś czas temu informował, że w niedzielę 19.05 czeka Go impreza i sobotę musi przeznaczyć dla wyższych celów. Mówi się trudno, żyje się dalej. Postanowiłem, że śmignę znalezioną na gpsies.com trasą Ola, który śmigał ją kiedyś w odwrotnym kierunku. Szybki upload gpx-a do Locusa i przewodnik gotowy. Na moje własne, prywatne i głupie szczęście przytomnie przypomniałem sobie historię z wypadu do WPN. Wtedy dosłownie na koniec trasy bateria w telefonie wskazywała równiutkie 2% naładowania, więc postanowiłem dla własnego bezpieczeństwa wydrukować sobie zaplanowany na dziś szlak. Jak się później okaże, była to dobra decyzja. Spakowałem też plecak, przygotowałem mój przedpotopowy aparat (telefon trzeba było oszczędzić dla Locusa), skromny prowiant, wodę w bidonach i poszedłem spać by startować wypoczętym.
Budzik nastawiłem na 8.00, ale już o 6 z groszami oczy miałem jak dwuzłotówki. Zastanawiam się czy to efekt nakręcenia z powodu wyjazdu, czy też pięknie świecącego słońca mimo zapowiadanych burz. Tak czy inaczej już nie zasnąłem, więc przed kompem z kawą w ręku przeczekałem do 8.30. Później szybka kąpiel i przed 9 kurs do umówionego dzień wcześniej strzyżenia. Poszło szybko i o równej 9.30 wystartowałem w trasę do Toronto :) Początkowo z wiatrem do Strzyżewa Kościelnego i dalej przez kolejne dwa Strzyżewa do Jastrzębowa. Rano jechało się bardzo przyjemnie, ponieważ temperatura była znośna, słoneczko przyjemnie rozgrzewało, a wiatr wiał głównie w plecy. Dalej z Jastrzębowa udałem się w kierunku Wydartowa. Tu na jakieś 2 km Locus przestał rejestrować ślad, ewidentnie z mojej winy - pauza nie wcisnęła się przecież sama. Dobrze, że zorientowałem się po tylko 2 kilometrach. W Wydartowie przystanąłem na chwilę by strzelić fotkę starej kuźni.

Stara kuźnia w Wydartowie © kubolsky


Z tego co wiem (a wiem dobrze, bo widziałem na mapie :P ) gdzieś tu ukryty jest kesz. Niestety nie miałem czasu na poszukiwanie skrzynek po drodze, czego teraz trochę żałuję. Z drugiej strony jest to solidny motywator by pyknąć sobie tripa raz jeszcze :) Dalej przez dosłownie chwilkę DK15 by za moment odbić na Mogilno. Tu również przystanąłem na rozjeździe przy pomniku, na temat którego rozmawialiśmy intensywnie z Bobiko. Wtedy jeszcze nie do końca wiedzieliśmy o co z tym pomnikiem chodzi, lecz teraz gdy miałem okazję cyknąć z bliska fotę tablicy pamiątkowej, sprawa się wyjaśniła :)

1000 km w czynie społecznym! © kubolsky


Do Mogilna zeszło ekspresem, chwila przez miasto i już znowu jestem na szlaku. Miałem udać się w kierunku Strzelec, lecz minąłem odpowiednie skrzyżowanie na którym chwilę wcześniej cykałem kolejną dziś fotkę.

Opuszczona wieża cisnień © kubolsky


Szybkie zerknięcie na mapkę i cofka do zakrętu. Stąd już prosto do samych Strzelec z jednym tylko odbiciem w Czarnotulu. Ze Strzelec do Ołdrzychowa kręciłem wzdłuż brzegu jeziora Pakoskiego wykręcając bardzo ładne "U" ;) W Ołdrzychowie musiałem zostawić akwen za sobą by pokręcić dalej w kierunku Inowrocławia (do którego ostatecznie i tak nie miałem trafić). Przez Markowice, Bożejewice i Sławsk Wielki trafiłem na obrzeża Kruszwicy. Miasto z pewniej odległości daje się poznać nie tylko przemysłowymi zabudowaniami zakładów tłuszczowych oraz cukrowni, lecz również intensywnym zapachem margaryny :) Według mapy wychodziło, że Kruszwicę również zostawię z boku, więc strzeliłem fotkę tego co dane mi było w tym mieście widzieć.

Przemysłowa Kruszwica © kubolsky


Zostawiając Kruszwicę po prawej ręce zatrzymałem się po raz pierwszy w dniu dzisiejszym na dłuższą chwilę w Sklepie Spożywczym nr 7 w Kobylnikach. Tu uzupełniłem zapasy wody, strzeliłem szybkiego energetyka, wtrząchnąłem batona i pokręciłem dalej. Wzdłuż Kanału Noteckiego przez Szarlej i Łojewo trafiłem do Sikorowa. Odbijając w prawo trafił mnie pierwszy w dniu dzisiejszym solidny wmordewind. Dodatkowo pozostawione za sobą 80 km i odczuwalnie mniej sił niż na początku sprawiło, że dopadł mnie kryzys. Logicznie jednak rozumując doszedłem do wniosku, że nie ma sensu zawracać (tak, gdzieś taki przebłysk się pojawił), bo do domu dalej niż do ustalonego na dziś celu. Lekko zdemotywowany pokręciłem ciut wolniej dalej. Kolejną pauzę zaliczyłem na przystanku w Marcinkowie. Tu wciągnąłem wiezionego z domu banana i jakimś cudem odzyskałem brakujące siły. Najwidoczniej żołądek domagał się zapchania. Dodatkowo dystans pozostały do Gniewkowa to tylko około 20 km, a z Gniewkowa rzut beretem do Toronta sprawiły, że moje morale zostało podbudowane i z uśmiechem oraz nową porcją sił śmigałem dalej. Tuż przed Gniewkowem pękło 100 km.

Pękła dziś stówa © kubolsky


W samym już Gniewkowie telefon raczył mnie poinformować, że za chwilę nie pozostanie mu żaden zapas energii i z całą pewnością się wyłączy. Ja jednak go potrzebowałem do wykonania tylko jednej rozmowy już na miejscu, więc postanowiłem go przechytrzyć i wyłączyć w momencie gdy jeszcze posiadał jakieś 5% baterii. Tym samym przez lasy do Wielkiej i Małej Nieszawki, a dalej do Torunia przyszło mi śmigać z pomocą nawigacji analogowej, drukowanej dzień wcześniej. Do Wielkiej Nieszawki wiodła prosta droga asfaltowa przez las i nie szło się zgubić, ale w momencie kiedy ów las opuściłem musiałem skorzystać z pomocy wydruków. Coś mi nie pasowało - nie powinienem chyba kierować się w stronę S10... Wyszło na to, że zagalopowałem się dziś po raz kolejny i musiałem zaliczyć kolejną cofkę. Stąd na szczęście bezproblemowo dotarłem najpierw do Wielkiej Nieszawki by odbić w prawo w kierunku Małej Nieszawki i ostatecznie do Torunia. Po parunastu kilometrach po remontowanej drodze i dwóch wahadłach minąłem tablicę "Toruń". Co ciekawe - mimo burzowych prognoz właściwie całą drogę towarzyszyło mi piękne słonko, by ostatecznie u celu mej wyprawy dopadł mnie deszczyk. Skromny bo skromny, ale zawsze :) Postanowiłem, że skoro wyjechałem na rondzie znajdującym się paręset metrów od dworca PKP, to od razu udam się tam i kupię bilet na pociąg powrotny. Tak też uczyniłem i już z biletem w kieszeni śmigałem na Toruńską starówkę. Po drodze jeszcze fotostop na moście...

Panorama Torunia © kubolsky


...i kolejny już przy Koperniku na rynku.

Ratusz i Kopernik © kubolsky


Tutaj też postanowiłem wskrzesić mój telefon licząc, że odpali i pozwoli mi wykonać jedną, krótką rozmowę. Udało się i po chwili zaanonsowany kręciłem do Szwagrostwa, gdzie na weekend przyjechała reszta mojej rodzinki :) Na miejscu skorzystałem ze zbawiennego prysznica, później kawka, ciacho, gaducha i 2,5 godziny zleciało jak z bicza strzelił. Do odjazdu pociągu pozstało pół godziny, więc trzeba było się zbierać. Wiedziony obawą że nie zdążę i bana mi spieprzy, niczym błyskawica z bólem kolkowym w boku w ciągu 15 minut znalazłem się na peronie. Tu już z górki - do pociągu i można wracać do domciu. Tym razem śmigałem piętrusem, który nie posiada na swoich końcach większego przedziału na rowery. Trzeba więc było opracować jakiś patent :)

Fura w pociągu © kubolsky


O 20.30 wysypałem się na dworcu w Gnieźnie i z zapasem 30 minut pokręciłem do Piotra i Pawła po jak najbardziej zasłużone piwko na wieczór. Dociążony niskoprocentowym alkoholem w plecaku o 21.00 dotarłem do domu. Dopiero tu zwróciłem uwagę na pieczenie obu rąk. Jak się okazało, ponad 6 godzin na słońcu odcisnęło swe piętno na obu moich kończynach górnych...

Rąsia po trasie © kubolsky


Tym oto sposobem minął kolejny udany rowerowy dzień, a ja kładę się spać obmyślając plan na dzień jutrzejszy. Tym razem chyba bez szaleństw - kopsnę się na działkę.
Póki co - Dobranoc Państwu!

P.S. Dorzuciłem mały bonus w postaci filmiku z pociągu. Tu opuszczam Inowrocław.

<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/bMbIrbyr0oA"> <embed src="http://www.youtube.com/v/bMbIrbyr0oA" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object><br>
Aha, jeszcze mapka. Ta zawiera jedynie trasę do Torunia, pozostałe kaemy uwzględniłem tylko w statystykach BS.

Piotr i Paweł Kategoria solo
Niedziela, 12 maja 2013 Komentarze: 0
Dystans 7.18 km
Czas 00:26
Vśrednia 16.57 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Weekend pogodowo w dupę, więc choć dla przyzwoitości trzeba było kilka kaemów zaliczyć. Pod wieczór obrałem kierunek Piotr i Paweł, celem nabycia drogą kupna piwa Lubuskie Jasne w ilości trzech butelek. Polecam!
Mapki nie będzie, bo po co :)
Piątek, 10 maja 2013 Komentarze: 0
Dystans 16.45 km
Czas 00:58
Vśrednia 17.02 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Krótko - rundka po mieście, czyli: śniadanko dla Żony, odwiedziny w Galerii i kawa u mojego Zioma - technicznego Krzysztofa, później Rossmann i na koniec benzyna ekstrakcyjna (napęd już wymaga oczyszczenia). Dziś bez mapki bo takie oesy strzelałem, że nikt się w liniach nie połapie ;)
Aha, zamówiłem dziś nowe hample - hydrauliki Shimano Deore M596 i manetki Alivio SL-M410. Przy dobrych wiatrach w poniedziałek montaż i testowanie ^^
Piątek, 19 kwietnia 2013 Komentarze: 11
Dystans 91.53 km
Czas 05:05
Vśrednia 18.01 km/h
Vmax 50.20 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Dzień przywitał mnie pogodą iście rowerową. No może wiatr nie był do końca z tych wymarzonych, ale znośny. Dzisiejszy dzień również postanowiłem odpowiednio spożytkować na jazdę. Zaplanowałem ruszyć do południa wiedząc, że czeka mnie jazda solo (za czym nie przepadam), bo Marcin "dziobie" do szkoły, a pan Jurek pracuje. Chwila dumania w fotelu i już wiedziałem, że śmignę do Poznania. Był tylko jeden problem - nie znam trasy. Znaczy się znam, ale obie znane mi wersje (DK5 i nowa S5) dedykowane są zmotoryzowanym. Jazda rowerem po tej pierwszej to czyste szaleństwo, po tej drugiej zwyczajnie nie wolno :) Korzystając z okazji, że trasę muszę wykombinować sam postanowiłem, że dziś przetestuję zakupioną w Google Play Locus Maps Pro, w połączeniu z GPSies. O appce wcześniej się sporo naczytałem (pod niebiosa wychwalał ją bobiko;) ). Odpowiednio ją pod siebie skonfigurowałem (a jest co konfigurować - to naprawdę wielki, turystyczny multitool), oraz dograłem za pomocą zewnętrznego pluginu "kesze" w okolicy. Następnie przysiadłem przed kompem, odpaliłem gpsies.com, wyrysowałem zaplanowaną trasę i wyeksportowałem ją do Locusa. Nie chcąc tracić więcej czasu szybko ubrałem się na długo (spodnie i bluza, bez warstwy izolacyjnej) bo słońca praktycznie nie było, a wiatr choć ciepły to odczuwalny, spakowałem do plecaka krótsze warstwy ubrania (tak na wszelki wypadek), oraz niezbędne narzędzia (również na wszelki wypadek), woda w bidon, kask na łeb i punkt 11.00 ruszam! Początkowo objeżdżoną już drogą do Dziekanowic, gdzie zaliczyłem kesza Drużyna Piastowska. Wpisałem się zaraz za marcingt i sebekfireman :)

Piastowska drużyna © kubolsky


Po chwili śmigałem dalej do Lednogóry, gdzie odbiłem na Moraczewo. Zaraz po opuszczeniu zabudowań zmieniła się nawierzchnia z bitumicznej na utwardzoną, ziemną drogę polną. Muszę przyznać, że bardzo mnie to ucieszyło - w końcu przetestowałem porządnie Epicona w terenie. Rezultat? Jest re-wel-ka! :) Ekstra wybiera nierówności, jedzie się mega komfortowo. Następnie trasa wiodła przez chwilę asfaltem, żeby znowu przejść w polne szlaki. Tu też napotkałem pierwszą i jedyną przeszkodę w postaci piaszczystego podjazdu. Zmusił mnie on do podprowadzenia kawałek roweru, aby po chwili z powrotem na niego wsiąść i śmigać dalej. Po ponownym wyskoczeniu na asfalt pokręciłem do Krześlic, gdzie cyknąłem fotkę pałacu.

Pałac w Krześlicach © kubolsky


Dalej czarna droga wiodła gładko do Wronczyna gdzie odbiłem w kierunku Tuczna, tym samym wjeżdżając do Puszczy Zielonka (poinformowała mnie o tym fakcie stosowna tablica). Nadal asfaltami śmigałem przez las. Opuszczając zadrzewiony teren przed Karłowicami pierwszy i właściwie ostatni raz tego dnia dopadł mnie naprawdę solidny wmordewind, skutecznie obniżając prędkość do około 18 km/h. Tak snułem się aż do Wierzonki. Wjeżdżając do w/w miejscowości czułem przechodzące mnie po karku dreszcze - w końcu to fyrtel grigora, spodziewać się można wszystkiego ;)

Wierzonka © kubolsky


Bezpiecznie i po cichu przejechałem przez Wierzonkę kierując się w stronę Wierzenicy, gdzie obfociłem pierwszy (z dwóch dzisiaj) drewniany kościół na "Szlaku drewnianych kościołów wokół Puszczy Zielonka".

Drewniany kościół w Wierzenicy © kubolsky


Dalej najpierw kawałek kocimi łbami, później ubitym piachem w stronę Kicina. Po drodze przystanąłem cyknąć fotkę Dziewiczej Góry i wieży na niej ulokowanej.

Dziewicza Góra © kubolsky


Po chwili wpadłem do Kicina. Tu również fotostop przy kościółku.

Drewniany kościół w Kicinie © kubolsky


W dalszej kolejności pomknąłem przez las do Koziegłów (tak to się chyba odmienia :P ). Zauważyłem, że lasy pomiędzy obiema miejscowościami są odgrodzone, a na każdym praktycznie drzewie wiszą tablice informujące o zakazie wstępu z powodu znajdujących się tam niewybuchów. Ciekawe ilu śmiałków po zmroku się tam już wybrało i ilu wróciło ;) W końcu przez Koziegłowy do drogi nr 196, w lewo i praktycznie byłem już w Poznaniu. Wystarczyła chwila jazdy przez moją ukochaną stolicę Wielkopolski by zrozumieć, dlaczego znajduje się ona na szarym końcu miast przyjaznych rowerzystom. Niby ścieżki są, niby kontrapasy są, ale to wszystko jakieś takie nieprzemyślane, rozlazłe i utrudniające jazdę. Jakoś się przez ten Poznań przebiłem, choć mimo faktu, że znam go całkiem dobrze to miałem pewne wątpliwości czy drogami którymi śmigałem mogę jechać rowerem, czy raczej powinienem chodnikiem bo akurat w kilku miejscach ścieżki rowerowej nie uświadczyłem. Tak rozmyślając dotarłem na Ostrów Tumski...

Ostrów Tumski © kubolsky


...następnie mostem nad Wartą i ul. Chwaliszewo na Stary Rynek...


Poznański Ratusz © kubolsky


Poznański Stary Rynek © kubolsky


Zamek Przemysła © kubolsky


...by ostatecznie wzdłuż Placu Wolności, mostem Teatralnym i rozrytą Kaponierą trafić na dworzec Poznań Główny.

Nowy dworzec Poznań Główny © kubolsky


Jak to się stało, że trafiłem akurat w to miejsce? Ano po porostu, najzwyczajniej w świecie nie chciało mi się kręcić do Gniezna z powrotem :) Wolałem dotrzeć rozklekotanym "Kiblem" o przyzwoitej godzinie i mieć coś jeszcze z popołudnia :)
Na dworzec trafiłem akurat. Mimo kolejek w kasach, 15 minut tam spędzone w zupełności wystarczyło, by zakupić bilet z dopłatą za rower oczywiście i ze spokojem zejść na peron 2, gdzie czekał podstawiony już osobowy do Gniezna. Wtarabaniłem Furę do przeznaczonego ku temu przedziału, rozsiadłem się wygodnie na skaji i poklekotałem baną z powrotem. Przed odjazdem, do przedziału wsiadła gimbusowa parka z podpoznańskiej wsi (bynajmniej tak wyglądali) i przez przypadek usłyszałem o czym rozmawiają. Moją uwagę przykuło jedno zdanie - dziewoja do chłopaka: "Patrz jaki fajny rower, chyba z 10 000 kosztuje, co? Naprawdę fajny!" Miło wiedzieć, że Fura sprawia wrażenie roweru o wartości przynajmniej kilkukrotnie przekraczającej wartość właściwą... ;)

Fura jedzie baną :) © kubolsky




Poniedziałek, 15 kwietnia 2013 Komentarze: 7
Dystans 45.16 km
Czas 01:55
Vśrednia 23.56 km/h
Vmax 40.30 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Poniedziałek. Od poniedziałku nie można się za bardzo przemęczać, więc dziś postanowiłem pracować w Poznaniu :P. Po części decyzja ta spowodowana była przepiękną pogodą i chęcią wykorzystania jak największej ilości czasu na jazdę rowerem. Właściwie nie po części, a w znakomitej większości. A tak serio to aura była jedynym powodem :)
Przed wyjazdem z Poznania odwiedziłem moje dwie, standardowe miejscówki - specjalistyczny sklep piwny - Ministerstwo Browaru, oraz Decathlon Franowo. W obu zostawiłem trochę gotówki. W pierwszym przybytku zakupiłem kilka piw (tu muszę nadmienić, że poza rowerem moją pasją jest również szeroko pojęte browarnictwo) - trzy z mojego ulubionego gatunku American IPA, oraz jednego, klasycznego, niemieckiego pilsa.

3x AIPA, 1x Klasyczny, Niemiecki Pils © kubolsky


Do Decathlonu wpadłem jak zwykle się rozejrzeć, i jak zwykle z czymś musiałem wyjść. Moim łupem padł bezprzewodowy licznik B'Twin COUNT 8, oraz "bezbarwne" okulary.
Po przyjeździe do domu trochę się ogarnąłem, przebrałem "na krótko" (pogoda do tego wybitnie zachęcała) i wyskoczyłem pełen chęci do jazdy, lecz bez żadnego konceptu na trasę. Postanowiłem więc dryndnąć do Marcina z propozycją wspólnej jazdy. Marcin odebrał, lecz okazało się, że był już daleko w trasie, w okolicach Murowanej Gośliny. Tym sposobem pozostała mi jazda solo.
Początkowo bez pomysłu ruszyłem na wschód, ale wystarczyło parę minut jazdy by stwierdzić, że o ile chodząc po dworze jest naprawdę ciepło, tak jadąc rowerem, pęd wiatru solidnie daje popalić. Zatoczyłem więc kółeczko po dzielni i wróciłem do domu celem uzupełnienia odzieży wierzchniej. Tym razem opuszczając swój fyrtel ruszyłem na zachód, w stronę Dziekanowic. Postanowiłem, że dzisiejszą trasę będę wyznaczał z upływem kolejnych kilometrów. Tym sposobem po krótkiej chwili znalazłem się w Łubowie, gdzie przystanąłem strzelić fotkę drewnianego kościółka.

Drewniany kościół w Łubowie © kubolsky


Ruszyłem dalej "ścieżką" rowerowo-pieszą (celowo w cudzysłowie - nie dość, że z kostki, to jeszcze nierówna jak powierzchnia księżyca :/), odbiłem na Dziekanowice i ostatecznie dotarłem na Ostrów Lednicki. Zatrzymałem się po drodze na plaży cyknąć fotkę...

Plaża w Dziekanowicach © kubolsky


...po czym pokręciłem w stronę bramy muzeum. Ta oczywiście była zamknięta, bo i samo muzeum póki co nie działa. Tu również strzeliłem focię i wykręciłem rogala.

Brama na Ostrów Lednicki © kubolsky


Zawracając, matka natura uświadomiła mnie, że nie może być zbyt pięknie i postanowiła sobie, że będzie ostro dymać z południa. Tym sposobem ruszając w stronę owej "ścieżki" dymało mi prosto w twarz. Po dotarciu do rowerowego szlaku stwierdziłem, że totalnym bezsensem będzie powrót i trzeba by teraz wykombinować dalszą drogę. Wystarczyła chwila niezbyt intensywnego myślenia, by wpaść na pomysł jazdy na Pola Lednickie. Tym sposobem ruszyłem w stronę Ryby trasą, którą nigdy wcześniej nie śmigałem. Na szczęście prowadziły mnie znaki, które doprowadziły mnie pod sam obrany przeze mnie cel pośredni. Tu również chwila focenia i lecę dalej. Nadmienię tylko, że mimo iż mieszkam "żabi skok" stąd, to Rybę widziałem na własne oczy drugi raz w życiu.

Brama III Tysiąclecia © kubolsky


Self focia © kubolsky


Mijając wieś, czy może bardziej osadę Imołki, wyleciałem na drogę Gniezno - Kiszkowo, gdzie skierowałem się oczywiście w stronę tego pierwszego. Wystarczyło opuścić las by zostać brutalnie uderzonym wiatrem wiejącym z kierunku "prostowryjnego". Chcąc nie chcąc prędkość spadła, a spowalniający wiatr towarzyszył mi do samego Gniezna. Wolniejsza jazda, a tym samym rozciągnięcie się w czasie spowodowały, że w głowie zakiełkował mi szatański plan - zatrzymam się w sklepie w Owieczkach i kupię sobie oranżadę na miejscu. O! Plan swoje, a życie swoje - nawet w wiejskim spożywczo-przemysłowym nie uświadczy się już landryny w płynie :(. Musiałem więc zadowolić się wodą i Marsem. Ruszając przyuważyłem jeszcze kicającego po drugiej stronie ulicy szaraka, któremu cyknąłem mało wyraźną fotkę i ruszyłem do domciu. Fotki nie będę jednak wklejał, gdyż podejrzewam, że na owym zdjęciu zająca będę widział tylko ja :P.
Jazda do Gniezna, mimo że pod wiatr przebiegła sprawnie i po chwili ulicą Kiszkowską wleciałem do miasta, a stąd już tylko rzut beretem do domu gdzie w lodówce czekały cztery przepyszne, zakupione dziś w Pozku piwa. Yummie!
Podsumowując - kolejny udany dzień. Apetyt rośnie w miarę jedzenia :).

Na koniec jeszcze mapka z Endo, by tradycji stało się zadość

Sobota, 13 kwietnia 2013 Komentarze: 4
Dystans 42.18 km
Czas 01:41
Vśrednia 25.06 km/h
Vmax 39.60 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
W tygodniu umówiliśmy się z bracholem i ekipą na rowerowy wypad na działkę. Pogoda na weekend zapowiadała się wyśmienicie, stąd też padło na start w sobotę, w południe. Tuż przed 12.00 przyszykowałem się do wyjazdu, spakowałem plecak i wyskoczyłem z rowerem poczekać na Wojtasa. Trzy obroty korbą sprawiły, że dopadła mnie furia, a krew zalała :/.
Dzień wcześniej Fura doczekała się wymiany łańcucha. Ten fabryczny zdążył się już rozciągnąć. Wybór padł na Shimano CN-HG50, opisywany w necie jako solidny i niedrogi. Tego wieczora trochę się namęczyłem z rozkuwaniem starego łańcucha, ponieważ nie posiadam skuwacza, a sam łańcuch nie był spinany spinką. Ostatecznie postanowił skapitulować, a ja naciągnąłem na rower nowy, świeżo nasmarowany. Brak jazdy testowej (było juz dosyć późno) okazał się ogromnym błędem. Gdybym sprawdził jak funkcjonuje odświeżony napęd, dowiedział bym się, że kaseta również musi zostać zastąpiona przez nową. Niestety nie sprawdziłem. Dowiedziałem się o tym nieprzyjemnym fakcie tuż przed wyjazdem i tym samym swój udział we wspólnej eskapadzie musiałem odwołać. Nie poddając się jednak wsiadłem w samochód i udałem się do sklepu rowerowego, celem nabycia drogą kupna nowej. Tu niestety nie miałem zbytniego wyboru, a chcąc za wszelką cenę dotrzeć na działkę jeszcze tego dnia, zakupiłem Shimano CS-HG41 wraz z kluczem montażowym, udałem się z powrotem do domu i po pół godzinie miałem znów sprawny rower. Gdy w końcu gotowy byłem do wyjazdu (ponownego), jak na złość pogoda pokrzyżowała moje plany. Najprawdopodobniej znudziło się jej sypanie śniegiem i postanowiła rozszerzyć swój repertuar o deszcz :/. Tym samym czekało mnie kolejne pól godziny siedzenia w domu. Gdy w końcu łaskawie przestało lać z nieba zebrałem się po raz kolejny, lecz po wyjściu za próg uwagę mą przykuły kolejne ciemne, szybko zbliżające się chmury. Przytomnie postanowiłem po raz kolejny odłożyć start, i dobrze zrobiłem. Nie minęło 10 minut i znowu lało. Kolejne pół godziny w domu :/. Siedząc z dupą w miejscu ustaliłem sam ze sobą, że jak tylko tym razem przestanie, to choćby nie wiem co się działo jadę. Przestało, a ja ruszyłem z kopyta. Po wyjeździe z miasta szybka analiza nieba nad głową wykazała, że za plecami mam kolejną chmurę, a na domiar złego ta poprzednia nie zdążyła za daleko uciec. Mimo perspektywy chcącego mnie dopaść deszczu i tak jechało się wyśmienicie. 3/4 trasy to zasuwanie z wiatrem w plecy i prędkością stałą koło 30 km/h. Tylko sporadyczne chwilowe zmiany kierunku powodowały, że atakowały nie boczne, dość silne podmuchy. Ostatecznie w zadziwiająco szybkim tempie dotarłem do OW w Skorzęcinie, gdzie postanowiłem strzelić panoramę

Wjazd do Skorzęcina © kubolsky


Opustoszały ośrodek wygląda dość osobliwie. Generalnie jestem jedną z tych osób, które w sezonie trzymają się od tego miejsca z daleka. Zeszłoroczny rodzinny wyjazd utrwalił mnie w przekonaniu, że o odpoczynku tam nie ma mowy, gdyż "ludziów tam jak mrówków" i nie da się normalnie przemieszczać, leżenie na plaży to jedna wielka rewia mody, a odbijające się od łysych głów karczków słońce oślepia człowieka na każdym kroku. Poza tym ceny z kosmosu i kolejki do wyjazdu autem na całą długość OW (kolejka=czekanie przez polowę pobytu, jeśli nie dłużej).
Tym razem jednak nie było najmniejszego problemu z przejazdem od bramy do bramy i już po chwili pomknąłem lasem w stronę urokliwego skrótu w klimatach XC, ze Skorzęcina do Wylatkowa. Generalnie obawiałem się błota w lesie i zerowej przejezdności owego skrótu z powodu rozebranej, albo zalanej kładki. Całe szczęście przed moim wyjazdem zadzwonił Wojtas z informacją, że śmiało mogę tędy śmigać. Jak zresztą widać, po kładce można przejechać bez najmniejszego nawet kontaktu z wodą

Skrót do Wylatkowa © kubolsky


Teraz tylko szybko przez łąkę i jestem w Wylatkowie. Stąd asfaltem do Przybrodzina i w lewo na Ostrowo. Wyjazd z lasów we Wylatkowie to nieprzyjemne zderzenie z wmordewindem, ale wypracowana niezła, średnia prędkość zmusiła mnie do nie poddawania się. Tym samym mimo mojej miizernej aerodynamiki przemknąłem szybko do Przybrodzina, a następnie przez las śmigąłem do mety. Tam czekało na mnie zimne piwko, a to solidny motywator do jazdy :)
Dzięki sprzyjającemu w znakomitej większości trasy wiatrowi w plecy i silnemu zaparciu się na szybki przejazd, 45 km trasy pokonałem w 1:40, co jest mam nadzieję jakimś moim personal best. Mam nadzieję, bo nadal tego nie wiem - zwyczajnie nie śledzę swoich rowerowych poczynań ;)

Na miejscu już tylko szybki prysznic, skok w normalne ciuchy, piwo w dłoń i pierwszy grill w tym roku :) Później już tylko rozmowy do późnego wieczora, za każdym opróżnionym browarewm coraz śmieszniejsze i coraz bardziej absurdalne :P

Sobota, 6 kwietnia 2013 Komentarze: 2
Dystans 14.85 km
Czas 00:46
Vśrednia 19.37 km/h
Vmax 38.60 km/h
Temp. 7.0 °C
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
Korzystając z nieśmiało poprawiającej się aury postanowiłem wyskoczyć na rower, a przy okazji owego wypadu zaliczyć dodatkową korzyść. Zadzwoniłem więc do koleżanki celem umówienia się do fryzjera. Los mi sprzyjał i mogłem ruszać. Jechało się naprawdę fajnie i powiem szczerze, że pierwszy raz od dawna zacząłem wyczuwać nadchodzącą (w końcu!) wiosnę :) Ostatecznie nie licząc przerwy na ścięcie ;) wykręciłem szybką pętlę przez miasto, następnie Różą na Winiary i z Winiar do domu. Po drodze zatrzymałem się jeszcze na ulicy Żabiej, aby cyknąć fotkę pałacyku/kamienicy/budynku mieszkalnego na wzgórzu Kustodii.

Kamienica na wzgórzu Kustodii © kubolsky


Mam też nadzieję, że nie jest to ostatni wpis dnia dzisiejszego. Postaram się wyciągnąć pana Jurka i Marcina :)
Środa, 3 kwietnia 2013 Komentarze: 3
Dystans 10.00 km
Czas 00:30
Vśrednia 20.00 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Co się będę oszukiwał - ta pogoda, mimo że ciut lepsza, niezbyt nastraja mnie do jazdy. Klnę pod nosem, ponieważ prognozy sprzed jakiegoś czasu obiecywały znaaacznie więcej i swój urlop miałem spędzić aktywnie, nabijając keamy, a realia wyglądają tak, że w ciągu dwóch dni wykręciłem (o zgrozo!) niecałe 24km :/
Dziś wsiadłem na rower tylko dlatego, że miałem do zrobienia niewielkie, lecz niezbędne zakupy i postanowiłem kopsnąć się do PiP. Po drodze nie aplikowałem sobie bezpośrednio w kanały słuchowe gitarowego brzmienia, więc całe dzisiejsze 10 km towarzyszyło mi nieznośne skrzypienie gdzieś z roweru. Początkowo myślałem, że to suport. Po chwili namysłu i eksperymentów tą opcję skreśliłem. Kolejne do głowy przyszły mi widły. Tak szybko jak przyszły, tak szybko odeszły - no gdzie, nowe widły?! Po chwili doznałem olśnienia - to musi być sztyca/siodło i ich system montażowy. Wracając poddałem Epicona testowi o którym mowa w tytule wpisu - droga wiodła przez gnieźnieński rynek i deptak, wyłożone na całej długości "kocimi łbami". Zgodnie z odwiecznym prawem, skoro w tamtą stronę miałem pod górkę, to z powrotem nie ma innej opcji - musi być w dół :) Rozpędziłem się i wzbudzając wszechobecne przekleństwa mijanych przechodniów pomknąłem na dół. Krótko - poczułem, że jest znacznie lepiej niż z fabrycznym amorkiem ^^
W domciu dobrałem się do rury podsiodłowej - solidnie ją wyczyściłem, nasmarowałem i zamontowałem na nowo, ciut wyżej nawet niż pierwotnie :P Nie byłem niestety do końca przekonany do słuszności moich działań, więc postanowiłem rozkręcić jeszcze siodło wraz z mocowaniem. Pierwszy ruch imbusem spowodował, że moja pewność wrosła do granic możliwości - śruba wydała ten nieprzyjemny dźwięk, który towarzyszył mi całą dzisiejszą drogę. Rozkręciłem wszystko, wyczyściłem, nasmarowałem i skręciłem do kupy. Mam nadzieję, że jutro pojeżdżę w ciszy. Tak, jutro mam nadzieję kontynuować testy ;)

EDIT 04.04.13 - Wypad do PiP po Lubuskie Jasne. Wspaniale jest jeździć w ciszy gdy nic nie skrzypi, a jedyny dźwięk jaki dochodzi do uszu to szum Race Kingów :)
Wtorek, 2 kwietnia 2013 Komentarze: 6
Dystans 13.75 km
Czas 00:36
Vśrednia 22.92 km/h
Vmax 32.70 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Więcej danych
W końcu się zebrałem do testowania nowych wideł. Dzisiejsza pogoda, na tle tej z ostatnich dni wyglądała naprawdę znośnie - pochmurno, ale bez opadów, na minimalnym plusie, praktycznie bez wiatru - no trzeba było korzystać. Asfalty w moich okolicach wyglądały na suche i przejezdne, postanowiłem więc wykręcić asfaltową pętelkę Gniezno - Krzyszczewo - Pyszczyn - Gniezno. Siup na rower i heja przed siebie! Pierwsze parę km bylo naprawdę super, ale niestety po odbiciu z drogi Gniezno - Zdziechowa w stronę Krzyszczewa okazało się, że tam gdzie ruch jest znikomy na drogach nadal rządzi pośniegowa, śliska breja. Pewnie gdybym przed wyjazdem wykręcił SPD i wkręcił normalne pedały pofatygował bym się w tą srytę, lecz przypięty do roweru czułem się dość niepewnie i postanowiłem zawrócić. Summa summarum kaemów wyszło niewiele, średnia prędkość nie najgorsza, a trzy tygodnie bez jazdy dały się odczuć (nie jakoś intensywnie, ale zawsze).
Po drodze strzeliłem jeszcze cztery fotki, z czego dwie to panoramki :). Można je oblukać poniżej. Dodam tylko, że ostatnie zdjęcie ma niewiele wspólnego z kręceniem na rowerze, ustrzeliłem je bardziej z sentymentu - tam mieszkali i pracowali kiedyś moi Dziadkowie, tam też spędziłem kawał swojego życia. Jak wszystko co miało miejsce dawniej, za dzieciaka, tam również kiedyś było ładniej/fajniej/lepiej/ciekawiej.

Panorama osiedla Winiary oraz wlotu do miasta z ulicy Powstańców Wlkp © kubolsky


Powstańców Wlkp, kierunek Gniezno © kubolsky


Widok na os. Winiary z ulicy Powstańców Wlkp (Kustodia) © kubolsky


Tu też się wychowywałem :) © kubolsky


Wróćmy jeszcze na chwilę do tytułu wpisu. Jak już pisałem, wyjeżdżając postanowiłem, że po drodze sprawdzę jak pracują nowe widły. Niestety mimo najszczerszych chęci na gładkim asfalcie ciężko sprawdzić jak amor wybiera nierówności, w teren to w ogóle póki co się nie zapuszczam, a ostatecznie nawet zapomniałem, że mam blokadę skoku i że mógłbym obczaić, jak zblokowany amor sprawdza się na równej nawierzchni (znaczy jaka jest przewaga zblokowanego amorka nad tym nawet lekko bujającym). Ostatecznie z testów wyszło praktycznie wielkie nic. Trzeba po prostu poczekać na bardziej sprzyjające testom warunki. Na lepsze warunki poczekam również z nową focią Fury ;)

Na koniec końców jeszcze tradycyjnie mapka:

TROCHĘ O MNIE

Ten blog rowerowy prowadzi kubolsky z miasta Poznań
  • Mam przejechane 87089.27 kilometrów
  • Jeżdżę ze średnią prędkością 21.87 km/h


87089.27

KILOMETRÓW NA BLOGU

21.87 km/h

ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ

165d 22h 11m

CZAS W SIODLE