W poszukiwaniu szlaku do Poznania
Kategoria solo
Niedziela, 15 lutego 2015
Komentarze:
0
Dystans
87.81 km
Czas
04:29
Vśrednia
19.59 km/h
Vmax
42.73 km/h
Tętnośr.
141
Tętnomax
162
Kalorie
4558 kcal
Temp.
8.0 °C
Sprzęt
[RIP] Accent Peak 26
Ze mną już tak jest, że jeśli się zaprę to swoje osiągnę :). Chodził mi po głowie ten Poznań od dłuższego czasu, aż w końcu nastała tak piękna niedziela, że żal było jej nie wykorzystać. 6:30 na tarczy, oczy jak pięć złotych, wiem że już nie zasnę. Trudno. Ogarnąłem się, wyszykowałem rower, spakowałem plecak i co... I nic. 8:00, jeszcze ciut za zimno. W końcu jednak po 10:00 zrobiło się na tyle ciepło, że można było ruszać. Plan był prosty - lecę do stolicy Wielkopolski PTR-em. W trasę ruszyłem koło 10:30 i już pierwsze obroty korbą zwiastowały naprawdę przyjemną jazdę - wiatr choć silny, to wiał w kieunku zachodnim, czyli prosto w plecy :). Dzięki sprzyjającym siłom natury do Moraczewa dotarłem osiągając zawrotną srednią rzędu ponad 24 km/h. Do momentu kiedy pod kołami szumiał asfalt było spoko. Problemy zaczęły się po zmianie nawierzchni. Pierwszy terenowy odcinek szlaku do Węglewa przywitał mnie glebą prosto w błoto. Było koszmarnie grząsko, w pewnym momenie kierownica zawinęła się samoistnie na koleinie i po sekundzie przytulałem glebę. Pierwsza myśli - wracam. No ale zaraz zaraz - zgodnie z zasadą "rowerzysta musi się uwalić" wypada jechać dalej. Tak też uczyniłem, choć nie uwalony, a solidnie upierdolony od stóp do głów :). Wyschnie po drodze, strzepie się i będzie ok ;). Z taką myślą ruszyłem dalej. W Węglewie znów chwyciłem czarne, przystałem na chwilę otrzepać rower z błota i po chwili ruszyłem w kierunku Pobiedzisk. Mijając po drodze pobiedziski rynek wykręciłem w stronę Promienka. Tam po raz pierwszy w dniu dzisiejszym musiałem zasięgnąć wiedzy lokalsów - jazda na czuja się zemściła, w tym wypadku ślepą ulicą i torami. Na szczęście miejscowi byli dobrze zorientowali i odpowiednio pokierowali mnie tam dokąd zmierzałem. Znowu chwyciłem teren (PK Promno), choć tu akurat jechało się naprawdę przyzwoicie. W Promienku ponownie asfalt, którym prosto przed siebie pognałem do Biskupic. W Biskupicach mnie pamięć nie zawiodła i bezproblemowo trafiłem na drogę polną do Uzarzewa. Po raz kolejny dane mi było paćkać się w błocie - Aquanet buduje kolektor, więc jest tam mokro, grząsko i nieprzyjemnie. Jakoś jednak udało się dotrzeć do Uzarzewa i chwycić solidne podłoże, choć niestety nie na długo. Szlak odbijał w prawo w kierunku Katarzynek. Żeby nie było za nudno, przede mną raz jeszcze w dniu dzisiejszym rozpościerała się sryta na całą szerokość drogi. Na domiar złego ponownie zgubiłem szlak i zapuściłem się w zagajnik. Kawałek trzeba było wracać, by odbić w kierunku Gruszczyna. Jak się okazało - tam trasa była niewiele lepsza, na dodatek dość stromo pod górę. Jakoś jedak się udało i po chwili sunąłem prostą, solidną polną drogą przed siebie. Gruszczyn minąłem dość szybo (kolejny raz zapędziłem się w niewłaściwym kierunku, choć już nie tak daleko jak w Katarzynkach) i po małej korekcie trasy minąłem tablicę "Poznań". Do miasta wpadłem przez Zieleniec, skąd drogą pieszo-rowerową wzdłuż DK92 śmignąłem w stronę Centrum. Jak się okazało, po raz kolejny i tym razem definitywnie zgubiłem szlak. Sprawa pokomplikowała się na tyle, że na czuja lasem, nadal wzdłuż DK92 trafiłem w okolice cmentarza na Miłostowie. Początkowo myślałem, że uda się przebić na drugą stronę torów i pomykać wzdłuż Warszawskiej, ale się srogo pomyliłem. Trzeba było zawrócić. Po chwili rozkminy postanowiłem przemknąć w stronę ul. Gnieźnieńskiej Bałtycką, w ciągu DK. Ruch na szczęście był znikomy i poszło naprawdę sprawnie. Sunąc w końcu Gnieźnieńską uświadomiłem sobie, że niczym fajnym jest nie znać topografii ścieżek rowerowych w obcym (dla uściślenia - rowerowo obcym) mieście - człowiek czuje się zagubiony, nerwowo rozgląda się na prawo i lewo za znakami. Od tego momentu na szczęście było już łatwiej. W końcu dotarłem tam, gdzie zmierzałem. Ostatecznie DPR-em wzdłuż Hlonda przemknąłem w okolice Śródki. Dzisiejszą trasę oficjalnie zakończyłem nad Maltą.
Dla formalnośći tylko dodam, że znad Malty należało przetransportować swoje cztery litery na dworzec (z tym nie było problemu), kupić bilet (z tym również nie było problemu) i wyczaić najbliższą banę (odjeżdżała za 10 minut).
W Gnieźnie zameldowałem się koło 18:00. Z dworca żwawo pokręciłem do PiP po całe jedno, należne mi piwo. Ze sklepu już bezpośrednio do domu.
Podsumowując - taki luty to ja lubię. Piękne, wiosenne słońce, aż żyć się chce. Zero zmęczenia no i ten sprzyjający wiatr. Wiem że się powtórzę, ale co z tego: wiosno-napierdalaj!!!
Dla formalnośći tylko dodam, że znad Malty należało przetransportować swoje cztery litery na dworzec (z tym nie było problemu), kupić bilet (z tym również nie było problemu) i wyczaić najbliższą banę (odjeżdżała za 10 minut).
Brudas w Kiblu - wracamy do domu© kubolsky
W Gnieźnie zameldowałem się koło 18:00. Z dworca żwawo pokręciłem do PiP po całe jedno, należne mi piwo. Ze sklepu już bezpośrednio do domu.
Podsumowując - taki luty to ja lubię. Piękne, wiosenne słońce, aż żyć się chce. Zero zmęczenia no i ten sprzyjający wiatr. Wiem że się powtórzę, ale co z tego: wiosno-napierdalaj!!!
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.