Wybrzeże 2013: ...i z powrotem.
Kategoria solo
Niedziela, 28 lipca 2013
Komentarze:
0
Ostatni dzień pobytu nad morzem. Rowerowo niespełniony i wymęczony panującym skwarem ruszyłem z jedną tylko sakwą (druga, cięższa pojedzie z resztą rodzinki autem następnego dnia) na dworzec do Słupska. Aby za specjalnie się nie spinać wystartowałem dobre 2,5 godziny przed planowanym odjazdem pociągu. Postanowiłem ciut wydłużyć sobie trasę, jadąc drogą, którą zwykle śmigam autem, a która tylko w części pokrywa się ze szlakiem rowerowym. Na dworcu byłem po godzinie i kwadransie, zostawiając za sobą równo 30 km. Miałem jeszcze czas na zakup energetyka, jakichś kanapek i strzelenie pożegnalnej foty na peronie ;).
Pociąg podjechał punktualnie, znalazłem odpowiedni wagon i miło się zaskoczyłem - w końcu trafiłem na skład z porządnym wagonem rowerowym, tzn. w połowie przeznaczonym na rowery, a w drugiej połowie wyposażonym w fotele "samolotowe". Podróż do Tczewa mimo towarzystwa gderających Niemców przebiegła prawie dobrze. Prawie, ponieważ wjeżdżając do Trójmiasta ilość osób w wagonach zaczęła się w zastraszającym tempie podwajać i potrajać :/. Na dodatek w Gdyni i na stacji Gdańsk Główny do wagonu wsiadła kolonia :/. Całe szczęście, że z Trójmiasta do Tczewa był rzut beretem, gdyż nie wiem jak długo wytrzymał bym jazdę z czyimś tyłkiem na wysokości mojego nosa... Wysiadając w Tczewie dysponowałem zapasem czasowym rzędu 40 minut, które postanowiłem spędzić na peronie. W międzyczasie konkretnie się rozpadało - miła odskocznia od upałów :). Pociąg do domu nadjechał z 10-cio minutowym opóźnieniem, a wejście do niego wiązało się z powrotem do realiów, do jakich przyzwyczaiło nas PKP - przedział na 3 rowery, w którym mój wylądował jako szósty, miejsca tylko i wyłącznie stojące, ścisk, hałas itd. "Pocieszające" (celowo w cudzysłowie) były tylko miny osób wsiadających na stacjach po drodze. O dziwo już w Bydgoszczy udało nam się zgubić opóźnienie i w Gnieźnie byłem zgodnie z rozkładem. Wysypałem się z wagonu z pomocą współpodróżnych i prosto z dworca ruszyłem do domu, tym samym uznając wakacje za zakończone :).
Mapka:
Fura na dworcu w Słupsku© kubolsky
Pociąg podjechał punktualnie, znalazłem odpowiedni wagon i miło się zaskoczyłem - w końcu trafiłem na skład z porządnym wagonem rowerowym, tzn. w połowie przeznaczonym na rowery, a w drugiej połowie wyposażonym w fotele "samolotowe". Podróż do Tczewa mimo towarzystwa gderających Niemców przebiegła prawie dobrze. Prawie, ponieważ wjeżdżając do Trójmiasta ilość osób w wagonach zaczęła się w zastraszającym tempie podwajać i potrajać :/. Na dodatek w Gdyni i na stacji Gdańsk Główny do wagonu wsiadła kolonia :/. Całe szczęście, że z Trójmiasta do Tczewa był rzut beretem, gdyż nie wiem jak długo wytrzymał bym jazdę z czyimś tyłkiem na wysokości mojego nosa... Wysiadając w Tczewie dysponowałem zapasem czasowym rzędu 40 minut, które postanowiłem spędzić na peronie. W międzyczasie konkretnie się rozpadało - miła odskocznia od upałów :). Pociąg do domu nadjechał z 10-cio minutowym opóźnieniem, a wejście do niego wiązało się z powrotem do realiów, do jakich przyzwyczaiło nas PKP - przedział na 3 rowery, w którym mój wylądował jako szósty, miejsca tylko i wyłącznie stojące, ścisk, hałas itd. "Pocieszające" (celowo w cudzysłowie) były tylko miny osób wsiadających na stacjach po drodze. O dziwo już w Bydgoszczy udało nam się zgubić opóźnienie i w Gnieźnie byłem zgodnie z rozkładem. Wysypałem się z wagonu z pomocą współpodróżnych i prosto z dworca ruszyłem do domu, tym samym uznając wakacje za zakończone :).
Mapka:
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.