Travel on Gravel!

kubolsky
Wpisy archiwalne w kategorii

ciekawe

Dystans całkowity:8049.84 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:380:30
Średnia prędkość:21.16 km/h
Maksymalna prędkość:76.41 km/h
Suma podjazdów:19487 m
Maks. tętno maksymalne:197 (107 %)
Maks. tętno średnie:143 (74 %)
Suma kalorii:263993 kcal
Liczba aktywności:57
Średnio na aktywność:141.23 km i 6h 40m
Więcej statystyk
Piątek, 17 sierpnia 2018 Komentarze: 0
Dystans 310.24 km
Czas 17:01
Vśrednia 18.23 km/h
Uczestnicy
Vmax 42.20 km/h
Sprzęt Chuck Norris
Więcej danych
Disclaimer: wpis ten publikuję pół roku po wyjeździe, przy okazji uzupełniania zaległości na bs. Nie bijcie za chaotyczność i niespójności ;)

Z konceptem kolejnego (w moim wypadku) wypadu nad Bałtyk na raz, znanego również jako "Nad morze w jeden dzień" wyszedł Micor, dla którego miała to być pierwsza tak długa wyrypa. Po dłuższej chwili wahania (przejechany w 2018 roku dystans powinien owo wahanie skutecznie wyjaśnić) zdecydowałem się na ów koncept przystać i tym samym 17.08 tuż po 21:00 ruszyliśmy z Poznania na północ Polski.
Trasę zapożyczyliśmy od Sebastiana i z w zasadzie nielicznymi modyfikacjami ruszyliśmy Jego śladem. Jechało się do tego stopnia wyśmienicie, że pierwszą dłuższą pauzę na uzupełnienie spalonych kalorii zorganizowaliśmy w Krajence. Tuż po ponownym starcie odczuliśmy dość znaczny spadek temperatury powietrza, więc trzeba było przyodziać dodatkowe warstwy ubrania. Naszym kolejnym celem było Jastrowie, a w zasadzie znajdujący się pod Jastrowiem wysadzony most kolejowy. Muszę przyznać, że pod osłoną nocy robił mega wrażenie. Zdjęcia możecie podejrzeć we wpisie Dawida, choć nawet one nie oddają tego co widzieliśmy na żywo. Tuż za Jastrowiem zdjęliśmy bonusowe okrycie wierzchnie i w towarzystwie wschodzącego słońca ruszyliśmy do Kłomina i Bornego Sulinowa zaliczając przy okazji kilka mniejszych atrakcji. W Bornem stuknęło nam 200 km co było idealną okazją na dłuższą przerwę i posiłek. Po circa 30 - 40 minutach przerwy pokręciliśmy dalej mając przed sobą ostatnie 100 km i zero atrakcji na horyzoncie, za to coraz mocniej grzejące słońce. Kolejna pauza to sklep w Połczynie Zdroju, następna w Białogardzie i tak coraz częściej - słabsza niż we wcześniejszych latach kondycja zaczęła dawać o sobie znać. Szerze mówiąc ostatnie 50 km to nierówna walka z samym sobą, ale również cudowny zastrzyk energii i sił na ostatnich 20 km. Co najważniejsze - widok plaży i morza pozwolił zapomnieć o zmęczeniu. Co celu dotarliśmy po 18 godzinach jazdy netto. Na miejscu wiadomo - fotki, fb, social media i te sprawy ;). Uprzedzając kolejne pytanie - nie zamoczyliśmy nawet stóp.
Pozostało nam jedynie dotrzeć do Kołobrzegu nadmorskim DDR-em, pokręcić się po mieście, zrobić zakupy na podróż powrotną i wrócić do Poznania. Właśnie - podróż powrotna to osobna historia, ale nie mam zamiaru znowu do tego wracać. PKP ponownie zaskoczyło. Negatywnie...































Nad morze w jeden dzień 2018: Poznań - Sianożęty | Ride | Strava
Sobota, 1 lipca 2017 Komentarze: 5
Dystans 120.90 km
Czas 05:53
Vśrednia 20.55 km/h
Uczestnicy
Vmax 40.30 km/h
Kalorie 4124 kcal
Temp. 21.0 °C
Sprzęt Chuck Norris
Więcej danych
Tak się jakoś złożyło, że trafił mi się kolejny w przeciągu dwóch tygodni wypad do Piechcina. Pierwotnie byłem średnio chętny jazdy z uwagi na poprzedzającą planowany wyjazd imprezę, ale ostatecznie dałem się namówić samemu sobie - w końcu wyrypa w takim składzie zdarza się nad wyraz rzadko. A szkoda...
Prowodyrem całego zamieszania stał się Grzechu, który waląc prosto z mostu zebrał łącznie 12-osobowy skład. Po 3 godzinach snu, czując się wybitnie dobrze (zważywszy na fakt, że Jelonek tradycyjnie udał się jak nigdy) stawiłem się niezawodnie pod Bolkiem, gdzie czekał już Pan Jurek. Po chwili dobili Mateusz, wspomniany wyżej Grigor wraz z AniąRolnik (który całą trasę, łącznie z dojazdem do Gniezna i powrotem zaliczył na dwóch kołach, ale my tu nie o tym - sam się wyspowiada), SebekAneta i jak zwykle lekko zatarty Marcin (nie bij! ;) ). W dziewiątkę ruszyliśmy do Kruchowa na spotkanie z pozostałą, trzemeszeńską trójką, czyli Świdrem, Grzegorzem i Kacprem. Zebrani w pełny apostolski skład rozpoczęliśmy mega przyjemną, bo z wiatrem pielgrzymkę do Wielkiej Dziury. Trasy jakoś szczególnie (a konkretnie wcale) nie będę opisywał, gdyż każdy zainteresowany znajdzie poniżej jej ślad. Nadmienię tylko że po drodze zaliczyliśmy raptem jedną pauzę w Dąbrowie, połączoną zupełnym przypadkiem z wymianą kichy u Mateusza. Po dotarciu do Piechcina uzupełniliśmy na szybko prowiant i udaliśmy się do głównego celu podróży - zalanego kamieniołomu, a następnie wielkiego, dawnego wyrobiska. Po niecałej godzinie, już w dziesięciu gdyż Grzegorz i Kacper urwali się wcześniej ruszyliśmy w drogę powrotną, tym razem już pod wiatr. Summa summarum nie było tak źle. Rzekłbym nawet, że jechało się całkiem przyjemnie - trochę asfaltu, trochę przełaju i jazdy po polu, trochę ku*widołków, trochę leśnych i polnych duktów. W Szerokim Kamieniu, czyli tuż za Piechcinem udało nam się załapać pod dach chroniąc się tym samym przed krótkim opadem. Przy okazji przeserwisowaliśmy kolejne koło - tym razem panę zaliczył Mr. Jerry. Tnąc prosto przed siebie dotarliśmy do Chomiąży Szlacheckiej, a następnie do Gąsawki skąd nudną leśnostradą, pod osłoną drzew trafiliśmy na Gołąbki. Tu większość ekipy zatrzymała się celem uzupełnienia spalonych kalorii, natomiast ja wraz z Rolnikiem poganiani przez niemiłosiernie upływający czas, w strugach deszczu śmignęliśmy dalej. Po drodze szczęśliwym zrządzeniem losu trafiliśmy na przystanek autobusowy, gdzie przeczekaliśmy solidną ulewę. Po około 15 minutach, już w towarzystwie promieni słonecznych ruszyliśmy do Gniezna, gdzie ostatecznie (a przynajmniej ja) zakończyliśmy sobotni, BS-owy wypad. Było godnie. Dzięki Wam wszystkim za wspólnie spędzony czas. Do następnego!

Poniżej zbiór fotek dzięki uprzejmości Sebastiana i Grzecha, oraz kilka moich. Przy okazji zachęcam do zapoznania się i relacjami pozostałych uczestników "pielgrzymki" :)
































Sobota, 27 maja 2017 Komentarze: 5
Dystans 219.70 km
Czas 08:54
Vśrednia 24.69 km/h
Vmax 39.20 km/h
Kalorie 7651 kcal
Sprzęt Chuck Norris
Więcej danych
A więc tak (polonistka by mnie zabiła za taki start)... Z jednej strony nie chcę się jakoś szczególnie rozpisywać, z drugiej wypadałoby cokolwiek naskrobać. Będzie więc zwięźle, konkretnie i ze sporą ilością zdjęć. Smacznego! :)

Nie da się ukryć, że w kategorii moich ulubionych polskich miast Wrocław stoi praktycznie ex aequo z Poznaniem na pierwszym miejscu, z tym że do tego drugiego jest zwyczajnie bliżej każdym możliwym środkiem transportu. Nie zmienia to jednak faktu że pomysł puszczenia się rowerem do stolicy Dolnego Śląska chodził mi po głowie już od zeszłego roku. Tak się jakoś złożyło, że na minioną już sobotę zapowiadały się idealne warunki i aż żal było nie skorzystać. Uparłem się (a sam ze sobą nie miałem zamiaru się kłócić - to nie miałoby sensu), spakowałem sakwy i punkt 6 rano ruszyłem w swoje pierwsze, ponad 200-kilometrowe solo. Szczegółów trasy opisywał nie będę - poniżej znajduje się mapka. Moim obowiązkiem jest jeszcze zaznaczyć, że nieoceniona okazała się tu pomoc Sebastiana, który jakiś czas temu "rozdziewiczył" ślad w przeciwnym kierunku. Dzięki Sebek!
Pod tablicą "Wrocław" zameldowałem się koło 15:30 z całkiem przyzwoitą średnią przelotową, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że targałem dwie nie takie znowu lekkie sakwy. Podjazdy wchodziły gładko, żaden kryzys po drodze nie chwycił, normalnie pomyślałbym że młody Bóg...gdyby nie te 33 wiosny na karku ;)
Spod tablicy ruszyłem bezpośrednio do Kumpeli, z którą umówiłem się na wrocławskie wojaże. To co działo się po zimnym prysznicu, przebraniu w normalne ciuchy i dotarciu bimbą do centrum zostawię dla siebie ;). 
Powrót do Gniezna na pokładzie TLK Sudety i w iście królewskich warunkach.















































Festung Breslau | Ride | Strava
Poniedziałek, 1 maja 2017 Komentarze: 2
Dystans 167.20 km
Czas 07:20
Vśrednia 22.80 km/h
Uczestnicy
Vmax 45.00 km/h
Kalorie 6394 kcal
Więcej danych
Kolejny, tradycyjny pierwszomajowy trip. Tym razem wybraliśmy się tam gdzie nas na pewno jeszcze nie widzieli - skoro dymało ze wschodu, to ruszyliśmy na zachód. Logiczne :) Za cel obraliśmy Zbąszynek, zaliczając po drodze Poznań, Mosinę, Grodzisk Wielkopolski - ojczyznę Piwa Grodziskiego, oraz parowozownię (choć w porównaniu do naszego kompleksu raczej zwykłą szopkę) w Wolsztynie. Powrót składem KW do Poznania i kolejnym do Gniezna. Wyjazd zaliczony do jak najbardziej udanych :)



























Sobota, 16 lipca 2016 Komentarze: 3
Dystans 302.90 km
Czas 13:48
Vśrednia 21.95 km/h
Uczestnicy
Vmax 43.60 km/h
Kalorie 10592 kcal
Więcej danych
Po kilku podejściach zakończonych niepowodzeniem w końcu udało się nam zebrać do kupy i ruszyć nad Bałtyk. Za ślad obraliśmy trasę do Gdańska zaliczoną 4 lata temu przez Sebastiana, Pana Jurka i Marcina z naniesionymi kilkoma drobnymi zmianami. Zmiany spowodowane były chęcią ominięcia dróg gruntowych, o których stan obawialiśmy się biorąc pod uwagę czwartkowe opady. Ostatecznie okazało się że w terenie tragedii nie było :). Ruszamy punkt 21:00 z Wenecji obierając kierunek na Żnin. Pod osłoną nocy trafiamy do Szubina gdzie organizujemy pierwszą pauzę na posiłek. Zgodnie z prognozami warunki pogodowe okazały się nad wyraz sprzyjające - było praktycznie bezwietrznie (delikatnie wiało z zachodu), a temperatura oscylująca w granicach 12 stopni przynajmniej w moim przypadku pozwoliła kręcić na półkrótko ;). W towarzystwie raz po raz pojawiającego się księżyca, a następnie coraz jaśniejszego nieba dotarliśmy na rynek w Tucholi. Tu zorganizowaliśmy kolejną przerwę na jedzonko. Chwilę później, wraz ze wschodem słońca ruszyliśmy przez przepiękny Tucholski Park Krajobrazowy w stronę Czerska. Spragnieni kofeiny odwiedziliśmy stację benzynową, przy okazji uzupełniając po raz kolejny spalone kalorie. Opuszczając Czersk obraliśmy kierunek na Wdzydzki Park Krajobrazowy, by ostatecznie w Lubaniu wskoczyć na ruchliwą drogę wojewódzką nr 221 prowadzącą do Trójmiasta. Od tego momentu czekała nas jazda gęsiego wśród pędzących aut. Raz po raz mieliśmy okazję korzystać z ciągów pieszo-rowerowych, ale dopiero w Gdańsku mogliśmy odsapnąć od ruchu samochodów dzięki świetnie rozwiniętej infrastrukturze rowerowej. Na miejscu pokręciliśmy od razu na starówkę, by w ekspresowym tempie się z niej zawinąć - wiary od groma! Kolejny regeneracyjny posiłek zaliczyliśmy pod stadionem, skąd już rzut beretem nad morze. Pierwsza wizyta na plaży trwała tyle co nic, a to dlatego że priorytetem okazał się solidny obiad :). Dopiero solidnie najedzeni mogliśmy oddać się odpoczynkowi na rozgrzanym piasku. Po krótkiej, godzinnej drzemce ponownie wsiedliśmy na koń i pokręciliśmy na dworzec kolejowy. Na miejscu zjawiliśmy się niecałą godzinę przed odjazdem, spędzając tam łącznie półtorej godziny (pociąg miał 30 minut zatarcia startując z Gdyni). W Gnieźnie zawitaliśmy w sobotę o 21:30 po niewiele ponad 24 godzinnej przygodzie :).

























 



Nad morze w jeden dzień 2016 | Ride | Strava
Czwartek, 26 maja 2016 Komentarze: 0
Dystans 164.40 km
Czas 08:02
Vśrednia 20.46 km/h
Uczestnicy
Vmax 58.30 km/h
Kalorie 5892 kcal
Temp. 17.0 °C
Więcej danych
Dzień wolny od wszystkiego należało stsownie wykorzystać. Padło na okołopoznański klasyk, czyli Pierścień Rowerowy wokół stolicy Wielkopolski. Na szlak postanowiliśmy dojechać autami, więc o nieprzyzwoitej 7:00 rano spotykamy się w ustalonym punkcie, ładujemy rowery do samochodów i mykamy do Dąbrówki Kościelnej. Obawialiśmy się wiszących nad nami od rana chmur, ale w ogólnym rozrachunku okazało się że z aurą trafiliśmy idealnie - bezdeszczowo, nieszczególnie zimno, ale też zdecydowanie nie gorąco, no i w sumie cały czas bezwietrznie. Pierwsze kilometry to przejazd przez Puszczę Zielonkę do Murowanej Gośliny, dalej Promnice i przebitka przez Poligon Biedrusko (bez jakiegokolwiek uszczerbku na zdrowiu). Dalej zgodnie z pomarańczowym oznakowaniem szlaku Kiekrz, Sady i Lusowo w którym zorganizowaliśmy pierwszą pauzę na śniadanie. Posileni ruszyliśmy dalej w kierunku Stęszewa mijając po drodze liczne pomniejsze wioski. W Stęszewie zaatakowalićmy Żabkę by nabyć drogą kupna jakieś enerdżajzery i cukier w jakiejkolwiek postaci. Za Stęszewem czekała nas przebitka przez WPN i wylot w Mosinie. Na Osowej zahaczyliśmy oczywiście o wieżę widokową, lecz niestety to co mieliśmy okazję zobaczyć z góry ciężko było nazwać jakimkolwiek widokiem - ot komin w Mosinie, kilka dachów, a z drugiej strony drzewa i mleko. Spod wieży pokręciliśmy do Rogalina gdzie ku naszemu szczęściu działała lokalna restauracja i można było się solidniej posilić. Kolejne kilometry to w sumie cały czas asfaltowa nuda - Kórnik, Gądki, Tulce, Trzek i Kostrzyn. Z Kostrzyna cały czas podążając za pomarańczowym znakowaniem chwilę pomknęliśmy asfaltem na Pobiedziska, by w Tarnowie znowu chwycić teren. Kolejne wsie i osady na trasie to znane nam doskonale Góra, Promno, Wronczyn, Bednary oraz Stęszewice (z "przezajebistą" betonką na czele) i ostatecznie punkt wyjścia, czyli Dąbrówka Kościelna. Na koniec selfiaczek, rowery do aut, piona i zmykamy do Gniezna.































Sobota, 21 maja 2016 Komentarze: 2
Dystans 55.70 km
Czas 03:50
Vśrednia 14.53 km/h
Uczestnicy
Vmax 36.00 km/h
Kalorie 1807 kcal
Więcej danych
W końcu udało się ustalić konkretny dzień i zrealizować zaplanowaną już jakiś czas temu trasę po poznańskich fortach. Na miejską eksplorację wybrałem się wraz z Marcinem i Martą. Dojazd na miejsce składem Kolei Wielkopolskich, wysiadka na Garbarach i lecimy na Cytadelę. Po objeździe parku ruszyliśmy na południe zahaczając przy okazji o Beer and Food Festival odbywający się akurat w Starej Rzeźni.
Na okołopoznańską pętlę złożyło się 8 z 9 fortów głównych (odpuściliśmy Fort III znajdujący się na terenie Nowego Zoo), oraz dwa forty pośrednie (IVa i Va). Spośród wszystkich zaliczonych obiektów na szczególną uwagę zasługują (poza Cytadelą oczywiście) fort Va którym opiekuje się Stowarzyszenie Miłośników Fortyfikacji "Kernwerk", czytaj - grupa zakręconych pasjonatów, dzięki którym mieliśmy okazję ten fort zwiedzić, oraz Fort VII wraz ze znajdującym się na jego terenie Muzeum Martyrologii Wielkopolan (tego niestety nie udało nam się zwiedzić - byliśmy za późno). Ponadto sama trasa to (przynajmniej dla mnie) nieziemski fun z jazdy po moim ukochanym mieście. Poznań z poziomu roweru to kompletnie odmienne od auta czy komunikacji miejskiej doświadczenie. Trasę zakończyliśmy na dworcu Poznań Główny z którego po godzinie oczekiwania udaliśmy się Elfem KW z powrotem do Gniezna. Na miejscu pożegnałem się z moimi kompanami i ruszyłem na działkę. Jechało się wybornie - praktycznie zero wiatru, słońce chyliło się ku zachodowi więc i temperatura była idealna. Dzięki powyższym udało mi się wykręcić rekord na wariancie trasy przez Krzyżówkę, Sokołowo, Skorzęcin, Wylatkowo - 1:15 z groszami. Siła! ;)





















Sobota, 26 marca 2016 Komentarze: 2
Dystans 159.30 km
Czas 07:17
Vśrednia 21.87 km/h
Uczestnicy
Vmax 38.50 km/h
Kalorie 5943 kcal
Temp. 11.0 °C
Więcej danych
Wypad zaplanowany dużo wcześniej jako wycieczka z gatunku "robimy 150 albo nie jedziemy wcale". Pierwotny plan zakładał zupełnie inny kierunek, ale okres okołoświąteczny trochę nam namieszał i ostatecznie skończyło się na powtórce trasy Micora i Marcina. 
Ruszamy dość wcześnie, bo od siebie z domu wyjeżdżam o 8:00 rano. Jeszcze ostatni raz sprawdzam prognozy - ma być całkiem ciepło, ze sprzyjającym wiatrem, bez opadów, ale na inaugurującą ten rok jazdę na krótko się nie zapowiada. U Micora jestem przed umówioną godziną, więc chwilę na Niego czekam. W końcu w duecie ruszamy łykać zaplanowany dystans.
Początkowy etap trasy to nuda - dojazd asfaltami do Wrześni przez Czerniejewo. Plus jest taki że do samych Pyzdr będziemy mieli wiatr praktycznie w plecy. We Wrześni licznik wskazuje średnią przelotową ponad 27 km/h. Miasto przecinamy ul. Działkowców wyjeżdżając w Białężycah. Po chwili naszym oczom ukazuje się całkiem nowy widok - plac budowy potężnej fabryki Volkswagena. Zdziwienie jednak spowodowała droga która przestała istnieć. Zapuściliśmy się starym śladem DW432, ale ostatecznie musieliśmy zawrócić gdyż okazała się być ślepą (i błotnistą). Do Chwalibogowa dotarliśmy ciągiem pieszo-rowerowym wzdłuż nowego biegu szosy. Mijając po drodze kolejne wsie i mknąc z wiatrem w plecy bardzo szybko docieramy do Miłosławia. Zwiedzanie rozpoczynamy od Browaru Fortuna, następnie przez rynek przemieszczamy się do parku w którym ulokowany został Pałac Kościelskich, obecnie gimnazjum. Tu też zarządzamy pierwszą tego dnia przerwę na strawę i herbatę. Po kilkunastu minutach, już posileni ruszamy dalej.
W Bugaju odbijamy w wątpliwej jakości asfalt chcąc dotrzeć do Bażantarni, czyli niewielkiego zameczku myśliwskiego. Niestety dla nas brama okazała się być zamknięta, więc pozostało focenie zza płotu. Wracamy na szlak i przez Franulkę, Chrustowo, Budziłowo i Wszębórz, pełnym wachlarzem nawierzchni (choć głównie asfaltem) trafiamy do Pyzdr. Na wjeździe o miasteczka zahaczamy o sklep uzupełniając tym samym zapasy. Z zakupami na plecach ruszamy ku Warcie, focąc po drodze kompleks dawnego klasztoru franciszkańskiego. U jego stóp, tuż przy brzegu rzeki w marinie urządzamy kolejną pauzę. Na szlak wracamy przekraczając most i wskakując na wały przeciwpowodziowe. Od tego momentu czekał nas najciekawszy tego dnia fragment trasy - pięciokilometrowy odcinek duktu poprowadzony szczytem wału. Dookoła nas nic prócz dzikiej przyrody i meandrującej w dolinie Warty - nasz cel, czyli Nadwarciański Park Krajobrazowy. Micor musiał wykazać się nie lada cierpliwością, gdyż na tym odcinku zdecydowanie częściej stałem fotografując zamiast jechać przed siebie ;). Urokliwe tereny opuszczamy w Białobrzegu Ratajskim, na asfalt wskakujemy ponownie w Białobrzegu i przez Wrąbczynek, Wrąbczyn Górski i Wrąbczyn dojeżdżamy do Zagórowa. Wg mnie powinien to być Zaodolinów, ale pewnie się nie znam... ;). W Zagórowie zmieniamy kierunek jazdy na północny (czyli wiatr w pysk) i ruszamy do Lądu mijając po drodze liczne starorzecza Warty. W Lądzie obowiązkowo trafiamy na teren opactwa, które focimy zarówno z zewnątrz, jak i dyskretnie wewnątrz. Z Lądu kontynuujemy jazdę, tym razem już na zachód. W Ciążeiu przystajemy na chwilę by niestety również zza płotu obfocić pałac biskupi (obecnie biblioteka/dom pracy twórczej UAM w Poznaniu), a następnie ruszamy ponownie na północ ku autostradzie A2. Autostradę przecinamy wiaduktem w kolejnym na szlaku Chwalibogowie. Za wiaduktem na przystanku dla karłów (musiałem się schylać żeby wejść pod wiatę) Micor zarządza przerwę na uzupełnienie cukru w organiźmie. 10 minut pauzy zregenerowało Micorka, mogliśmy więc ruszać dalej w kierunku domów. Przez Strzałkowo, traktem pieszo-rowerowym wzdłuż DK92 trafiamy do Wólki, z której przez Staw docieramy do Chwałkowic. Jazda od tego momentu to starszliwa nuda - płasko, mało ciekawie, nic się nie dzieje, no a sam odcinek objeżdżaliśmy już nie raz. Z Szemborowa do Jaworowa tradycyjnie solidnie nas wytrzęsło, więc do końca trasy staraliśmy się jednak trzymać asfaltów. Do Gniezna docieramy przez Mierzewo, Karsewo, Niechanowo i Goczałkowo. W domu licznik wskazuje 159,3 km, czyli do 160 km. zabrakło 700 m. Nie chciało się już dokręcać ;)









































Sobota, 19 marca 2016 Komentarze: 4
Dystans 127.30 km
Czas 06:36
Vśrednia 19.29 km/h
Uczestnicy
Vmax 40.70 km/h
Kalorie 4619 kcal
Temp. 7.0 °C
Więcej danych
Plan na wyjazd do Śnieżycowego Jaru zrodził się chyba pod koniec stycznia. Przez ostatnie półtorej miesiąca wyklarował nam się dokładny termin wyjazdu, jak i ostateczny skład. Okazało się że trafiliśmy w punkt, gdyż wszelakie znaki na niebie i ziemii wskazywały, iż to właśnie w ten weekend będzie można oglądać praktycznie 100% kwitnących tam Śnieżyc Wiosennych. Suma summarum pogoda również nam przypasowała - dojazd to nieznacznie przeszkadzający zachodni wiatr, za to powrót z wiatrem w plecy.
Znad Wenecji tuż po 9:00, wraz z Marcinem, Dawidem i Panem Jurkiem ruszyliśmy w drogę. Zaproponowałem by zamiast DW197 do Kiszkowa dojechać ciut dłuższą, aczkolwiek zdecydowanie mniej ruchliwą drogą. Tym samym nieraz objechanym szlakiem przez Rzegnowo, Żydówko i Dziekanowice dotarliśmy w okolice jez. Lednickiego, a dalej nudnymi asfaltami z Lednogóry przez Rybitwy, Skrzetuszewo, Głębokie i Berkowo dotarliśmy do szosy Pobiedziska-Kiszkowo. Samo Kiszkowo minęliśmy delikatnie bokiem ul. Polną i ponownie znaleźliśmy się na krótkim odcinku wojewódzkiej 197. Na skrzyżowanu dróg myknęliśmy prosto i po chwili znajdowaliśmy się na skraju Puszczy Zielonka. Pierwszą przerwę na rozgrzewającą kawę/herbatę, oraz lekko kukurydzianego banana ;) urządziliśmy sobie w Dąbrówce Kościelnej, w miejscu ku temu przeznaczonym. Po około 15-minutowej pauzie ruszyliśmy dalej, by śródleśnymi duktami dotrzeć do Głęboczka. Tu oczywiście chwilowy postój na focenie pustostanu i lecimy dalej. Z Głęboczka na skraj lasu wiodły najpierw brukowany kocimi łbami podjazd, następnie gruntowe, a ostatnecznie delikatnie piaszczyste dukty. Po ponownym chwyceniu asfaltu skerowaliśmy się na Boduszewo, a bezpośrednio za nim do Murowanej Gośliny. Murowaną wzęliśmy lekkim łukiem gdyż zachciało nam się drożdżówek. Niestety jak na złość piekarnia do której zmierzaliśmy już nie istniała, dlatego zatrzymaliśmy się w cukierni na Nowym Rynku. Tam jak na złość nie mieli drożdżówek. Zakupiliśmy więc po pączku i pokręciliśmy dalej przed siebie przez Raduszyn i Mściszewo, wzdłuż rzeki Trojanka. Od Mściszewa do Śnieżycowego Jaru wiodły nas już drogoskazy. Dodatkowo po ilości przemierzających tą drogę samochodów i rowerów dało się poznać, że na jej końcu znajduje się coś ciekawego. Do samego Jaru dotarliśmy przeciwnie do wskazań znaków. Na miejscu wykonaliśmy stosowną ilość fotografii i szybko się ulotniliśmy - wiary było co nie miara! Na długim gruntowym podjeździe, totalnie przez przypadek spotkaliśmy mknącego oglądać Śnieżyce Rolnika. Zamieniliśmy kilka zdań, pożegnaliśmy się i ruszyliśmy dalej do Starczanowa. Droga ze Starczanowa do Murowanej Gośliny to powtórka z rozrywki, natomiast samo miasto tym razem przecięliśmy w poprzek ul. Mściszewską. Granice Murowanej opuściliśmy drogą gruntową, którą prowadził również fragment Pierścienia rowerowego wokół Poznania. Tym nierównym duktem dostaliśmy się do Rakowni, czyli ponownie na skraj Puszczy Zielonka. Z tego miejsca postanowiliśmy ruszyć przez sam jej środek do osady o tej samej nazwie. Dotarliśy tam przez Okoniec i Huciska. W Zielonce, ponownie w miejscu ku temu przeznaczonym urządziliśmy sobie kolejny popas grzejąc się przy okazji w wiosennym słońcu. W końcu przyszedł czas na odjazd, więc na koń i myk w terern. Do Krześlic docieramy Traktem Bednarskim, zatrzymując się po drodze przy pamiątowym głazie. Z Krześlic wyboistym asfaltem, a następnie polną drogą trafiamy do Węglewa. Z Węglewa przez Węglewko, ponownie polnym duktem przemieściliśmy się do Lednogóry. Tu na prośbę jednego z kompanów urządziliśmy ostatnią tego dnia pauzę. Po 10-minutowym odpoczynku ruszyliśmy pokonać ostatni etap trasy - DDR-em wzdłuż fragmentu dawnej krajowej 5 dotarliśmy do Łubowa, a nastęnie serwisówką wzdłuż wyremontowanej kilka lat temu dwupasmowej części DK5 wjeżdżamy do Gniezna. Tu też rozstaję się z resztą Ekipy i mknę solo do domu.
Poniżej tradycyjnie już zamieszczam galerię zdjęć z trasy. Na galerię składają się zdjęcia autorstwa Dawida, Marcina, oraz kilka moich.





































Poniedziałek, 14 marca 2016 Komentarze: 1
Dystans 107.00 km
Czas 05:43
Vśrednia 18.72 km/h
Uczestnicy
Vmax 42.50 km/h
Kalorie 3772 kcal
Temp. 5.0 °C
Więcej danych
Trochę przez przypadek udało nam się wraz z Micorem sformować całkiem sporą ekipę do kolejnego wypadu z kategorii "poniedziałkowa stówa". Tym razem zaproponowałem pętlę po trzech żelaznych mostach w ciągu nieistniejących już linii kolejowych.
O 10:00 na Wenecji zjawili się Marcin i Micor z którymi przez Lubochnię, Krzyżówkę i Gaj dotarłem do Ostrowitego Prymasowskiego. W Ostrowitym spotkaliśmy się z dwoma pozostałymi kompanami - Sebkiem i Mariuszem. Będąc w komplecie ruszyliśmy ku pierwszej atrakcji na szlaku. Dojazd wiódł przez Słowikowo, z któego urokilwą dolinką dotarliśmy do Kamieńca. W Kamieńcu zaliczyliśmy zwrot o 180 stopni i polnym duktem wzdłuż jeziora Kamienieckiego dotarliśmy do początku objechanego w zeszłym roku singletracka. Singlem tym dotarliśmy na koniec jeziora, skąd udaliśmy się do kolejnej dolinki w której zaplanowaliśmy krótką przerwę na herbatę i posiłek. Po uzupełnieniu kalorii ruszyliśmy dość wymagającym terenem do Hub Myślątkowskich, a z Hub znaną nam już drogą - najpierw szczytem niewielkiego wąwozu, następnie śródpolnym duktem trafiliśmy do Kamionka. Stąd już rzut beretem do linii nieczynnej kolejowej nr 239 Mogilno-Orchowo. Rowery na nasyp wprowadziliśmy przy wiadukcie, a następnie tradycyjnie po podkładach pomknęliśmy ku stalowej konstrukcji. Za każdym kolejnym razem przekraczenie mostu przychodzi mi coraz łatwiej, co nie zmienia faktu że prześwity pomiędzy drewnianymi belkami i płyąca paręnaście metrów niżej Mała Noteć wyzwalają adrenalinę :). Rowery podprowadziliśmy pod stromą skarpę w Marcinkowie, następnie przez Gębice i dalej polnymi drogami omijając tym samym ruchliwą DK15 trafiliśmy do Kwieciszewa. Tu czekał nas przymusowy pitstop na ponowne łatanie mojej dętki :/. Z Kwieciszewa udaliśmy się do Kunowa, gdzie znajdowała się druga tego dnia atrakcja - most kolejowy na skraju jez. Bronisławskiego. Będąc na moście mieliśmy okazję ujrzeć na własne oczy jak prezentuje się jezioro z wyjątkowo niskim stanem wody. Ponownie przez Kunowo cofnęliśmy się do Nowego Młyna, z którego przez Goryszewo, a następnie drogą Gębice-Mogilno przemieściliśmy się do Żabna. W Żabnie znajdowała się ostatnia atrakcja - łukowy most w ciągu linii nr 239, przerzucony nad jez. Mogileńskim. Na moście poza foceniem obiektu urządziliśmy sobie krótka przerwę na posiłek, by po parunastu minutach ruszyć w drogę powrotną do domów. Ta wiodła przez Wylatowo, Krzyżownicę, Popielewo i Zieleń wzdłuż jez. Popielewskiego. Z Zielenia dotarliśmy na obrzeża Trzemeszna gdzie pożegnaliśmy się z Sebkiem oraz Mariuszem i początkową startową trójcą pokręciliśmy do Gniezna. Do miasta dotarliśmy przez Miaty, Wymysłowo, Kujawki, Lubochnię, Wolę Skorzęcką i Szczytniki Duchowne w których odłączyłem się od chłopaków i pomknąłem na swój fyrtel. W domu wylądowałem dosłownie na kilka minut przed deszczem. Dobry timing, jeszcze lepszy trip :)

Część poniższych zdjęć wklejam dzięki uprzejmości Marcina i Sebastiana.







































TROCHĘ O MNIE

Ten blog rowerowy prowadzi kubolsky z miasta Poznań
  • Mam przejechane 80751.37 kilometrów
  • Jeżdżę ze średnią prędkością 21.93 km/h


80751.37

KILOMETRÓW NA BLOGU

21.93 km/h

ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ

153d 11h 03m

CZAS W SIODLE