Rowerowe zakończenie rowerowego weekendu
Niedziela, 19 maja 2013
Komentarze:
2
Po wczorajszym wypadzie do Torunia rano czułem się nad wyraz dobrze. Mięśnie nóg nie bolały, ból w karu ustąpił, tylko przysmażone ręce piekły jak cholera. To akurat w jeździe nie przeszkadza, więc już od samego rana wiedziałem, że dziś trzeba będzie kilka kilometrów wykręcić. Z inicjatywą wyszedł Marcin, który w godzinach przedpołudniowych przysłał smsa z propozycją wspólnej jazdy. Pierwotnie chciał On jechać do Powidza, objechać dookoła jezioro Powidzkie a następnie wrócić do Gniezna. Mi ta opcja niestety nie była na rękę, gdyż dziś znowu miałem kręcić pod presją czasu, tzn. po 17.00 musiałem się stawić na dworcu by odebrać resztę rodzinki. Na szczęście Marcin bezboleśnie przyjął ten fakt do wiadomości i koło 12.30 ruszyliśmy w duecie w krótszą trasę. Padło na Ostrowo. Skoro tam to zaproponowałem krótką pauzę na działce. Do samego Ostrowa jechaliśmy moim ulubionym wariantem drogi, czyli najpierw asfaltem do Lubochni, następnie piachami przez las do Krzyżówki. Dalej znowu kawałek asfaltem i po raz kolejny na polną, piaszczystą drogę do Gaju. Stąd znowu czarnym dywanem w kierunku lasu, skąd z powrotem terenem pośmigaliśmy do Piłki. W Piłce zatrzymaliśmy się na chwilę przy młynie należącym do mojego znajomego. Niestety na miejscu nie było nikogo. Szkoda, może byśmy się na zimne piwko załapali... ;)
Okolice Piłki to jazda piachem niczym po plaży, czy innej pustyni. Tym niewdzięcznym szlakiem pokręciliśmy do drogi wiodącej do OW Skorzęcin. Na skrzyżowaniu szlaków piach w końcu ustąpił i z tego miejsca pognaliśmy już ubitą drogą w kierunku mojego ulubionego elementu dzisiejszej trasy - singletrackowego skrótu do Wylatkowa, którego punktem kulminacyjnym jest drewniany mostek nad bagnami, nie raz już przeze mnie focony :)
Za mostkiem czekał nas już tylko przejazd łąką by ostatecznie znaleźć się z powrotem na asfaltach we Wylatkowie. Z Wylatkowa pokręciliśmy żwawo do Przybrodzina, a stąd bezpośrednio przez las do Ostrowa na działeczkę. Na miejscu zaliczyliśmy 20-to minutową pauzę na uzupełnienie płynów w organizmie, wtrząchnięcie banana i opłukanie twarzy z piachu.
Alternatywną trasę powrotną wytyczył Marcin. Zgodnie z Jego propozycją najpierw śmignęliśmy asfaltem z Ostrowa przez Przybrodzin do Powidza. W Powidzu wykręciliśmy na Chrabin, by po drodze odbić znowu w teren i pomknąć jednym z kilku wytyczonych i oznakowanych szlaków rowerowych na terenie Powidzkiego Parku Krajobrazowego. Mniej lub bardziej piaszczyste drogi wiodły przez okolicę Wiekowa, gdzie zaliczyliśmy wzniesienie z którego ponoć widać OW Skorzęcin po drugiej stronie jeziora. Ja tam nic nie zauważyłem, ale może to wina już konkretnie rozwiniętych liści na drzewach, które to drzewa zasłaniały sporą część akwenu. Po zjeździe ze wzniesienia chwyciliśmy czarny dywanik by po chwili, zgodnie ze wskazaniem oznaczenia szlaku znów jechać piaszczystą, polną drogą. Ta zawiodła nas wprost do wsi Skorzęcin. Ze Skorzęcina udaliśmy się parokrotnie śmiganą drogą do Jatrzębowa. W międzyczasie Marcin zaproponował, aby troszkę urozmaicić sobie trasę i odbić w kierunku Gaju. Wiązało się to co prawda z powrotem już dzisiaj objechanymi drogami, ale i tak było to lepsze niż nie wiadomo który z kolei przejazd asfaltami przez Folwark, Trzuskołoń, Kędzierzyn itd. Zgodnie z propozycją Marcina wykręciliśmy w stronę Gaju, a po chwili zaliczyliśmy offroadowy skrót, który jeszcze bardziej urozmaicił dzisiejszą jazdę. W końcu jednak znaleźliśmy się z powrotem na trasie do Lubochni przez Krzyżówkę i tym zaliczonym już dziś leśnym duktem trafiliśmy właśnie do Lubochni. Z Lubochni ruszyliśmy do Gniezna z dość wysoką prędkością, tym razem przez Wierzbiczany. W Gnieźnie dzielnicą Arkuszewo i parkiem miejskim dotarliśmy w okolice dworca PKP, który miałem dziś raz jeszcze odwiedzić, a stąd bezpośrednio na Wenecję. Tu pożegnałem Marcina i śmignąłem do domu.
Podsumowując - wypad bardzo udany, jak zwykle zresztą. Wspólnie z Marcinem wykręciliśmy naprawdę przyzwoitą prędkość średnią (wspominał o tym w swoim wpisie), biorąc pod uwagę fakt, że ponad połowa dzisiejszego wypadu wiodła terenem a część terenu to grząskie piachy. Zaznaczam, że rowerów nie prowadziliśmy ani razu! To by była profanacja ;). Z drugiej strony ręce pieką mnie ze zdwojoną siłą :/ Dlaczego po wczorajszej nauczce się nie wysmarowałem jakimś blokerem? Nie wiem... Wiem natomiast, że teraz tego mooocno żałuję.
Młyn wodny w Piłce© kubolsky
Okolice Piłki to jazda piachem niczym po plaży, czy innej pustyni. Tym niewdzięcznym szlakiem pokręciliśmy do drogi wiodącej do OW Skorzęcin. Na skrzyżowaniu szlaków piach w końcu ustąpił i z tego miejsca pognaliśmy już ubitą drogą w kierunku mojego ulubionego elementu dzisiejszej trasy - singletrackowego skrótu do Wylatkowa, którego punktem kulminacyjnym jest drewniany mostek nad bagnami, nie raz już przeze mnie focony :)
Mostek przed Wylatkowem© kubolsky
Za mostkiem czekał nas już tylko przejazd łąką by ostatecznie znaleźć się z powrotem na asfaltach we Wylatkowie. Z Wylatkowa pokręciliśmy żwawo do Przybrodzina, a stąd bezpośrednio przez las do Ostrowa na działeczkę. Na miejscu zaliczyliśmy 20-to minutową pauzę na uzupełnienie płynów w organizmie, wtrząchnięcie banana i opłukanie twarzy z piachu.
Alternatywną trasę powrotną wytyczył Marcin. Zgodnie z Jego propozycją najpierw śmignęliśmy asfaltem z Ostrowa przez Przybrodzin do Powidza. W Powidzu wykręciliśmy na Chrabin, by po drodze odbić znowu w teren i pomknąć jednym z kilku wytyczonych i oznakowanych szlaków rowerowych na terenie Powidzkiego Parku Krajobrazowego. Mniej lub bardziej piaszczyste drogi wiodły przez okolicę Wiekowa, gdzie zaliczyliśmy wzniesienie z którego ponoć widać OW Skorzęcin po drugiej stronie jeziora. Ja tam nic nie zauważyłem, ale może to wina już konkretnie rozwiniętych liści na drzewach, które to drzewa zasłaniały sporą część akwenu. Po zjeździe ze wzniesienia chwyciliśmy czarny dywanik by po chwili, zgodnie ze wskazaniem oznaczenia szlaku znów jechać piaszczystą, polną drogą. Ta zawiodła nas wprost do wsi Skorzęcin. Ze Skorzęcina udaliśmy się parokrotnie śmiganą drogą do Jatrzębowa. W międzyczasie Marcin zaproponował, aby troszkę urozmaicić sobie trasę i odbić w kierunku Gaju. Wiązało się to co prawda z powrotem już dzisiaj objechanymi drogami, ale i tak było to lepsze niż nie wiadomo który z kolei przejazd asfaltami przez Folwark, Trzuskołoń, Kędzierzyn itd. Zgodnie z propozycją Marcina wykręciliśmy w stronę Gaju, a po chwili zaliczyliśmy offroadowy skrót, który jeszcze bardziej urozmaicił dzisiejszą jazdę. W końcu jednak znaleźliśmy się z powrotem na trasie do Lubochni przez Krzyżówkę i tym zaliczonym już dziś leśnym duktem trafiliśmy właśnie do Lubochni. Z Lubochni ruszyliśmy do Gniezna z dość wysoką prędkością, tym razem przez Wierzbiczany. W Gnieźnie dzielnicą Arkuszewo i parkiem miejskim dotarliśmy w okolice dworca PKP, który miałem dziś raz jeszcze odwiedzić, a stąd bezpośrednio na Wenecję. Tu pożegnałem Marcina i śmignąłem do domu.
Podsumowując - wypad bardzo udany, jak zwykle zresztą. Wspólnie z Marcinem wykręciliśmy naprawdę przyzwoitą prędkość średnią (wspominał o tym w swoim wpisie), biorąc pod uwagę fakt, że ponad połowa dzisiejszego wypadu wiodła terenem a część terenu to grząskie piachy. Zaznaczam, że rowerów nie prowadziliśmy ani razu! To by była profanacja ;). Z drugiej strony ręce pieką mnie ze zdwojoną siłą :/ Dlaczego po wczorajszej nauczce się nie wysmarowałem jakimś blokerem? Nie wiem... Wiem natomiast, że teraz tego mooocno żałuję.
Komentarze