Travel on Gravel!

kubolsky
Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2013

Dystans całkowity:734.26 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:37:11
Średnia prędkość:19.75 km/h
Maksymalna prędkość:40.70 km/h
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:52.45 km i 2h 39m
Więcej statystyk
Piotr i Paweł Kategoria solo
Niedziela, 12 maja 2013 Komentarze: 0
Dystans 7.18 km
Czas 00:26
Vśrednia 16.57 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Weekend pogodowo w dupę, więc choć dla przyzwoitości trzeba było kilka kaemów zaliczyć. Pod wieczór obrałem kierunek Piotr i Paweł, celem nabycia drogą kupna piwa Lubuskie Jasne w ilości trzech butelek. Polecam!
Mapki nie będzie, bo po co :)
Piątek, 10 maja 2013 Komentarze: 0
Dystans 16.45 km
Czas 00:58
Vśrednia 17.02 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Krótko - rundka po mieście, czyli: śniadanko dla Żony, odwiedziny w Galerii i kawa u mojego Zioma - technicznego Krzysztofa, później Rossmann i na koniec benzyna ekstrakcyjna (napęd już wymaga oczyszczenia). Dziś bez mapki bo takie oesy strzelałem, że nikt się w liniach nie połapie ;)
Aha, zamówiłem dziś nowe hample - hydrauliki Shimano Deore M596 i manetki Alivio SL-M410. Przy dobrych wiatrach w poniedziałek montaż i testowanie ^^
Środa, 8 maja 2013 Komentarze: 2
Dystans 46.98 km
Czas 02:09
Vśrednia 21.85 km/h
Uczestnicy
Sprzęt [RIP] Kross
Wracając autem z Juniorem ze żłobka przyuważyłem na ul. Wolności dwie postaci na rowerach. Jak się po chwili okazało znany mi kask, charakterystyczna pozycja i czerwona rama zdradziły Marcina. Śmigał On wraz z kolegą najprawdopodobniej w kierunku Lubochni, tym samym uświadamiając mi, że po dniu przerwy również wypadało by dosiąść Fury. Po powrocie do domu bez wahania chwyciłem za telefon i zaproponowałem wspólną jazdę panu Jurkowi. Już w momencie wykręcania numeru wiedziałem jaką uzyskam odpowiedź :) Umówiliśmy się na +/- 17.00 przy Biedronce, a p. Jurek w tym czasie miał spróbować dodzwonić się do Marcina i spróbować umówić spotkanie gdzieś na trasie. Jak się okazało już przy Biedrze, z telefonu do Marcina niewiele wyszło, więc po chwili śmigaliśmy w duecie. Oczywiście zanim ruszyliśmy musiało paść sakramentalne "gdzie jedziemy?" Dylemat na szczęście trwał tylko chwilę, bo wspólnie obraliśmy kierunek Strzyżewo Kościelne. O ile sobie dobrze przypominam, tej trasy w BS-owym towarzystwie nie miałem okazji jeszcze robić, więc była to trafna decyzja. Z wiatrem, a tym samym z wysoką średnią, zostawiając po drodze Strzyżewo Kościelne dotarliśmy do skrzyżowania w Strzyżewie Smykowym. Najpierw odbiliśmy w lewo, ale szybka orientacja w terenie uświadomiła nam że tą drogą trafimy do lasu, a tam piach. Zawróciliśmy więc od razu i pokręciliśmy w przeciwnym kierunku przez kolejne Strzyżewo, tym razem Paczkowe :) w stronę Jastrzębowa. Chwilę przed osiągnięciem punktu pośredniego do p. Jurka zadzwonił telefon. Zatrzymaliśmy się między wioską a wioską, tuż przy turbinie powietrznej którą postanowiłem sfocić...

Turbina wiatrowa w Jastrzębowie © kubolsky


...a następnie korzystając z okazji sfilmować wraz z okolicą.



Okazało się że dzwonił Mateusz, który chciał wybrać się ponabijać kaemy, ale w rowerze zastał podwójną panę. Jak pech to pech.
Szybka kontrola czasu wykazała, że mamy jeszcze około 2 godzin jazdy, więc w Jastrzębowie wykręciliśmy rogala. Czas który nam pozostał postanowiliśmy wykorzystać co do minuty śmigając w stronę Trzemeszna, następnie przeciąć DK15 i przez Wymysłowo, Jankowo, Wierzbiczany wrócić do Gniezna. Tak też uczyniliśmy. Po drodze, gdzieś przed Trzemesznem nieudany zamach na p. Jurka przeprowadziło jakieś małe, latające cholerstwo. Na szczęście wystarczyła chwila postoju na przepłukanie gardła i możemy jechać dalej. Swoją drogą te owady są mega wku*wiające...

Gdzieś przed Trzemesznem © kubolsky


Przecinając krajową 15 dotarliśmy do wsi Wymysłowo, gdzie na wjeździe postanowiłem uwiecznić na fotce mojego dzisiejszego kompana wraz z bardzo rzadko już spotykaną białą tablicą z nazwą miejscowości.

Wjeżdżamy do Wymysłowa © kubolsky


Dalej, najpierw asfaltem a później piaszczystą drogą polną dotarliśmy na Kalinę, w pobliże ośrodka w Jankowie. Z początku byłem lekko zakręcony i wydawało mi się, że jadę tędy po raz pierwszy. Po chwili jednak pamięć ruszyła i okazało się, że znam te tereny, choć ostatni raz byłem tu jakieś 15 lat temu. Pozostawiając Kalinę za sobą, a Jankowo po prawej dotarliśmy do górki, z której rozpościerał się super widok na okoliczne pola, łąki, lasy i jezioro. Już mieliśmy stawać by uchwycić na zdjęciu piękną panoramę gdy naszym oczom w oddali ukazały się dwa rowery oraz dosiadający je jeźdźcy (nie, nie apokalipsy ;) ). Odległość była spora, ale wystarczyło chwilę się przyjrzeć, by z niemal 100% pewnością stwierdzić że to Marcin z kolegą :). Tym oto sposobem zdjęcie musiało poczekać na lepsze czasy, a my za cel postawiliśmy sobie Ich dogonić. Pomógł nam w tym gładki dywan asfaltowy - max przełożenie 3 na 8 i po chwili pościgu już było nas o dwóch więcej. Okazało się, że Marcin wraz z Piotrem faktycznie śmigali w stronę Lubochni, by ostatecznie dotrzeć na plażę na Kujawkach i zażyć pierwszej w tym roku kąpieli w jeziorze. Gadka gadką, a mięśnie stygną :) Po chwili już w czwórkę śmigaliśmy w stronę wsi Wierzbiczany.

Spotkanie na Wierzbiczanach © kubolsky


Mijając wieś wybraliśmy wariant "prosto", czyli bezpośrednio do Woli Skorzęckiej, a stąd przez Osiniec do Gniezna. Po drodze zostawiliśmy p. Jurka który pognał do Mateusza pomóc w wulkanizacji opon. Po kilku minutach pożegnałem też Marcina oraz Piotra i już sam zasuwałem do domu.
Wypad (jak każdy zresztą) uważam za udany. Udany tym bardziej, że po przedstawieniu p. Jurkowi planu na sobotę pt. "Kierunek - Toruń" dało się odczuć, że się nagrzał :) Żeby jednak nie było za różowo, najprawdopodobniej śmigać będziemy (o ile pogoda na weekend się nie skaszani) we dwójke. Marcinowi, Sebkowi i Mateuszowi termin nie pasuje. Cóż, bywa i tak. Ważne, że weekend zaliczony zostanie do tych rowerowych :)

Poniedziałek, 6 maja 2013 Komentarze: 0
Dystans 42.99 km
Czas 02:02
Vśrednia 21.14 km/h
Uczestnicy
Sprzęt [RIP] Kross
Po południu naszła mnie ochota na kręcenie, a skoro naszła to trzeba korzystać - od poniedziałku to dobry prognostyk na resztę tygodnia. Bez zbędnego zastanawiania się chwyciłem za telefon i drogą smsową zaproponowałem wspólną jazdę Marcinowi. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać i po chwili umówieni byliśmy na godzinę 17:00 w tradycyjnym punkcie startowym, czyli na Wenecji. Przy okazji podpytałem się o pana Jurka i okazało się, że On również dysponuje wolnym popołudniem i śmignie z nami. Klasa! :) Tuż po 17:00 wyruszyliśmy w kierunku Zdziechowy, czyli obraliśmy kierunek z najmniej inwazyjnym wiatrem.

W drodze do Mieleszyna © kubolsky


Pan Jurek od razu zaznaczył, że dzisiaj peletonu nie poprowadzi gdyż nęka go spuchnięta kostka. Jest to o tyle ciekawe, że do samej Zdziechowy trzymał z nami równe tempo, a za wioską wystrzelił niczym z armaty jakby bólu nigdy nie było. Oto kolejny dowód na zbawienne działanie dwóch kół, ramy, pedałów, siodła i całej tej reszty rowerowych elementów :) W taki oto sposób dotarliśmy do krzyżówki dróg przed Mieleszynem gdzie dopadł nas klasyczny dylemat rowerzysty pt. "gdzie teraz?" Ostatecznie odbiliśmy w prawo, w kierunku Mielna (nie, nie tego nadmorskiego :P ). Tym samym obróciliśmy się twarzą do wiatru, ale zaprawieni w bojach cięliśmy przez jego podmuchy jak gdyby w ogóle go nie było. Po minięciu tablicy Mielno p. Jurek zaproponował nam delikatne odbicie ze szlaku do wiejskiej kaplicy. Jako że ani ja ani Marcin nigdy wcześniej jej nie widzieliśmy przystaliśmy na propozycję i po chwili strzelaliśmy grupfoto dzisiejszej ekipy wypadowej.

Kamienna kaplica w Mielnie © kubolsky


Ów kaplica to miejsce pochówku mi. dawnych właścicieli eklektycznego pałacu z początku XX w. znajdującego się we wsi. Sam pałac zbyt reprezentatywny nie jest - widać, że epoka PRL odcisnęła na nim swoje piętno. Razi głównie klockowata dobudówka :/ Nim opuściliśmy wioskę, zahaczyliśmy jeszcze o dęby szypułkowe, stare i solidne niczym te z Rogalina.

Dąb szypułkowy w Mielnie © kubolsky


Ostatecznie opuszczając zabudowania skierowaliśmy się w stronę DK5, a następnie poboczem, z wiatrem w plecy śmignęliśmy do Modliszewa. W Modliszewie, jak raczył poinformować mnie niedawno alert mailowy założony został nowy kesz, który postanowiliśmy poszukać. Niestety przy posągu Zbója Macieja technologia postanowiła zrobić nas na szaro i za chiny ludowe nie mogłem zaciągąć do Locusa lokalizacji, opisu i fotek. Bez tego to jak szukanie igły w stogu siana, więc po pobieżnych oględzinach wsiedliśmy z powrotem na rowery i drogą na Krzyszczewo i Pyszczyn dotarliśmy do Gniezna. Tutaj objechaliśmy os. Winiary by dalej drogą wzdłuż cmentarza a następnie ul. Żabią wyskoczyć z powrotem przy Wenecji. Tu Marcin postanowił potowarzyszyć nam w drodze do domów, ponieważ zostało Mu niewiele do domknięcia 100 km w dniu dzisiejszym i gdzieś te parę kilometrów trzeba było znaleźć. W ten oto sposób po drodze pożegnaliśmy pana Jurka, następnie ja z Marcinem uścisnęliśmy sobie prawice i śmignąłem do domu.
Jeszcze kwestia nie znalezionego keszyka - jak się okazało mogliśmy go sobie szukać i szukać po omacku, a i tak byśmy go nie znaleźli... ;)

Sobota, 4 maja 2013 Komentarze: 5
Dystans 125.44 km
Czas 06:45
Vśrednia 18.58 km/h
Uczestnicy
Sprzęt [RIP] Kross
Takim lakonicznym tytułem można opisać nasz dzisiejszy wypad. Zaczęło się od wczorajszego telefonu p. Jurka, z propozycją zaliczenia WPN i powrotu do domu baną. Z informacji jakie mi przekazał wychodziło, że Marcin zabrał się za planowanie trasy, mającej swój główny cel w Wielkopolskim Parku Narodowym, a ostateczny na dworcu głównym w Poznaniu. Zbytnio się nie zastanawiając zgłosiłem swą chęć do jazdy i dziś o 10:30 stawiłem się niezawodnie przy Biedronce, przy ul. Poznańskiej. Tu niektórzy mogą chwycić się za głowy - "Jak to? Nie na Wenecji?!" ;) Otóż śpieszę z wyjaśnieniem - nie było sensu jechać na Wenecję, a następnie i tak się cofać, gdyż musielibyśmy robić to pod górkę :) Tak więc chwilę po ustalonej godzinie spotkania dołączył do nas nasz dzisiejszy nawigator - Marcin i spod Biedry wyruszyliśmy na podbój WPN w składzie: Pan Jurek, Mateusz, Marcin, oraz ja. Początkowe kilometry wiodły droga serwisową wzdłuż S5 do Wierzyc. Szło szybko i gładko - w końcu to nówka funkiel dywan asfaltowy :)

Startujemy.Cel - WPN © kubolsky


We Wierzycach odbiliśmy na Pobiedziska przejeżdżając tym samym nad ekspresówką. Jeszcze chwilę śmigaliśmy asfaltem, choć już bardziej zmęczonym niż ten wzdłuż S5 by ostatecznie chwycić polne/leśne dukty.

Gdzieś między Pobiedziskami a Promnem © kubolsky


Tak mknąc wśród otaczającej nas zieleni (w końcu!) zaliczyliśmy ciekawy zjazd mini wąwozem we wsi Nowa Górka, by w końcu na rozjeździe skierować się na Park Krajobrazowy Promno. Po drodze zaliczyliśmy kesza. Ten poczatkowo dał nam trochę popalić swoim zakonspirowaniem, lecz ostatecznie sokoli wzrok p. Jurka zwyciężył i po chwili odnotowywaliśmy swoje znalezisko w logbooku.

Poszukiwanie kesza © kubolsky


Opuszczając Park Krajobrazowy na drodze stanęła nam dzika bestia, wyspecjalizowana w udawaniu trupa ;)

Uwaga, Bestia! ;) © kubolsky


Gdy w końcu opuściliśmy teren i wróciliśmy na czarne drogi podkręciliśmy tempo i sprawnie, przecinając w międzyczasie górą autostradę A2 dotarliśmy do Gądek. Stąd drogami o znikomym natężeniu ruchu, trochę na okrętkę trafiliśmy do Kórnika gdzie zaliczyliśmy obowiązkowy na wyprawach rowerowych waypoint - Biedronkę :)

Biedra time © kubolsky


Przy Biedrze zaliczyliśmy pierwszy przystanek regeneracyjny na bułki, jogurty, batony i wodę. Po jakichś 15 minutach z powrotem dosiedliśmy nasze rumaki i pokręciliśmy obfocić Kórnicki zamek. Ilość ludzi wokół zabytku była wprost proporcjonalna do aury pogodowej, tak więc szybki pstryk i się stąd zwijamy.

Zamek w Kórniku © kubolsky


Z Kórnika żółtą 431 udaliśmy się w kierunku Rogalina a dalej Mosiny. Przy okazji "pozdrawiam" idiotę ze srebrnego Galaxy, nr rejestracyjny zaczynający się od PZ, który omal nie zgarnął całej naszej czwórki lusterkiem. Oby Ci jaja uschły i odpadły! W Rogalinie zatrzymaliśmy się przy kościele gdzie połowa z nas zdjęła część odzieży wierzchniej, ponieważ zaczęło się robić bardzo ciepło. Następnie udaliśmy się cyknąć fotkę pałacu, na której dzięki pewnej miłej pani znajdujemy się wszyscy czterej, każdy ze swoją "kozą" :)

Pałac w Rogalinie © kubolsky


Spod pałacu pokręciliśmy jeszcze zobaczyć Rogalińskie dęby - Lecha, Czecha i Rusa. Lech i Rus trzymają się nieźle, Czechowi niestety albo się uschło, albo piorun w niego strzelił, nie mam pewności.

Roglińskie dęby © kubolsky


Tu też Marcin zaproponował, aby część trasy śmignąć wzdłuż starorzecza Warty, śmiganego ostatnio przez Bobiko. Zgodnie z tym, co Kuba napisał na swoim blogu również nas dopadły bagna. My jednak postanowiliśmy tę przeszkodę pokonać i po chwili, po kolei przemykaliśmy po zwalonym pniu nad grzęzawiskiem.

Przeprawa przez bagna © kubolsky


Rozochoceni przełajowym klimatem postanowiliśmy dalej śmigać tym dzikim i względnie nieprzyjaznym szlakiem. Niestety nasze zamiary szybko zostały ukrócone - trafiliśmy na wysoki poziom wód na terenach zalewowych, których w żaden sposób nie dało się pokonać.

Grząskie rozlewisko Warty © kubolsky


Tym oto sposobem do Mosiny jechaliśmy dalej żółtą 431. U celu rolę lidera znów przejął Marcin, który chcąc urozmaicić przejazd zafundował nam konkretny uphill w kierunku Wielkopolskiego Parku Narodowego. Najpierw podjazd na możliwie najbardziej lekkim przełożeniu...

Uphill w Mosinie © kubolsky


...by po chwili uspakajając oddech delektować się widokiem ze szczytu.

Widok ze szczytu podjazdu © kubolsky


Zostawiając po prawej stronie odbicie na wieżę widokową (jeszcze tu wrócimy) udaliśmy się już do naszego głównego celu rowerowego wypadu - WPN. Wjazd do Parku to długi, wyboisty zjazd, który zwiastował kręcenie pod górę w drodze powrotnej. Kto by się jednak przejmował czymś takim, gdy na około dzika przyroda, nieziemskie widoki i cisza. Zatrzymaliśmy się przy jeziorze Góreckim aby się posilić, napoić, odetchnąć, a przede wszystkim nacieszyć oczy.

W środku WPN © kubolsky


Po parunastu minutach znów siedzieliśmy na siodłach i spodziewanym podjazdem domykaliśmy małe kółko po Parku Narodowym wyjeżdżając znów na szczycie podjazdu w Mosinie. Stąd udaliśmy się do wieży widokowej, którą wcześniej ominęliśmy.
Widok z góry był całkiem ładny, choć nie jakoś specjalnie urozmaicony - ot z jednej strony panorama Mosiny, z trzech pozostałych lasy. W oddali dało się zauważyć zabudowania Poznania.

Na wieży widokowej w Mosinie © kubolsky


Po około 10 minutach opuściliśmy punkt widokowy i pokręciliśmy w stronę Poznania. Najpierw piachem, później dziurawym asfaltem, następnie betonowymi płytami i w końcu leśnym duktem trafiliśmy do wsi Wiry. Tu zaliczyliśmy ostatni dziś konsumpcyjny pit-stop, gdzie uzupełniliśmy bidony, a ja chlupnąłem na raz Tigera. Trochę mną potelepał ;)

Stacja - regeneracja w Wirach © kubolsky


Z Wir, tym razem gładkim jak tafla lodu asfaltem udaliśmy się praktycznie równolegle do krajowej 5 w kierunku Lubonia, a opuszczając Luboń znaleźliśmy się na Dębcu, czytaj w Poznaniu.

Poznań! © kubolsky


Stąd bodajże najstarszą drogą pieszo-rowerową w mieście, ułożoną w znacznej mierze z płyt chodnikowych ruszyliśmy Dolną Wildą w kierunku dworca PKP. Po drodze na ul. Królowej Jadwigi czekał nas jeszcze mały labirynt obejść i objazdów spowodowany modernizacją układu komunikacyjnego w związku z budową Poznań City Center (Dworzec PKP/PKS oraz ogromne C.H.). W końcu jakoś na ten dworzec dotarliśmy i po chwili staliśmy w kolejce do kas. Okazało się, że najbliższy pociąg nie jest nam pisany, gdyż jako skład spółki PKP IC bez wagonu rowerowego nie przewozi rowerów O_x. Tym samym musieliśmy pogodzić się z faktem, że do domu wrócimy dopiero za 3 godziny pociągiem Regio, który za dopłatą 5 zł przewóz rowerów umożliwia. Moją uwagę w międzyczasie przykuła parka młodych obcokrajowców, którzy jako nie pierwsi i nie ostatni goście wizytujący Poskę zetknęli się z "utalentowanymi językowo" paniami w okienkach kasowych. Okazało się, że owi Szwedzi spędzają wakacje w Europie Centralnej korzystając z połączeń kolejowych - posiadają międzynarodowy bilet i chcieli by tylko wykupić miejscówki na jutrzejszy pociąg do Krakowa. Brzmi banalnie, lecz takie nie było. Ja postanowiłem Im pomóc, a Marcin zabrał Pana Jurka i Mateusza na Stary Rynek. Najpierw kasa, która okazała się nie być kasą międzynarodową (to Kraków leży po drugiej stronie kontynentu?!), później kolejka w punkcie obsługi IC, by w końcu dowiedzieć się, że tak pożądanych przez Nich miejsc sypialnych już nie ma. Cóż, wybrali wolny jeszcze przedział z miejscami siedzącymi - przynajmniej nie musieli nic dopłacać. Przy okazji odświeżyłem angielski, z którego dawno nie miałem okazji korzystać w takiej sytuacji (na szczęście tego się nie zapomina) i zarekomendowałem parę wartych odwiedzenia w Polsce miejsc, oraz kilka naszych specjałów kulinarnych ;)
Na 40 minut przed odjazdem nasz skład stał już podstawiony na peronie. Udaliśmy się więc zająć miejsca w wyspecjalizowanym przedziale ;) Tu okazało się, że drzwi do niego prowadzące otwierają się tylko w połowie i nie ma mowy o przeciśnięciu się z rowerami. Wskoczyliśmy więc do środka drzwiami wcześniejszymi, następnie przez cały przedział osobowy udaliśmy się do naszej rowerowej kanciapy ;)

Powrót do domu © kubolsky


Pociąg ruszył punktualnie, a my po niespełna godzinie wysypywaliśmy się na dworcu w Gnieźnie, tym razem przez działające drzwi z drugiej strony pociągu. Pogratulowaliśmy sobie wspaniałego wypadu i rozstaliśmy się na skrzyżowaniu Kościuszki/Warszawska. Marcin pokręcił w swoją stronę, my w swoją. Jeszcze tylko piąteczka z p. Jurkiem oraz Mateuszem i jestem w domu :)
Przy okazji pochwalę się - wierzcie lub nie, ale była to moja pierwsza rowerowa "ponad stówa" w życiu. Kręciłem się już w granicach tego dystansu, ale jakoś magiczna jedynka z dwoma zerami nigdy nie pękła. Cóż, trzeba teraz ten wynik poprawiać.

Aha, z uwagi na spory dystans oszczędzałem telefon dla Locusa (rwał bym włosy z głowy, gdyby w połowie drogi padł tel i przerwał mi rejestrację śladu), więc wszystkie foty we wpisie oglądacie dzięki uprzejmości moich dzisiejszych towarzyszy podróży| :)

Na deser mapka:

Czwartek, 2 maja 2013 Komentarze: 4
Dystans 28.43 km
Czas 02:16
Vśrednia 12.54 km/h
Uczestnicy
Sprzęt [RIP] Kross
Dziś wszystkich dopadł leń. Nie spotkałem osoby, która w dniu dzisiejszym nie czuła by się zniechęcona do właściwie wszystkiego. Tak też się stało z Gnieźnieńskimi BS-owcami. Jednym z racjonalnych powodów był wczorajszy dystans Chłopaków. Zrozumiałe - 150 km, z czego dobre 50 km w terenie potrafi solidnie wymęczyć. Ja co prawda sieknąłem raptem 80 km, do tego z przerwą i w ślimaczym tempie, ale dzisiejsza pogoda skutecznie zniechęciła mnie do przekraczania tego wyniku. Z Marcinem zgadaliśmy się przed 13, lecz ostatecznie, z różnych powodów wyruszyliśmy dopiero po 13:30. Po zgarnięcu Marcina praktycznie spod domu udaliśmy się ścieżką wzdłuż DK15 do Cielimowa. Tam na dawnym poligonie czekali na nas p. Jurek oraz Mateusz. Jak się po chwili dowiedziałem, Mateusza podjarał geocaching i pierwszej skrzynki postanowił poszukać na dawnym Papieskim lądowisku. Po dotarciu na miejsce i drobnej pomocy z naszej strony Junior uzupełniał swojego pierwszego w życiu loga :)

Mateusz i Jego pierwszy kesz © kubolsky


Chwila konsultacji i decyzja - przy okazji skoczymy wpisać się w nowego kesza w Gębarzewie, w końcu to żabi skok. Przejeżdżając koło wigwamu ustrzeliliśmy już na samym początku wycieczki grupówkę.

Ekipa Gnieźnieńskiego BS © kubolsky


Chwilę czasu nam zajęło zanim wśród brzóz koło zakładu karnego znaleźliśmy kolejną mikroskrzynkę. W końcu jednak, dzięki sokolemu wzrokowi p. Jurka kesz się odnalazł.
Nikt otwarcie tego nie powiedział, ale widać było, że nikomu się dzisiaj konkretniejszych dystansów robić nie chce. Dodatkowo chłodny wmordewind oraz całkowity brak słońca dopełniły tej niechęci. Tak sobie powoli kręcąc w grupie, jednogłośnie ustaliliśmy, że dziś nie opuszczamy miasta tylko łowimy tyle keszy, ile damy radę. To był idealny plan i po chwili zgodnie ze wskazaniami GPSa Marcina śmigaliśmy w stronę dawnych koszar przy Wrzesińskiej. Przy okazji okazało się, że zestaw pt. GPS Marcina, Androidowy Locus z zaciągniętymi skrzynkami w okolicy u mnie, sokole oko p. Jurka i entuzjazm Mateusza spowodowały, że skrzyneczki jedna po drugiej padały naszym łupem. Po wpisie w koszarach śmignęliśmy paręset metrów zaliczyć kolejną przy stadionie żużlowym. Tu też spotkała nas nie lada niespodzianka :)

Niespodzianka przy stadionie © kubolsky


To musiał być jeden z pierwszych w tym roku dni kursowania Gnieźnieńskiej wąskotorówki, ponieważ nigdy wcześniej nie widziałem tak obładowanych wagonów.
Po kolejnym zalogowaniu udaliśmy się do centrum, omijając (jak się później okazało) skrzyneczkę na stacji Gniezno-Wąskotorówka. Odkryjemy następnym razem ;)
Tu w parku Kościuszki upiekliśmy dwie pieczenie na jednym ogniu, czytaj - zaliczyliśmy dwa kesze całkiem blisko siebie.

Keszowania ciąg dalszy © kubolsky


Kolejny punkt naszego objazdu po mieście to ZSEO (Zespół Szkół Ekonomiczno Odzieżowych). Tu chwila minęła zanim kesz się znalazł, nawet ze spoilerem przed oczyma. Z kolejnym przy gimnazjum na ul. Pocztowej poszło znacznie łatwiej. Okazało się również, że po zmianie skrzyneczki na większą i umieszczeniu nowego logbooka zaliczyliśmy TTF i zdobyliśmy certyfikaty :) Dalej nasza trasa wiodła przez Piotra i Pawła. Tam drobne zakupy i ruszamy w kierunku Winiar. Na osiedle pokręciliśmy troszeczkę okrężną drogą, a dokładniej brzegiem j. Łazienki. Miało to oczywiście swój konkretny cel w postaci skrzynki pod wiaduktem Solidarności.

Pod estakadą na Winiary © kubolsky


Ta okazała się być sporym pudełkiem z niezliczoną ilością fantów. My zgarnęliśmy tylko po certyfikacie, uzupełniliśmy loga i pojechaliśmy dalej, już na samo osiedle. Tu odnaleźliśmy sprawnie skrzynkę przy kościele i po dosłownie trzech minutach śmigaliśmy w dół wzdłuż cmentarza w kierunku Wenecji. W tej okolicy czekały nas dwa ostatnie postoje. Pierwszy zaliczony już wcześniej przez Mateusza padł szybko, drugi (zarazem ostatni) był już dwa razy nie lada wyzwaniem. W końcu jednak, po raz kolejny przy pomocy ostrego jak brzytwa wzroku p. Jurka umieściliśmy ostatnie dziś wpisy i pospiesznie, w strachu przed nadchodzącą ciemną chmurą i wzmagającym się wiatrem śmignęlismy do domów. Podsumowując - nie kręcąc wielkiego dystansu, przy nieciekawej pogodzie i właściwie w środku miasta również można ciekawie spędzić rowerowy dzień z Ekipą. W dniu dzisiejszym naszym łupem padło 11 keszy. Bardziej jednak, niż ta ilość cieszy fakt, że w samym tylko Gnieźnie znajduje się ich jeszcze kilkukrotnie więcej. Będzie co robić przy kolejnym leniu :)

Jeszcze tylko foto dzisiejszych fantów...

Dzisiejsze fanty © kubolsky


...przejazd kolejki...



...i oczywiście mapka.

Środa, 1 maja 2013 Komentarze: 4
Dystans 82.55 km
Czas 04:49
Vśrednia 17.14 km/h
Sprzęt [RIP] Kross
Plany na dzień dzisiejszy były zupełnie inne. Wczoraj umówiłem się wstępnie z Marcinem i p. Jurkiem na wyjazd do WPN. Wstępnie, gdyż brałem pod uwagę powoli opuszczające mój organizm choróbsko i związaną z nim gorszą niż zwykle wydolność. Ostatecznie okazało się, że po pierwsze - zaspałem i wstałem 50 minut po starcie Chłopaków, po drugie - kaszel i tak nie pozwolił by mi na śmiganie dość wysokim BS-owym tempem, a po trzecie - grupa wypadowa ruszyła w inną, niż tą zamierzoną stronę (tu fotorelacja Sebastiana).
Pogoda zapowiadała się na przyjazną rowerzystom, więc coś trzeba było z tym dniem zrobić. Nie chciałem śmigać jakiegoś dużego dystansu a i tempo nie miało być kosmiczne. Padło więc na wypad do Ostrowa, na działkę, gdzie przesiadywała rodzinna Starszyzna. Zaproponowałem wyjazd Wojtasowi, który chętnie przystał na tę propozycję. Dodatkowo swoją obecność na dzisiejszej trasie zapowiedział "pozabikestatsowy" kumpel - Tarkun (Michał w dowodzie ;) ). Godzinę startu ustaliliśmy na 13:15. Mniej więcej o 13:30 opuściliśmy granice miasta (po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w sklepie celem uzupełnienia płynów i cukru na drogę) i kręciliśmy w stronę Lubochni. Ja obrałem zaplanowane, niższe niż zwykle tempo, a chłopaki...zostawały z tyłu. Oczywistym stało się, że dla Nich jest to wyjazd typowo rekreacyjny. Dodatkowo Tarkun, o ile dobrze mi wiadomo, pierwszy raz w roku wsiadł na rower i zamierzał zrobić życiówkę . Ambitnie, choć nie do końca rozważnie... No ok, skoro mamy jechać razem to jedziemy razem, z tym że ja stanowiłem peleton i rekonesans;) Obrana przez nas trasa to najbardziej urokliwy wariant drogi do Ostrowa. Wiedzie ona przez Lubochnię, dalej lasem do Krzyżówki gdzie przecina drogę Trzemeszno - Witkowo, następnie polną drogą wśród...pól do wsi Gaj, znów trochę asfaltem by ostatecznie odbić na zadrzewiony dukt przez las okalający "OW Skorzęcin" (zdecydowanie najpiękniejszy odcinek trasy). W lesie po drodze przejeżdża się przez leśnictwo Piłka, gdzie znajduje się zaadoptowany przez Znajomego dawny młyn wodny - miejsce paru pamiętnych imprez :) Dziś akurat trafiła się tu chwila przerwy na pogaduchę z owym Znajomym, który również korzystał z dnia wolnego i śmigamy dalej. Okolice Piłki to również najbardziej wymagający, bo zawsze piaszczysty odcinek trasy, aż do skrzyżowania dróg leśnych na Wylatkowo i Skorzęcin. Dalej już szerokim i ubitym leśnym duktem w stronę OW, by po drodze odbić w singletrackowy skrót do Wylatkowa właśnie. Z Wylatkowa asfaltami do Przybrodzina i w końcu lasem, wzdłuż torów kolejki wąskotorowej pod sam domek w Ostrowie. Poszło dość zwinnie jak na niską prędkość przejazdu, choć szans na pobicie mojego rekordu (1.40h dłuższym wariantem asfaltowym) raczej nie było :) Na miejscu odpoczęliśmy może z godzinkę, posililiśmy się obiadem przygotowanym przez matkę i ruszyliśmy w drogę powrotną. Aby urozmaicić sobie trochę wycieczkę, postanowiliśmy wracać ciut odmienną trasą, zahaczając o Ośrodek Wypoczynkowy w Skorzęcinie. Tak więc początkowe kilometry pokrywały się z drogą już dziś śmiganą, aż do wylotu z singletracka w lasach Skorzęcińskich. Tu pokręciliśmy do OW gdzie zaskoczyła nas ilość przebywających tam ludzi. 1 maja to chyba pierwszy dzień, kiedy "Skoj" otwiera swe podwoje dla wszechobecnego lansu. Ciemne okulary, właściciele karnetów na solarium, tony żelu, białe koszule, wysokie szpilki, cycki na wierzchu i spódnice ledwo okrywające gacie (jakie gacie ?! ;) )- można powiedzieć, że Skorzęcin odżył, a ja się tu więcej (nawet rowerem) pewnie nie pojawię. W międzyczasie jeszcze słit focia na molo - Chłopaki starali się wtopić w okoliczne towarzystwo ;)

Takie tam z jeziorem ;) © kubolsky


Tak szybko jak tu wjechaliśmy, tak szybko wyjechaliśmy i pognaliśmy (duże słowo :P ) przez wieś Skorzęcin, mijając po drodze posąg Niemieckiego Leśniczego do Sokołowa. Stamtąd drogą na Witkowo, odbijając po drodze w stronę Folwarku. Gdzieś tutaj Tarkuna dopadł kryzys, choć to nie były nogi ani ręce, a dupsko :) Zgodnie z życzeniem naszego dzisiejszego towarzysza ("Chłopaki, proszę, darujcie mi już terenu" :) ) obraliśmy wariant asfaltowy - czyli zamiast odbić w stronę Krzyżówki i dalej drogi, któą już dzisiaj robiliśmy, ruszyliśmy do Folwarku przez Ćwierdzin, a dalej przez Trzuskołoń, Nową Wieś Niechanowską (tu w lesie przytrafiła się podobna do ostatniej sytuacja z lekko zmieszaną parką w aucie, lecz tym razem bez psa ;) ), Kędzierzyn i Osiniec do Gniezna. Na ostatnich kilometrach Chłopaki przyjęli tempo iście spacerowe, ale nie mam prawa Ich za to winić - Tarkun osiągnął życiowy dystans, a Wojtas dotrzymywał Mu towarzystwa. Po drodze, na ścieżce pieszo-rowerowej przy Kostrzewskiego spotkałem Marcina wracającego do domu z dzisiejszego wypadu z Ekipą. Okazało się, że miałem czuja by z Nimi nie jechać, gdyż dystans może nie był jakiś zabójczy, ale tempo mięli ponoć solidne :). Z Michałem rozstaliśmy się przy ul. E. Orzeszkowej, gdzie wraz z Bracholem uścisnęliśmy Mu prawicę i pogratulowaliśmy osiągnięcia celu, a następnie już ostatnie 2-3 km pognaliśmy sprawnie do domu. Wieczorem czekał nas jeszcze kolejny rewanż w półfinałach LM, choć nawet ja - zatwardziały fan FCB nie wierzyłem w cud. Cudu nie było, był pogrom :( Życie... Ważne, że trzech naszych zagra w finale! :)

Endo:



TROCHĘ O MNIE

Ten blog rowerowy prowadzi kubolsky z miasta Poznań
  • Mam przejechane 76058.66 kilometrów
  • Jeżdżę ze średnią prędkością 21.87 km/h


76058.66

KILOMETRÓW NA BLOGU

21.87 km/h

ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ

144d 21h 38m

CZAS W SIODLE