Duszno i wietrznie
Sobota, 12 października 2013
Komentarze:
6
Nadeszła kolejna sobota, którą wypadało odpowiednio wykorzystać, czyt. rowerowo. Niestety jak na złość, tym razem prognozy nie zgrały się ze stanem faktycznym i rankiem na zewnątrz zastałem ciężkie, szare niebo, szczątkowe ilości słońca i wiatr. Dwa pierwsze zjawiska były do przełknięcia, ale to wietrzysko zapowiadało "ciekawą" jazdę. Cóż - przecież się nie położę, nie zacznę walić pięściami w podłogę i nie powiem, że jak nie przestanie wiać to nie wyjdę na rower :P.
Tym razem jako punkt startowy obraliśmy gnieźnieński Rynek. Cel znany był już od zeszłego wieczora - jedziemy do Duszna nowo wyznaczonym szlakiem roweroym. Godzinę startu ustaliliśmy na 11.00 i otej też godzinie stawiłem się pod rowerowym drogowskazem rozjazdowym, znajdującym się właśnie na Rynku. Na miejscu czekali p. Jurek oraz Mateusz. Micora jeszcze nie było. Pokręciśmy się trochę w pobliżu, co by nie ostygnąć, a Dawida nadal ani widu ani słychu. W końcu jakieś 10 minut po czasie nadjechał i On. Bez zbędnej gaduchy ruszyliśmy wypatrując po drodze oznaczeń "szarej jedynki". Ta przeprowadziła nas przez miasto, następnie na Winiary (gdzie bez sensu prowadzi do góry Gdańską, zamiast dołem dookoła osiedla) i dalej ul. Orcholską w stronę Dębówca, a w końcu na Gołąbki. Tu się nie będę szczególnie rozpisywał, gdyż odcinek ten nie raz już opisywałem. Nadmienię tylko, że w Lasach Królewskich tego dnia zebrało sięcałiem sporo grzybiarzy. Trasa szła gładko. Co ważne - jest dobrze oznakowana i do tego momentu nie mieliśmy problemu z ewentualnym poszukiwaniem szlaku. Problem pojawił się tuż przed wsią Gołąbki. Na jednym z rozjazdów, gdzie asfalt odbija ostro w lewo, a droga na wprost przekaształca się w leśny trakt musieliśmy przystanąć i zastanowić się którędy jechać. Ostatni znak wskazywał jazdę prosto, ale na pierwszych słupach telefonicznych zaraz po zjeździe na ów trakt nie było widać szarych znaków. Tych samych oznaczeń brakowało również tuż za asfaltowym zakrętem. Wybraliśmy wariant gruntowy i jak się po kilkuset metrach okazało - zjechaliśmy ze szlaku. Postanowiliśmy jednak nie zawracać, lecz kręcić przed siebie i zapoznać się z nową, jeszcze nigdy wcześniej nie objechaną drogą. W końcu wyjechaliśmy ponownie na świeży asfalt w środku lasu i w zgodzie ze zmysłem orientacji skręciliśmy w lewo. Tym samym dotarliśmy do kolejnej krzyżówki gdzie przeczucie podpowiadało nam, że po lewej ręce mamy Gołąbki, czyli musimy się udać w kierunku przeciwnym. Dla pewności zerknąłęm do Locusa i moje przypuszczenia się potwierdziły. Ruszyliśmy przed siebie. Mijając po drodze Grabowo trafiliśmy do Kruchowa, skąd droga na Wał Wydartowski jest nam doskonale znana. Tradycyjnie odbiliśmy w lewo przy jez. Młynek i rozpoczął się podjazd do Wydartowa. Tu już nie było jaj - wiatr dął nam prosto w twarz, a był to dopiero przedsmak tego, co miało nas spotkać dalej. Odbijając po raz kolejny, już do Duszna, a tym samym opuszczając twarde, asfaltowe drogi zaczęła się "przygoda". Otwarte połacie ziemskie i wspinaczka na Wał dawały nam w kość. Wiatr hulał jak mu się tylko podobało, skutecznie uprzykrzając nam jazdę. My jednak konsekwentnie parliśmy przed siebie, coraz bardziej zbliżając się do wieży widokowej. Za ostatnim, piaszczystym zakrętem naszym oczom ukazały się trzy sylwetki na rowerach stojące tuż przy samej wieży. Jak się po chwili okazało - nie byliśmy tego dnia jedynymi BS-owcami na punkcie widokowym. Duszno postanowili dziś odwiedzić (na szosach!) Waza, Seba, Hulaj oraz Klosiu. Strzeliliśmy sobie pamiątkowe foto, chwilę pogadaliśmy i puściliśmy Ich wolno, gdyż trzęśli się tam na górze jak osiki ;).
My natomiast rozsiedliśmy się na ławkach i wyciągnęliśmy swoje śniadanka.
W tym momencie relację z pobytu w Dusznie skrócę do minimum i nadmienię jedynie, że popłakałem się tam ze śmiachu, a przepona już nie dawała rady :D. Akcje i teksty które tam odchodziły nie nadają się do opisania, bo gdybym nawet zamieścił to w jednym zdaniu, to boję się dożywotniego bana na BS ;). Pro-forma wlazełm jeszcze na szczyt wieży strzelić fotę lub dwie, ale wietrzysko tak zapodawało, że trzeba się było od razu ewakuować. Widoki oczywiście były marne.
W końcu po jakichś 30 minutach z powrotem zasiedliśmy na rowerach i ruszyliśmy w dół. Pocieszającym był fakt, że po zmaganiach z wiatrem w tamtą stronę teraz większość trasy pokonamy z wiatrem w plecy. Tak też było. Do Wydartowa zjechaliśmy ekspresowo i tu poostanowiliśmy urozmaicić sobie dalszą dzisiejszą trasę. Przecięliśmy asfalt i ruszyliśmy dalej prosto po kocich łbach. Jak się po chwili okazało, ponownie chwyciliśmy szary szlak. Podążaliśmy więc za znakami polnymi drogami aż w pewnym momencie od naszych nosów dotarł nieprzyjemny zapach gó*na. Nie wiem co tam przy drodze tworzyli, ale sadziło równo przez dłuższy odcinek trasy. Co gorsza - ten smrodopędny materiał znajdował się również na drodze którą pokonywaliśmy, co oznacza że zabraliśmy go ze sobą na oponach, na ramach i w napędach. Masakra! Podążając dalej szlakiem mineliśmy Folusz by ostatecznie chwycić asfalt w Niewolnie. Gdzieś tam po raz kolejny zgubiliśmy znaki, ale nawet nam do głowy nie przyszło by ich dalej szukać. Dalszą drogę powrotną wyznaczyliśmy przez Pasiekę, obok wielkiej hałdy azbestu, dalej lasem i polami przez Kozłowo, aż trafiliśmy na nasz fyrtel, czyli do Strzyżewa Paczkoweego. Aby jeszcze wydłużyć sobie dzisiejszy trip zadecydowaliśmy wracać przez Jankowo Dolne i Kalinę zahaczając o tereny okołowierzbiczańskie. Stąd do Gniezna śmignęliśmy przez Wierzbiczany i Szczytniki Duchowne. Ja jeszcze kopsnąłem się do sklepu i z miasta do domu trafiłem znowu z wiatrem w ryj. Reasumując - mimo że szaro i wietrznie to i tak mega fajnie. Jak zawsze! :)
Tym razem jako punkt startowy obraliśmy gnieźnieński Rynek. Cel znany był już od zeszłego wieczora - jedziemy do Duszna nowo wyznaczonym szlakiem roweroym. Godzinę startu ustaliliśmy na 11.00 i otej też godzinie stawiłem się pod rowerowym drogowskazem rozjazdowym, znajdującym się właśnie na Rynku. Na miejscu czekali p. Jurek oraz Mateusz. Micora jeszcze nie było. Pokręciśmy się trochę w pobliżu, co by nie ostygnąć, a Dawida nadal ani widu ani słychu. W końcu jakieś 10 minut po czasie nadjechał i On. Bez zbędnej gaduchy ruszyliśmy wypatrując po drodze oznaczeń "szarej jedynki". Ta przeprowadziła nas przez miasto, następnie na Winiary (gdzie bez sensu prowadzi do góry Gdańską, zamiast dołem dookoła osiedla) i dalej ul. Orcholską w stronę Dębówca, a w końcu na Gołąbki. Tu się nie będę szczególnie rozpisywał, gdyż odcinek ten nie raz już opisywałem. Nadmienię tylko, że w Lasach Królewskich tego dnia zebrało sięcałiem sporo grzybiarzy. Trasa szła gładko. Co ważne - jest dobrze oznakowana i do tego momentu nie mieliśmy problemu z ewentualnym poszukiwaniem szlaku. Problem pojawił się tuż przed wsią Gołąbki. Na jednym z rozjazdów, gdzie asfalt odbija ostro w lewo, a droga na wprost przekaształca się w leśny trakt musieliśmy przystanąć i zastanowić się którędy jechać. Ostatni znak wskazywał jazdę prosto, ale na pierwszych słupach telefonicznych zaraz po zjeździe na ów trakt nie było widać szarych znaków. Tych samych oznaczeń brakowało również tuż za asfaltowym zakrętem. Wybraliśmy wariant gruntowy i jak się po kilkuset metrach okazało - zjechaliśmy ze szlaku. Postanowiliśmy jednak nie zawracać, lecz kręcić przed siebie i zapoznać się z nową, jeszcze nigdy wcześniej nie objechaną drogą. W końcu wyjechaliśmy ponownie na świeży asfalt w środku lasu i w zgodzie ze zmysłem orientacji skręciliśmy w lewo. Tym samym dotarliśmy do kolejnej krzyżówki gdzie przeczucie podpowiadało nam, że po lewej ręce mamy Gołąbki, czyli musimy się udać w kierunku przeciwnym. Dla pewności zerknąłęm do Locusa i moje przypuszczenia się potwierdziły. Ruszyliśmy przed siebie. Mijając po drodze Grabowo trafiliśmy do Kruchowa, skąd droga na Wał Wydartowski jest nam doskonale znana. Tradycyjnie odbiliśmy w lewo przy jez. Młynek i rozpoczął się podjazd do Wydartowa. Tu już nie było jaj - wiatr dął nam prosto w twarz, a był to dopiero przedsmak tego, co miało nas spotkać dalej. Odbijając po raz kolejny, już do Duszna, a tym samym opuszczając twarde, asfaltowe drogi zaczęła się "przygoda". Otwarte połacie ziemskie i wspinaczka na Wał dawały nam w kość. Wiatr hulał jak mu się tylko podobało, skutecznie uprzykrzając nam jazdę. My jednak konsekwentnie parliśmy przed siebie, coraz bardziej zbliżając się do wieży widokowej. Za ostatnim, piaszczystym zakrętem naszym oczom ukazały się trzy sylwetki na rowerach stojące tuż przy samej wieży. Jak się po chwili okazało - nie byliśmy tego dnia jedynymi BS-owcami na punkcie widokowym. Duszno postanowili dziś odwiedzić (na szosach!) Waza, Seba, Hulaj oraz Klosiu. Strzeliliśmy sobie pamiątkowe foto, chwilę pogadaliśmy i puściliśmy Ich wolno, gdyż trzęśli się tam na górze jak osiki ;).
Ekipa spotkana w Dusznie ;)© jerzyp1956
Wieża w Dusznie© kubolsky
My natomiast rozsiedliśmy się na ławkach i wyciągnęliśmy swoje śniadanka.
Śniadanko© kubolsky
W tym momencie relację z pobytu w Dusznie skrócę do minimum i nadmienię jedynie, że popłakałem się tam ze śmiachu, a przepona już nie dawała rady :D. Akcje i teksty które tam odchodziły nie nadają się do opisania, bo gdybym nawet zamieścił to w jednym zdaniu, to boję się dożywotniego bana na BS ;). Pro-forma wlazełm jeszcze na szczyt wieży strzelić fotę lub dwie, ale wietrzysko tak zapodawało, że trzeba się było od razu ewakuować. Widoki oczywiście były marne.
Mgliste widoki© kubolsky
Mgliste widoki© kubolsky
W końcu po jakichś 30 minutach z powrotem zasiedliśmy na rowerach i ruszyliśmy w dół. Pocieszającym był fakt, że po zmaganiach z wiatrem w tamtą stronę teraz większość trasy pokonamy z wiatrem w plecy. Tak też było. Do Wydartowa zjechaliśmy ekspresowo i tu poostanowiliśmy urozmaicić sobie dalszą dzisiejszą trasę. Przecięliśmy asfalt i ruszyliśmy dalej prosto po kocich łbach. Jak się po chwili okazało, ponownie chwyciliśmy szary szlak. Podążaliśmy więc za znakami polnymi drogami aż w pewnym momencie od naszych nosów dotarł nieprzyjemny zapach gó*na. Nie wiem co tam przy drodze tworzyli, ale sadziło równo przez dłuższy odcinek trasy. Co gorsza - ten smrodopędny materiał znajdował się również na drodze którą pokonywaliśmy, co oznacza że zabraliśmy go ze sobą na oponach, na ramach i w napędach. Masakra! Podążając dalej szlakiem mineliśmy Folusz by ostatecznie chwycić asfalt w Niewolnie. Gdzieś tam po raz kolejny zgubiliśmy znaki, ale nawet nam do głowy nie przyszło by ich dalej szukać. Dalszą drogę powrotną wyznaczyliśmy przez Pasiekę, obok wielkiej hałdy azbestu, dalej lasem i polami przez Kozłowo, aż trafiliśmy na nasz fyrtel, czyli do Strzyżewa Paczkoweego. Aby jeszcze wydłużyć sobie dzisiejszy trip zadecydowaliśmy wracać przez Jankowo Dolne i Kalinę zahaczając o tereny okołowierzbiczańskie. Stąd do Gniezna śmignęliśmy przez Wierzbiczany i Szczytniki Duchowne. Ja jeszcze kopsnąłem się do sklepu i z miasta do domu trafiłem znowu z wiatrem w ryj. Reasumując - mimo że szaro i wietrznie to i tak mega fajnie. Jak zawsze! :)
Komentarze
Rower będzie gotowy na czwartek. Jednak sam do końca się tego nie podjąłem (brak czasu, narzędzi, cierpliwości i umiejętności).
Hehe - nie podobały się Wam zapachy kierzkowskich świńskich zadków? Pewno gnojówkę znowu na pola wylewają... w sumie dobrze że nie trafiliście na gnojowiarkę pracującą w pobliżu drogi bo można oberwać z mgiełki "pachnącego" płynu ;)
Ja w sobotę z gorączką 39*C się męczyłem :/