Zusammen R10 #05: Gardna Wielka - Odargowo ⛅
Kategoria R10 2021
Środa, 7 lipca 2021
Komentarze:
2
Dystans
97.97 km
Czas
06:53
Vśrednia
14.23 km/h
Vmax
32.40 km/h
Tętnośr.
113
Tętnomax
159
Kalorie
4326 kcal
Podjazdy
188 m
Temp.
21.0 °C
Sprzęt
Szutropołykacz
R10 2021 - Dzień piąty.
Piąty dzień tułaczki wzdłuż Bałtyku okazał się być tym najtrudniejszym, szczególnie dla Agnieszki. Nie chcę z siebie robić nie wiadomo jakiego kozaka, bo na koniec również byłem zmęczony, ale zdecydowanie nie w takim stopniu jak pozostałe 50% składu wyprawy.
Zacznę od kolejnej informacji na przyszłość - to niespełna 100 km warto podzielić na dwa dni z noclegiem w Łebie.
Po wyjeździe z Gardny Wielkiej od razu skierowaliśmy swe aluminiowe i stalowe rumaki ku owianym legendą Klukom. W dawnej osadzie Słowian zaliczyliśmy krótką przerwę na śniadanie w postaci pajdy ze smaloszkiem i serniczka, obowiązkowo bez rodzynek. Pajda była git, serniczek mocno średni. Posileni i pełni nadziei ruszyliśmy na bagna. Etap pierwszy okazał się być na tyle suchy, że wiele kładek można było wziąć bokiem. Były jednak też takie, które należało zaliczyć, gdyż sąsiadowała z nimi trawa tak wysoka i tak gęsta, że ciężko było ocenić stan jej podłoża. Za mostkiem nad Ciekiem Klęcińskim stanęliśmy przed dylematem - ruszyć krótszą drogą w lewo przez torfowiska, czy płytami na około. Postanowiliśmy zaryzykować i mijając pomarańczowy pachołek ruszyliśmy z rowerami u boku wąskim, grząskim singlem przez kolejne kładki. Szybko, bo max po 200-300 metrach zrewidowaliśmy swoje plany i postanowiliśmy wycofać się do usłanej płytami drogi okrężnej. Jednak ten pachołek nie stał tam bez powodu. Droga okrężna to na oko jakieś dodatkowe 10 km w 100% po ażurowych, betonowych płytach, jednak w ogólnym rozrachunku lepsze to, niż pchanie rowerów przez grząskie bagna i równoznacznie wystawienie się komarom i gzom na pożarcie.
Na szosę prowadzącą do Izbicy wyjechaliśmy w Zgierzu ;). Tam też napotkaliśmy dwóch gdańskich cyklistów także zaliczających R10. Wspólnie pokręciliśmy aż do szutrów w Gaci. Tuż za Gacią rozpętało się Słowińskie piekło w postaci piachów, piachów i powtarzam raz jeszcze - piachów. Irytacja Agnieszki sięgnęła zenitu, a nie mieliśmy za sobą nawet połowy trasy. Niesprzyjające kręceniu kilometrów drogi opuściliśmy w Żarnowskiej skąd DDR-em dotarliśmy do Łeby. W Łebskim porcie trafiliśmy na knajpę w której zdecydowaliśmy się odpocząć. Krótka recenzja ów przybytku brzmi mniej więcej tak: Łebskie 3 chmiele to naprawdę dobre piwo, dorsz z frytami i wyjątkowo smaczną surówką ani zły ani rewelacyjny, ot zjadliwy, szanty grają zdecydowanie zbyt głośno i są mega wku*wiające.
Za Łebą czekała nas kolejna wymagająca przeprawa - kręte, pełne korzeni single wzdłuż jez. Sarbsko. Po opuszczeniu kolejnego niezbyt przyjaznego niewprawionym cyklistom odcinka trafiliśmy do Osetnika, gdzie na moje, a tym bardziej Agnieszki szczęście ustawiono wiatę dla strudzonych podróżą cyklistów. Agnieszka miała chwilę by odsapnąć, natomiast ja pognałem (tym razem dosłownie) w górę by cyknąć fotę latarni Stilo. Strzelam, że nie było mnie góra 10 minut, więc po takim właśnie czasie ruszyliśmy dalej.
Z Osetnika aż do Białogóry prowadził wyjątkowo fajny jak na pomorską część R10 odcinek ubitej drogi żwirowej wijący się blisko wybrzeża. Dla Agnieszki miało to jednak drugo, albo i dalej-rzędne znaczenie, gdyż po samym Jej spojrzeniu było jasne, że tego dnia nie należy do miłośniczki sakwiarstwa długodystansowego (choć w tym wypadku długi dystans jest pojęciem względnym). W Białogórskim Lewiatanie zrobiliśmy drobne zakupy i spod sklepu ruszyliśmy prosto do Dębek. Z Dębek do noclegu dzieliły nas jeszcze 4 km na południe które pokonaliśmy bardzo spacerowym tempem z podjazdem na koniec.
W tym wypadku wieczór skompresował się do mycia i spanka.
Przed nami ostatni dzień trasy na Hel.
Zusammen R10 #05: Gardna Wielka - Odargowo ⛅ | Ride | Strava
Piąty dzień tułaczki wzdłuż Bałtyku okazał się być tym najtrudniejszym, szczególnie dla Agnieszki. Nie chcę z siebie robić nie wiadomo jakiego kozaka, bo na koniec również byłem zmęczony, ale zdecydowanie nie w takim stopniu jak pozostałe 50% składu wyprawy.
Zacznę od kolejnej informacji na przyszłość - to niespełna 100 km warto podzielić na dwa dni z noclegiem w Łebie.
Po wyjeździe z Gardny Wielkiej od razu skierowaliśmy swe aluminiowe i stalowe rumaki ku owianym legendą Klukom. W dawnej osadzie Słowian zaliczyliśmy krótką przerwę na śniadanie w postaci pajdy ze smaloszkiem i serniczka, obowiązkowo bez rodzynek. Pajda była git, serniczek mocno średni. Posileni i pełni nadziei ruszyliśmy na bagna. Etap pierwszy okazał się być na tyle suchy, że wiele kładek można było wziąć bokiem. Były jednak też takie, które należało zaliczyć, gdyż sąsiadowała z nimi trawa tak wysoka i tak gęsta, że ciężko było ocenić stan jej podłoża. Za mostkiem nad Ciekiem Klęcińskim stanęliśmy przed dylematem - ruszyć krótszą drogą w lewo przez torfowiska, czy płytami na około. Postanowiliśmy zaryzykować i mijając pomarańczowy pachołek ruszyliśmy z rowerami u boku wąskim, grząskim singlem przez kolejne kładki. Szybko, bo max po 200-300 metrach zrewidowaliśmy swoje plany i postanowiliśmy wycofać się do usłanej płytami drogi okrężnej. Jednak ten pachołek nie stał tam bez powodu. Droga okrężna to na oko jakieś dodatkowe 10 km w 100% po ażurowych, betonowych płytach, jednak w ogólnym rozrachunku lepsze to, niż pchanie rowerów przez grząskie bagna i równoznacznie wystawienie się komarom i gzom na pożarcie.
Na szosę prowadzącą do Izbicy wyjechaliśmy w Zgierzu ;). Tam też napotkaliśmy dwóch gdańskich cyklistów także zaliczających R10. Wspólnie pokręciliśmy aż do szutrów w Gaci. Tuż za Gacią rozpętało się Słowińskie piekło w postaci piachów, piachów i powtarzam raz jeszcze - piachów. Irytacja Agnieszki sięgnęła zenitu, a nie mieliśmy za sobą nawet połowy trasy. Niesprzyjające kręceniu kilometrów drogi opuściliśmy w Żarnowskiej skąd DDR-em dotarliśmy do Łeby. W Łebskim porcie trafiliśmy na knajpę w której zdecydowaliśmy się odpocząć. Krótka recenzja ów przybytku brzmi mniej więcej tak: Łebskie 3 chmiele to naprawdę dobre piwo, dorsz z frytami i wyjątkowo smaczną surówką ani zły ani rewelacyjny, ot zjadliwy, szanty grają zdecydowanie zbyt głośno i są mega wku*wiające.
Za Łebą czekała nas kolejna wymagająca przeprawa - kręte, pełne korzeni single wzdłuż jez. Sarbsko. Po opuszczeniu kolejnego niezbyt przyjaznego niewprawionym cyklistom odcinka trafiliśmy do Osetnika, gdzie na moje, a tym bardziej Agnieszki szczęście ustawiono wiatę dla strudzonych podróżą cyklistów. Agnieszka miała chwilę by odsapnąć, natomiast ja pognałem (tym razem dosłownie) w górę by cyknąć fotę latarni Stilo. Strzelam, że nie było mnie góra 10 minut, więc po takim właśnie czasie ruszyliśmy dalej.
Z Osetnika aż do Białogóry prowadził wyjątkowo fajny jak na pomorską część R10 odcinek ubitej drogi żwirowej wijący się blisko wybrzeża. Dla Agnieszki miało to jednak drugo, albo i dalej-rzędne znaczenie, gdyż po samym Jej spojrzeniu było jasne, że tego dnia nie należy do miłośniczki sakwiarstwa długodystansowego (choć w tym wypadku długi dystans jest pojęciem względnym). W Białogórskim Lewiatanie zrobiliśmy drobne zakupy i spod sklepu ruszyliśmy prosto do Dębek. Z Dębek do noclegu dzieliły nas jeszcze 4 km na południe które pokonaliśmy bardzo spacerowym tempem z podjazdem na koniec.
W tym wypadku wieczór skompresował się do mycia i spanka.
Przed nami ostatni dzień trasy na Hel.
Komentarze
Fajnie, że dojechaliście - będzie co wspominać.
A następnym razem jedźcie w góry - tam jest bardziej przewidywalnie rowerowo :)