Sobota, 10 lipca 2021
Komentarze:
2
Dystans
57.43 km
Czas
03:03
Vśrednia
18.83 km/h
Vmax
50.40 km/h
Tętnośr.
122
Tętnomax
164
Kalorie
2117 kcal
Podjazdy
300 m
Temp.
21.0 °C
Sprzęt
Szutropołykacz
Dodatkowy dzień na Helu można podzielić na dwa etapy. Etap pierwszy to obejście Cypla promenadą, zaliczenie kilku militarnych pozostałości, m.in. ruin schronów, baterii przeciwlotniczych czy bunkrów. Jest tam tego w opór, więc dla miłośników militariów i osób interesujących się historią II Wojny Światowej jest to miejsce obowiązkowe. Jest to także jeden z dwóch powodów dla których raczej na pewno tam wrócę. Drugi powód to fakt, że należy udać się na sam koniec Polski by trafić do nadmorskiej miejscowości pozbawionej całej tej przaśności i tłumu wakacjuszy w klapkach z dmuchanymi kółkami wokół pasa i śmiesznymi kapeluszami na głowie, miejscowości gdzie człowiek czuje się dobrze.
Etap drugi to totalny, niczym niezmącony odpoczynek na leżakach z widokiem na Zatokę Gdańską, z pysznym, czeskim piwem w ręce, frytkami z batatów, przy rewelacyjnej muzyce i z kręcącym się to tu, to tam przyjacielskim kudłaczem Foodym. Tak, pół dnia przesiedzieliśmy w Army Bar Charlie i nie żałujemy ani jednej spędzonej tam minuty :).
Poza tym na zdecydowane polecenie zasługują jeszcze dwa miejsca - Maszoperia, czyli knajpka znajdująca się w zabytkowej chacie rybackiej (pyszna jajecznica!), oraz Kutter, gdzie stołowaliśmy się w ramach kolacji dnia poprzedniego (noga z kaczki, modra kapusta z żurawiną, pieczone ziemniaczki - palce lizać!), oraz tego dnia w ramach obiadu (kawał żebra, sałatka z pikli, pieczone ziemniaczki - pycha!). Nie polecam tylko piwa Helskiego - nic szczególnego.
Hel opuszczamy porankiem dna następnego, składem Regio. Jest komfortowo do Władysławowa, za to za Władkiem rower na rowerze, człowiek na człowieku. Do Gdyni pociąg przyjeżdża z 15-minutowym opóźnieniem, więc skład do którego mieliśmy się przesiąść i trafić do Gdańska już odjechał. Na szczęście na peronie obok stoi kolejny, do Bydgoszczy, również jadący przez Gdańsk. Wsiadamy, wysypujemy się na remontowanym Głównym i po krótkiej wizycie w Forum Gdańsk trafiamy do hotelu (ten także nam się udał).
Tego dnia na objazd Trójmiasta ruszam sam, gdyż Agnieszkę dręczą problemy zdrowotne. Po obowiązkowym odświeżeniu razem objeżdżamy stare miasto odpuszczając sobie Westerplatte, po czym Agnieszka wraca do hotelu, a ja swoim tempem ruszam na północ.
Po drodze zahaczam o Amber Arenę (chyba tak teraz oficjalnie nazywa się gdański stadion), wejście na plażę znane z mojego pierwszego "Nad morze w jeden dzień", molo w Sopocie, molo w Gdyni - Orłowo, focąc przy okazji klif Orłowski, a następnie łapiąc trochę przewyższeń i mknąc przez piękne tereny Kępy Redłowskiej trafiam do gdyńskiego portu. W porcie zaliczam obowiązkowy fotostop przy Darze Pomorza i Błyskawicy skąd finalnie udaję się do Babich Dołów celem wykonania jednego konkretnego zdjęcia.
Mając już na koncie komplet zaplanowanych atrakcji wracam na dworzec Gdynia Główna skąd SKM-ką dostaję się z powrotem do Gdańska. Wieczór krótki, bo zmęczenie coraz bardziej daje się we znaki. Kolejny prysznic i kima. Jutro po 14:00 powrót do Poznania.
Ostatni dzień pobytu na pomorzu to w zasadzie pchanie roweru przez Długi Targ i wzdłuż Motławy, powrót do Forum, wciągniecie "maka" (oj chodził za mną, chodził), podjazd na PKP i radowanie się z posiadania rezerwacji miejsc w pociągu, zarówno dla rowerów jak i dla naszych czterech liter :).
Tyle, to koniec.
Miniony tydzień uważam za bardzo udany. Usatysfakcjonowany (i mówię tu tylko za siebie, Agnieszkę należy podpytać osobno, ewentualnie przeredaguję ten wpis po konsultacji ;) ) kolejną wyprawą z rowerem na czele powoli planuję kolejne :).
3City ⛅ | Ride | Strava
Etap drugi to totalny, niczym niezmącony odpoczynek na leżakach z widokiem na Zatokę Gdańską, z pysznym, czeskim piwem w ręce, frytkami z batatów, przy rewelacyjnej muzyce i z kręcącym się to tu, to tam przyjacielskim kudłaczem Foodym. Tak, pół dnia przesiedzieliśmy w Army Bar Charlie i nie żałujemy ani jednej spędzonej tam minuty :).
Poza tym na zdecydowane polecenie zasługują jeszcze dwa miejsca - Maszoperia, czyli knajpka znajdująca się w zabytkowej chacie rybackiej (pyszna jajecznica!), oraz Kutter, gdzie stołowaliśmy się w ramach kolacji dnia poprzedniego (noga z kaczki, modra kapusta z żurawiną, pieczone ziemniaczki - palce lizać!), oraz tego dnia w ramach obiadu (kawał żebra, sałatka z pikli, pieczone ziemniaczki - pycha!). Nie polecam tylko piwa Helskiego - nic szczególnego.
Hel opuszczamy porankiem dna następnego, składem Regio. Jest komfortowo do Władysławowa, za to za Władkiem rower na rowerze, człowiek na człowieku. Do Gdyni pociąg przyjeżdża z 15-minutowym opóźnieniem, więc skład do którego mieliśmy się przesiąść i trafić do Gdańska już odjechał. Na szczęście na peronie obok stoi kolejny, do Bydgoszczy, również jadący przez Gdańsk. Wsiadamy, wysypujemy się na remontowanym Głównym i po krótkiej wizycie w Forum Gdańsk trafiamy do hotelu (ten także nam się udał).
Tego dnia na objazd Trójmiasta ruszam sam, gdyż Agnieszkę dręczą problemy zdrowotne. Po obowiązkowym odświeżeniu razem objeżdżamy stare miasto odpuszczając sobie Westerplatte, po czym Agnieszka wraca do hotelu, a ja swoim tempem ruszam na północ.
Po drodze zahaczam o Amber Arenę (chyba tak teraz oficjalnie nazywa się gdański stadion), wejście na plażę znane z mojego pierwszego "Nad morze w jeden dzień", molo w Sopocie, molo w Gdyni - Orłowo, focąc przy okazji klif Orłowski, a następnie łapiąc trochę przewyższeń i mknąc przez piękne tereny Kępy Redłowskiej trafiam do gdyńskiego portu. W porcie zaliczam obowiązkowy fotostop przy Darze Pomorza i Błyskawicy skąd finalnie udaję się do Babich Dołów celem wykonania jednego konkretnego zdjęcia.
Mając już na koncie komplet zaplanowanych atrakcji wracam na dworzec Gdynia Główna skąd SKM-ką dostaję się z powrotem do Gdańska. Wieczór krótki, bo zmęczenie coraz bardziej daje się we znaki. Kolejny prysznic i kima. Jutro po 14:00 powrót do Poznania.
Ostatni dzień pobytu na pomorzu to w zasadzie pchanie roweru przez Długi Targ i wzdłuż Motławy, powrót do Forum, wciągniecie "maka" (oj chodził za mną, chodził), podjazd na PKP i radowanie się z posiadania rezerwacji miejsc w pociągu, zarówno dla rowerów jak i dla naszych czterech liter :).
Tyle, to koniec.
Miniony tydzień uważam za bardzo udany. Usatysfakcjonowany (i mówię tu tylko za siebie, Agnieszkę należy podpytać osobno, ewentualnie przeredaguję ten wpis po konsultacji ;) ) kolejną wyprawą z rowerem na czele powoli planuję kolejne :).
Komentarze
Świetnie się czytało :)