Drugi, a zarazem ostatni dzień rowerowego weekendu z Mr. Jerrym. Tym razem z samego rana ruszyliśmy na Dziewiczą Górę pokibicować Chłopakom startującym w cyklu Gogol MTB. Pobyt na miejscu nie mógł obyć się bez wejścia na szczyt wieży (wjazd za friko!). Z najwyższego wzniesienia Puszczy Zielonki udaliśmy się do Decathlonu przecinając tym samym Poznań, a z Franowa myknęliśmy na Maltę celem uzupełnienia spalonych kalorii. Po około godzinnej przerwie ruszyliśmy w podróż powrotną do Gniezna wariantem w 100% asfaltowym. Dobrze wykorzystany weekend - weszło w giry :)
Pierwszy dzień rowerowego weekendu z Mr. Jerrym. Na pierwszy ogień poszło Przyjezierze do którego dokulaliśmy się przez Trzemeszno, Wylatowo, Gębice i Ostrowo. Na miejscu nastąpiła godzinna gastroprzerwa, wliczając w to uzupełnianie płynów. Ponownie w pełni sił ruszamy do Powidza. Tam kolejna pauza przy Rotundzie, m.in. na ponowne uzupełnienie płynów. Po kolejnej, leniwej godzince powrót do Gniezna przez Witkowo i Niechanowo.
Tak się jakoś złożyło, że trafił mi się kolejny w przeciągu dwóch tygodni wypad do Piechcina. Pierwotnie byłem średnio chętny jazdy z uwagi na poprzedzającą planowany wyjazd imprezę, ale ostatecznie dałem się namówić samemu sobie - w końcu wyrypa w takim składzie zdarza się nad wyraz rzadko. A szkoda... Prowodyrem całego zamieszania stał się Grzechu, który waląc prosto z mostu zebrał łącznie 12-osobowy skład. Po 3 godzinach snu, czując się wybitnie dobrze (zważywszy na fakt, że Jelonek tradycyjnie udał się jak nigdy) stawiłem się niezawodnie pod Bolkiem, gdzie czekał już Pan Jurek. Po chwili dobili Mateusz, wspomniany wyżej Grigor wraz z Anią, Rolnik (który całą trasę, łącznie z dojazdem do Gniezna i powrotem zaliczył na dwóch kołach, ale my tu nie o tym - sam się wyspowiada), Sebek, Aneta i jak zwykle lekko zatarty Marcin (nie bij! ;) ). W dziewiątkę ruszyliśmy do Kruchowa na spotkanie z pozostałą, trzemeszeńską trójką, czyli Świdrem, Grzegorzem i Kacprem. Zebrani w pełny apostolski skład rozpoczęliśmy mega przyjemną, bo z wiatrem pielgrzymkę do Wielkiej Dziury. Trasy jakoś szczególnie (a konkretnie wcale) nie będę opisywał, gdyż każdy zainteresowany znajdzie poniżej jej ślad. Nadmienię tylko że po drodze zaliczyliśmy raptem jedną pauzę w Dąbrowie, połączoną zupełnym przypadkiem z wymianą kichy u Mateusza. Po dotarciu do Piechcina uzupełniliśmy na szybko prowiant i udaliśmy się do głównego celu podróży - zalanego kamieniołomu, a następnie wielkiego, dawnego wyrobiska. Po niecałej godzinie, już w dziesięciu gdyż Grzegorz i Kacper urwali się wcześniej ruszyliśmy w drogę powrotną, tym razem już pod wiatr. Summa summarum nie było tak źle. Rzekłbym nawet, że jechało się całkiem przyjemnie - trochę asfaltu, trochę przełaju i jazdy po polu, trochę ku*widołków, trochę leśnych i polnych duktów. W Szerokim Kamieniu, czyli tuż za Piechcinem udało nam się załapać pod dach chroniąc się tym samym przed krótkim opadem. Przy okazji przeserwisowaliśmy kolejne koło - tym razem panę zaliczył Mr. Jerry. Tnąc prosto przed siebie dotarliśmy do Chomiąży Szlacheckiej, a następnie do Gąsawki skąd nudną leśnostradą, pod osłoną drzew trafiliśmy na Gołąbki. Tu większość ekipy zatrzymała się celem uzupełnienia spalonych kalorii, natomiast ja wraz z Rolnikiem poganiani przez niemiłosiernie upływający czas, w strugach deszczu śmignęliśmy dalej. Po drodze szczęśliwym zrządzeniem losu trafiliśmy na przystanek autobusowy, gdzie przeczekaliśmy solidną ulewę. Po około 15 minutach, już w towarzystwie promieni słonecznych ruszyliśmy do Gniezna, gdzie ostatecznie (a przynajmniej ja) zakończyliśmy sobotni, BS-owy wypad. Było godnie. Dzięki Wam wszystkim za wspólnie spędzony czas. Do następnego!
Poniżej zbiór fotek dzięki uprzejmości Sebastiana i Grzecha, oraz kilka moich. Przy okazji zachęcam do zapoznania się i relacjami pozostałych uczestników "pielgrzymki" :)
Powrót na rower po tygodniu przymusowej abstynencji wystąpił w formie spontanicznej nocnej jazdy z Micorem. Punkt pierwszy - wschód słońca w Dusznie. Warunki pogodowe ponownie dopisały, więc słońce odegrało gorący spektakl na horyzoncie. Punkt drugi - mniejsza mokra dziura i większa sucha dziura w Piechcinie. Wizyta z gatunku "na odpierdol" i wracamy ;)
Kolejny, tradycyjny pierwszomajowy trip. Tym razem wybraliśmy się tam gdzie nas na pewno jeszcze nie widzieli - skoro dymało ze wschodu, to ruszyliśmy na zachód. Logiczne :) Za cel obraliśmy Zbąszynek, zaliczając po drodze Poznań, Mosinę, Grodzisk Wielkopolski - ojczyznę Piwa Grodziskiego, oraz parowozownię (choć w porównaniu do naszego kompleksu raczej zwykłą szopkę) w Wolsztynie. Powrót składem KW do Poznania i kolejnym do Gniezna. Wyjazd zaliczony do jak najbardziej udanych :)
Przyjemnego ciepełka, słońca na błękitnym niebie i wiatru z zachodu aż żal było nie wykorzystać. Padło na solówkę do Torunia miksem szlaków z początków mojej jazdy (w ogóle to chyba była moja pierwsza setka), oraz trasy objechanej rok temu z Marcinem i p. Jurkiem. Pod Kopernikiem zameldowałem się dużo szybciej niż zakładałem, więc pozostało mi zaliczyć starówkę, przysiąść na wałach przy Wiśle i myknąć na dworzec w oczekiwaniu na pociąg. Przy okazji weszły pierwsze w tym roku stówa i Gran Fondo :).
Standardowy, coroczny (licząc od zeszłego roku ;) ) przejazd fragmentem wschodniego odcinka NSR do Puszczykowa. Na miejscu obowiązkowa przerwa na lody od Kostusiaka, a następnie powrót do Poznania przez Szreniawę, Wiry i Luboń. W samym Poznaniu nad Maltą kolejna przerwa, tym razem na popas w postaci kiełbasy z grilla i zimnego napitku. Powrót do Gniezna wariantem alternatywnym, czyli przez poznańskie lasy miejskie (Kobylepole, Antoninek), Swarzędz, Gortatowo (Dolina Cybiny), Jankowo, Starą i Kociałkową Górkę by w końcu wylecieć na serwisówce wzdłuż S5 między Iwnem a Wagowem. Z tego miejsca pozostało nam jedynie pokręcić asfaltem do domów. W ogólnym rozrachunku wypad wypadł wybornie - ciepło, z wiatrem w plecy i przede wszystkim w doborowym towarzystwie (jak zawsze!).
Z uwagi na nie do końca pewne prognozy pierwotnie zaplanowany wyjazd odłożyliśmy na bliżej nieokreślony termin, a w zamian ruszyliśmy na objazd szlaku osadnictwa Olęderskiego w gminie Nekla. Założenie było takie, że dziś jedziemy rekreacyjnie i bez spiny. Założenie zostało zrealizowane w 100%, z czego jestem niezmiernie zadowolony. Sama trasa i okolice Nekli naprawdę spoko, zwłaszcza jeśli człowiek sobie uświadomi że za linią drzew przebiega ruchliwa DW92 ;)