Aby tradycji stało się zadość ruszyliśmy wraz z Micorem w kierunku Powidza, za cel obierając sobie jak co roku objazd naszego największego akwenu. Tym razem jednak trasę zaliczyliśmy w przeciwnym kierunku, a co! Jak szaleć to na całego ;) Dzień zaliczam do udanych.
Głodny jazdy, po niemal tygodniu przerwy ruszyłem po prostu przed siebie, aż trafiłem na Pożegowską. Weszła gładko :) Na powrót rowerem niestety nie starczyło czasu, więc wyrypę zakończyłem na Dworcu Głównym. Rządza zaspokojona ;)
Kolejny (już trzeci w tym roku) wypad do Wielkiej Dziury na życzenie mojej dzisiejszej Towarzyszki. Przy okazji Młoda ustrzeliła swoje pierwsze 100 km w życiu będąc zarazem na drugiej wyrypie rowerowej w ogóle. Albo gdzieś w tej ramie ukryty jest silniczek, albo ja czegoś nie rozumiem... ;) Zaczęły się żniwa, kombajny grasują w polach - znak że zima idzie :P
Fisz Emade Tworzywo, "trujące" kanapki, truskawkowy porter (zajebisty, choć niemiecki ;) ), Szklana i reszta ferajny dzięki którym z soboty na niedzielę pozytywnie się zniszczyliśmy, oszukana kawa, oraz wschód słońca bez wschodu słońca w Dusznie - tak w skrócie wyglądał spontaniczny night ride z Młodą.
Drugi, a zarazem ostatni dzień rowerowego weekendu z Mr. Jerrym. Tym razem z samego rana ruszyliśmy na Dziewiczą Górę pokibicować Chłopakom startującym w cyklu Gogol MTB. Pobyt na miejscu nie mógł obyć się bez wejścia na szczyt wieży (wjazd za friko!). Z najwyższego wzniesienia Puszczy Zielonki udaliśmy się do Decathlonu przecinając tym samym Poznań, a z Franowa myknęliśmy na Maltę celem uzupełnienia spalonych kalorii. Po około godzinnej przerwie ruszyliśmy w podróż powrotną do Gniezna wariantem w 100% asfaltowym. Dobrze wykorzystany weekend - weszło w giry :)
Pierwszy dzień rowerowego weekendu z Mr. Jerrym. Na pierwszy ogień poszło Przyjezierze do którego dokulaliśmy się przez Trzemeszno, Wylatowo, Gębice i Ostrowo. Na miejscu nastąpiła godzinna gastroprzerwa, wliczając w to uzupełnianie płynów. Ponownie w pełni sił ruszamy do Powidza. Tam kolejna pauza przy Rotundzie, m.in. na ponowne uzupełnienie płynów. Po kolejnej, leniwej godzince powrót do Gniezna przez Witkowo i Niechanowo.
Tak się jakoś złożyło, że trafił mi się kolejny w przeciągu dwóch tygodni wypad do Piechcina. Pierwotnie byłem średnio chętny jazdy z uwagi na poprzedzającą planowany wyjazd imprezę, ale ostatecznie dałem się namówić samemu sobie - w końcu wyrypa w takim składzie zdarza się nad wyraz rzadko. A szkoda... Prowodyrem całego zamieszania stał się Grzechu, który waląc prosto z mostu zebrał łącznie 12-osobowy skład. Po 3 godzinach snu, czując się wybitnie dobrze (zważywszy na fakt, że Jelonek tradycyjnie udał się jak nigdy) stawiłem się niezawodnie pod Bolkiem, gdzie czekał już Pan Jurek. Po chwili dobili Mateusz, wspomniany wyżej Grigor wraz z Anią, Rolnik (który całą trasę, łącznie z dojazdem do Gniezna i powrotem zaliczył na dwóch kołach, ale my tu nie o tym - sam się wyspowiada), Sebek, Aneta i jak zwykle lekko zatarty Marcin (nie bij! ;) ). W dziewiątkę ruszyliśmy do Kruchowa na spotkanie z pozostałą, trzemeszeńską trójką, czyli Świdrem, Grzegorzem i Kacprem. Zebrani w pełny apostolski skład rozpoczęliśmy mega przyjemną, bo z wiatrem pielgrzymkę do Wielkiej Dziury. Trasy jakoś szczególnie (a konkretnie wcale) nie będę opisywał, gdyż każdy zainteresowany znajdzie poniżej jej ślad. Nadmienię tylko że po drodze zaliczyliśmy raptem jedną pauzę w Dąbrowie, połączoną zupełnym przypadkiem z wymianą kichy u Mateusza. Po dotarciu do Piechcina uzupełniliśmy na szybko prowiant i udaliśmy się do głównego celu podróży - zalanego kamieniołomu, a następnie wielkiego, dawnego wyrobiska. Po niecałej godzinie, już w dziesięciu gdyż Grzegorz i Kacper urwali się wcześniej ruszyliśmy w drogę powrotną, tym razem już pod wiatr. Summa summarum nie było tak źle. Rzekłbym nawet, że jechało się całkiem przyjemnie - trochę asfaltu, trochę przełaju i jazdy po polu, trochę ku*widołków, trochę leśnych i polnych duktów. W Szerokim Kamieniu, czyli tuż za Piechcinem udało nam się załapać pod dach chroniąc się tym samym przed krótkim opadem. Przy okazji przeserwisowaliśmy kolejne koło - tym razem panę zaliczył Mr. Jerry. Tnąc prosto przed siebie dotarliśmy do Chomiąży Szlacheckiej, a następnie do Gąsawki skąd nudną leśnostradą, pod osłoną drzew trafiliśmy na Gołąbki. Tu większość ekipy zatrzymała się celem uzupełnienia spalonych kalorii, natomiast ja wraz z Rolnikiem poganiani przez niemiłosiernie upływający czas, w strugach deszczu śmignęliśmy dalej. Po drodze szczęśliwym zrządzeniem losu trafiliśmy na przystanek autobusowy, gdzie przeczekaliśmy solidną ulewę. Po około 15 minutach, już w towarzystwie promieni słonecznych ruszyliśmy do Gniezna, gdzie ostatecznie (a przynajmniej ja) zakończyliśmy sobotni, BS-owy wypad. Było godnie. Dzięki Wam wszystkim za wspólnie spędzony czas. Do następnego!
Poniżej zbiór fotek dzięki uprzejmości Sebastiana i Grzecha, oraz kilka moich. Przy okazji zachęcam do zapoznania się i relacjami pozostałych uczestników "pielgrzymki" :)
Powrót na rower po tygodniu przymusowej abstynencji wystąpił w formie spontanicznej nocnej jazdy z Micorem. Punkt pierwszy - wschód słońca w Dusznie. Warunki pogodowe ponownie dopisały, więc słońce odegrało gorący spektakl na horyzoncie. Punkt drugi - mniejsza mokra dziura i większa sucha dziura w Piechcinie. Wizyta z gatunku "na odpierdol" i wracamy ;)