Piątkowo - rowerowo
Kategoria solo
Piątek, 14 czerwca 2013
Komentarze:
5
B-day zawiódł srodze me rozdmuchane oczekiwania. Dla niewtajemniczonych - B-day to urodzinowe piwo, uwarzone w kooperacji browarów Pinta i AleBrowar, z inicjatywy Piwoteki Narodowej. Pinta zajęła się zasypem, AleBrowar oczywiście chmielił Amerykańskimi chmielami. Dokonując wczoraj w Ministerstwie Browaru zakupu cieszyłem się jak małe dziecko z Chupa-Chupsa, a po przyjeździe do domciu wieczorkiem przelałem piwo do szklanki i rozpocząłem degustację. Przyznaję - pierwszy łyk to niebo w gębie. B-day to co prawda nie AIPA, więc i goryczka nie jakaś z kosmosu, ale chmiele i tak robią swoją robotę. Niestety każdy kolejny łyk to coraz większy zawód, coś ewidentnie jest nie tak. Na moje to właśnie podczas chmielenia coś się wysypało (kumacie tą grę słów? :P ), ponieważ wystarczy odczekać minutę po łyku i smak zaczyna nieprzyjemnie ściągać całą jamę ustną. Nie jest to nic fajnego, tym bardziej że skutecznie niweluje chęć sięgnięcia po kolejnego wira. Przykro się przyznać, ale piwa nie dopiłem. Następnym razem po prostu będę trzymał się utartych szlaków i zakupię sprawdzonego Rowing Jacka.
Dzisiejszy dzień wcale nie zaczął się jakoś rewelacyjnie, tzn. niebo spowite było sporą warstwą chmur a o słoneczku można było zapomnieć. Nie powiem żeby rozbudziło to we mnie rowerowy entuzjazm. Z drugiej strony może to i dobrze, bo mnie na dwór nie ciągnęło, a trzeba było ogarnąć chatę przed jutrzejszymi drugimi urodzinami Juniora. Na moje głupie szczęście po południu ciemne chmury zniknęły praktycznie całkowicie, a żarówa ostro dawała z nieba. Ponieważ ja swoje zadania wykonałem, postanowiłem przeznaczyć trochę czasu na rowerowe przyjemności. Aura za oknem była (wydawać by się mogło) idealna, wskoczyłem więc w krótki zestaw ciuchów, spakowałem sakwę (nareszcie nie muszę się bujać z bagażem na plecach) i ruszyłem na szlak. Wyjazd z Topolowej to "kubeł zimnej wody" - zderzyłem się ze ścianą silnego i chłodnego wiatru. Pierwsza myśl - zawracam i coś jeszcze na siebie założę. Przytomnie jednak pomyślałem, że jadąc pod taki wiatr trochę się zasapię, więc pewnie się również solidnie rozgrzeję. Ruszyłem więc dalej serwisówką wzdłuż DK5, w kierunku węzła Gniezno - Południe.
Aha, tu nadmienię że w końcu stałem się posiadaczem idotoodpornego kieszonkowego pstrykacza fotek :) Nareszcie telefon mogę w spokoju zostawić dla Locusa (który gdzieś po drodze się wysypał i ślad musiałem nanosic ręcznie :/ ), a i samych fotek i filmików będzie więcej, ku Waszej niekrytej uciesze jak mniemam;)
Jak widać dziś znowu postanowiłem objechać śmiganą już kilkukrotnie trasę do Czerniejewa, z tym że wybrałem wariant w 100% asfaltowy, w przeciwieństwie do poprzedniego wyjazdu. Praktycznie przez całą gładką, asfaltową drogę do Wierzyc skutecznie hamował mnie wmordewind. Nawet w momencie kiedy między Promnem a Fałkowem trzeba było chwilowo opuścić czarny dywan, wiatr nie dawał za wygraną.
Tak sobie jadąc i myśląc doszedłem do wniosku, że nie raz już się w takich (oraz gorszych) warunkach śmigało, więc trzeba zacisnąć zęby i ostro napierać na korbę. Średnia prędkość na tym odcinku nie była może powalająca, ale z drugiej strony jakiejś wielkiej tragedii też nie było - 23 km/h to nie tak źle :) Dojechałem w końcu do rondka we Wierzycach i wydedukowałem, że kierując się na Czerniejewo powinienem ustawić się korzystniej względem napieprzającego wietrzyska. Ciężko było sprawdzić czy miałem rację, bo początkowe parę kilometrów to jazda przez las. Las się jednak w końcu skończył i ku mej radości do uszu dochodziła tylko cisza i szum opon. No, prawie tylko cisza i szum opon. Bez dymającego wiatru okazało się, że słyszę skrzeczący łańcuch. Najwyraźniej już najwyższy czas na smarowanie bo wysechł na wiór. Ależ to wkurza... Całą drogę do Czerniejewa śmigałem w towarzystwie nie odstawiającego mnie nawet na pół koła kompana. Jechał twardo obok, nawet gdy rozpędzony nie schodziłem poniżej 30 km/h. Najwidoczniej ostro zaprawiony w bojach ;)
W końcu trafiłem do Czerniejewa gdzie nie mogłem sobie odpuścić wizyty na pałacowym fyrtlu. Przejeżdżałem tędy nie raz, lecz nigdy nie było okazji by przystanąć i strzelić foto. Dziś się taka okazja nadarzyła i postanowiłem z niej skorzystać. Potwierdziły się również informacje zasłyszane jakiś czas temu - ktoś Czerniejewski pałac kupił i o ile do Wozowni czy parku można wjechać, tak pod sam pałac już nie - drogę blokuje przewieszony łańcuch. Aha, wiem że gdzieś w parku znajduje się keszyk, lecz nie zaciągnąłem do Locusa lokalizacji okolicznych skrzynek, a na ślepo nie było sensu szukać.
Z Czerniejewa droga wiodła by mnie prosto przez Pawłowo i Mnichowo do Gniezna, ale szybka kontrola czasu wykazała, że dysponuje jeszcze ponad godziną wolnego czasu. Chwila zastanowienia i decyzja - w Pawłowie przy cmentarzu odbiję sobie na Kosmowo, a stamtąd przez Gębarzewo ulicą Pustachowską wrócę do domu. Jak pomyślałem tak uczyniłem i po sprawnym przejeździe w/w drogą wśród pól uprawnych i lasów, zaraz za nekropolią wykręciłem rogala w prawo. Tu po raz kolejny spotkałem się z wiatrem twarzą w twarz, lecz trwało to co najwyżej 5 minut, gdyż droga zakręcała i od tego momentu wiało mi już tylko w bok lub w plecy. W końcu dotarłem do Gębarzewa, a opuszczając wioskę uchwyciłem na fotce budynki Zakładu Karnego widocznego wśród okolicznych pól.
Dalej trasa wiodła ul. Pustachowską przez las do samego Gniezna, a konkretniej na dzielnicę Pustachowa.
Postanowiłem uwiecznić tą drogę na zdjęciu, gdyż przypomniał mi się pewien wczesnowiosenny wypad z p. Jurkiem i Mateuszem. Wtedy ten dukt wyglądał znacznie mniej przyjaźnie. Najpierw asfaltem, później leśnym duktem i znowu czarnym szlakiem wyjechałem w Gnieźnie.
Jeszcze fotka kościoła w budowie (stan niezmiennie surowy odkąd tylko pamiętam)...
...i Półwiejską, dalej wzdłuż Kostrzewskiego, przez Dalki i E. Orzeszkowej wracam do domciu.
Mimo iż za solówkami nie przepadam to w fotelu zasiadłem mega usatysfakcjonowany, a pierwsza rzecz o której pomyślałem, to pytanie "gdzie tu jutro przy sobocie się wybrać"? :)
Jakiś czas później otrzymałem od Aśki zadanie - "zajmij się Frankiem, a ja dokończę sprzątanie". Jako że nie jestem z tych pedantycznych osób, które porządkując własne "M" zaglądają we wszystkie najdrobniejsze kąciki, przystałem na propozycję i zgarnąłem Juniora na rower. Wyciągnąłem z garażu Dżoanową Kozę, podniosłem siodło, zainstalowałem Młodego w foteliku, założyłem Mu kask z Puchatkiem :) i wio. Tak w duecie wykręciliśmy sobie rundkę po mieście zahaczając najpierw o Biedrę na dzielni, gdyż mieliśmy nabyć droga kupna truskawy. Niestety Pani Truskawki już nie było, więc udaliśmy się w okolice Netto, gdzie przesiaduje konkurencja Pani Truskawki. Tam również nikogo. Pozostało się zaopatrzyć w jak się okazuje deficytowy towar w Piotrze i Pawle. Przy okazji zgarnąłem dwa Lubuskie Jasne i Kormorana Mocno Chmielonego. Zakupy do koszyczka i jedziemy z powrotem. Aby drogę powrotną sobie trochę urozmaicić, w połowie deptaku odbiliśmy na ul. Słomianka, później kawałek brzegiem Wenecji i z powrotem do domu tradycyjnie równolegle do Poznańskiej. Junior po drodze zdążył wciągnąć obowiązkową bułę, a mi udało się zgubić jedną truskawkę i jedną wciągnąć osobiście. Aśka chyba nie zauważyła braków ;) Tym sposobem osiągnęliśmy godziny wieczorne, ja w końcu znowu sączę pijalne piwo i jak już wcześniej napomknąłem, zastanawiam się nad trasą na jutro, bo pogoda zapowiada się wyśmienicie :)
Dzisiejszy dzień wcale nie zaczął się jakoś rewelacyjnie, tzn. niebo spowite było sporą warstwą chmur a o słoneczku można było zapomnieć. Nie powiem żeby rozbudziło to we mnie rowerowy entuzjazm. Z drugiej strony może to i dobrze, bo mnie na dwór nie ciągnęło, a trzeba było ogarnąć chatę przed jutrzejszymi drugimi urodzinami Juniora. Na moje głupie szczęście po południu ciemne chmury zniknęły praktycznie całkowicie, a żarówa ostro dawała z nieba. Ponieważ ja swoje zadania wykonałem, postanowiłem przeznaczyć trochę czasu na rowerowe przyjemności. Aura za oknem była (wydawać by się mogło) idealna, wskoczyłem więc w krótki zestaw ciuchów, spakowałem sakwę (nareszcie nie muszę się bujać z bagażem na plecach) i ruszyłem na szlak. Wyjazd z Topolowej to "kubeł zimnej wody" - zderzyłem się ze ścianą silnego i chłodnego wiatru. Pierwsza myśl - zawracam i coś jeszcze na siebie założę. Przytomnie jednak pomyślałem, że jadąc pod taki wiatr trochę się zasapię, więc pewnie się również solidnie rozgrzeję. Ruszyłem więc dalej serwisówką wzdłuż DK5, w kierunku węzła Gniezno - Południe.
Centrum sterowania wszechświatem ;;)© kubolsky
Aha, tu nadmienię że w końcu stałem się posiadaczem idotoodpornego kieszonkowego pstrykacza fotek :) Nareszcie telefon mogę w spokoju zostawić dla Locusa (który gdzieś po drodze się wysypał i ślad musiałem nanosic ręcznie :/ ), a i samych fotek i filmików będzie więcej, ku Waszej niekrytej uciesze jak mniemam;)
Jak widać dziś znowu postanowiłem objechać śmiganą już kilkukrotnie trasę do Czerniejewa, z tym że wybrałem wariant w 100% asfaltowy, w przeciwieństwie do poprzedniego wyjazdu. Praktycznie przez całą gładką, asfaltową drogę do Wierzyc skutecznie hamował mnie wmordewind. Nawet w momencie kiedy między Promnem a Fałkowem trzeba było chwilowo opuścić czarny dywan, wiatr nie dawał za wygraną.
Między Promnem a Fałkowem© kubolsky
Tak sobie jadąc i myśląc doszedłem do wniosku, że nie raz już się w takich (oraz gorszych) warunkach śmigało, więc trzeba zacisnąć zęby i ostro napierać na korbę. Średnia prędkość na tym odcinku nie była może powalająca, ale z drugiej strony jakiejś wielkiej tragedii też nie było - 23 km/h to nie tak źle :) Dojechałem w końcu do rondka we Wierzycach i wydedukowałem, że kierując się na Czerniejewo powinienem ustawić się korzystniej względem napieprzającego wietrzyska. Ciężko było sprawdzić czy miałem rację, bo początkowe parę kilometrów to jazda przez las. Las się jednak w końcu skończył i ku mej radości do uszu dochodziła tylko cisza i szum opon. No, prawie tylko cisza i szum opon. Bez dymającego wiatru okazało się, że słyszę skrzeczący łańcuch. Najwyraźniej już najwyższy czas na smarowanie bo wysechł na wiór. Ależ to wkurza... Całą drogę do Czerniejewa śmigałem w towarzystwie nie odstawiającego mnie nawet na pół koła kompana. Jechał twardo obok, nawet gdy rozpędzony nie schodziłem poniżej 30 km/h. Najwidoczniej ostro zaprawiony w bojach ;)
Chasing shadow© kubolsky
W końcu trafiłem do Czerniejewa gdzie nie mogłem sobie odpuścić wizyty na pałacowym fyrtlu. Przejeżdżałem tędy nie raz, lecz nigdy nie było okazji by przystanąć i strzelić foto. Dziś się taka okazja nadarzyła i postanowiłem z niej skorzystać. Potwierdziły się również informacje zasłyszane jakiś czas temu - ktoś Czerniejewski pałac kupił i o ile do Wozowni czy parku można wjechać, tak pod sam pałac już nie - drogę blokuje przewieszony łańcuch. Aha, wiem że gdzieś w parku znajduje się keszyk, lecz nie zaciągnąłem do Locusa lokalizacji okolicznych skrzynek, a na ślepo nie było sensu szukać.
Pałac w Czerniejewie© kubolsky
Z Czerniejewa droga wiodła by mnie prosto przez Pawłowo i Mnichowo do Gniezna, ale szybka kontrola czasu wykazała, że dysponuje jeszcze ponad godziną wolnego czasu. Chwila zastanowienia i decyzja - w Pawłowie przy cmentarzu odbiję sobie na Kosmowo, a stamtąd przez Gębarzewo ulicą Pustachowską wrócę do domu. Jak pomyślałem tak uczyniłem i po sprawnym przejeździe w/w drogą wśród pól uprawnych i lasów, zaraz za nekropolią wykręciłem rogala w prawo. Tu po raz kolejny spotkałem się z wiatrem twarzą w twarz, lecz trwało to co najwyżej 5 minut, gdyż droga zakręcała i od tego momentu wiało mi już tylko w bok lub w plecy. W końcu dotarłem do Gębarzewa, a opuszczając wioskę uchwyciłem na fotce budynki Zakładu Karnego widocznego wśród okolicznych pól.
ZK Gębarzewo© kubolsky
Dalej trasa wiodła ul. Pustachowską przez las do samego Gniezna, a konkretniej na dzielnicę Pustachowa.
Postanowiłem uwiecznić tą drogę na zdjęciu, gdyż przypomniał mi się pewien wczesnowiosenny wypad z p. Jurkiem i Mateuszem. Wtedy ten dukt wyglądał znacznie mniej przyjaźnie. Najpierw asfaltem, później leśnym duktem i znowu czarnym szlakiem wyjechałem w Gnieźnie.
Ul. Pustachowska© kubolsky
Jeszcze fotka kościoła w budowie (stan niezmiennie surowy odkąd tylko pamiętam)...
Budowa kościoła na Pustachowie© kubolsky
...i Półwiejską, dalej wzdłuż Kostrzewskiego, przez Dalki i E. Orzeszkowej wracam do domciu.
Mimo iż za solówkami nie przepadam to w fotelu zasiadłem mega usatysfakcjonowany, a pierwsza rzecz o której pomyślałem, to pytanie "gdzie tu jutro przy sobocie się wybrać"? :)
Jakiś czas później otrzymałem od Aśki zadanie - "zajmij się Frankiem, a ja dokończę sprzątanie". Jako że nie jestem z tych pedantycznych osób, które porządkując własne "M" zaglądają we wszystkie najdrobniejsze kąciki, przystałem na propozycję i zgarnąłem Juniora na rower. Wyciągnąłem z garażu Dżoanową Kozę, podniosłem siodło, zainstalowałem Młodego w foteliku, założyłem Mu kask z Puchatkiem :) i wio. Tak w duecie wykręciliśmy sobie rundkę po mieście zahaczając najpierw o Biedrę na dzielni, gdyż mieliśmy nabyć droga kupna truskawy. Niestety Pani Truskawki już nie było, więc udaliśmy się w okolice Netto, gdzie przesiaduje konkurencja Pani Truskawki. Tam również nikogo. Pozostało się zaopatrzyć w jak się okazuje deficytowy towar w Piotrze i Pawle. Przy okazji zgarnąłem dwa Lubuskie Jasne i Kormorana Mocno Chmielonego. Zakupy do koszyczka i jedziemy z powrotem. Aby drogę powrotną sobie trochę urozmaicić, w połowie deptaku odbiliśmy na ul. Słomianka, później kawałek brzegiem Wenecji i z powrotem do domu tradycyjnie równolegle do Poznańskiej. Junior po drodze zdążył wciągnąć obowiązkową bułę, a mi udało się zgubić jedną truskawkę i jedną wciągnąć osobiście. Aśka chyba nie zauważyła braków ;) Tym sposobem osiągnęliśmy godziny wieczorne, ja w końcu znowu sączę pijalne piwo i jak już wcześniej napomknąłem, zastanawiam się nad trasą na jutro, bo pogoda zapowiada się wyśmienicie :)