Poranny wypad w duecie
Sobota, 8 czerwca 2013
Komentarze:
2
Budzik nastawiłem na 8.00 rano, lecz jeszcze przed dzwonkiem zdążyły mnie obudzić promienie porannego słońca. Pogoda zapowiadała się wyśmienicie, wręcz idealnie na zaplanowany wyjazd. Przed umówioną 9.00 przywdziałem rowerowe ciuchy, zalałem bidon izotonikiem, wrzuciłem łupinę na czerep i ruszyłem w stronę Biedronki. Nie minęło nawet 50 metrów gdy spotkałem się z p. Jurkiem. Zgodnie z wczorajszym założeniem, punkt 9.00 ruszyliśmy na szlak. Jako że czas miałem tylko (i aż) do 14.00, trzeba było wybrać taką trasę, by punktualnie zjawić się z powrotem. Chwila zastanowienia i kręcimy do Kiszkowa. Cały etap do pierwszego punktu pośredniego jechaliśmy z delikatnym wiatrem ze wschodu. W Kiszkowie wylądowaliśmy po 50 minutach kręcenia z całkiem niezłą średnią przejazdu. Najpierw wspólne foto pod tablicą z nazwą miejscowości...
...a następnie mapa w dłoń i rozkminiamy co dalej. Wiele czasu nam to nie zajęło i w końcu postanowiliśmy ruszyć w stronę Kłecka. Ten etap to jazda pod wiatr. Można by pomyśleć że wcale nie jechało się przyjemnie, lecz byłby to błąd. Z rana wiatr był bardzo delikatny, a na dodatek ciepły i bardzo rześki. Jechało się wyśmienicie i tak na pogaduchach zleciało nam do DW 190 Gniezno - Wągrowiec. Po drodze pozdrowiliśmy dwóch bajkerów na szosach, a oni na szczęście nie okazali się być burakami i pozdrowili nas z wzajemnością. Pierwotny plan zakładał, że wykręcimy do Kłecka i stamtąd do domów, lecz jechało się na tyle sprawnie że posiadany zapas czasu wręcz należało spożytkować na większą ilość kilometrów. Bez wahania ruszyliśmy w stronę Janowca. Obawiając się jednak, że powrót z Janowca zajmie nam zbyt dużo czasu ustaliliśmy, że wykręcimy do Mieleszyna. Po drodze w Świniarach mijamy pierwsze odbicie, chwilę później drugie a my dalej jedziemy przed siebie. Pan Jurek zaproponował, że wykręcimy dopiero w polną drogę i śmigniemy wzdłuż jeziora Łopienno. Skoro tak to ja się nawet nie stawiam - jeśli jest jazda terenem to ja jestem na tak! :) Śmigając polnym szlakiem zatrzymaliśmy się celem sprawdzenia, czy to jezioro faktycznie tam jest. Było.
Dalej jeszcze chwila gruntem i znów wskakujemy na asfalt. Na krzyżówce w Dobiejewie kręcimy w lewo i lekko pod górkę śmigamy do Mieleszyna. Po prawej ręce mamy kolejne jezioro, tym razem Świniarskie. Gdy tak sobie leniwie kręciliśmy (leniwie, bo raptem około 22 km/h :P) p. Jurek wpadł na pomysł by w Mieleszynie wykręcić na kemping Borzątew i wciągnąć tam kiełbaskę z grilla. Przyznam szczerze, że na świecie żyję już jakiś czas ale nigdy wcześniej nie miałem okazji tam być. W końcu kiedyś musi być ten pierwszy raz. Jedziemy! Dotarlismy w końcu na pole namiotowe, a moim oczom ukazał się mały pseudo-Skorzęcin (lecz bez domków), z zapleczem gastronomicznym w postaci kilku namiotów pamiętających głęboki PRL i bardzo umowna plaża nad jeziorem. Na dobitkę okazało się, że chyba 11.00 to za wcześnie by rozpalać grille i zwyczajnie obeszliśmy się smakiem. Pan Jurek wyglądał na niezadowolonego, ja również czułem się mocno zawiedziony. Ostatecznie pozostało mi strzelić panoramkę tegoż przybytku...
...a p. Jurek przygotował aparat i ustawił samowyzwalacz na kolejne wspólne foto.
Odetchnęliśmy chwilkę i ruszyliśmy w dalszą drogę. Zamiast wracac do Mieleszyna i oklepanym asfaltem do domu zdecydowaliśmy znowu terenem (woohoo!) przedostać się do Karniszewa. Po drodze uchwyciłem na fotografii p. Jurka, który najczęściej znajduje się po tej drugiej, mniej widocznej stronie obiektywu.
Chwile później, po raz kolejny asfaltem kręciliśmy przez Karniszewo do wsi Sokolniki gdzie znajduje się solidnych rozmiarów głaz narzutowy.
Korzystając z ciekawych okoliczności lokalnej przyrody strzeliłem kolejną już profilówkę Fury :)
Widać, że samo miejsce było kiedyś zacnie przygotowane dla odwiedzających - ławki i stoły z pni drzew, tablica informacyjna, wygolona trawa i nawet solidny, murowany z kamieni grill. Niestety obecnie jest ono mocno zaniedbane - tablica została częściowo zniszczona, ławy się sypią a trawy daaaawno nikt nie kosił. Poza tym w oczy rzucają się pozostawione tam śmieci. Tu również na chwilę przysiedliśmy, wciągnęliśmy po batoniku, daliśmy się przygrzać słoneczku i po jakichś 10 minutach wróciliśmy na trasę. Opuszczając osadę moją uwagę przykuła pewna tablica umieszczona na "budynku" "zakładu" kowalskiego. Nie omieszkałem jej sfocić :)
Z Sokolnik dotarliśmy do drogi łączącej Zdziechowę z Mieleszynem i stamtąd przez Zdziechowę właśnie ruszyliśmy do Gniezna. Po drodze zorientowałem się, że mimo kilku krótszych postojów mamy naprawdę niezły czas przejazdu. Gdzieś tam pyknęło nam niecałe 70 km po niecałych trzech godzinach jazdy. A to wszystko naprawdę bez spinki :). Zatrzymaliśmy się jeszcze w sklepie na chłodnego Tigerka i stamtąd już prosto do Gniezna. W odpowiednim momencie udało mi się po raz kolejny uwiecznić mojego dzisiejszego Kompana focącego Gnieźnieński "Manhattan", czyt. zabudowania osiedla Winiary.
Po góra 10 minutach wlecieliśmy ul. Powstańców Wielkopolskich do Gniezna, a następnie wzdłuż ul. Poznańskiej pokręciliśmy do domów. Pan Jurka pożegnałem na wysokości Pol-Caru skąd miałem już tylko kilkaset metrów do siebie. Rower w sieni odstawiałem po 3 godzinach z groszem jazdy niesamowicie usatsfakcjonowany. Usatysfakcjonowany byłem tym bardziej, że kilkanaście minut po moim powrocie na niebie pojawiły się chmury zwiastujące opad, a to umocniło mnie w przekonaniu że idealnie wstrzeliliśmy się z wyjazdem.
Deszcz ostatecznie nie padał, ale frajdy z przejechanej w doskonałym towarzystwie trasy nikt mi nie zbierze. Czas pomyśleć co robimy z dniem jutrzejsym.
Kiszkowo wita!© kubolsky
...a następnie mapa w dłoń i rozkminiamy co dalej. Wiele czasu nam to nie zajęło i w końcu postanowiliśmy ruszyć w stronę Kłecka. Ten etap to jazda pod wiatr. Można by pomyśleć że wcale nie jechało się przyjemnie, lecz byłby to błąd. Z rana wiatr był bardzo delikatny, a na dodatek ciepły i bardzo rześki. Jechało się wyśmienicie i tak na pogaduchach zleciało nam do DW 190 Gniezno - Wągrowiec. Po drodze pozdrowiliśmy dwóch bajkerów na szosach, a oni na szczęście nie okazali się być burakami i pozdrowili nas z wzajemnością. Pierwotny plan zakładał, że wykręcimy do Kłecka i stamtąd do domów, lecz jechało się na tyle sprawnie że posiadany zapas czasu wręcz należało spożytkować na większą ilość kilometrów. Bez wahania ruszyliśmy w stronę Janowca. Obawiając się jednak, że powrót z Janowca zajmie nam zbyt dużo czasu ustaliliśmy, że wykręcimy do Mieleszyna. Po drodze w Świniarach mijamy pierwsze odbicie, chwilę później drugie a my dalej jedziemy przed siebie. Pan Jurek zaproponował, że wykręcimy dopiero w polną drogę i śmigniemy wzdłuż jeziora Łopienno. Skoro tak to ja się nawet nie stawiam - jeśli jest jazda terenem to ja jestem na tak! :) Śmigając polnym szlakiem zatrzymaliśmy się celem sprawdzenia, czy to jezioro faktycznie tam jest. Było.
Nad jeziorem Łopienno© kubolsky
Dalej jeszcze chwila gruntem i znów wskakujemy na asfalt. Na krzyżówce w Dobiejewie kręcimy w lewo i lekko pod górkę śmigamy do Mieleszyna. Po prawej ręce mamy kolejne jezioro, tym razem Świniarskie. Gdy tak sobie leniwie kręciliśmy (leniwie, bo raptem około 22 km/h :P) p. Jurek wpadł na pomysł by w Mieleszynie wykręcić na kemping Borzątew i wciągnąć tam kiełbaskę z grilla. Przyznam szczerze, że na świecie żyję już jakiś czas ale nigdy wcześniej nie miałem okazji tam być. W końcu kiedyś musi być ten pierwszy raz. Jedziemy! Dotarlismy w końcu na pole namiotowe, a moim oczom ukazał się mały pseudo-Skorzęcin (lecz bez domków), z zapleczem gastronomicznym w postaci kilku namiotów pamiętających głęboki PRL i bardzo umowna plaża nad jeziorem. Na dobitkę okazało się, że chyba 11.00 to za wcześnie by rozpalać grille i zwyczajnie obeszliśmy się smakiem. Pan Jurek wyglądał na niezadowolonego, ja również czułem się mocno zawiedziony. Ostatecznie pozostało mi strzelić panoramkę tegoż przybytku...
Camping Borzątew© kubolsky
...a p. Jurek przygotował aparat i ustawił samowyzwalacz na kolejne wspólne foto.
Fotosesja na Borzątwi© kubolsky
Odetchnęliśmy chwilkę i ruszyliśmy w dalszą drogę. Zamiast wracac do Mieleszyna i oklepanym asfaltem do domu zdecydowaliśmy znowu terenem (woohoo!) przedostać się do Karniszewa. Po drodze uchwyciłem na fotografii p. Jurka, który najczęściej znajduje się po tej drugiej, mniej widocznej stronie obiektywu.
Gdzieś po drodze© kubolsky
Chwile później, po raz kolejny asfaltem kręciliśmy przez Karniszewo do wsi Sokolniki gdzie znajduje się solidnych rozmiarów głaz narzutowy.
Fotosesja przy głazie© kubolsky
Dzisiejszy duet na tle kamyczka© kubolsky
Korzystając z ciekawych okoliczności lokalnej przyrody strzeliłem kolejną już profilówkę Fury :)
Profilówka nie wiadomo już która ;)© kubolsky
Widać, że samo miejsce było kiedyś zacnie przygotowane dla odwiedzających - ławki i stoły z pni drzew, tablica informacyjna, wygolona trawa i nawet solidny, murowany z kamieni grill. Niestety obecnie jest ono mocno zaniedbane - tablica została częściowo zniszczona, ławy się sypią a trawy daaaawno nikt nie kosił. Poza tym w oczy rzucają się pozostawione tam śmieci. Tu również na chwilę przysiedliśmy, wciągnęliśmy po batoniku, daliśmy się przygrzać słoneczku i po jakichś 10 minutach wróciliśmy na trasę. Opuszczając osadę moją uwagę przykuła pewna tablica umieszczona na "budynku" "zakładu" kowalskiego. Nie omieszkałem jej sfocić :)
Biznes kwitnie ;)© kubolsky
Z Sokolnik dotarliśmy do drogi łączącej Zdziechowę z Mieleszynem i stamtąd przez Zdziechowę właśnie ruszyliśmy do Gniezna. Po drodze zorientowałem się, że mimo kilku krótszych postojów mamy naprawdę niezły czas przejazdu. Gdzieś tam pyknęło nam niecałe 70 km po niecałych trzech godzinach jazdy. A to wszystko naprawdę bez spinki :). Zatrzymaliśmy się jeszcze w sklepie na chłodnego Tigerka i stamtąd już prosto do Gniezna. W odpowiednim momencie udało mi się po raz kolejny uwiecznić mojego dzisiejszego Kompana focącego Gnieźnieński "Manhattan", czyt. zabudowania osiedla Winiary.
W tle Gnieźnieński Manhattan© kubolsky
Po góra 10 minutach wlecieliśmy ul. Powstańców Wielkopolskich do Gniezna, a następnie wzdłuż ul. Poznańskiej pokręciliśmy do domów. Pan Jurka pożegnałem na wysokości Pol-Caru skąd miałem już tylko kilkaset metrów do siebie. Rower w sieni odstawiałem po 3 godzinach z groszem jazdy niesamowicie usatsfakcjonowany. Usatysfakcjonowany byłem tym bardziej, że kilkanaście minut po moim powrocie na niebie pojawiły się chmury zwiastujące opad, a to umocniło mnie w przekonaniu że idealnie wstrzeliliśmy się z wyjazdem.
Wróciliśmy w odpowiednim momencie© kubolsky
Deszcz ostatecznie nie padał, ale frajdy z przejechanej w doskonałym towarzystwie trasy nikt mi nie zbierze. Czas pomyśleć co robimy z dniem jutrzejsym.
Komentarze