Pętla po okolicy i kesz który zrobił nas na szaro
Poniedziałek, 6 maja 2013
Komentarze:
0
Po południu naszła mnie ochota na kręcenie, a skoro naszła to trzeba korzystać - od poniedziałku to dobry prognostyk na resztę tygodnia. Bez zbędnego zastanawiania się chwyciłem za telefon i drogą smsową zaproponowałem wspólną jazdę Marcinowi. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać i po chwili umówieni byliśmy na godzinę 17:00 w tradycyjnym punkcie startowym, czyli na Wenecji. Przy okazji podpytałem się o pana Jurka i okazało się, że On również dysponuje wolnym popołudniem i śmignie z nami. Klasa! :) Tuż po 17:00 wyruszyliśmy w kierunku Zdziechowy, czyli obraliśmy kierunek z najmniej inwazyjnym wiatrem.
Pan Jurek od razu zaznaczył, że dzisiaj peletonu nie poprowadzi gdyż nęka go spuchnięta kostka. Jest to o tyle ciekawe, że do samej Zdziechowy trzymał z nami równe tempo, a za wioską wystrzelił niczym z armaty jakby bólu nigdy nie było. Oto kolejny dowód na zbawienne działanie dwóch kół, ramy, pedałów, siodła i całej tej reszty rowerowych elementów :) W taki oto sposób dotarliśmy do krzyżówki dróg przed Mieleszynem gdzie dopadł nas klasyczny dylemat rowerzysty pt. "gdzie teraz?" Ostatecznie odbiliśmy w prawo, w kierunku Mielna (nie, nie tego nadmorskiego :P ). Tym samym obróciliśmy się twarzą do wiatru, ale zaprawieni w bojach cięliśmy przez jego podmuchy jak gdyby w ogóle go nie było. Po minięciu tablicy Mielno p. Jurek zaproponował nam delikatne odbicie ze szlaku do wiejskiej kaplicy. Jako że ani ja ani Marcin nigdy wcześniej jej nie widzieliśmy przystaliśmy na propozycję i po chwili strzelaliśmy grupfoto dzisiejszej ekipy wypadowej.
Ów kaplica to miejsce pochówku mi. dawnych właścicieli eklektycznego pałacu z początku XX w. znajdującego się we wsi. Sam pałac zbyt reprezentatywny nie jest - widać, że epoka PRL odcisnęła na nim swoje piętno. Razi głównie klockowata dobudówka :/ Nim opuściliśmy wioskę, zahaczyliśmy jeszcze o dęby szypułkowe, stare i solidne niczym te z Rogalina.
Ostatecznie opuszczając zabudowania skierowaliśmy się w stronę DK5, a następnie poboczem, z wiatrem w plecy śmignęliśmy do Modliszewa. W Modliszewie, jak raczył poinformować mnie niedawno alert mailowy założony został nowy kesz, który postanowiliśmy poszukać. Niestety przy posągu Zbója Macieja technologia postanowiła zrobić nas na szaro i za chiny ludowe nie mogłem zaciągąć do Locusa lokalizacji, opisu i fotek. Bez tego to jak szukanie igły w stogu siana, więc po pobieżnych oględzinach wsiedliśmy z powrotem na rowery i drogą na Krzyszczewo i Pyszczyn dotarliśmy do Gniezna. Tutaj objechaliśmy os. Winiary by dalej drogą wzdłuż cmentarza a następnie ul. Żabią wyskoczyć z powrotem przy Wenecji. Tu Marcin postanowił potowarzyszyć nam w drodze do domów, ponieważ zostało Mu niewiele do domknięcia 100 km w dniu dzisiejszym i gdzieś te parę kilometrów trzeba było znaleźć. W ten oto sposób po drodze pożegnaliśmy pana Jurka, następnie ja z Marcinem uścisnęliśmy sobie prawice i śmignąłem do domu.
Jeszcze kwestia nie znalezionego keszyka - jak się okazało mogliśmy go sobie szukać i szukać po omacku, a i tak byśmy go nie znaleźli... ;)
W drodze do Mieleszyna© kubolsky
Pan Jurek od razu zaznaczył, że dzisiaj peletonu nie poprowadzi gdyż nęka go spuchnięta kostka. Jest to o tyle ciekawe, że do samej Zdziechowy trzymał z nami równe tempo, a za wioską wystrzelił niczym z armaty jakby bólu nigdy nie było. Oto kolejny dowód na zbawienne działanie dwóch kół, ramy, pedałów, siodła i całej tej reszty rowerowych elementów :) W taki oto sposób dotarliśmy do krzyżówki dróg przed Mieleszynem gdzie dopadł nas klasyczny dylemat rowerzysty pt. "gdzie teraz?" Ostatecznie odbiliśmy w prawo, w kierunku Mielna (nie, nie tego nadmorskiego :P ). Tym samym obróciliśmy się twarzą do wiatru, ale zaprawieni w bojach cięliśmy przez jego podmuchy jak gdyby w ogóle go nie było. Po minięciu tablicy Mielno p. Jurek zaproponował nam delikatne odbicie ze szlaku do wiejskiej kaplicy. Jako że ani ja ani Marcin nigdy wcześniej jej nie widzieliśmy przystaliśmy na propozycję i po chwili strzelaliśmy grupfoto dzisiejszej ekipy wypadowej.
Kamienna kaplica w Mielnie© kubolsky
Ów kaplica to miejsce pochówku mi. dawnych właścicieli eklektycznego pałacu z początku XX w. znajdującego się we wsi. Sam pałac zbyt reprezentatywny nie jest - widać, że epoka PRL odcisnęła na nim swoje piętno. Razi głównie klockowata dobudówka :/ Nim opuściliśmy wioskę, zahaczyliśmy jeszcze o dęby szypułkowe, stare i solidne niczym te z Rogalina.
Dąb szypułkowy w Mielnie© kubolsky
Ostatecznie opuszczając zabudowania skierowaliśmy się w stronę DK5, a następnie poboczem, z wiatrem w plecy śmignęliśmy do Modliszewa. W Modliszewie, jak raczył poinformować mnie niedawno alert mailowy założony został nowy kesz, który postanowiliśmy poszukać. Niestety przy posągu Zbója Macieja technologia postanowiła zrobić nas na szaro i za chiny ludowe nie mogłem zaciągąć do Locusa lokalizacji, opisu i fotek. Bez tego to jak szukanie igły w stogu siana, więc po pobieżnych oględzinach wsiedliśmy z powrotem na rowery i drogą na Krzyszczewo i Pyszczyn dotarliśmy do Gniezna. Tutaj objechaliśmy os. Winiary by dalej drogą wzdłuż cmentarza a następnie ul. Żabią wyskoczyć z powrotem przy Wenecji. Tu Marcin postanowił potowarzyszyć nam w drodze do domów, ponieważ zostało Mu niewiele do domknięcia 100 km w dniu dzisiejszym i gdzieś te parę kilometrów trzeba było znaleźć. W ten oto sposób po drodze pożegnaliśmy pana Jurka, następnie ja z Marcinem uścisnęliśmy sobie prawice i śmignąłem do domu.
Jeszcze kwestia nie znalezionego keszyka - jak się okazało mogliśmy go sobie szukać i szukać po omacku, a i tak byśmy go nie znaleźli... ;)
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.