Jeśli mnie moja wyeksploatowana pamięć nie myli, to mieliśmy pierwszy prawdziwie wiosenny dzień w roku. Wiadomo jak należało go wykorzystać ;). Spontanicznie kopsnęliśmy się z Marcinem do Wrześni przysiąść na rynku i wypić kawkę. Pogoda nastrajała na tyle pozytywnie, że humory przez całą trasę wybitnie nam dopisywały. W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o opuszczony cmentarz w Gurowie - jakoś nigdy nie było okazji go eksplorować.
Trochę przez przypadek udało nam się wraz z Micorem sformować całkiem sporą ekipę do kolejnego wypadu z kategorii "poniedziałkowa stówa". Tym razem zaproponowałem pętlę po trzech żelaznych mostach w ciągu nieistniejących już linii kolejowych. O 10:00 na Wenecji zjawili się Marcin i Micor z którymi przez Lubochnię, Krzyżówkę i Gaj dotarłem do Ostrowitego Prymasowskiego. W Ostrowitym spotkaliśmy się z dwoma pozostałymi kompanami - Sebkiem i Mariuszem. Będąc w komplecie ruszyliśmy ku pierwszej atrakcji na szlaku. Dojazd wiódł przez Słowikowo, z któego urokilwą dolinką dotarliśmy do Kamieńca. W Kamieńcu zaliczyliśmy zwrot o 180 stopni i polnym duktem wzdłuż jeziora Kamienieckiego dotarliśmy do początku objechanego w zeszłym roku singletracka. Singlem tym dotarliśmy na koniec jeziora, skąd udaliśmy się do kolejnej dolinki w której zaplanowaliśmy krótką przerwę na herbatę i posiłek. Po uzupełnieniu kalorii ruszyliśmy dość wymagającym terenem do Hub Myślątkowskich, a z Hub znaną nam już drogą - najpierw szczytem niewielkiego wąwozu, następnie śródpolnym duktem trafiliśmy do Kamionka. Stąd już rzut beretem do linii nieczynnej kolejowej nr 239 Mogilno-Orchowo. Rowery na nasyp wprowadziliśmy przy wiadukcie, a następnie tradycyjnie po podkładach pomknęliśmy ku stalowej konstrukcji. Za każdym kolejnym razem przekraczenie mostu przychodzi mi coraz łatwiej, co nie zmienia faktu że prześwity pomiędzy drewnianymi belkami i płyąca paręnaście metrów niżej Mała Noteć wyzwalają adrenalinę :). Rowery podprowadziliśmy pod stromą skarpę w Marcinkowie, następnie przez Gębice i dalej polnymi drogami omijając tym samym ruchliwą DK15 trafiliśmy do Kwieciszewa. Tu czekał nas przymusowy pitstop na ponowne łatanie mojej dętki :/. Z Kwieciszewa udaliśmy się do Kunowa, gdzie znajdowała się druga tego dnia atrakcja - most kolejowy na skraju jez. Bronisławskiego. Będąc na moście mieliśmy okazję ujrzeć na własne oczy jak prezentuje się jezioro z wyjątkowo niskim stanem wody. Ponownie przez Kunowo cofnęliśmy się do Nowego Młyna, z którego przez Goryszewo, a następnie drogą Gębice-Mogilno przemieściliśmy się do Żabna. W Żabnie znajdowała się ostatnia atrakcja - łukowy most w ciągu linii nr 239, przerzucony nad jez. Mogileńskim. Na moście poza foceniem obiektu urządziliśmy sobie krótka przerwę na posiłek, by po parunastu minutach ruszyć w drogę powrotną do domów. Ta wiodła przez Wylatowo, Krzyżownicę, Popielewo i Zieleń wzdłuż jez. Popielewskiego. Z Zielenia dotarliśmy na obrzeża Trzemeszna gdzie pożegnaliśmy się z Sebkiem oraz Mariuszem i początkową startową trójcą pokręciliśmy do Gniezna. Do miasta dotarliśmy przez Miaty, Wymysłowo, Kujawki, Lubochnię, Wolę Skorzęcką i Szczytniki Duchowne w których odłączyłem się od chłopaków i pomknąłem na swój fyrtel. W domu wylądowałem dosłownie na kilka minut przed deszczem. Dobry timing, jeszcze lepszy trip :)
Część poniższych zdjęć wklejam dzięki uprzejmości Marcina i Sebastiana.
Wieczorem wyskoczyłem raz jeszcze na rower, tym razem z Marcinem. Po kilku pierwszych kilometrach doszliśmy do wniosku że nie chce nam się zbytnio kręcić, więc trasę poprowadziliśmy "tyle o ile". Jak na złość przyszedł mróz i z Braciszewa przegnał nas do domów ;)
Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami ("nie pada to jedziemy rowerami") wybraliśmy się wraz z Panem Jurkiem i po raz pierwszy w tym roku z Mateuszem do Skorzęcina na tegoroczny GKKG Winter Race. Pojechaliśmy pokibicować, pofocić, ale w szczególności spotkać się ze znajomymi. Do ośrodka dotarliśmy przez Lubochnię, Krzyżówkę, Gaj i Sokołowo. W Gaju zgarnęliśmy ze sobą Sebastiana, z którym umówiliśmy się na wspólny wypad dzień wcześniej. Na miejscu wylądowaliśmy godzinę przed startem, więc dla zabicia czasu zrobiliśmy rundę honorową po ośrodku, oczywiście z obowiązkowymi odwiedzinami na molo. Wśród domków, na ścieżkach, w lesie - dosłownie wszędzie napotykaliśmy rozgrzewających się zawodników, a tych było sporo. Frekwencja w tym roku dopisała - na linii startu ustawiło się łącznie ponad 150 cyklistów, wśród których nie zabrakło reprezentacji Bikestats - startowali Marcin, Sebastian, Jacek, Jarek, Mariusz, oraz nasz lokals - Micor. Spotkaliśmy również kręcącą się z aparatem Asię. Tuż po starcie udaliśmy się na trasę wykonać kilka...kilkadziesiąt zdjęć przemykających obok ścigantów. Tam też wpadliśmy na Dominika obstawiającego trasę w bardzo dogodnym dla nas miejscu. Po wykonaniu stosownej dokumentacji fotograficznej wróciliśmy na linię mety by załapać się na finiszujących zwycięzców. Po wyścigu przyszedł czas na pogaduchy z BS-owcami i oczywiście pamiątkowe grupfoto. W końcu przyszedł czas powrotu - do Gniezna dotarliśmy praktycznie tą samą trasą. Z Sebkiem pożegnaliśmy się na Krzyżówce, skąd przez las i Lubochnię pognaliśmy do domów. Aaaa, Micor wskoczył na pudło - 3 miejsce na krótkim dystansie! Skubany... :)
Regeneracyjna pętla do staruszków i z powrotem celem umycia roweru z wczorajszego wapiennego błota. W domu kompletny serwis napędu i rower po wieeeelu miesiącach znowu lśni. Ciekawe na jak długo ;)
Po raz kolejny pogoda w ciągu całego dnia zapowiadała się lepiej niż dobrze, więc również po raz kolejny postanowiliśmy zrealizować plan 100+. Tym razem padło na Piechcin. Życzeniem mojego kompana (którym ponownie został Micor) była trasa możliwie jak najbardziej terenowa. W niedzielę wieczorem wyrysowałem ślad i następnego dnia po godzinie 10:00 ruszyliśmy w kierunku punktu docelowego jakim był kujawski Wielki Kanion. Na dzień dobry okazało się, że prognozy nie do końca się sprawdziły - było co prawda bezwietrznie, ale słońca właściwie przez cały dzień nie uświadczyliśmy. Początkowy etap trasy wyrysowałem standardowo przez Lasy Królewskie, Gołąbki i leśnostradą do Gąsawki. Dolinkę sobie odpuściliśmy, gdyż po wieczornych opadach pewnie byśmy tam zdrowo grzęzli w błocie. Z Gąsawki pomknęliśmy do Chomiąży Szlacheckiej w której to rozpoczynał się alternatywny wariant dojazdu przez Laski Wiekie, Rozalinowo, Annowo i Sczepankowo, z którego dość trudnym leśnym, a następnie polnym duktem dotarliśmy do Szerokiego Kamienia. Tu czekała nas krótka przymusowa przerwa na łatanie mojej dentki. Po 20-minutowym serwisie ruszyliśmy dalej asfaltem bezpośrednio do Piechcina. Na miejscu zahaczyliśmy o market w którym zrobiliśmy małe zakupy i od razu udaliśmy się nad zalany kamieniołom. Singiel dookoła jeziorka również sobie darowaliśmy ruszając ku głównej atrakcji. Na szczycie nieczynnego wyrobiska urządziliśmy sobie popas. Muszę przyznać, że o tej porze roku ta gigantyczna dziura nie wygląda może tak rewelacyjnie jak latem, ale nie zmienia to faktu że nadal robi piorunujące wrażenie. Po przerwie na herbatę i szamę przyszła pora na powrót. Trasę powrotną poprowadziłem przez Radłowo, następnie terenem przez Mikołajkowo, Rezerwat Mierucinek i Boguchwałę gdzie trafiliśmy na opuszczone gospodarstwo. Spod pustostanu skrajem lasu dotariśmy do Broniewiczek w których ponownie chwyciliśmy asfalt. Kolejnym ciekawym punktem na trasie okazał się budynek stacyjny w Wszedzieniu w ciągu nieistniejącej już linii 238 Mogilno-Barcin. Spod stacji przez Wszedzień Nowy, Chałupska i Chwałowo, wzdłuż jez. Wiecanowskiego dotarliśmy do Wieńca, czyli na znany nam już fyrtel. Z Wieńca ponownie terenem dotarliśmy do Józefowa, a dalej przez Palędzie Kościelne, Palędzie Dolne i Przyjmę udaliśmy się ku ostatniej tego dnia atrakcji jaką był punkt widokowy w Dusznie. Podjazd na szczyt Wału Wydartowskiego piaszczystym wariantem skutecznie nas wypompował, ale widoki szybko pozwoliły zapomnieć o zmęczeniu. Nie było może idealnie i super przejrzyście, ale nadal pięknie. Z Duszna zjechaliśmy w dół do Kruchowa, a do Gniezna dotarliśmy przez Hutę Trzemeszeńską, Pasiekę, Kozłowo i Strzyżewa - Paczkowe, Smykowe, oraz Kościelne. Trasa okazała się być naprawdę ciekawą, na pewno do powtórki przy bardzej sprzyjających okolicznościach przyrody :).