Travel on Gravel!

kubolsky
Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2015

Dystans całkowity:1099.50 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:49:05
Średnia prędkość:22.40 km/h
Maksymalna prędkość:59.01 km/h
Maks. tętno maksymalne:168 (87 %)
Maks. tętno średnie:148 (77 %)
Suma kalorii:40564 kcal
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:68.72 km i 3h 04m
Więcej statystyk
Sobota, 11 kwietnia 2015 Komentarze: 0
Dystans 85.27 km
Czas 04:04
Vśrednia 20.97 km/h
Vmax 46.10 km/h
Tętnośr. 131
Tętnomax 158
Kalorie 3128 kcal
Temp. 20.0 °C
Więcej danych
Pierwotny plan zakładał zgarnięcie solidnej ekipy i zaliczenie konkretnego tripa w sobotę. Jako że plan urodził się w mojej głowie, ja zarzuciłem w stosownym miejscu propozycję i oczekiwałem na odzew. Odzew był, choć niestety dość niemrawy - Bobiko coś przebąkiwał o chęci wyjazdu do Poznania, Grigor wydawał się być chętny na objazd WPN, ale ostatecznie temat umarł. Pogoda na weekend zapowiadała się wręcz dealna, więc chcąc nie chcąc trzeba było coś rozkminić. Pomysł na wyjazd do Poznania wcześniej niż zakładałem, bo w piątek przyszedł do głowy nagle, w sumie w osatniej chwili, gdyż ledwie zdążyłem wrócić z pracy, przebrałem się, spakowałem i ruszyłem rowerem na dworzec. Zaryzykowałęm jazdę na półkrótko, mimo że pociąg odjeżdżał koło 20:30. Nie był to zły pomysł - było naprawdę bardzo ciepło. Podróż pociągiem to osobna przygoda, ponieważ moje odbudowane zaufanie do PKP w ciągu 5 minut zrujnowała załoga składu PR z Toronto z do Pzn. Wpakowałem się do pierwszego wagonu "kibla", chcąc zainstalować się w przedziale do przewozu większego bagażu. Już jestem w środku, a konduktor do mnie że to przedział służbiowy. Zapytałem gdzie jest to napisane, bo na drzwiach tego nie widzę, a gość do mnie że w regulaminie przewozów. No to mu kazałem szukać, bo nie będę drałował z rowerem przez cały pociąg na koniec składu. Szukał do Pobiedzisk, później wymiękł... Do samego Poznania się już na mnie nie spojrzał. Bilet oczywiście dokładnie sprawdził. Wysypałem się na Garbarach i pomknąłem do Agi.
Następnego dnia obudziło nas piękne, wiosenne słońce, ćwierkające za oknem ptaki i delikatny szum wiatru. Zapowiadała się przepiękna sobota. Chciałem ruszyć o 9:00, ale wiadomo jak to jest z kobietami... W sumie cieszę się, że ostatecznie udało się ruszyć o 12:00. Za pierwszy cel obraliśmy sobie Rusałkę, nad którą nie byłem już łohoho albo i dłużej ;). Ruszyliśmy na spokojnie przez Cytadelę, Park Sołacki i Golęcin. W Parku przyuwarzyłem taki oto piękny, zabytkowy wóz strażacki.

Niemiecki sikowóz marki Opel w Parku Sołackim © kubolsky

Generalnie pogoda skusiła nie tylko nas - na Cytadeli komplet, na Sołaczu komplet, a rowerzystów w ogóle jak na pęczki. Szok jednak miał dopiero nadejść. Gdy w końcu trafiliśmy nad Rusałkę uwagę moją przykuła ilość zaparkowanych rowerów - dawno tylu ich na raz nie widziałem. Wiązało się to poniekąd z czynną budką z piwem (Fortuna :) ), oraz drugą w której serwowali lody z automatu. Chciałem piwo, a skończyłem z dużym śmietankowym w łapie... Na szczęście nie tylko ja :P.

Przerwa na lody nad Rusałką © kubolsky

Znad Rusałki brzegiem jeziora pokręciliśmy leniwie spowrotem do Parku Sołackiego, skąd dalej przez miasto trafiliśmy na Stary Rynek. Ze starówki przez Chwaliszewo ruszyliśmy w kierunku Warty, znad której wartostradą i ul. Kórnicką trafiliśmy ostatecznie nad Maltę. Nad Maltą oczywiście znowu komplet. Wiary na pęczki - rolkarzy, rowerzystów, nordic walkerów, biegaczy, rodzin z dziećmi, kobiet z wózkami, spacerowiczów etc. Istne mrowisko. Na domiar złego Malta szykowała się na Półmaraton Poznański, który odbywał sie dzień później, więc przybyło kącików gastronomicznych, atrakcji dla dzieci i dorosłych, oraz stoisk z piwem. Oczywiście pogoda również robiła robotę. Nad Maltą pożegnałem się z Agnieszką i PTR-em ruszyłem w kierunku Gniezna. Od początku wiedziałem że będę miał co robić, gdyż opuszczając Poznań licznik wskazywał zawrotną, kosmiczną wręcz średnią rzędu 12,5 km/h. Na sczęście w drodze powrotnej do Gniezna miałem dwóch sprzymierzeńców, w sumie to trzech - wiatr w plecy, temperaturę, oraz ukształtowanie terenu. W tą stronę faktycznie jest z górki :). Trasy szczególnie nie będę opisywał - zaliczyłem ją wcześniej. Co prawda w drugą stronę, ale wiadomo którędy prowadzi. W telegraficznym skrócie - Antoninek, Zeliniec, Gruszczyn, Katarzynki z szutrowym zjazdem, Uzarzewo, Biskupice, Promienko, stąd skrót do Pobiedzisk-Letnisko przez PK Promno, Pobiedziska i tu modyfikacja trasy - opuściłem PTR i do domu wróciłem asfaltem przez Gołunin, Wierzyce i dalej serwisówką wzdłuż S5/DK5 do Gniezna. Przy okazji pokusiłem się o KOMa na segmencie który sam stworzyłem (Pierzyska-Gniezno), ale skończyłem raptem, a w sumie to aż na drugim miejscu. Czas przejazdu znad Malty do Gniezna to 2,5 h, średnią podciągnąłęm do niewiele ponad 20 km/h. Matematyka jest prosta - większość trasy pokonałem z prędkością ponad 30 km/h :). No ale warunki były wymarzone. Oby takich więcej :)

Środa, 8 kwietnia 2015 Komentarze: 0
Dystans 41.01 km
Czas 01:39
Vśrednia 24.85 km/h
Vmax 40.28 km/h
Tętnośr. 143
Tętnomax 159
Kalorie 1581 kcal
Temp. 11.0 °C
Więcej danych
Tradycyjne kółko treningowe przez Pyszczyn, Krzyszczewo, Modliszewo, Zdziechowę, rozszerzone o przejazd z tej ostatniej do DW190 i dalej w kierunku Dębnicy, z odbiciem na Oborę. Później tradycyjnie przelot asfaltem do Braciszewa, następnie do DK5 i powrót do domu przez miasto. Założyłem dwa segmenty na Stravie, na jednym nadal dzielnie trzymam się pierwszego miejsca :P.
Jest coraz cieplej - to znak że wiosna wróciła i mam nadzieję, że zostanie już na dobre. Jeszcze gdyby tylko wiatr się trochę uspokoił...



Wtorek, 7 kwietnia 2015 Komentarze: 2
Dystans 58.98 km
Czas 02:28
Vśrednia 23.91 km/h
Uczestnicy
Vmax 41.13 km/h
Tętnośr. 139
Tętnomax 168
Kalorie 2325 kcal
Temp. 10.0 °C
Więcej danych
Na dzisiejsze popołudnie ustawaiłem się z Mariuszem. Wspólnie (prawie :P) za cel obieramy punkt widokowy w Dusznie. Jako że ja startowałem z Gniezna, a Mariusz z Trzemeszna, musieliśmy ustalić miejsce spotkania gdzieś po drodze. Zaproponowałem Strzyżewo Kościelne. Moja propozycja została zaakceptowana, więc tuż przed 14:00 ruszyłem znienawidzoną przez rowerową brać ulicą Orcholską w kierunku Dębówca i dalej Strzyżewa. Jechało się wyśmienicie - prędkość nie spadała poniżej 30 km/h, a powietrze nie stawiało praktycznie żadnego oporu. Na dłuższą metę to zły znak, ale o tym dalej. Do KOMa na podjeździe w Strzyżewie zabrałem się bardzo ambitnie, ale jak się okazało do pierwszego w klasyfikacji Tomka nie mam co startować :P. Co istotniejsze - Mariusza w okolicy kościoła nie było. Ruszyłem więc dalej przez Ganinę i pozostałe dwa Strzyżewa do Jastrzębowa. Nadal gnało się mega przyjemnie - wiatr w plecy to coś pięknego. W Jastrzębowie urządziłem sobie chwilową przerwę na podziwianie reliktów poprzedniej epoki - w tym wypadku wątpliwej urody wiaty przystankowej.

Przystanek PKS w Jastrzębowie © kubolsky

Poinformowałem Mariusza o swojej pozycji, lecz niestety nie otrzymałem odpowiedzi. Posiedziałem na miejscu może z 10 minut, a następnie ruszyłem w kierunku Kruchowa. Po drodze odezwał się mój dzisiejszy kompan - okazało się, że jest max 3 minuty za mną. Umówilismy się na spotkanie pod opuszczonym dworkiem w Kruchowie. Będąc na miejscu podkręciłem sprężyny w pedałach SPD, bo mi buty na prawo i lewo latały. Zajęło mi to dosłownie 30 sekund i po chwili zobaczyłem nadjeżdżającego Mariusza. Piona i jedziemy dalej we dwoje. Na punkt widokowy dotarliśmy przez Wydartowo, oczywiście mijając po drodze jez. Młynek, a następnie zaliczając obowiązkową wspinaczkę na Wał Wydartowski. Na miejscu nie było nikogo prócz nas.

Na miejscu - punkt widokowy w Dusznie zdobyty po raz kolejny © kubolsky

Zsiadając z roweru przypomniałem sobie, że na wieży został ukryty kesz. Pierwsze do niego podejście zakończyło się fiaskiem, więc zajęliśmy się podziwianiem widoków.

Widok z wieży w Dusznie © kubolsky

Dla wtajemiczonych - widok z wieży na elektrownię Pątnów i Licheń © kubolsky

Z najwyższego poziomu wieży zawinęliśmy się dość szybko, gdyż wyrywało nam głowy z kręgosłupami. Piętro niżej postanowiłem raz jeszcze poszukać kesza i tym razem odniosłem sukces...połowiczny. Nie miałem ze sobą nic do pisania, w skrzynce również nie było ołówka (co akurat zaznaczono w opisie). No cóż - jest powód by tu wrócić :). Zjazd do Wydartowa zwiastował ciekawą drogę do domu - wiało jak w kieleckiem :D. Z Wydartowa pokręciliśmy do Trzemeszna alternatywną drogą przez Folusz. Mariusza zostawiłem praktycznie pod Jego domem, a następnie obrałem kierunek Miaty i Piaski. Wariant ten wybrałem z dwóch powodów - po pierwsze lasy tworzyły naturalną ochronę przed wmordewindem, po drugie za żadne skarby nie chciałem znów wracać Orcholską. Las się jednak w końcu urwał, więc droga z Lubochni na Winiary to dreptanie na wysokim przełożeniu nie szybciej niż 20 km/h. Wracałem przez Wierzbiczany, a następnie wzdłuż torów pozdrawiając po drodze najpierw dwóch bikerów na traktorach, a następnie tuż przed Gnieznem dwóch szoszonów. Mijając mnie wyglądali na zadowolonych - nie wiedzieli chyba co ich czeka w drodze powrotnej :P. Na Arkuszewie wykręciłem w prawo w ul. Wschodnią i na Winiary wróciłem Rycerską, Wełnicką i końcówką Orcholskiej, żeby jej przykro nie było ;).
Mariusz - dzięki za tripa i do następnego!

Poniedziałek, 6 kwietnia 2015 Komentarze: 2
Dystans 66.84 km
Czas 03:19
Vśrednia 20.15 km/h
Vmax 35.34 km/h
Tętnośr. 134
Tętnomax 161
Kalorie 1337 kcal
Temp. 3.0 °C
Więcej danych
Od rana ustawiłem się na rekreacyjny wypad z kumpelą, która na Święta zawitała do Gniezna. Mnie jak wiadomo siłą na rower wyciągać nie trzeba, a skoro nadarzyła się okazja na spalenie niedzielnego obżarstwa, to postanowiłem z niej skorzystać. Pogoda co prawda nie rozpieszczała (trzech stopni na Rynku nie widziałem już dawno), wiał upierdliwy wiatr, no ale skoro słowo się rzekło to trzeba jechać (mam tu na myśli Justynę, mnie to nie ruszało :P). Punkt 11:00 wystartowaliśmy z Rynku w stronę Wierzbiczan przez Osiniec i Szczytniki Duchowne. Docierając do skrzyżowania trzeba było podjąć decyzję co robimy dalej. Plan zakładał minimum 30 km, więc zaproponowałem objazd jeziora Wierzbiczańskiego, tym bardziej że w tym roku jeszcze nie było ku temu okazji. Z początku martwiłem się trochę o stan leśnych dróg - wszakże ostatnio trochę popadało, ale jak się okazało moje obawy były bezzasadne. Wskoczyliśmy do lasu gdzie w końcu ustał szum wiatru i można było normalnie, po ludzku pogadać. Kręcąc tak sobie leniwie przez Kalinę, a następnie w okolicach skarpy urodził nam się plan na rowerowe wakacje większą ekipą, co wybitnie mnie uradowało. W Lubochni znaleźliśmy się nadspodziewanie szybko, skąd asfaltami wzdłuż torów i ul. Wierzbiczany wróciliśmy do miasta. Justynę zostawiłem Pod Trzema Mostami i stąd już solo trochę, troszeczkę, tyci tyci szybciej pognałem do siebie. Muliło mnie nieziemsko - 4,5 godziny snu to zdecydowanie za mało. Trzeba było się zdrzemnąć.

Wieczorem znów naszła mnie ochota na rower. Miałem jednak ze sobą mały problem - nie mogłem się zebrać do jazdy solo. Co prawda jakimś cudem zrobiło się cieplej niż w ciągu dnia (no w końcu!), a przez chmury zaczęło przebijać się nie widziane dziś słońce (lepiej późno niż wcale!), ale wybitnie nie chciało mi się jeździć samemu. Ostatecznie jednak ruszyło mnie sumienie (a konkretnie rozdęty od Świąt żołądek), zebrałem się w sobie, wskoczyłem w obcisłe i ruszyłem trasą swojego 30 kilometrowego kółeczka przez Krzyszczewo, Modliszewo, Zdziechowę, Oborę i Braciszewo. Tempo było znacznie wyższe niż z rana i o to chodziło. Ponownie w domu zameldowałem się po niewiele ponad godzinie jazdy. Gładko poszło, a człowiek od razu się lepiej czuje :). Polecam!


Niedziela, 5 kwietnia 2015 Komentarze: 0
Dystans 39.61 km
Czas 01:36
Vśrednia 24.76 km/h
Vmax 40.13 km/h
Tętnośr. 148
Tętnomax 161
Kalorie 1534 kcal
Temp. 7.0 °C
Więcej danych
Przerwę między śniadaniem wielkanocnym, a obiadem postanowiłem spędzić oczywiście na rowerze - w końcu od siedzenia na kanapie biała się nie spali :P. Jako że Święta spędzałem częściowo na działce nad jez. Powidzkim, postanowiłem pierwszy raz w tym roku owo jezioro objechać. Jechało się bardzo przyjemnie - początkowo w towarzystwie śmiało przebijającego się słońca, następnie z ciemnymi chmurami nad głową, z których na szczęście tego dnia nic nie spadło. Niebieski szlak rowerowy prowadzący dookoła jeziora został odświeżony, tak więc śmiało można ruszać w ciemno bez znajomości trasy - gęsto usiane oznaczenia poprowadzą gdzie należy. Raz tylko w Naprusewie za wcześnie skręciłem, ale po 200 metrach się zorientowałem, zawróciłem i więcej tego dnia podobna historia się nie powtórzyła. W Powidzu, na wylocie z Dzikiej Plaży spotkałem jedynego tego dnia bikera. Pozdrowiliśmy się serdecznie, On ruszył w stronę Strzałkowa, ja w kierunku Ostrowa. Pętlę zamknąłem po 38 km w czasie niewiele ponad 1,5 godziny, co dało całkiem przyzwoitą średnią 25 km/h. Na tyle przyzwoitą, że prognozowałem wrócić po reszcie Rodziny która wyszła razem ze mną na spacer, a wróciłem 5 minut przed nimi :).

Sobota, 4 kwietnia 2015 Komentarze: 2
Dystans 72.95 km
Czas 03:12
Vśrednia 22.80 km/h
Uczestnicy
Vmax 36.03 km/h
Tętnośr. 140
Tętnomax 167
Kalorie 2802 kcal
Temp. 5.0 °C
Więcej danych
Cały miniony tydzień to jakaś pogodowa porażka - wiatr, deszcz, grad, mróz, dalej wiatr, dalej deszcz i tak w kółko. Człowiek chciałby pojeździć, bardzo by chciał pojeździć, no ale matka natura postanowiła że nie pojeździ i koniec tematu. Na szczęście w Wielką Sobotę pogada okazała się być łaskawa - wg ICM do 15 miało być słonecznie, ciepło i bezdeszczowo. Faktycznie - rano za oknem można było zaobserwować od tygodnia nie widziane słońce, a zza pojedynczych chmur przebijało się intensywnie niebieskie niebo. Podjarany jak dziecko na Haribo postanowiłem zgotować Marcinowi pobudkę wysyłając Mu tuż po 8 propozycję wspólnej jazdy. Ponieważ na Marcinie w takich wypadkach można polegać praktycznie w 100%, również tym razem się nie zawiodłem i ubrany w obcisłe pomknąłem dwie godziny późnej na Dalki. Jadąc na tory przekonałem się, że tym razem bez rękawiczek nie da rady, więc jak tylko dobił do mnie Marcin we dwójkę ruszyliśmy z powrotem na Winiary. Na szczęście było nam po drodze, gdyż za dzisiejszy cel obraliśmy dawno nie odwiedzaną Dolinę rzeki Gąsawki. Nasz dzisiejszy trip rozpoczął się nudną prostą na Dębówiec. Dalej przecięliśmy las smakując po drodze co nieco terenu, mijając odwiedzony przeze mnie niedawno grób Żołnierza Napoleońskiego i wypadając znów na asfalt na Gołąbkach. Ze wsi udaliśmy się w kierunku jeziora Przedwieśnia, skąd przez las aż do samej Doliny prowadzi dywan gładkiego asfaltu - raj dla szosowców :).

Gdzieś między Gołąbkami a Gąsawką © kubolsky

Na miejscu byliśmy zaskakująco szybko. Trudno jednak o inny rezultat, skoro pomykaliśmy utrzymując w miarę stałe 26-28 km/h. Po drodze wypatrywałem zjazdu w las prowadzącego do źródeł rzeki, które swego czasu pokazywał nam Sebek. Ponieważ dawno mnie w tych okolicach nie było, a oprócz drzew i drogi niewiele więcej się tu działo, myślałem że to miejsce przeoczyłem. W końcu jednak skojarzyłem mijane odbicie drogi leśnej w prawo i ze spokojnym sumieniem pomknąłem dalej. Jeszcze tam wrócę :).
U wlotu do Doliny rzeki Gąsawki ustrzeliliśmy sobie obowiązkową samoje... obowiązkowe selfie :P.

Tradycyjne selfie u wlotu do Doliny rzeki Gąsawki © kubolsky

Skoro tradycji stało się zadość można było ruszać dalej. To, co przykuło moją uwagę od razu to kładki, które pojawiły się tam w zeszłym roku, eliminując tym samym konieczność brodzenia w błocie. Poza tym oczywiście przepiękne rozlewiska, meandrująca rzeka, dzikość tego miejsca i totalna cisza "zakłócana" jedynie szumem drzew. 

Próg wodny na Gąsawce © kubolsky

Gąsawka © kubolsky

Rowerom odpoczynek również się należy ;) © kubolsky

Na chwilę przystanęliśmy na mostku by nacieszyć się pięknem przyrody, a następnie podprowadziliśmy rowery do góry (tym razem przez powalone drzewo nie dało się tu podjechać, co jest również swego rodzaju tradycją) i dalej wzdłuż meandrującej w dole rzeki pokręciliśmy do wylotu z doliny. Tu mą uwagę przykuła soczyście zieleniąca się trawa - znak że wiosna zaraz przyjdzie na dobre :).
Nasz cel został osiągnięty - przyszła pora na powrót. Wspólnie zadecydowaliśmy, że wrócimy odmienną trasą, w związku z czym wykręciliśmy w prawo w kierunku Mogilna z zamiarem odbicia w lewo w pierwszym dogodnym momencie. Po raptem 2-3 kilometrach skręciliśmy w polną drogę, a naszym oczom ukazał się przepiękny Pałucki krajobraz. Jak dla mnie te tereny to prawdziwa uczta dla oka.

Pałuckie klimaty w drodze do domu © kubolsky

Droga powrotna wiodła przez Głowy, Szelejewo, Ryszewko, Ryszewo, Gościeszyn by w końcu dotrzeć na skraj lasu i znowu przez Dębówiec wrócić z powrotem do Gniezna. Opuszczając las musieliśmy zmierzyć się ponownie z nudną ul. Orcholską, a jak na złość wiatr postanowił zmienić kierunek i całą prostą wiać nam prosto w ryja. W końcu jednak prosta się skończyła, wpadliśmy na Winiary, Marcin pojechał prosto przed siebie, a ja ostatni kilometr pokręciłem solo do domu.
Zająca wielkanocnego nie znaleźliśmy... ;)

TROCHĘ O MNIE

Ten blog rowerowy prowadzi kubolsky z miasta Poznań
  • Mam przejechane 76037.09 kilometrów
  • Jeżdżę ze średnią prędkością 21.87 km/h


76037.09

KILOMETRÓW NA BLOGU

21.87 km/h

ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ

144d 20h 33m

CZAS W SIODLE