Wierzbiczany rekreacyjnie od rana i wieczorny tlenik
Kategoria solo
Poniedziałek, 6 kwietnia 2015
Komentarze:
2
Dystans
66.84 km
Czas
03:19
Vśrednia
20.15 km/h
Vmax
35.34 km/h
Tętnośr.
134
Tętnomax
161
Kalorie
1337 kcal
Temp.
3.0 °C
Sprzęt
[RIP] Accent Peak 26
Od rana ustawiłem się na rekreacyjny wypad z kumpelą, która na Święta zawitała do Gniezna. Mnie jak wiadomo siłą na rower wyciągać nie trzeba, a skoro nadarzyła się okazja na spalenie niedzielnego obżarstwa, to postanowiłem z niej skorzystać. Pogoda co prawda nie rozpieszczała (trzech stopni na Rynku nie widziałem już dawno), wiał upierdliwy wiatr, no ale skoro słowo się rzekło to trzeba jechać (mam tu na myśli Justynę, mnie to nie ruszało :P). Punkt 11:00 wystartowaliśmy z Rynku w stronę Wierzbiczan przez Osiniec i Szczytniki Duchowne. Docierając do skrzyżowania trzeba było podjąć decyzję co robimy dalej. Plan zakładał minimum 30 km, więc zaproponowałem objazd jeziora Wierzbiczańskiego, tym bardziej że w tym roku jeszcze nie było ku temu okazji. Z początku martwiłem się trochę o stan leśnych dróg - wszakże ostatnio trochę popadało, ale jak się okazało moje obawy były bezzasadne. Wskoczyliśmy do lasu gdzie w końcu ustał szum wiatru i można było normalnie, po ludzku pogadać. Kręcąc tak sobie leniwie przez Kalinę, a następnie w okolicach skarpy urodził nam się plan na rowerowe wakacje większą ekipą, co wybitnie mnie uradowało. W Lubochni znaleźliśmy się nadspodziewanie szybko, skąd asfaltami wzdłuż torów i ul. Wierzbiczany wróciliśmy do miasta. Justynę zostawiłem Pod Trzema Mostami i stąd już solo trochę, troszeczkę, tyci tyci szybciej pognałem do siebie. Muliło mnie nieziemsko - 4,5 godziny snu to zdecydowanie za mało. Trzeba było się zdrzemnąć.
Wieczorem znów naszła mnie ochota na rower. Miałem jednak ze sobą mały problem - nie mogłem się zebrać do jazdy solo. Co prawda jakimś cudem zrobiło się cieplej niż w ciągu dnia (no w końcu!), a przez chmury zaczęło przebijać się nie widziane dziś słońce (lepiej późno niż wcale!), ale wybitnie nie chciało mi się jeździć samemu. Ostatecznie jednak ruszyło mnie sumienie (a konkretnie rozdęty od Świąt żołądek), zebrałem się w sobie, wskoczyłem w obcisłe i ruszyłem trasą swojego 30 kilometrowego kółeczka przez Krzyszczewo, Modliszewo, Zdziechowę, Oborę i Braciszewo. Tempo było znacznie wyższe niż z rana i o to chodziło. Ponownie w domu zameldowałem się po niewiele ponad godzinie jazdy. Gładko poszło, a człowiek od razu się lepiej czuje :). Polecam!
Wieczorem znów naszła mnie ochota na rower. Miałem jednak ze sobą mały problem - nie mogłem się zebrać do jazdy solo. Co prawda jakimś cudem zrobiło się cieplej niż w ciągu dnia (no w końcu!), a przez chmury zaczęło przebijać się nie widziane dziś słońce (lepiej późno niż wcale!), ale wybitnie nie chciało mi się jeździć samemu. Ostatecznie jednak ruszyło mnie sumienie (a konkretnie rozdęty od Świąt żołądek), zebrałem się w sobie, wskoczyłem w obcisłe i ruszyłem trasą swojego 30 kilometrowego kółeczka przez Krzyszczewo, Modliszewo, Zdziechowę, Oborę i Braciszewo. Tempo było znacznie wyższe niż z rana i o to chodziło. Ponownie w domu zameldowałem się po niewiele ponad godzinie jazdy. Gładko poszło, a człowiek od razu się lepiej czuje :). Polecam!
Komentarze