Wypad z gatunku "nakręciłem się na 100+ więc rzeczony dystans zrobiłem". Tego wietrznego dnia towarzyszył mi Pan Jurek pod którego postanowiłem zmodyfikować pierwotną trasę, dzięki czemu wyszło mi deja vu (odsyłam do tego wpisu). Ogólnie rzecz biorąc było spoko, odcinki z wiatrem centralnie w ryj sporadyczne, sporo zalesionego terenu i pałuckie hopki. Dzień zaliczam do udanych.
Rundka po pracy weszła bardzo ^^. Kurczę, to jeszcze nie ten czas kiedy człowiek widząc świecące słońce i temperaturę na plusie tylko wzrusza ramionami - trzeba brać póki dają bo nie wiadomo kiedy znowu spadnie białe i zimne ;)
Dzisiaj dla odmiany postanowiłem wrzucić Szutropołykacza w kufer i wybrać się do Gniezna celem zaliczenia dawno nieodwiedzanych ścieżek. Na miejscu, mimo poprawiającej się z minuty na minutę aury jeden czynnik pogodowy postanowił funkcjonować niezmiennie przez cały, coraz bardziej słoneczny dzień. Wiatr (bo o nim mowa) dał mi zdrowo w kość od samego startu, aż do Mieleszyna na wysokości którego odbiłem na wschód. Od tego momentu jazda była zdecydowanie przyjemniejsza (poza kilkoma krótkimi epizodami z dmącym prosto w ryj wichrem) do tego stopnia, że nie chciało się wracać. Ostatecznie rogala zaliczyłem w Gościeszynie, skąd przez Smolary, Jastrzębowo, któreś Strzyżewo i Jankowo Dolne wróciłem z powrotem do miasta. Do 60 km zabrakło niewiele, co oznacza, że postawiony przed sobą cel w postaci zaplanowanego dystansu rzędu 50 km został osiągnięty.