Od rana do Euro-Bike'a na Franowo po nowy rower dla Agnieszki. Po południu wspólnie na spokojnie (bardzo) po Radojewie, Morasku i Suchym Lesie. Chcieliśmy odwiedzić Rezerwat Meteoryt Morasko, ale w pewnym momencie zamiast skręcić w prawo skręciliśmy w lewo i wróciliśmy do Poznania. Cóż, jest powód by ruszyć tam raz jeszcze.
Po raz kolejny udało mi się wyciagnąć Marcina na wspólny objazd okolicznych rewirów. W związku z tym, że mój dzisiejszy Kompan postanowił pokatować szosę, Jemu przypadło w udziale planowanie trasy. Zaraz po powrocie z pracy nastąpiło tzw. szybkie ogarnięcie, by po chwili w obcisłym montować bloki w pedały i sadzać kuper na siodle. Umówiliśmy się na spotkanie na Orcholskiej. Ponieważ to praktycznie mój fyrtel, dosłownie po pięciu minutach przybijałem piątkę z Marcinem. Ruszyliśmy współnie w kierunku Strzyżewa Kościelnego. W pewnym momencie z mijającego nas cudu koreańskiej myśli technicznej w postaci Hyundaia i10 zagaił nas umundurowany z prośbą (poleceniem?) by jechać jeden za drugim. Może się nie znam, ale znowelizowane przepisy pozwalają rowerzystom jeździć parami gdy nie utrudnia to ruchu na drodze. A nie utrudniało... Cóż, szanowny Pan Władza powinien się chyba dokształcić. Ten sam Hyundai zaczaił się na nas raz jeszcze w Strzyżewie gdy omijaliśmy kroczącego w poprzek ulicy kaczora, ale tym razem tylko nas wyminął i pojechał przed siebie. My natomiast odbiliśmy w prawo w kierunku Lulkowa. Po drodze udało mi się uchwycić spacerujące po polu żurawie.
Dalej, przecinając górą DK15 śmignęliśmy w stronę Jankowa, by po chwili odbijać w kierunku Wierzbiczan. Chcąc skręcać (sygnalizując to odpowiednio wcześnie) zachowawczo obejrzałem się za siebie. To był bardzo dobry ruch, gdyż jakaś tępa Baba z Brzydgoszy postanowiła nas akurat w tym momencie wyminąć. Gdybym się nie spojrzał, prawdopodobnie wmontowałbym się jej w maskę... Noszkurwamać, co za ludzie!!! Na szczęście dalej było już "z górki". Widok na jez. Wierzbiczańskie nas uspokoił, kręcąc sobie leniwie napawaliśmy się cudownymi okolicznościami przyrody. Tu akurat najlepsze przed nami - polecam tą okolicę w maju/czerwcu. Nie, wróć! Wierzbiczany polecam o każdej porze roku :). Z Wierzbiczan pokręciliśmy w stronę Szczytnik Duchownych, a następnie przez Osiniec wpadliśmy z powrotem do Gniezna. Pokręciliśmy jeszcze wspólnie Pustachowską w okolice kościoła gdzie zakończyliśmy wspólną jazdę. Marcin wrócił do domu, natomiast ja miałem jeszcze zdecydowanie za mało km w girach :). Ruszyłem dalej ul. Południową w kierunku Mnichowa mijając po drodze liczne stada saren żerujących w polu. Kilka z nich przecięło drogę dosłownie przed moim nosem. Swoją drogą zawsze się zastanawiam jak to jest, że taka sarna śmignie 5-7 metrów przede mną, a dosłownie parę sekund później patrząc w kierunku w którym czmychnęła w ogóle jej nie widać... Po przyjemnej dawce terenu znalazłem się w Mnichowie, przeciąłem drogę Gniezno-Czerniejewo i ruszyłem w kierunku S5. Po drodze zatrzymałem się jeszcze by uchwycić zachód słońca nad ekspresówką. Niestety ekspresówki na zdjęciu nie widać ;).
Z tego miejsca prostą drogą wpadłem z powrotem do miasta. Przez Skiereszewo pokręciłem do Centrum i tradycyjnie przecinając Rynek udałem się do Piotra i Pawła po napitek i szamunek. Z Piotra i Pawła dość szybko czmychnąłem do domu, gdyż zaczęło się robić nieprzyjemnie chłodno. Ciężko się dziwić - w końcu nadal marzec. Piękna wiosna tej zimy jak widać :)
Po powrocie z roboty, a przed ponownym wyjazdem do pracy na inwentaryzację wypadało skorzystać z pięknej, wiosennej aury i wykręcić kolejne kilometry. Niestety byłem ścigany przez szybko upływający czas, więc nie mogłem pozwolić sobie na zbytnie szaleństwo. Wskoczyłem w obcisłe, na półkrótko (+13 stopni w marcu zobowiązuje :P ) i ruszyłem w kierunku Pyszczyna. Postanowiłem powtórzyć ostatnio objechany z Marcinem podwieczorny wariant Krzyszczewo- Obora-Braciszewo z rozszerzeniem o Mnichowo i Zdziechowę. Jak postanowiłem tak też uczyniłem. Do Obory jechało się znakomicie, czego dowodem była średnia prędkość na poziomie 27.7 km/h. Niestety przemiesczając się z Obory do Braciszewa trafił mnie nieziemski wordewind, chyba najmocniejszy w tym roku. Wiał tak solidnie, że skutecznie obniżył moją średnią. A miało być tak pięknie... Do miasta wskoczyłem przez Skiereszewo, objechałem rodzinny fyrtel i przez Centrum pognałem z powrotem do siebie. Kolejne 26 km w nogach :).
Poniedziałek, czyli jak zwykle Home Office. Taki z niego home, że koło południa wylądowałem w Poznaniu. W sumie dobrze się stało, bo miałem okazję zahaczyć o dwa sklepy rowerowe gdzie zaopatrzyłem się odpowiednio w nowe klocki do tylnego hamulca z Markowych Rowerów i nową dźwignie blokady skoku wraz z linką z Euro-Bike'a. W domu zameldowałem się po 15:00 od razu przystępując do czynności serwisowych. Zajęło mi to góra pół godziny - w końcu co to za filozofia wymienić klocki czy linkę. Po wykonanej pracy spojrzałem za okno i stwierdziłem, że żal by było nie wyskoczyć na rower i nie wykręcić paru kaemów. Tylko jakoś tak samemu mi się nie chciało... Trzeba więc było pójść na kompromis. Wyskoczyłem na casualową przejażdżkę w rodzinne strony, czyli na drugi koniec miasta. Pogoda zachęcała do jazdy na półkrótko, tak też postanowiłem się ubrać. Na spokojnie pokręciłem do Staruszków, wypiłem kawę, pogadaliśmy trochę gdy nagle dość niespodziewanie via FB zagaił mnie Marcin. Przyznam szczerze że morda mi się uśmiechnęła i z chęcią przystałem na koncept wspólnego śmigania po lokalnych fyrtlach. Był tylko jeden problem - na dworze coraz zimniej a ja nadal na półkrótko. Umówiliśmy się na Wenecji (zdziwienie Marcina na mój widok - bezcenne :D ) skąd razem udaliśy się do mnie celem uzupełnienia wierzchniej warstwy odzieży. Ubrany już adekwatnie do panujących warunków śmignąłem wraz z Marcinem w kierunku Pyszczyna. Kręciliśmy sobie na spokojnie z założeniem przejechania pętli przez Kędzierzyn, Oborę i Braciszewo. Wyskakując na drogę Gniezno - Zdziechowa zderzykiśmy się z solidnym wmordewindem. Mimo że na dworze było całkiem przyjemnie, to upierdliwy wiatr naparzał na tyle solidnie że zmuszał do konkretniejszego wysiłku. Na szczęście zetknęliśmy się z nim raptem raz jeszcze kręcąc serwisówką wzdłuż S5 w stronę Gniezna. Dalej ul. Orzeszkowej udaliśmy się w kierunku miasta. Po drodze pożegnałem się z Marcinem i przez Wenecję a następnie Rynek przemknąłem do Piotra i Pawła na małe zakupy (obkład i smarowanie ;) ). Ponownie w domu zameldowałem się po 7 usatysfakcjonowany kolejnymi kilometrami w nogach. Teraz czas na herbatę i kolejną książkę z ukochanej serii opowiadań ze Świata Dysku. Sir Terry - mam nadzieję, że tam po drugiej stronie nadal bedziesz pisał. Gdyby się okazało, że jakimś cudem również ja tam trafię, z chęcią zapozanam się z Twoją dalszą twórzością.
Nie chwaliłem się wcześniej, więc zrobię to teraz :P. Zeszły tydzień zacząłem z naprawde wysokiego C. Śmigając na Dalki gdzie umówiłem się z Marcinem zaliczyłem najbardziej spekakularnego szlifa w swojej rowerowej karierze. Na łuku, na kostce. Pod samą katedrą :P. Nie zagłębiając się za bardzo w szczegóły - tydzień po zawarciu bliskiej znajompści z podłożem łokieć nie wygląda już tak strasznie jak na początku, krwiak na udzie prezentuje się okazale - zajął całą powierzchnię od kolana aż po cztery litery, a ramię mimo że nie nosi znamion defektu napieprza solidnie, tzn. rwie od kciuka aż po sam kark. Ze stratami materialnymi nie było na szczęście tragicznie - ucierpiało siodło i rogi (i to i to musiałem wymienić), a moja ulubionna bluza wylądowała w kontenerze na śmieci. Minął tydzień - czas więc sprawdzić czy w ogólę mogę kręcić korbą. Postanowiłem za bardzo się nie forsować, więc pomknąłem odwiedzić Staruszków i na spokojnie objechać bliższą okolicę. Nie było źle, choć po powrocie ramię dało o sobie znać ze zdwojoną siłą. Nic przyjemnego, tym bardziej że nie dawało mi zasnąć. Aha, przy okazji podwieczornego rozjazdu żywota dokonały klocki w tylnym hamulcu :). Modernizacjom chyba nigdy nie będzie końca... :P
Zgodnie z tytułem wpisu - z Krossa zostaje coraz mniej. Na dobrą sprawę poza kołami, kierownicą i mostkiem nie zostało nic. Dzisiaj zamieniłem wysłużoną przerzukę tylną Shimano Acera na Alivio RD-M4000 SGS. Montaż zajął dosłownie 15 minut, wymieniłem przy okazji pancerz i skróciłem linkę. Regulacja to kolejne 15 minut i jest...prawie idealnie. Niestety - nadal brak mi cierpliwości do regulacji czegokolwiek. Znów trzeba będzie się do kogoś uśmiechnąć :P.
Człowiek jeden weekend, jedną jedyną niedzielę w miesiącu pracuje i jak na złość akurat w tą, w którą wiosna postanowiła dać o sobie znać na całego. Mówi się trudno - trza posmarować i przeboleć ;).
Na szczęście wieczorem temperatura nadal zachęcała do jazdy, więc punkt 22:00 postanowiłem srzelić sobie shorta po mieście, tak na lepszy sen. Zapomniałem już ile to frajdy daje jazda po zmierzchu. No i ten spokój... Wszystkim polecam! Zwłaszcza wtedy, gdy przed 23:00 zegar na rynku wskazuje 9 stopni na plusie :).
Krótko - piątek, rower znowu sprawny, więc czas na test. Zagaiłem Marcina o krótki objazd okolicy. Ten mimo początkowego sceptycyzmu, gdyż pogoda była niepewna jednak zdecydował się mi towarzyszyć. Za punkt zborny obraliśmy tym razem Wenecję. Na miejscu zjawiłem się przed czasem i postanowiłem przepalić łydy kręcąc wokół jeziora na full. Oj zebrało mi sie trochę tych endorfin przez ostatnie półtorej tygodnia :). W końcu zjawił się Marcin z którym to pokręciliśmy w kierunku Zdziechowy. Ledwo zdążyliśmy wyjechać z miasta i zaczęło padać. Cóż - Marcia sceptycyzm okazał się być uzasadniony. Deszcz na szczęście okazał się być mało upierdliwy, więc pokręciliśmy dalej na spokojnie przez Krzyszczewo i Pyszczyn z powrotem do Gniezna. Jeszcze tylko brzegiem Łazienek do PiP i powrót do domu. Korba sprawdza się znakomicie. Zapomniałem już jak to jest jeździć bezszelestnym rowerem - konserwacja i babranie opłaciły się z nawiązką. Weekend jak na złość w pracy, ale skoro od poniedziałku ma powrócić wiosna, to poniedziałku już sobie nie odpuszczę. Kolejnych dni tygodnia również ;).
Tydzień bez roweru i człowiek od razu jakiś taki niepokój w sobie czuje. Pod koniec zeszłego tygodnia zakatowałem korbę. Solidnie. Solidnie do tego stopnia, że trzeba było zaopatrzyć się w nowy mechanizm korbowy. Przyszedł czas na zakup zaplanowanej Deorki, więc klik klik i leci do mnie. W międzyczasie zabrałem się za demontaż starego napędu...i napotkałem problem. Okazało się, że gwint w tarczach zjechany jest do tego stopnia, że mogę zapomnieć o ściągnięciu ich ściągaczem. Nosz psia mać! Trzeba było kombinować. Niestety - korba na kwadracie siedziała na tyle solidnie, że nie było szans na ściągnięcie jej domowymi metodami. Trzeba było podjąć radykalne działania - rower trafił do Majstra, a suport wraz korbą poddały się po potraktowaniu ich Boschem :D. Od tego momentu było z górki. Dziś przyszedł czas montażu. Ten zajął dosłownie pół godziny (Marcin, raz jeszcze dzięki za klucz!) i tym sposobem mogę z powrotem cieszyć się sprawnym rowerem. Akurat przed weekendem :). Pozostała tylko kwestia ponownego wyregulowania przerzutki, ale tą wisienkę zostawię sobie na jutro. Muszę się solidnie, psychicznie przygotować ;).