Travel on Gravel!

kubolsky
Środa, 8 kwietnia 2015 Komentarze: 0
Dystans 41.01 km
Czas 01:39
Vśrednia 24.85 km/h
Vmax 40.28 km/h
Tętnośr. 143
Tętnomax 159
Kalorie 1581 kcal
Temp. 11.0 °C
Więcej danych
Tradycyjne kółko treningowe przez Pyszczyn, Krzyszczewo, Modliszewo, Zdziechowę, rozszerzone o przejazd z tej ostatniej do DW190 i dalej w kierunku Dębnicy, z odbiciem na Oborę. Później tradycyjnie przelot asfaltem do Braciszewa, następnie do DK5 i powrót do domu przez miasto. Założyłem dwa segmenty na Stravie, na jednym nadal dzielnie trzymam się pierwszego miejsca :P.
Jest coraz cieplej - to znak że wiosna wróciła i mam nadzieję, że zostanie już na dobre. Jeszcze gdyby tylko wiatr się trochę uspokoił...



Wtorek, 7 kwietnia 2015 Komentarze: 2
Dystans 58.98 km
Czas 02:28
Vśrednia 23.91 km/h
Uczestnicy
Vmax 41.13 km/h
Tętnośr. 139
Tętnomax 168
Kalorie 2325 kcal
Temp. 10.0 °C
Więcej danych
Na dzisiejsze popołudnie ustawaiłem się z Mariuszem. Wspólnie (prawie :P) za cel obieramy punkt widokowy w Dusznie. Jako że ja startowałem z Gniezna, a Mariusz z Trzemeszna, musieliśmy ustalić miejsce spotkania gdzieś po drodze. Zaproponowałem Strzyżewo Kościelne. Moja propozycja została zaakceptowana, więc tuż przed 14:00 ruszyłem znienawidzoną przez rowerową brać ulicą Orcholską w kierunku Dębówca i dalej Strzyżewa. Jechało się wyśmienicie - prędkość nie spadała poniżej 30 km/h, a powietrze nie stawiało praktycznie żadnego oporu. Na dłuższą metę to zły znak, ale o tym dalej. Do KOMa na podjeździe w Strzyżewie zabrałem się bardzo ambitnie, ale jak się okazało do pierwszego w klasyfikacji Tomka nie mam co startować :P. Co istotniejsze - Mariusza w okolicy kościoła nie było. Ruszyłem więc dalej przez Ganinę i pozostałe dwa Strzyżewa do Jastrzębowa. Nadal gnało się mega przyjemnie - wiatr w plecy to coś pięknego. W Jastrzębowie urządziłem sobie chwilową przerwę na podziwianie reliktów poprzedniej epoki - w tym wypadku wątpliwej urody wiaty przystankowej.

Przystanek PKS w Jastrzębowie © kubolsky

Poinformowałem Mariusza o swojej pozycji, lecz niestety nie otrzymałem odpowiedzi. Posiedziałem na miejscu może z 10 minut, a następnie ruszyłem w kierunku Kruchowa. Po drodze odezwał się mój dzisiejszy kompan - okazało się, że jest max 3 minuty za mną. Umówilismy się na spotkanie pod opuszczonym dworkiem w Kruchowie. Będąc na miejscu podkręciłem sprężyny w pedałach SPD, bo mi buty na prawo i lewo latały. Zajęło mi to dosłownie 30 sekund i po chwili zobaczyłem nadjeżdżającego Mariusza. Piona i jedziemy dalej we dwoje. Na punkt widokowy dotarliśmy przez Wydartowo, oczywiście mijając po drodze jez. Młynek, a następnie zaliczając obowiązkową wspinaczkę na Wał Wydartowski. Na miejscu nie było nikogo prócz nas.

Na miejscu - punkt widokowy w Dusznie zdobyty po raz kolejny © kubolsky

Zsiadając z roweru przypomniałem sobie, że na wieży został ukryty kesz. Pierwsze do niego podejście zakończyło się fiaskiem, więc zajęliśmy się podziwianiem widoków.

Widok z wieży w Dusznie © kubolsky

Dla wtajemiczonych - widok z wieży na elektrownię Pątnów i Licheń © kubolsky

Z najwyższego poziomu wieży zawinęliśmy się dość szybko, gdyż wyrywało nam głowy z kręgosłupami. Piętro niżej postanowiłem raz jeszcze poszukać kesza i tym razem odniosłem sukces...połowiczny. Nie miałem ze sobą nic do pisania, w skrzynce również nie było ołówka (co akurat zaznaczono w opisie). No cóż - jest powód by tu wrócić :). Zjazd do Wydartowa zwiastował ciekawą drogę do domu - wiało jak w kieleckiem :D. Z Wydartowa pokręciliśmy do Trzemeszna alternatywną drogą przez Folusz. Mariusza zostawiłem praktycznie pod Jego domem, a następnie obrałem kierunek Miaty i Piaski. Wariant ten wybrałem z dwóch powodów - po pierwsze lasy tworzyły naturalną ochronę przed wmordewindem, po drugie za żadne skarby nie chciałem znów wracać Orcholską. Las się jednak w końcu urwał, więc droga z Lubochni na Winiary to dreptanie na wysokim przełożeniu nie szybciej niż 20 km/h. Wracałem przez Wierzbiczany, a następnie wzdłuż torów pozdrawiając po drodze najpierw dwóch bikerów na traktorach, a następnie tuż przed Gnieznem dwóch szoszonów. Mijając mnie wyglądali na zadowolonych - nie wiedzieli chyba co ich czeka w drodze powrotnej :P. Na Arkuszewie wykręciłem w prawo w ul. Wschodnią i na Winiary wróciłem Rycerską, Wełnicką i końcówką Orcholskiej, żeby jej przykro nie było ;).
Mariusz - dzięki za tripa i do następnego!

Poniedziałek, 6 kwietnia 2015 Komentarze: 2
Dystans 66.84 km
Czas 03:19
Vśrednia 20.15 km/h
Vmax 35.34 km/h
Tętnośr. 134
Tętnomax 161
Kalorie 1337 kcal
Temp. 3.0 °C
Więcej danych
Od rana ustawiłem się na rekreacyjny wypad z kumpelą, która na Święta zawitała do Gniezna. Mnie jak wiadomo siłą na rower wyciągać nie trzeba, a skoro nadarzyła się okazja na spalenie niedzielnego obżarstwa, to postanowiłem z niej skorzystać. Pogoda co prawda nie rozpieszczała (trzech stopni na Rynku nie widziałem już dawno), wiał upierdliwy wiatr, no ale skoro słowo się rzekło to trzeba jechać (mam tu na myśli Justynę, mnie to nie ruszało :P). Punkt 11:00 wystartowaliśmy z Rynku w stronę Wierzbiczan przez Osiniec i Szczytniki Duchowne. Docierając do skrzyżowania trzeba było podjąć decyzję co robimy dalej. Plan zakładał minimum 30 km, więc zaproponowałem objazd jeziora Wierzbiczańskiego, tym bardziej że w tym roku jeszcze nie było ku temu okazji. Z początku martwiłem się trochę o stan leśnych dróg - wszakże ostatnio trochę popadało, ale jak się okazało moje obawy były bezzasadne. Wskoczyliśmy do lasu gdzie w końcu ustał szum wiatru i można było normalnie, po ludzku pogadać. Kręcąc tak sobie leniwie przez Kalinę, a następnie w okolicach skarpy urodził nam się plan na rowerowe wakacje większą ekipą, co wybitnie mnie uradowało. W Lubochni znaleźliśmy się nadspodziewanie szybko, skąd asfaltami wzdłuż torów i ul. Wierzbiczany wróciliśmy do miasta. Justynę zostawiłem Pod Trzema Mostami i stąd już solo trochę, troszeczkę, tyci tyci szybciej pognałem do siebie. Muliło mnie nieziemsko - 4,5 godziny snu to zdecydowanie za mało. Trzeba było się zdrzemnąć.

Wieczorem znów naszła mnie ochota na rower. Miałem jednak ze sobą mały problem - nie mogłem się zebrać do jazdy solo. Co prawda jakimś cudem zrobiło się cieplej niż w ciągu dnia (no w końcu!), a przez chmury zaczęło przebijać się nie widziane dziś słońce (lepiej późno niż wcale!), ale wybitnie nie chciało mi się jeździć samemu. Ostatecznie jednak ruszyło mnie sumienie (a konkretnie rozdęty od Świąt żołądek), zebrałem się w sobie, wskoczyłem w obcisłe i ruszyłem trasą swojego 30 kilometrowego kółeczka przez Krzyszczewo, Modliszewo, Zdziechowę, Oborę i Braciszewo. Tempo było znacznie wyższe niż z rana i o to chodziło. Ponownie w domu zameldowałem się po niewiele ponad godzinie jazdy. Gładko poszło, a człowiek od razu się lepiej czuje :). Polecam!


Niedziela, 5 kwietnia 2015 Komentarze: 0
Dystans 39.61 km
Czas 01:36
Vśrednia 24.76 km/h
Vmax 40.13 km/h
Tętnośr. 148
Tętnomax 161
Kalorie 1534 kcal
Temp. 7.0 °C
Więcej danych
Przerwę między śniadaniem wielkanocnym, a obiadem postanowiłem spędzić oczywiście na rowerze - w końcu od siedzenia na kanapie biała się nie spali :P. Jako że Święta spędzałem częściowo na działce nad jez. Powidzkim, postanowiłem pierwszy raz w tym roku owo jezioro objechać. Jechało się bardzo przyjemnie - początkowo w towarzystwie śmiało przebijającego się słońca, następnie z ciemnymi chmurami nad głową, z których na szczęście tego dnia nic nie spadło. Niebieski szlak rowerowy prowadzący dookoła jeziora został odświeżony, tak więc śmiało można ruszać w ciemno bez znajomości trasy - gęsto usiane oznaczenia poprowadzą gdzie należy. Raz tylko w Naprusewie za wcześnie skręciłem, ale po 200 metrach się zorientowałem, zawróciłem i więcej tego dnia podobna historia się nie powtórzyła. W Powidzu, na wylocie z Dzikiej Plaży spotkałem jedynego tego dnia bikera. Pozdrowiliśmy się serdecznie, On ruszył w stronę Strzałkowa, ja w kierunku Ostrowa. Pętlę zamknąłem po 38 km w czasie niewiele ponad 1,5 godziny, co dało całkiem przyzwoitą średnią 25 km/h. Na tyle przyzwoitą, że prognozowałem wrócić po reszcie Rodziny która wyszła razem ze mną na spacer, a wróciłem 5 minut przed nimi :).

Sobota, 4 kwietnia 2015 Komentarze: 2
Dystans 72.95 km
Czas 03:12
Vśrednia 22.80 km/h
Uczestnicy
Vmax 36.03 km/h
Tętnośr. 140
Tętnomax 167
Kalorie 2802 kcal
Temp. 5.0 °C
Więcej danych
Cały miniony tydzień to jakaś pogodowa porażka - wiatr, deszcz, grad, mróz, dalej wiatr, dalej deszcz i tak w kółko. Człowiek chciałby pojeździć, bardzo by chciał pojeździć, no ale matka natura postanowiła że nie pojeździ i koniec tematu. Na szczęście w Wielką Sobotę pogada okazała się być łaskawa - wg ICM do 15 miało być słonecznie, ciepło i bezdeszczowo. Faktycznie - rano za oknem można było zaobserwować od tygodnia nie widziane słońce, a zza pojedynczych chmur przebijało się intensywnie niebieskie niebo. Podjarany jak dziecko na Haribo postanowiłem zgotować Marcinowi pobudkę wysyłając Mu tuż po 8 propozycję wspólnej jazdy. Ponieważ na Marcinie w takich wypadkach można polegać praktycznie w 100%, również tym razem się nie zawiodłem i ubrany w obcisłe pomknąłem dwie godziny późnej na Dalki. Jadąc na tory przekonałem się, że tym razem bez rękawiczek nie da rady, więc jak tylko dobił do mnie Marcin we dwójkę ruszyliśmy z powrotem na Winiary. Na szczęście było nam po drodze, gdyż za dzisiejszy cel obraliśmy dawno nie odwiedzaną Dolinę rzeki Gąsawki. Nasz dzisiejszy trip rozpoczął się nudną prostą na Dębówiec. Dalej przecięliśmy las smakując po drodze co nieco terenu, mijając odwiedzony przeze mnie niedawno grób Żołnierza Napoleońskiego i wypadając znów na asfalt na Gołąbkach. Ze wsi udaliśmy się w kierunku jeziora Przedwieśnia, skąd przez las aż do samej Doliny prowadzi dywan gładkiego asfaltu - raj dla szosowców :).

Gdzieś między Gołąbkami a Gąsawką © kubolsky

Na miejscu byliśmy zaskakująco szybko. Trudno jednak o inny rezultat, skoro pomykaliśmy utrzymując w miarę stałe 26-28 km/h. Po drodze wypatrywałem zjazdu w las prowadzącego do źródeł rzeki, które swego czasu pokazywał nam Sebek. Ponieważ dawno mnie w tych okolicach nie było, a oprócz drzew i drogi niewiele więcej się tu działo, myślałem że to miejsce przeoczyłem. W końcu jednak skojarzyłem mijane odbicie drogi leśnej w prawo i ze spokojnym sumieniem pomknąłem dalej. Jeszcze tam wrócę :).
U wlotu do Doliny rzeki Gąsawki ustrzeliliśmy sobie obowiązkową samoje... obowiązkowe selfie :P.

Tradycyjne selfie u wlotu do Doliny rzeki Gąsawki © kubolsky

Skoro tradycji stało się zadość można było ruszać dalej. To, co przykuło moją uwagę od razu to kładki, które pojawiły się tam w zeszłym roku, eliminując tym samym konieczność brodzenia w błocie. Poza tym oczywiście przepiękne rozlewiska, meandrująca rzeka, dzikość tego miejsca i totalna cisza "zakłócana" jedynie szumem drzew. 

Próg wodny na Gąsawce © kubolsky

Gąsawka © kubolsky

Rowerom odpoczynek również się należy ;) © kubolsky

Na chwilę przystanęliśmy na mostku by nacieszyć się pięknem przyrody, a następnie podprowadziliśmy rowery do góry (tym razem przez powalone drzewo nie dało się tu podjechać, co jest również swego rodzaju tradycją) i dalej wzdłuż meandrującej w dole rzeki pokręciliśmy do wylotu z doliny. Tu mą uwagę przykuła soczyście zieleniąca się trawa - znak że wiosna zaraz przyjdzie na dobre :).
Nasz cel został osiągnięty - przyszła pora na powrót. Wspólnie zadecydowaliśmy, że wrócimy odmienną trasą, w związku z czym wykręciliśmy w prawo w kierunku Mogilna z zamiarem odbicia w lewo w pierwszym dogodnym momencie. Po raptem 2-3 kilometrach skręciliśmy w polną drogę, a naszym oczom ukazał się przepiękny Pałucki krajobraz. Jak dla mnie te tereny to prawdziwa uczta dla oka.

Pałuckie klimaty w drodze do domu © kubolsky

Droga powrotna wiodła przez Głowy, Szelejewo, Ryszewko, Ryszewo, Gościeszyn by w końcu dotrzeć na skraj lasu i znowu przez Dębówiec wrócić z powrotem do Gniezna. Opuszczając las musieliśmy zmierzyć się ponownie z nudną ul. Orcholską, a jak na złość wiatr postanowił zmienić kierunek i całą prostą wiać nam prosto w ryja. W końcu jednak prosta się skończyła, wpadliśmy na Winiary, Marcin pojechał prosto przed siebie, a ja ostatni kilometr pokręciłem solo do domu.
Zająca wielkanocnego nie znaleźliśmy... ;)

Sobota, 28 marca 2015 Komentarze: 0
Dystans 29.30 km
Czas 01:43
Vśrednia 17.07 km/h
Uczestnicy
Vmax 45.73 km/h
Tętnośr. 121
Tętnomax 149
Temp. 8.0 °C
Więcej danych
Weekendowy wyjazd na działkę niósł za sobą jeden konkretny cel - maksymalnie rowerowo wykorzystać nie najgorzej zapowiadającą się sobotę. Do Ostrowa dotarliśmy jeszcze w piątek późnym wieczorem. Na miejscu szybki ordnung, palimy w kominku i napawamy się ciszą panującą w około. W ręce obowiązkowo browar :].

Płomień w kominku to najlepsze co może człowieka spotkać w chłodny wieczór © kubolsky

Sobotni poranek przywitał nas mżawką i pochmurnym niebem. Powiem szczerze, że dotychczasowe pozytywne nastawienie pękło niczym bańka mydlana. Postanowiłem się po prostu ubrać i z samego rana skoczyć samochodem do Powidza na zakupy. Poszło bardzo sprawnie i po 20 minutach byłem z powrotem. Po śniadaniu po raz kolejny wyściubiłem nos na zewnątrz i...moje zaskoczenie przeszło wszelkie granice, a radość z bezchmurnego nieba i świecącego słońca wywołała ukryte gdzieś głęboko ADHD. Zmobilizowanie Agi do wyjścia na rower chwilę zajęło, ale chyba w końcu po prostu postanowiła się przebrać i śmignąć ze mną, zamiast słuchać i oglądać chorobliwie radośnie latającego we wszystkie strony mnie :P. Na początek ruszyliśmy leniwie w kierunku Przybrodzina kręcąc wzdłuż torów gnieźnieńskiej wąskotorówki. Gdzieś w okolicy mostku pomiędzy jez. Powidzkim a jez. Powidzkim Małym dobił do nas bliżej niezidentyfikowany biker. Pozdrowiliśmy się serdecznie, po czym w tempie rozpadu atomu skojarzyłem fakty - rower już znałem, więc zapytałem czy ów biker jest Mariuszem. Potwierdził! A więc żółwik i śmigamy dalej we troje :). Ruszyliśmy przez Wylatkowo w kierunku OW w Skorzęcinie. Po drodze obowiązkowo skrót przez łąkę i drewniany, prowizoryczny mostek na jez. Niedzięgiel. Dalej singletrack, delikatnie do góry i jesteśmy na leśnym trakcie łączącym Skorzęcin z Wylatkowem, Piłką i Skubarczewem. Na miejscu obowiązkowo zaliczamy molo, a na nim fotostop.

Tradycyjny przystanek na molo w Skorzęcinie © kubolsky

Na molo zeszło nam jakieś 10 minut, które w zupełności wystarczyły by chmury na niebie przybrały złowieszczo szary kolor. Decyzja - ewakuacja. Mariusz postanowił wracać do domu, my natomiast zaryzykowaliśmy i pokręciliśmy do Powidza. Z Mariuszem rozstaliśmy się na Zakręcie Kopary 2015 (Bobiko będzie wiedział o co kaman :P ). We Wylatkowie odbiliśmy w alternatywną, krótszą drogę do Powidza po drodze zatrzymując się na chwilę przy małym obelisku postawionym na skraju lasu. Obelisk poświęcony został dwóm okolicznym mieszkańcom pomordowanym podczas II WS przez hitlerowców - nauczycielowi i gospodarzowi. W Powidzu zaliczyliśmy PORR (Powolny Objazd Rynku Rowerem), a następnie udaliśmy się na Łazienki. Na miejscu okazało się, że coś tam ryją w ziemi i nie ma sensu pakować się na plażę. W związku z powyższym pokręciliśmy wraz z Agą przybrzeżną promenadą na Dziką Plażę. Tam trochę powspominałem Majówkę 2014, strzeliłem parę fotek z pomostu, oraz poopowiadałem trochę Agnieszce o okolicy i samym jez. Powidzkim, gdyż była to Jej pierwsza wizyta w tej okolicy. Oby nie ostatnia ;).

Widok na Powidz z Dzikiej Plaży © kubolsky

Ponieważ zaczęło robić się coraz chłodniej szybko wsiedliśmy na koń i ruszyliśmy bez zbytnich udziwnień trasy z powrotem w stronę Ostrowa. Tuż przed domem zaczęło z powrotem siąpić. Tego dnia więcej na rower nie wsiadłem.
Niedzielę rozpocząłem od sprawdzenia pogody na zewnątrz. Lało....

Piątek, 27 marca 2015 Komentarze: 0
Dystans 49.72 km
Czas 02:11
Vśrednia 22.77 km/h
Uczestnicy
Vmax 41.68 km/h
Tętnośr. 131
Tętnomax 163
Kalorie 1854 kcal
Temp. 10.0 °C
Więcej danych
Zaległy wpis sprzed 5 dni. Pamięć już niestety nie ta, a ja nie mam zamiaru szyć, więc będzie krótko i na temat. Po pracy odezwał się Marcin z propozycją wspólnej jazdy. Jako że mnie nie trzeba przekonywać zadeklarowałem swoją obecność o wybranej porze, w wybranym miejscu. Na Wenecji stawiłem się punktualnie, a wraz ze mną z przeciwnej strony nadjechał Pan Jurek. Po chwili dobił do nas Marcin i ruszyliśmy przed siebie. Zdecydowaliśmy się na wariant asfaltowy, ponieważ do południa trochę popadało. Wspólnie i w sumie jednogłośnie zadecydowaliśmy, ze obieramy kierunek na Mieleszyn. Do Mieleszyna dotarliśmy przez Krzyszczewo, Modliszewko i Nowaszyce, skąd betonówką przez las pomknęliśmy w kierunku drogi łączącej Mieleszyn z Mielnem (nie, nie tym od zupy ;) ). Terenu niby było niewiele, ale wystarczyło by się upierniczyć jak na bikera nie stroniącego od MTB przystało :P. Wpadając na śródleśną szosę pomknęliśmy w stronę Mieleszyna, mijając po drodze Popowo Podleśne i radośnie podśpiewując "Chryzantemy Złociste" :D. Pierwotny plan zakładał, że na krzyżówce w Przysiece odbijamy w lewo i przez Mączniki i Zdziechowę wracamy do domów. Jechało się jednak na tyle przyjemnie, że postanowiliśmy wydłużyć naszego tripa. Ostatecznie w lewo odbiliśmy w Mieleszynie, obierając kierunek na Karniszewo. W Karniszewie przecięliśmy kolejną lokalną drogę piątej kategorii odśnieżania i przez Bojanice dotarliśmy do Mącznik. Z Mącznik już prostą drogą przez Zdziechowę pokręciliśmy do Gniezna. Rozstaliśmy się na Powstańców Wlkp. Marcin z Jerrym śmignęli prosto, ja natomiast Żabią i Świętokrzyską udałem się na Winiary do domu. Naprawdę przyjemne pięć dyszek :)

Z Marcinem na trasie Gniezno-Zdziechowa (foto: Mr Jerry) © kubolsky

Czwartek, 26 marca 2015 Komentarze: 0
Dystans 44.87 km
Czas 02:02
Vśrednia 22.07 km/h
Uczestnicy
Vmax 40.80 km/h
Tętnośr. 128
Tętnomax 156
Kalorie 1590 kcal
Temp. 11.0 °C
Więcej danych
Dzisiejsza aura od samego rana nieszczególnie zachęcała do jazdy na rowerze. Pochmurne niebo, siąpiący deszcz i ogólnie niesprzyjające ciśnienie zwiastowały dzień bez siodła.Nastawienie zmieniło się podczas powrotu z pracy do domu. Im bliżej Gniezna byłem, tym bardziej byłem pewny, że opady na dziś ustały i może coś jeszcze da się wykręcić. Dojeżdżając do domu zaproponowałem Marcinowi wspólne śmiganie po okolicy. Umówiliśmy się na spotkanie na Wenecji, na której byłem jakieś pół godziny po powrocie :). W oczekiwaniu na mojego kompana wykręciłem trzy okrążenia wokół jeziora. W końcu pojawił się Marcin, z którym obraliśmy kierunek Łubowo. Plan na dziś to trasa: S5 - Łubowo - Owieczki - Dębnica, a później się zobaczy. Do samego Łubowa jechało się średnio, gdyż prosto w ryja wiał nam chłodniejszy niż ostatnimi dniami wiatr. Jakoś jednak daliśmy radę, a odbijając w prawo w stronę Owieczek zapewniliśmy sobie przyjemną ciszę. Pomykaliśmy dalej do Dębnicy w coraz większych ciemnościach zwracając baczną uwagę na żaby, które wylazły na drogę i nie kwapiły się do zejścia na pobocze. Po dotarciu do Obory postanowiliśmy wydłużyć sobie trasę kręcąc przez Obórkę, Krzyszczewo i wrócić do miasta przez Pyszczyn. Tym samym z Marcinem pożegnałem się pod samą furtką z przejechanym dystansem rzędu 45 km. Jak zwykle bardzo przyjemnie.Aha, jeszcze jedno - oby prognozy na weekend po raz kolejny były błędne :P.

Środa, 25 marca 2015 Komentarze: 3
Dystans 57.82 km
Czas 02:21
Vśrednia 24.60 km/h
Vmax 46.11 km/h
Tętnośr. 143
Tętnomax 165
Kalorie 2373 kcal
Temp. 15.0 °C
Więcej danych
11 stopni na plusie o godzinie 10:00, 19 stopni na plusie tuż po południu - to nie mogło się zakończyć inaczej, jak tylko śmiganiem i nabijaniem kolejnych kaemów :). Z pracy wróciłem po 16:00, nie tracąc czasu wbiłem się w obcisłe na półkrótko, zatankowałem bidon i ruszyłem na podbój szlaków. Co ciekawe, zasiadając na rower wyjątkowo miałem w głowie gotowy plan dzisiejszej trasy - postanowiłem kopsnąć się na wieżę do Duszna. Żwawo kręcąc ul. Orcholską w stronę Dębówca stwierdziłem, że 16:30 to chyba jednak za późna pora na wyprawę na sam szczyt Wału Wydartowskiego, tym samym postanowiłem zmienić dzisiejsze plany i udać się na Gołąbki. Mijając odbicie na Wełnicę przyuważyłem przed sobą niezidentyfikowanego bikera. Początkowo myślałem, że to Mr. Jerry pomyka sobie na szosie, ale szybko topniejący dystans który nas dzielił odwlekł mnie od tego przypuszczenia. Mijając kolegę rzuciłem dziarskie "cześć" i pomknąłem w stronę Lasów Królewskich. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się tak grząskich piachów o tej porze roku. Część trasy przez las to rzucanie rowerem raz na prawo raz na lewo. Przemknąłem nieprzyjaznym traktem i dotarłem w okolice grobu nieznanego żołnierza Napoleońskiego.

Grób nieznanego żołnierza Napoleońskiego © kubolsky

Widać, że okoliczni mieszkańcy bardzo dbają o mogiłę i chwała Im za to. Spod grobu ruszyłem dalej przed siebie, do celu (pośredniego) mojej dzisiejszej wyprawy. Przemykając przez wieś Gołąbki minąłem się z kolejnymi dwoma bikerami i po chwili byłem już nad brzegiem jeziora Przedwieśnia.

Panorama jeziora Przedwieśnia © kubolsky

Na miejscu  krótką chwilę poświęciłem na odpoczynek i regenerację, gdyż cały odcinek z Gniezna po samą plażę solidnie przepalałem łydy. Pierwotnie plan zmodyfikowanej trasy zakładał cofkę do drogi prowadzącej do Jastrzębowa, a następnie powrót przez Strzyżewa do Gniezna, ale jakoś tak mało km by wyszło :P. Trzeba było coś z tym fantem zrobić. Wymyśliłem sobie, że pomknę w stronę Trzemeszna przez Grabowo i Kruchowo. Jak wymyśliłem - tak uczyniłem. Wpadając na łuk drogi przy dworku w Kruchowie przez głowę przeszła mi myśl, by odbić na Wydartowo i dotrzeć jednak na tą wieżę. Po chwili zastanowienia stwierdziłem jednak, że to za dużo jak na tak późną porę i ruszyłem w stronę Trzemeszna przez Niewolno. W Trzemesznie przeciąłem DK15, ekspresem śmignąłem przez centrum miasteczka i napotkałem kolejny dylemat - prosto na Miaty, czy w prawo na Wierzbiczany? Zamiłowanie do naszych "lokalnych Kaszub" wzięło górę i padło na opcję nr 2. Po drodze po raz kolejny miałem okazję gonić węża po piachu, ale w ogólnym rozrachunku stwierdzam, że jakiejś wielkiej tragedii nie było. W końcu ponownie chwyciłem gładki jak lustro asfalt i pognałem nim w stronę  Lubochni. Z Lubochni pokręciłem już bezpośrednio do Gniezna z założeniem kolejnego, solidnego przepalenia łydek. Postanowiłem sobie, że stąd aż po samą tablicę "Gniezno" prędkość przelotowa nie spadnie poniżej 30 km/h. Tak też się stało (no, może z jednym czy dwoma wyjątkami) i w zaskakująco krótkim czasie znalazłem się z powrotem w mieście. Jedyne co mi pozostało to przejazd przez Centrum i powrót do domu. Ciekawe czy jutro uda się dotrzeć do Duszna... :P

Poniedziałek, 23 marca 2015 Komentarze: 0
Dystans 73.27 km
Czas 03:19
Vśrednia 22.09 km/h
Uczestnicy
Vmax 43.74 km/h
Tętnośr. 137
Tętnomax 168
Kalorie 2973 kcal
Temp. 5.0 °C
Więcej danych
Zaczynamy nowy tydzień. Zorientowani w temacie wiedzą, że w moim wypadku poniedziałek to Home Office, a co za tym idzie - spora część dnia dla siebie. Wiosenna aura zachęcała do jazdy, a że chęci mi nie brakuje to postanowiłem dorzucić parę kilometrów do kolekcji. Tradycyjnie zaproponowałem wspólne kręcenie Marcinowi. Ten oczywiście przystał na mój koncept, lecz dostępny był dopiero w godzinach wieczornych. Nie chcąc tracić dnia wyskoczyłem więc na solówkę, by później już w duecie zakończyć dzisiejsze śmiganie po okolicznych fyrtlach.
Na początek za cel obrałem częściowy objazd trasy nie organizowanego już niestety maratonu zaliczanego do cyklu Grand Prix Wielkopolski. Kręcąc wzdłuż DK15 drogą terenową, a dalej polną trafiłem na Wełnicę.

Droga polna wzdłuż DK15 prowadząca na Wełnicę © kubolsky

Tu chwilowo chwyciłem asfalt, przekroczyłem krajówkę dołem i znalazłem się w Jankowie Dolnym. Wpadając ponownie na terenowy etap trasy maratonu przyuważyłem przed sobą śmigającego bikera. Chciałem go dogonić, lecz na tym fragmencie był ode mnie zdecydowanie szybszy i w mgnieniu oka zniknął z mojego pola widzenia. Trudno, jadę dalej swoim tempem. Urokliwymi leśnymi i polnymi duktami dotarłem do OW w Jankowie Dolnym. Tu czekał mnie podjazd do przystanku kolejowego, przecięcie szlaku kolejowego Gniezno-Inowrocław i jestem na Wierzbiczanach. Chwilowy postój na podziwianie widoków i mknę dalej w dół, by asfaltową serpentyną dotrzeć do wsi.

Widok na Wierzbiczańskie stawy © kubolsky

Do miasta wracam przez Szczytniki Duchowne i Konikowo. Dalej ruszam ku centrum przez Park Miejski, by ostatecznie dotrzeć na Skiereszewo. Dosłownie sekundę po tym jak zeskoczyłem z siodła odezwał się Marcin. Wsiadłem więc z powrotem, wpiąłem buty w pedały i ruszyłem Mu na spotkanie. Wpadliśmy na siebie na drodze pieszo-rowerowej ciągnącej się wzdłuż ul. Kostrzewskiego. Bez konkretnego planu ruszyliśmy przed siebie. Za pierwszy checkpoint obraliśmy ZK w Gębarzewie gdzie czujny strażnik postanowił dla zabawy poświecić nam latarką po oczach. Kawalarz... Dalej przez Gębarzewko śmignęliśmy do Pawłowa. Po drodze urodził się pomysł, by przez Lasy Czerniejewskie przemknąć do Wierzyc. Jak pomyśleliśmy - tak uczyniliśmy. Muszę przyznać, że eksploracja lasu po zmroku ma swój niepowtarzalny klimat. Pomijając fakt, że natknęliśmy się na stado saren żerujących dosłownie obok nas, jak również przecinającą nam drogę parę jeleni, to jazda znanymi trasami dostarczyła nowych i niesamowitych wrażeń. Szlaki, które całkiem nieźle znaliśmy wydawały się zupełnie obce, natomiast trasa którą zaplanowaliśmy nijak się miała do rzeczywistości. Jadąc trochę na czuja dotarliśmy w końcu na skraj lasu. Nie były to zaplanowane wcześniej Wierzyce. Las opuściliśmy w Chwałkówku, skąd serwisówką wzdłuż S5 pokręciliśmy do Gniezna. Jechało się wyśmienicie - średnia przelotowa sporadycznie spadała poniżej 28 km/h. Po jakichś 20 minutach znaleźliśmy się na Skiereszewie, skąd ul. E. Orzeszkowej ruszyliśmy ku centrum. Z Marcinem pożegnałem się na ul. Cienistej i dalej sam brzegiem Wenecji pomknąłem na Rynek (obowiązkowa kontrola temperatury powietrza :) ). Z rynku obrałem kierunek Piotr i Paweł, tam małe zakupy i do domu. Pod drzwiami licznik wskazywał 73 km. Nieźle jak na poniedziałek - 3 dzień kalendarzowej wiosny :).

TROCHĘ O MNIE

Ten blog rowerowy prowadzi kubolsky z miasta Poznań
  • Mam przejechane 88426.33 kilometrów
  • Jeżdżę ze średnią prędkością 21.87 km/h


88426.33

KILOMETRÓW NA BLOGU

21.87 km/h

ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ

168d 10h 27m

CZAS W SIODLE