Ekipą, (prawie) wokół jeziora Wierzbiczańskiego
Czwartek, 25 kwietnia 2013
Komentarze:
9
Jakoś po 16:30 zadryndał pan Jurek z propozycją (a jakże!) wspólnej jazdy. Jako że panu Jurkowi nie zwykło się odmawiać, potwierdziłem swoje przybycie na Wenecję na "po 17:00". Po ostatnich piaszczystych wojażach zabrałem się w końcu za czyszczenie napędu, fundując tym samym łańcuchowi kąpiel w benzynie ekstrakcyjnej, więc czekało mnie jeszcze złożenie tego do kupy. Zakup porządnej spinki to był strzał w dziesiątkę - cyk cyk kombinerkami i łańcuch jest rozpięty/spięty. Nie to, co z tą badziewną spinką Shimano. Uwinąłem się ze wszystkim w miarę sprawnie i z lekkim poślizgiem, koło 17:30 byłem w umówionym miejscu. Tu czekała już na mnie właściwie stała ekipa z BS, w składzie: Pan Jurek, Mateusz, oraz Marcin.
Bez zbędnych ceregieli ruszyliśmy w stronę Wierzbiczan z planem objechania dookoła jeziora, oczywiście w miarę możliwości terenowych. Najpierw asfaltem, potem piachem i lasem dotarliśmy na skarpę, skąd rozpościera się piękny widok na jezioro Wierzbiczańskie. Tu też ustrzeliłem widokówkę :P, a pan Jurek zabrał się za ustawianie aparatu do zdjęcia grupowego.
W końcu po chwilowej operacji stabilizowania aparatu na siodle udało się ustrzelić tradycyjne foto grupy wypadowej.
Po wykonaniu wszystkich indywidualnych zdjęć kawałek się cofnęliśmy, by przekroczyć płynący w dole strumyczek i ruszyć w dalszą trasę wokół jeziora. W tym momencie niespodziewanie wyrósł przede mną podjazd, którego się kompletnie nie spodziewałem, a że przełożenie było nie takie to po chwili wypiąłem się z SPD-ków i kawałek podprowadziłem rower. Z jednej strony boli, że nie udało się górki pokonać, z drugiej strony boli, że jadący mi na ogonie pan Jurek i Mateusz musieli zrobić to samo, bo ich przyhamowałem. Nauczka na następny raz - nie jechać jeden za drugim i szybciej przebierać manetkami :) Dalej już z tyłkami na siodłach i z nogami na pedałach śmignęliśmy jak przecinaki trasą, którą wyznaczył Marcin. Tylko gdzieniegdzie trzeba było zwolnić i uważać, bo jakiś kretyn stwierdził, że utwardzi drogę gruzem, kamieniami i potłuczonymi kaflami. Masakra :/. W końcu znowu chwyciliśmy asfalt i tymże czarnym dywanem dojechaliśmy do Lubochni, zamykając kółko w jakichś 3/4. Śmignęliśmy jeszcze na dół do brzegu jeziora we wsi Lubochnia, z zamiarem zaliczenia singletracka, ale pomysł jakoś upadł, więc pozostało tylko znów obfocić akwen i zmykać do domu.
Jako ciekawostkę dodam, że znowu towarzyszył nam krążący nad głowami samolot. Znowu ten sam i nadal nie mam pojęcia co to za aeroplan :)
Dalej już oklepaną trasą przez Wolę Skorzęcką, Szczytniki Duchowne i Osiniec wpadliśmy do Gniezna, gdzie odstawiliśmy do domu Juniora i śmignęliśmy każdy w swoja stronę. Wyjazd tradycyjnie już bardzo sympatyczny, tym bardziej, że pod koniec trasy zdrowo zakiełkował konkretniejszy plan na weekend, który za chwilę (bo to już jutro piąteczek!) doczeka się realizacji :).
Bez zbędnych ceregieli ruszyliśmy w stronę Wierzbiczan z planem objechania dookoła jeziora, oczywiście w miarę możliwości terenowych. Najpierw asfaltem, potem piachem i lasem dotarliśmy na skarpę, skąd rozpościera się piękny widok na jezioro Wierzbiczańskie. Tu też ustrzeliłem widokówkę :P, a pan Jurek zabrał się za ustawianie aparatu do zdjęcia grupowego.
Widok na jezioro Wierzbiczańskie© kubolsky
Pan Jurek szykuje "statyw"© kubolsky
W końcu po chwilowej operacji stabilizowania aparatu na siodle udało się ustrzelić tradycyjne foto grupy wypadowej.
Grupfoto na tle jez. Wierzbiczany© kubolsky
Po wykonaniu wszystkich indywidualnych zdjęć kawałek się cofnęliśmy, by przekroczyć płynący w dole strumyczek i ruszyć w dalszą trasę wokół jeziora. W tym momencie niespodziewanie wyrósł przede mną podjazd, którego się kompletnie nie spodziewałem, a że przełożenie było nie takie to po chwili wypiąłem się z SPD-ków i kawałek podprowadziłem rower. Z jednej strony boli, że nie udało się górki pokonać, z drugiej strony boli, że jadący mi na ogonie pan Jurek i Mateusz musieli zrobić to samo, bo ich przyhamowałem. Nauczka na następny raz - nie jechać jeden za drugim i szybciej przebierać manetkami :) Dalej już z tyłkami na siodłach i z nogami na pedałach śmignęliśmy jak przecinaki trasą, którą wyznaczył Marcin. Tylko gdzieniegdzie trzeba było zwolnić i uważać, bo jakiś kretyn stwierdził, że utwardzi drogę gruzem, kamieniami i potłuczonymi kaflami. Masakra :/. W końcu znowu chwyciliśmy asfalt i tymże czarnym dywanem dojechaliśmy do Lubochni, zamykając kółko w jakichś 3/4. Śmignęliśmy jeszcze na dół do brzegu jeziora we wsi Lubochnia, z zamiarem zaliczenia singletracka, ale pomysł jakoś upadł, więc pozostało tylko znów obfocić akwen i zmykać do domu.
Panorama jez. Wierzbiczańskiego z plaży w Lubochni.© kubolsky
Jako ciekawostkę dodam, że znowu towarzyszył nam krążący nad głowami samolot. Znowu ten sam i nadal nie mam pojęcia co to za aeroplan :)
Dalej już oklepaną trasą przez Wolę Skorzęcką, Szczytniki Duchowne i Osiniec wpadliśmy do Gniezna, gdzie odstawiliśmy do domu Juniora i śmignęliśmy każdy w swoja stronę. Wyjazd tradycyjnie już bardzo sympatyczny, tym bardziej, że pod koniec trasy zdrowo zakiełkował konkretniejszy plan na weekend, który za chwilę (bo to już jutro piąteczek!) doczeka się realizacji :).
Komentarze
http://www.kujawsko-pomorskie.pl/pliki/wiadomosci/20130423_zlot/plakat.jpg
Tu masz ten samolot krążący z bardziej bliska - http://i0.simplest-image-hosting.net/picture/01148.jpg