Wieczorny szybki wypad z Marcinem
Czwartek, 18 kwietnia 2013
Komentarze:
3
Zgodnie z wczorajszymi przypuszczeniami dzisiejszy dzień auto spędziło we warsztacie. Trzeba więc było sensownie wykorzystać okazję, w postaci bonusowego dnia "prawie" wolnego. Koło południa wybrałem się do sklepu rowerowego, celem zakupu porządnej spinki do łańcucha (spinki Shimano to nie dość, że porażka, to praktycznie nierozpinalne :/ ), oraz smaru na wiosenno-letnie warunki. W drodze powrotnej wstąpiłem jeszcze do Polmozbytu ;) po benzynę ekstrakcyjną i specyfik do mycia silników (za namową Marcina). Po ostatnich przejazdach przez lasy około Skorzęcińskie do napędu dostało się sporo piachu i błota, co powodowało nieznośne trzeszczenie podczas jazdy. Dzisiejsze popołudnie poświęciłem więc na kompleksowe wyczyszczenie Fury. W związku z tym po powrocie do domu rozkułem łańcuch i zaaplikowałem mu kąpiel w benzynce, po czym skułem na nowo przy pomocy spinki SRAM 8. Solidnie wyczyściłem cały napęd, umyłem sam rower i troszeczkę zmieniłem ciśnienie w amortyzatorze. Po wszystkich zabiegach rower prezentował się wyśmienicie, aż żal było nim jechać w teren. Najważniejsze jednak, że po myciu jeździ się absolutnej w ciszy, przy delikatnym akompaniamencie szumu opon. Bajka!
Z Marcinem umówiliśmy się na wyjazd w godzinach wieczornych. Z powodu niewielkiej ilości dostępnego czasu trzeba było zorganizować krótszą trasę. Tym razem padło na Lubochnię. Ruszyliśmy po 18.30 z wiatrem, w dość żwawym tempie. Po parunastu minutach znaleźliśmy się na miejscu i chcąc, nie chcąc musieliśmy zawrócić. Wykręcając rogala minęliśmy rozpędzonego bikera. Mam wrażenie, że to mój kumpel, choć w kasku, i okularach ciężko stwierdzić mijając się szybko po drodze. Rąsia w górę i jedziemy dalej. Istniało ryzyko, że skoro w tamtą stronę jechało nam się tak dobrze, to z powrotem czeka nas klasyczny wmordewind. Okazało się jednak, że zamiast wichury prosto w ryło towarzyszył nam przyjemny wiaterek, zupełnie nie przeszkadzający w jeździe. Pozytywnie zaskoczeni postanowiliśmy odbić w stronę Jankowa Dolnego, gdzie po drodze zatrzymaliśmy się na wiadukcie kolejowym strzelić kilka fotek.
W Jankowie, tuż przed samym skrzyżowaniem z dawną DK15 występuje zjazd, na którym Marcin postanowił wycisnąć maxa. Z Jego wpisu widzę, że wyszło 59.68 km/h, a na rowerze to nie przelewki ;) Po dojeździe do krzyżówki chcieliśmy zapuścić się drogą gruntową w stronę obwodnicy, ale po paruset metrach okazało się, że droga ta jest jeszcze nieprzejezdna i musimy zawrócić. Szybki podjazd gruntem z powrotem dał nam trochę popalić ;) Ostatecznie ruszyliśmy asfaltem w górę, w kierunku Gniezna. Aby jeszcze urozmaicić sobie dzisiejszy wypad, odbiliśmy w stronę Jankówka i Wełnicy (tu występują kolejne zjazdy i wzniesienia, ale lepszego speeda nie dało się osiągnąć), a następnie ul. Orcholską wpadliśmy do miasta. Szybki objazd Winiar dookoła i kierunek dom. Na wysokości Pol-Caru pożegnałem Marcina, wstępnie umówiliśmy się na niedzielny wypad większą grupą i szybko pognałem do domu, bo niebo zrobiło się podejrzanie ciemne. Za ciemne. Przeczucie mnie nie myliło - ledwo trzasnąłem drzwiami i się rozpadało. W domciu po wysiłku czekała na mnie kolacja (którą sam sobie wcześniej zakupiłem :P) w postaci zestawu sushi (lepsze to na wieczór niż klasyczny schabowy z sosem i tona ziemniaków), oraz zimne piwko (dziś Kormoran Jasny Mocno Chmielony). Pycha!
A na deser mapka ;)
Z Marcinem umówiliśmy się na wyjazd w godzinach wieczornych. Z powodu niewielkiej ilości dostępnego czasu trzeba było zorganizować krótszą trasę. Tym razem padło na Lubochnię. Ruszyliśmy po 18.30 z wiatrem, w dość żwawym tempie. Po parunastu minutach znaleźliśmy się na miejscu i chcąc, nie chcąc musieliśmy zawrócić. Wykręcając rogala minęliśmy rozpędzonego bikera. Mam wrażenie, że to mój kumpel, choć w kasku, i okularach ciężko stwierdzić mijając się szybko po drodze. Rąsia w górę i jedziemy dalej. Istniało ryzyko, że skoro w tamtą stronę jechało nam się tak dobrze, to z powrotem czeka nas klasyczny wmordewind. Okazało się jednak, że zamiast wichury prosto w ryło towarzyszył nam przyjemny wiaterek, zupełnie nie przeszkadzający w jeździe. Pozytywnie zaskoczeni postanowiliśmy odbić w stronę Jankowa Dolnego, gdzie po drodze zatrzymaliśmy się na wiadukcie kolejowym strzelić kilka fotek.
Na wiadukcie w Jankowie© kubolsky
Zachód słońca nad torowiskiem© kubolsky
W Jankowie, tuż przed samym skrzyżowaniem z dawną DK15 występuje zjazd, na którym Marcin postanowił wycisnąć maxa. Z Jego wpisu widzę, że wyszło 59.68 km/h, a na rowerze to nie przelewki ;) Po dojeździe do krzyżówki chcieliśmy zapuścić się drogą gruntową w stronę obwodnicy, ale po paruset metrach okazało się, że droga ta jest jeszcze nieprzejezdna i musimy zawrócić. Szybki podjazd gruntem z powrotem dał nam trochę popalić ;) Ostatecznie ruszyliśmy asfaltem w górę, w kierunku Gniezna. Aby jeszcze urozmaicić sobie dzisiejszy wypad, odbiliśmy w stronę Jankówka i Wełnicy (tu występują kolejne zjazdy i wzniesienia, ale lepszego speeda nie dało się osiągnąć), a następnie ul. Orcholską wpadliśmy do miasta. Szybki objazd Winiar dookoła i kierunek dom. Na wysokości Pol-Caru pożegnałem Marcina, wstępnie umówiliśmy się na niedzielny wypad większą grupą i szybko pognałem do domu, bo niebo zrobiło się podejrzanie ciemne. Za ciemne. Przeczucie mnie nie myliło - ledwo trzasnąłem drzwiami i się rozpadało. W domciu po wysiłku czekała na mnie kolacja (którą sam sobie wcześniej zakupiłem :P) w postaci zestawu sushi (lepsze to na wieczór niż klasyczny schabowy z sosem i tona ziemniaków), oraz zimne piwko (dziś Kormoran Jasny Mocno Chmielony). Pycha!
Kolacyjka :)© kubolsky
A na deser mapka ;)
Komentarze
Co do sushi - wiem, że wszyscy próbujący to danie po raz pierwszy kręcą nosem, ale za drugim razem już łapią bakcyla i zajadają się regularnie. Tak również było ze mną ;) Nie mniej, Twojego makaronu sądząc po opisie bym nie odmówił :)